Tad Williams
Serce świata utraconego
Cykl: Pamięć, Smutek i Cierń - Tom 4
Cykl: Ostatni król Osten Ard (Wstęp)
Przełożył z angielskiego Janusz Szczepański
Ilustracja na okładce: Michael Whelan
Mapki: Isaac Stewart
Tytuł oryginału: The Heart of What Was Lost
Wydanie oryginalne 2017
Wydanie polskie 2017
Powieść „Serce świata utraconego” podejmuje narrację niemal dokładnie tam, gdzie kończy się ostatni tom poprzedniej trylogii, „Wieża Zielonego Anioła”, wyjaśnia, co naprawdę zaszło po upadku tamtej tytułowej twierdzy i prowadzi akcję przez następne pół roku.
Wyczerpane wielką bitwą o losy świata resztki obu armii przegrupowują siły na skutej lodem Północy. Spotkamy tu dwie z najlepszych postaci „Pamięci, smutku i ciernia”: szlachetnego księcia Isgrimnura i jego niezłomnego druha Sludiga; autor wprowadza też jednak parę nowych, równie frapujących bohaterów - Porta, rycerza z Południa oraz Vijekiego, mistrza inżynierii wojennej u Nornów, rasy, z którą wojowali Isgrimnur i Porto.
Obie strony, walczą o przetrwanie w niekończącej się spirali intryg, zbrodni i odwiecznej wendety.
Spis treści:
Dedykacja 4
Część pierwsza. Zburzona twierdza 7
Część druga. Baszta Trzech Kruków. 74
Część trzecia. Brama Nakkigi. 114
Część czwarta. Złowieszcza góra. 184
Część piąta. Długa droga powrotna. 217
Przedstawienie ludu czarciego Sithami zwanego oraz ich pobratymców Nornów tudzież niegdysiejszych wasali, Dzieci Oceanu 250
Indeks osób, miejsc i rzeczy 254
Podziękowania 260
Od Autora 261
CYKL O OSTEN ARD był nadzwyczaj ważny zarówno dla mnie, jak i dla wielu czytelników, zatem pomysł jego kontynuacji po tylu latach trochę mnie przytłaczał, a chwilami nawet przerażał - zarazem jednak dał mi dużo radości.
Powieść rozpoczyna podróż powrotną do Osten Ard od wypełnienia istotnej luki, jaką pozostawił ostatni tom Pamięci, Smutku i Ciernia: losu Nornów po klęsce w wojnie Króla Burz.
Uczciwie przyznaję, że wtedy nie zamierzałem już wracać do tej krainy, przynajmniej nie „na całego”, i nigdy bym się na to nie zdecydował, gdyby nie powtarzane przez wielu pytania w rodzaju: „No to kiedy znowu przeczytamy o Osten Ard?”, albo: „Ale co z tymi bliźniakami i ich urodzinowym proroctwem? Chyba nie powiesz, że to nie miał być punkt wyjścia dla dalszego ciągu?”.
Kiedy podobnych pytań już się trochę nazbierało, zacząłem o tym przemyśliwać. W końcu wylęgła mi się w głowie historia do opowiedzenia - no i stąd ten oto krótki tomik (a będzie tego znacznie więcej), mój powrót na ziemie, które niegdyś zostawiłem za sobą, jak mi się wydawało, na dobre.
Serce Świata Utraconego dedykuję zatem czytelnikom, którzy chcą się dowiedzieć więcej o Osten Ard, o Simonie, Miriamele i Binabiku, o Sithach i Nornach; o tym, jak było w królestwie przed akcją pierwszego tomu i po mniej lub więcej szczęśliwym zakończeniu cyklu. Takiej sympatii dla bohaterów i ich krainy nigdy się nie spodziewałem. Ugiąłem się pod tą presją i dzisiaj bardzo się z tego cieszę. Dziękuję za tyle wsparcia i miłych słów. Postaram się, żebyście nie musieli ich żałować.
Witajcie więc ponownie! Tym zaś, którzy odkrywają Osten Ard po raz pierwszy, zadedykuję parafrazę wypowiedzi jednej z naszych postaci, Simona Śnieżnowłosego, kiedy pod koniec tamtej historii witał sojusznika tymi mniej więcej słowami: „Przyłącz się do nas. Masz tu świat pełen przyjaciół, z których część jest ci jeszcze nieznana”.
- 2 -
POCZĄTKOWO SĄDZIŁ, ŻE ŻOŁNIERZ kuśtykający w lodowatym błocku traktu Frostmarch jest ranny i ma skrwawiony kark i ramiona. Podjechawszy bliżej, przekonał się, że czerwone plamy układają się w regularny kształt i wzór, jak fale. Porto zrównał się z nim, ściągnął wodze i jechał stępa obok nieznajomego.
- Skądżeś wytrzasnął ten szal? - spytał.
Żołnierz, chudy jak szczapa i młodszy odeń o kilka lat, tylko spojrzał na niego spode łba i pokręcił głową.
- Zadałem ci pytanie. Skąd go masz?
- Matka mi zrobiła na drutach. Odpieprz się.
Porto wyprostował się w siodle. Buńczuczna odpowiedź go rozbawiła.
- Naprawdę jesteś Portowiakiem, czy może szanowna mamusia lekko niedowidzi?
Młody wojak popatrzył na niego ze zmieszaniem i zarazem irytacją. Wyczuwał obraźliwą intencję, ale pewności nie miał.
- A co ty możesz wiedzieć o Portowiakach? - burknął.
- Więcej niż ty, bo tak się składa, że jestem ze Skał i lejemy was w piłkę od zawsze.
- Jesteś z Shoro? Gejzerakiem?
- A ty Psiorybcem, tępym jak wy wszyscy. Jak się nazywasz?
Młody piechur przyjrzał mu się uważnie. Dwie nadbrzeżne dzielnice - setrosy, jak się je zowie w Ansis Pelippe, największym mieście na Perdruin - były odwiecznymi rywalkami i nawet tutaj, setki mil na północ od tej wyspy, widać było, że w pierwszym impulsie chłopak spiął się jak przed ciosem.
- Ty pierwszy - zażądał.
Jeździec parsknął śmiechem.
- Jestem Porto znad zatoki Shoro. Właściciel konia i prawie całej zbroi. A ty?
- Endri. Syn piekarza.
Dopiero teraz, jakby dotąd się wstrzymywał, młodziak się uśmiechnął. Wciąż miał większość uzębienia, przez co wyglądał jeszcze młodziej, jak jeden z urwisów, którzy z krzykiem biegli za koniem Porta, gdy miesiące temu przejeżdżał przez Nabban.
- Na miłość Usiresa, ale z ciebie drągal! - Endri mierzył go wzrokiem od stóp do głów. - I cóż robisz tak daleko od domu, wasza cześć?
- Żadna tam cześć, ot, szczęściarz, bo mam konia. A ty marzniesz na kość, bo nie możesz iść dość szybko. Co z twoją stopą?
- Koń mi na nią nadepnął. - Żołnierz wzruszył ramionami. - Ale nie twój. Chyba.
- Na pewno nie mój. Pamiętałbym cię, z tym portowiackim szalem.
- Żałuję, ale nie mam innego. Nosiłbym nawet wasz przeklęty niebieski. Umieram tu z tego cholernego zimna. Jesteśmy już w Rimmersgardzie?
- Przekroczyłem granicę dwa dni temu. Ale oni tu wszyscy żyją jak górskie trolle. Domy ze śniegu, nic do żarcia poza igłami sosnowymi. Wskakuj.
- Co?
- Wskakuj. Pierwszy raz pomagam Psiorybcowi, ale w ten sposób nie doczłapiesz nawet do strażnicy granicznej. Daj rękę, wciągnę cię na siodło. - Gdy już Endri usadowił się za jego plecami, Porto dał mu łyknąć z rogu. - To było straszne, muszę przyznać.
- Co było straszne?
- Lanie, jakie wam spuściliśmy w tym roku w dzień Świętego Tunatha. Płakaliście na ulicach jak baby.
- Łżesz jak pies. Nikt nie płakał.
- Tylko dlatego, że zbyt żarliwie błagaliście o litość.
- Wiesz, co zwykł mawiać mój ojciec? Sprawiedliwości szukaj w pałacu, miłosierdzia w kościele, a kłamców i złodziei nad Shoro.
- Mądry z niego gość, jak na płaczliwego Portowiaka. - Porto się roześmiał.
Oto historia prawdziwa, jeśli w słowach może być prawda. Jeśli nie, to są tylko słowa.
Dawno, dawno temu, podczas rządów Szesnastego Najwyższego Celebransa królowej, w epoce Wojen Powrotu, lud nasz, Dzieci Chmury, poniósł klęskę w bitwie o Asu’a z koalicją śmiertelników i Zida’ya, naszych zdradzieckich pobratymców. Król Burz Ineluki wrócił w śmierć, a jego plany obróciły się wniwecz. Nasza wielka królowa Utuk’ku przeżyła, lecz zapadła w keta-yi’indra, uzdrawiający sen głęboki niemal jak śmierć. Niektórym z nas się wydawało, że nastąpił kres wszelkiej historii, że sama Wielka Pieśń wybrzmiewa do końca, aby wszechświat mógł odetchnąć przez kolejny eon.
Bardzo wielu naszych, którzy bili się za królową w przegranej sprawie, odeszło z ziem południowych z jedną tylko myślą: zdążyć do domu na Północy, zanim dotrze tam zemsta śmiertelnych; ci bowiem nie zadowolą się zwycięstwem, lecz dążyć będą do zniszczenia naszej górskiej ojczyzny i wybicia ostatnich Dzieci Chmury.
Była to chwila niemal zupełnej zagłady Ludu, zarazem jednak łaski nadzwyczajnej, odwagi przewyższającej najgórniejsze z wymagań, jakie sami sobie stawiamy. I, jak zawsze w pieśni Ludu, teraz także nawet chwile największego piękna przepajały zniszczenie i strata.
Taki los spotkał wielu wojowników Zakonu Poświęcenia, gdy padł Król Burz, jako i tych z innych zakonów, którzy wyprawili się z nimi na ziemie nieprzyjaciela. Wojna się skończyła. Do domu daleko i śmiertelni deptali naszym po piętach, bydło z najbrudniejszych ulic ich miast, najemnicy, szaleńcy, którzy zabijali nie jak my, z żalem, lecz dla czystej, dzikiej radości zabijania.
lady Miga seyt-Jinnata z Zakonu Kronikarzy
- MIAŁEM NADZIEJĘ, ŻE PRZESADZASZ - rzekł książę Isgrimnur. - Jest jednak gorzej, niż przypuszczałem.
- Cała wieś - powtórzył Sludig. - Nie ma w tym żadnego sensu.
Skrzywił się i uczynił znak Świętego Drzewa. Jak sam książę, młody rycerz widział na wojnie niejedną okropność; rzeczy, których żaden z nich nigdy nie zapomni. Teraz kolejne trupy całym tuzinem leżały rozciągnięte przed składem dziesięciny w błocie i krwawym śniegu, w większości starców i paru kobiet, wraz z porżniętymi truchłami kilku owiec.
- Kobiety, dzieci! - lamentował Sludig. - Nawet zwierząt nie oszczędzili.
U stóp Isgrimnura leżały przysypane białym puchem zwłoki dziecka. Sine paluszki zastygły po coś wyciągnięte niczym zdeptany kwiat. Jakie to musiało być straszne dla tych wieśniaków, obudzić się w środku nocy i znaleźć oko w oko z upiornie bladymi twarzami i bezdusznymi oczami Nornów, stworów ze starych, okropnych podań. Książę tylko pokręcił głową, dłonie mu jednak drżały. Ujrzeć krwawe pobojowisko, usiane poległymi i dogorywającymi wojami to inna rzecz; jego ludzie przynajmniej mieli miecze i topory, mogli się bronić. Ale to... Od samego widoku poczuł ból w trzewiach.
Odwrócił się, by spojrzeć na Ayaminu. Sithijka stała na uboczu, poza grupą żołnierzy, zapatrzona w błotnistą plątaninę śladów stóp i końskich kopyt, znikającą już pod świeżą warstwą bieli. Ostre rysy jej złotawej twarzy i wąskie, długie oczy były obce i nieprzeniknione, gdy milcząco przyglądała się makabrycznemu dziełu swych pobratymców Nornów, od których różnił ją tylko kolor skóry.
- I jak? - spytał szorstko Isgrimnur. - Co widzisz? Bo ja tylko zbrodnię. Twoi magiczni kuzyni to potwory.
Ayaminu nie odezwała się; długo jeszcze toczyła wzrokiem po pogorzelisku, jednako beznamiętnie patrząc na skotłowany, brudny śnieg i na ciała pomordowanych.
- Hikeda’ya kradli żywność - odrzekła wreszcie. - Wątpię, żeby się fatygowali, by kogoś skrzywdzić, ale ich nakryto.
- I co z tego? - Sludig ledwo trzymał gniew na wodzy. - Usprawiedliwiasz ich, bo to twoi krewni? Guzik mnie obchodzi, jak ich tam zwiesz... Nornami, Białymi Lisami czy Hike... coś tam. To istne monstra! Popatrz na tych biedaków. Wojna skończona, ale twoi nieśmiertelni swojacy nadal mordują!
- Moi pobratymcy nie są nieśmiertelni, tylko długowieczni - sprostowała Sithijka. - Jak to udowodniły niedawne bitwy, zarówno my, jak i spokrewnieni z nami Hikeda’ya możemy umrzeć. Przez miniony rok los ten spotkał ich tysiące. Wielu zginęło z rąk śmiertelników jak wy. - Odwzajemniła spojrzenie Sludiga, lecz na jej twarzy nie było widać żadnych emocji. - Pytasz, czy usprawiedliwiam tę zbrodnię? Nie. Skoro jednak Hikeda’ya posunęli się do kradzieży w osadzie śmiertelnych, to musieli być naprawdę wygłodzeni. Do szaleństwa. Oni potrafią, tak samo jak my, zadowalać się bardzo skąpymi racjami. Północ od dawna jednak cierpiała z powodu mrozów Króla Burz.
- Nam, Rimmersmanom, ta niekończąca się zima też zalazła za skórę, ale jakoś nie musieliśmy z tego powodu niszczyć całych wsi!
Ayaminu popatrzyła speszona na młodego rycerza. Nie zamierzała jednak dać się zbić z tropu.
- Mówisz o tych Rimmersmanach, którzy przybyli tu z zachodu zaledwie przed paroma wiekami i wyrżnęli tysiące moich ziomków? I w samym tylko ubiegłym roku zadali śmierć tak wielu waszym sąsiadom, Hernystirczykom?
- Do diabła, myśmy tego nie zrobili! - wybuchnął Sludig. - To inni Rimmersmani, pod wodzą Skalego z Kaldskryke! Śmiertelnego wroga naszego księcia!
Isgrimnur położył mu dłoń na ramieniu.
- Spokojnie, człowieku. To jałowy spór. - Zaraz jednak poczuł bolesny skurcz żołądka na widok martwych wieśniaków. Jego ludzi, nad którymi Bóg powierzył mu pieczę. Nie mógł wykrzesać z siebie cienia sympatii do tej kobiety. Gdyby nie ta złota skóra, można by ją wziąć za Nornijkę, jedną z trupio bladych potworów, których krwawe rękodzieło kłuło mu oczy. - Nie zapominaj, lady Ayaminu, że my nie mamy waszej długiej pamięci - wycedził spokojnie. - Ani waszego długiego życia. Pozwoliłem ci pójść z nami na prośbę twojego pana Jiriki, druha króla i królowej... ale nie po to, żebyś wszczynała kłótnie z moimi ludźmi.
W istocie tylko usilne namowy nowo koronowanych Simona i Miriamele skłoniły go do tej decyzji i wciąż nie miał pewności, czy postąpił słusznie.
Spojrzał w dół zbocza, gdzie czekało jego wojsko, rozproszone w chaotycznym szyku na półtorej mili wzdłuż traktu Frostmarch. Byli to przeważnie Rimmersmani, do tego paruset wojów z innych nacji, których ominęła większość bitew w Erchester, a teraz zostali zaciągnięci, żeby było kim obsadzić opustoszałe forty na północnej rubieży między ziemiami królewskiej kasztelanii i pokonanych Nornów. Jeżeli ktokolwiek z nich się spodziewał, że Białe Lisy spokojnie prześlizną się przez granicę, został właśnie wyprowadzony z błędu.
- To była wieś Finnbogiego - powiedział Brindur tan Norskog masywnej budowy brodacz, brat tana Skoggey. Przeżył finałową bitwę pod Hayholt, stracił tam jednak sporo krwi i prawie całe ucho. Spod dziwnie przekrzywionego hełmu wystawał gruby opatrunek. - Widziałem, jak ginie tuż przed bramą zamku, wasza wysokość. Olbrzym urwał mu głowę i przerzucił ją za mury.
- Dosyć. I tej historii, i tego miejsca. - Isgrimnur gniewnie machnął ręką. - Na Boga, odór tych podłych bestii jest wciąż wyczuwalny, mimo zapachu rozlanej krwi. Jakby tu byli jeszcze przed chwilą.
- To mało prawdopo... - zaczęła Ayaminu, lecz umilkła pod piorunującym wzrokiem księcia.
- Trzeba było zgarnąć ich wszystkich po bitwie i wyciąć w pień, w walce czy jako jeńców, jak Crexów po upadku Harchy. - Isgrimnur popatrzył na Sithijkę. - Ścięcie głowy działa na duchy tak samo skutecznie jak na zwykłych ludzi, nieprawdaż?
Ayaminu wytrzymała jego spojrzenie. Książę odwrócił się do niej plecami i ruszył przez skrzypiące zaspy ku oczekującym żołnierzom.
- JEŹDZIEC, WASZA WYSOKOŚĆ! - krzyknął jeden z rycerzy. - Niesie proporzec jarla Vigriego!
Isgrimnur zamrugał i podniósłszy wzrok znad mapy, spojrzał nań zimno.
- Dlaczego tak wrzeszczysz, człowieku? Nie ma w tym nic dziwnego.
Młody Rimmersman zaczerwienił się, choć trudno to było poznać po jego poparzonych policzkach.
- Bo, panie... on nie nadjeżdża od wschodu, z Elvritshalli, tylko z zachodu.
- Niemożliwe! - wyrwało się Sludigowi.
- Chcesz powiedzieć, że od strony Naarved? ...
entlik