Poskromienie zlosnicy Dziewczyna jak ocet A5.doc

(1133 KB) Pobierz
Dziewczyna jak ocet




Anne Tyler

Dziewczyna jak ocet

 

Poskromienie złośnicy Szekspira opowiedziane na nowo

 

 

Przełożył z angielskiego Łukasz Małecki

Tytuł oryginału Vinegar Girl. The Taming of the Shrew retold

 

 

Doktor Battista jest o krok od przełomowego odkrycia. Niestety jego błyskotliwy asystent może zostać deportowany, co wstrzymałoby badania. Naukowiec obmyśla plan, w którym kluczową rolę ma odegrać jego córka Kate.

Anne Tyler stawia pytanie, czy współczesna, niezależna kobieta jest w stanie poświęcić się dla mężczyzny.

Odpowiedź jest oryginalna i zabawna - jak sama Kate.

 

Z okazji przypadającej w 2016 roku 400. rocznicy śmierci Szekspira brytyjski wydawca Hogarth Press zaprosił do współpracy bestsellerowych pisarzy. Powierzył im opowiedzenie na nowo najbardziej znanych dzieł wielkiego dramaturga. Owocem ich pracy i talentów literackich jest kolekcja współczesnych powieści, które zostaną wydane w kilkunastu językach na całym świecie. W Polsce książki ukażą się pod szyldem PROJEKT SZEKSPIR.


Rozdział 1.

Kate Battista pracowała w ogrodzie, kiedy w kuchni zabrzęczał telefon. Wyprostowała się, nasłuchując. W domu była jej siostra, ale niewykluczone, że jeszcze spała. Jeden sygnał, drugi... W końcu usłyszała głos siostry, tyle że nagrany na automatycznej sekretarce.

- Hejka, to my! Zdaje się, że nas nie ma, więc zostaw...

Odrzuciwszy włosy z ramion, parsknęła z irytacją i ruszyła szybkim krokiem w stronę tylnego wejścia. Zanim pociągnęła za klamkę drzwi z moskitierą, wytarła dłonie o dżinsy.

- Kate - mówił tymczasem jej ojciec. - Odbierz telefon!

Podniosła słuchawkę.

- Co jest? - rzuciła.

- Zapomniałem zabrać lancz.

Omiotła wzrokiem blat przy lodówce. Lancz taty leżał dokładnie tam, gdzie go zostawiła poprzedniego wieczoru, zapakowany w przezroczystą torbę. Jej zawartość była doskonale widoczna: plastikowy pojemnik na kanapki i jabłko.

- Ech... - westchnęła.

- Możesz mi go podrzucić? - zapytał ojciec.

- Kiedy, teraz?

- Aha.

- Jezu, ojcze! Czy ja wyglądam jak kurier pocztowy?

- A masz coś lepszego do roboty? - nie dawał za wygraną.

- Jest niedziela, pielę ciemierniki!

- Och, Kate, daj spokój. Wskakuj w samochód, to ci zajmie dosłownie minutkę. Bądź grzeczną dziewczynką...

- A niech to! - Trzasnęła słuchawką i zabrała torbę z blatu.

Było w tej rozmowie coś dziwnego, a w zasadzie kilka dziwnych rzeczy. Po pierwsze, że w ogóle do niej doszło. Ojciec Kate nie ufał telefonom. Ponieważ w swoim laboratorium nie miał aparatu, musiał korzystać z telefonu komórkowego, jednakże nosił go przy sobie tylko dlatego, że nalegały na to jego córki. Tuż po zakupie przez kilka dni instalował ochoczo mnóstwo aplikacji - głównie kalkulatory naukowe - ale po krótkotrwałym entuzjazmie stracił zainteresowanie urządzeniem i obecnie unikał go jak ognia.

Po drugie, doktor Battista zapominał lanczu średnio dwa razy w tygodniu, ale dotychczas nigdy się tym zbytnio nie przejmował, a to dlatego, że prawie nie jadał. Czasem po powrocie z pracy Kate znajdowała w kuchni nietkniętą torbę, a mimo to musiała go wołać kilka razy, nim w końcu raczył zejść na kolację. Zawsze miał coś lepszego do roboty - a to jakieś czasopismo do przeczytania, a to notatki do przejrzenia. Gdyby mieszkał sam, umarłby z głodu.

Zresztą, jeśli dopadł go głód, mógł po prostu coś sobie kupić. Laboratorium znajdowało się w pobliżu kampusu Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa, gdzie roiło się od sklepów z kanapkami i artykułami spożywczymi. Nie mówiąc o tym, że nawet nie było jeszcze południa.

Na szczęście tego dnia zza chmur wyszło słońce. I chociaż wiał też chłodny wiatr, był to pierwszy pogodny dzień po długiej i ostrej zimie. Właściwie przyda mi się wymówka, żeby na chwilę wyskoczyć z domu - pomyślała Kate. Zamierzała pójść do laboratorium pieszo, zamiast jechać samochodem. Niech sobie tato czeka. (Sam nigdy nie korzystał z auta, chyba że musiał przewieźć jakiś ciężki sprzęt. Trzeba przyznać, że miał końskie zdrowie).

Wychodząc, Kate trzasnęła drzwiami, rozdrażniona, że Bunny znowu śpi do późna. Rośliny okrywowe rosnące wzdłuż chodnika wyglądały niechlujnie, więc zanotowała w pamięci, żeby się tym zająć, kiedy upora się z pielęgnacją ciemierników.

Machając zawiązaną na supeł torbą, minęła domy Mintzów i Gordonów - dwie okazałe, ceglane budowle w stylu kolonialnym, z charakterystycznym centralnym holem, ale lepiej utrzymane od domu Battistów - i skręciła za róg. Jej oczom ukazała się pani Gordon. Klęczała wśród azalii, rozsypując ściółkę wokół korzeni krzewów.

- Dzień dobry, Kate! - przywitała się śpiewnym głosem sąsiadka.

- Dzień dobry.

- Wygląda na to, że wiosna w końcu zawitała w nasze strony!

- Ano.

Kate nie zwalniała, a wiatr szarpał połami jej kurtki z koźlej skóry. Dwie dziewczyny, zapewne studentki z Uniwersytetu Hopkinsa, wlokły się przed nią iście żółwim tempem.

- Byłam pewna, że w końcu o to zapyta - mówiła jedna z nich - ale on ciągle odchrząkiwał, no wiesz, tak jak tylko oni potrafią. I ostatecznie nie zapytał.

- Uwielbiam nieśmiałych facetów - odparła druga.

Kate wyprzedziła je i szła dalej.

Na następnym skrzyżowaniu skręciła w lewo, zmierzając w stronę bardziej różnorodnej dzielnicy kamienic, kafejek i posiadłości przerobionych na biura. Zakończyła swój spacer przed kolejnym budynkiem w stylu kolonialnym - z mniejszym ogrodem od tego przed domem Battistów, ale za to z dużym, wspaniałym portykiem. Na siedmiu czy ośmiu szyldach przy drzwiach widniały nazwy kilku nietypowych organizacji i mało znanych pisemek. Nie było jednak wśród nich nazwiska Louisa Battisty. Przez lata przenoszono jego laboratorium tyle razy, że gdy w końcu wylądował w tej ustronnej okolicy w pobliżu Uniwersytetu Hopkinsa - kilometry od miejskiego kompleksu szpitalnego - uznał, iż staranie się o szyld to zwykła strata czasu.

Na ścianie holu wisiały skrzynki pocztowe, a pod nimi stała rozklekotana ławka, zawalona stosem ulotek i menu restauracji z jedzeniem na wynos. Kate minęła kilka biur, ale tylko jedne drzwi były otwarte - organizacji Chrześcijanie dla Buddy. W środku dostrzegła trzy kobiety stojące wokół stołu, przy którym siedziała czwarta i wycierała oczy chusteczką. (Tam zawsze coś się działo). Kate otworzyła kolejne drzwi, te na końcu korytarza, i zeszła po stromych schodach na dół. Zatrzymała się, by wstukać kod do elektronicznego zamka: 1957 - rok, w którym Ernst Witebsky zdefiniował kryteria chorób autoimmunologicznych.

W ciasnym pokoju było niewiele mebli: dwa składane metalowe krzesła i kwadratowy stolik. Stała na nim torba z brązowego papieru, zapewne drugi lancz ojca. Kate położyła obok niego ten pierwszy, po czym podeszła do kolejnych drzwi i zapukała energicznie. Już po chwili pojawiła się w nich głowa jej ojca - o aksamitnie łysej skórze, z twarzą o oliwkowej cerze, z czarną bródką i w okrągłych okularach bez oprawek.

- Och, to ty, Kate - powiedział. - Może wejdziesz?

- Raczej nie. - Jej nos nie mógł się przyzwyczaić do ledwo wyczuwalnej, ale drażniącej woni samego laboratorium i zapachu suchego papieru w pomieszczeniu, w którym ojciec trzymał swoje myszy. - Lancz leży na stole. To na razie!

- Zaczekaj.

Odwrócił się do kogoś, kto stał za jego plecami.

- Pioder? Chodź się przywitać z moją córką.

- Muszę już iść - wymawiała się Kate.

- Chyba jeszcze nie miałaś okazji poznać mojego asystenta - powiedział ojciec.

- Może innym razem.

Wtedy jednak drzwi otworzyły się szerzej i obok ojca stanął masywny, muskularny mężczyzna o prostych, jasnych włosach. Jego fartuch był tak brudny, że kolorem pasował do bladoszarego kombinezonu roboczego doktora Battisty.

- Łoł... - wykrztusił na jej widok, a przynajmniej tak to zabrzmiało. Wpatrywał się w Kate z zachwytem - częsta reakcja u facetów, którzy widzieli ją po raz pierwszy w życiu. A wszystko przez tych kilka martwych komórek - burzę kruczoczarnych włosów sięgających za pas.

- To jest Pioder Czerbakow - oznajmił ojciec.

- Piotr - poprawił go natychmiast mężczyzna, nie zostawiając ani odrobiny przestrzeni między ostrym t i drgającym długim r. - Szczerbakow. - Zlepek spółgłosek niemalże eksplodował w jego ustach.

- Pioderze, to moja córka, Kate.

- Cześć! - przywitała się Kate. - I na razie! - rzuciła do ojca.

- Miałem nadzieję, że zostaniesz chociaż chwilę.

- Po co?

- Noo, żeby zabrać pudełko na kanapki, kiedy zjem lancz.

- Noo, a nie możesz go przynieść po pracy?

Oboje spojrzeli na Piotra, zaskoczeni jego radosnym pohukiwaniem.

- Ależ niewyparzona buzia! - powiedział rozpromieniony mężczyzna. - Zupełnie jak dziewczyny z mego kraju.

- Zupełnie jak k o b i e t y - burknęła z wyrzutem Kate.

- Tak, one też. Wszystkie babki i ciotki.

Postanowiła dać za wygraną.

- Ojcze - powiedziała - czy możesz poprosić Bunny, żeby nie zostawiała bałaganu po imprezach ze znajomymi? Widziałeś, jak rano wyglądał salon?

- Aha... - mruknął doktor Battista, po czym poszedł do laboratorium. Wrócił z wysokim stołkiem na kółkach, który przysunął do stolika. - Usiądź - poprosił córkę.

- Mam mnóstwo pracy w ogrodzie.

- Proszę, Kate - nalegał. - Nigdy nie dotrzymujesz mi towarzystwa.

Zamrugała z niedowierzaniem. - Tobie? T o w a r z y s t w a?

- Siadaj, siadaj. Możesz się poczęstować moją kanapką.

- Nie jestem głodna. - Przycupnęła niezdarnie na stołku, nie spuszczając oczu z ojca.

- Pioder, ty też usiądź. Możesz zjeść tę kanapkę, jeśli masz ochotę. Kate ją przygotowała. Masło orzechowe z miodem na pełnoziarnistym pieczywie.

- Przecież pan wie, że nie jadam masła orzechowego - zauważył ostrym tonem Piotr. Usiadł na składanym krześle naprzeciwko Kate. Było znacznie niższe od stołka, więc Kate zauważyła, że włosy na czubku jego głowy zaczynają rzednąć. - W moim kraju orzeszki ziemne to jedzenie dla świniów.

- Ha, ha! - wybuchnął doktor Battista. - Ten nasz Pioder to ma poczucie humoru, co?

- Słucham?

- Jedzą je razem z łupinami - dodał mężczyzna.

Nie do końca radził sobie z angielską wymową, a jego samogłoski były dziwnie krótkie. Dziewczynę zawsze drażnił obcy akcent.

- Przyznaj, Kate, zaskoczyło cię, że skorzystałem z komórki - powiedział ojciec. Z jakiegoś powodu wciąż stał. Wyjął telefon z kieszeni kombinezonu. - Miałyście rację, bardzo przydatna rzecz. Od dzisiaj będę jej używać częściej. - Zmarszczył brwi, jakby próbował sobie przypomnieć, do czego służy urządzenie w jego dłoni. Następnie wdusił jakiś przycisk i wyciągnął aparat przed siebie. Mrużąc oczy, cofnął się o kilka kroków, aż rozbrzmiał dźwięk migawki. - O, widzisz? Nawet robi zdjęcia!

- Natychmiast je skasuj - nakazała mu Kate.

- Nie wiem jak. - Telefon znów cyknął.

- Do diabła, ojcze, siadaj i jedz. Muszę wracać do ogrodu.

- No dobrze już, dobrze.

Schował telefon i usiadł. W międzyczasie Piotr sięgnął po swój lancz - dwa jajka oraz banana, które rozłożył przed sobą na wygładzonej torbie papierowej.

- Pioder jest zwolennikiem bananów - zdradził doktor Battista. - Ciągle mówię mu o zaletach jabłek, ale czy mnie kiedykolwiek posłuchał? - Otworzył swoją torbę i wyciągnął z niej jabłko. - Pektyna, pektyna! - Potrząsnął owocem przed twarzą Piotra.

- Banany to prawdziwy cud spożywczy - odparł spokojnie Piotr, po czym obrał jednego. Kate zauważyła, że jego twarz ma kształt niemal idealnego sześciokąta - kości policzkowe tworzyły dwa wierzchołki, kąty żuchwy kolejne dwa, podbródek tworzył kąt piąty, a długie, proste włosy rozczesane na boki na środku czoła - szósty. - Podobnie zresztą jak jajka - dodał. - Kurze jaja, tak cudownie samowystarczalne!

- Kate każdego wieczoru przed pójściem do łóżka robi mi kanapki - opowiadał doktor Battista. - To wyjątkowa domatorka, prawda?

Kate zamrugała.

- Szkoda, że z masłem orzechowym - zauważył Piotr.

- No cóż.

- Ano właśnie. - Westchnął i rzucił Kate rozżalone spojrzenie. - Ale to ładna kobieta.

- Żałuj, że nie widziałeś jej siostry.

- Ojcze! - wzburzyła się Kate.

- No co?

- A gdzie jest ta jej siostra? - zaciekawił się Piotr.

- Bunny ma dopiero piętnaście lat. Uczy się w szkole średniej.

- Jasne - rzucił Piotr i znów wlepił wzrok w córkę doktora Battisty.

Kate wstała gwałtownie od stolika.

- Nie zapomnij zabrać do domu pojemnika - powiedziała do ojca.

- Co? Już idziesz? Nie zostaniesz dłużej?

- Na razie - odparła krótko, zwracając się głównie do Piotra, który taksował ją wzrokiem, po czym ruszyła w stronę drzwi i otworzyła je z impetem.

- Katherine, najdroższa, dokąd się śpieszysz? - Ojciec wstał z krzesła. - O jejku, nie tak to miało wyglądać. Ona po prostu jest bardzo zajęta, nigdy nie ma czasu, żeby przysiąść i odpocząć. Czy mówiłem, że zajmuje się całym domem? Wyjątkowa domatorka. Zresztą chyba o tym wspominałem. A jakby tego było mało, pracuje na pełny etat - uczy w przedszkolu, bo wspaniale radzi sobie z małymi dziećmi.

- Ojcze, o czym ty w ogóle mówisz? - zapytała rozdrażniona Kate, obracając się. - Co cię znów napadło? Przecież dobrze wiesz, że nie znoszę małych dzieci.

- Dlaczego nie lubisz dzieci?

- Bo nie są zbyt bystre, jeśli jeszcze nie zauważyłeś.

Kolejna eksplozja radości. Pohukując gromko i ściskając w dłoni banana, Piotr przypominał Kate szympansa. Obróciła się na pięcie, wyszła z pomieszczenia i trzasnęła drzwiami. Zamiast iść na górę spokojnie, przeskakiwała po dwa stopnie naraz.

Drzwi za jej plecami znów się otworzyły.

- Kate? - wołał ojciec. Słyszała za plecami jego kroki, ale nie zwalniała; z determinacją zmierzała do wyjścia z budynku.

Odgłos stąpania ucichł, kiedy oboje weszli na dywan.

- Może cię odprowadzę? - odezwał się doktor Battista.

Chciał ją odprowadzić? Po co?

Mimo to przystanęła na chwilę, gdy dotarła do drzwi. Patrzyła, jak się zbliża.

- Kiepsko to wyszło - przyznał i przeciągnął dłonią po głowie. Jego kombinezon miał rozmiar uniwersalny, przez co wybrzuszał się w okolicach pasa, nadając ojcu wygląd Teletubisia. - Uwierz mi, nie chciałem cię rozzłościć.

- Nie jestem zła, raczej...

Nie, nie mogła użyć słowa zraniona, bo do oczu napłynęłyby jej łzy.

- Raczej zawiedziona - dokończyła.

- Nie rozumiem.

W to akurat wierzyła. Jej ojciec był w pewnych kwestiach wyjątkowo naiwny.

- Co tak naprawdę chciałeś osiągnąć? - zapytała, opierając dłonie na biodrach. - Dlaczego zachowywałeś się przy tym asystencie tak... dziwacznie?

- To nie jest byle asystent, tylko Pioder Czerbakow. Nawet sobie nie zdajesz sprawy, jakie to szczęście, że ze mną pracuje! No popatrz, pomaga mi w niedzielę, nie po raz pierwszy zresztą. Jest ze mną od trzech lat, więc mogłabyś chociaż zapamiętać jego imię.

- Od trzech lat? A co się stało z Ennisem?

- Dobry Boże, Ennis był dwóch asystentów temu!

- Ojej - powiedziała tylko.

Nie umiała zrozumieć, dlaczego ojciec zachowuje się tak irytująco. Rzadko rozmawiał z nią o asystentach czy o czymkolwiek innym, skoro już o tym mowa.

- Z jakiegoś powodu trudno mi ich zatrzymać przy sobie - ciągnął. - Może dla ludzi z zewnątrz mój projekt nie wygląda zbyt obiecująco.

Nigdy dotąd nie przyznał tego otwarcie, chociaż Kate miała swoje podejrzenia. Nagle zrobiło jej się żal ojca. Opuściła ręce wzdłuż ciała.

- Pewnie nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale włożyłem dużo wysiłku w sprowadzenie Piodera do kraju - oznajmił. - Miał wówczas zaledwie dwadzieścia pięć lat, a słyszał o nim każdy, kto zajmuje się badaniami nad autoimmunizacją. Prawdziwy geniusz. Przyznano mu wizę O-1, co się dziś często nie zdarza.

- ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin