Ewa Siarkiewicz
Kuźnia na rozdrożu
Cykl: Kuźnia na Rozdrożu Tom 1
Rok pierwszego wydania: 2008
Powieść obyczajowa, pełna humoru i prawdy o życiu współczesnych Polek, świetnie osadzona w naszych realiach. Jak być szczęśliwą i umieć zawalczyć o swoje? Adela, trzydziestoletnia dziennikarka, nie umie. Co tydzień od pięciu lat przygotowuje kolacje dla teściów i jest wyłącznie „dodatkiem” do zajętego karierą męża. Splot wyjątkowych zdarzeń - kłopoty siostry, przyjaciółki i pojawienie się pewnego nieznajomego mężczyzny - sprawia, że ta zatwardziała racjonalistka trafia przed oblicze wróżki. I przestaje myśleć, że „lepszy znany diabeł niż nieznana przyszłość”
Samolot rejsowy LOT-u wydał się Adeli potwornym wielorybem, który zaraz połknie ją, razem z całym dotychczasowym życiem, a potem wypluje na rozpalonej płycie rzymskiego lotniska.
Ale to już nie będzie ona. To będzie ktoś zupełnie inny - istota bez własnego zdania, bez marzeń, bez przyszłości.
Stała w kolejce, a każdy krok w kierunku wyjścia był jakby krokiem w otchłań. Drżącą ręką automatycznie podała kartę pokładową stewardesie, automatycznie rozciągnęła usta w uśmiechu, zrobiła dwa kroki i stanęła.
- Rusz się, blokujesz przejście.
Spojrzała na mężczyznę obok siebie. Przez chwilę widziała w nim nie swego męża, w eleganckim garniturze, z modnie ułożonymi jasnymi włosami i starannie przystrzyżonym wąsem. Na chwilę przed jej oczami pojawił się Diabeł - taki jak na karcie tarota, którą Eleonora podsunęła jej pod nos. „On reprezentuje twojego męża. Twoje tragiczne przeznaczenie. Ale nie musisz się na to godzić. Masz wolną wolę. Skorzystaj ze swego prawa i sama wykuj swój los”.
- Przestań się wydurniać.
Poczuła, jak Marian chwyta ją mocno za ramię i ciągnie. Miała nogi jak z waty. W głębi serca i na dnie żołądka zebrała się zimna kałuża lęku. Nie chciała lecieć do Rzymu.
- Nie chcę lecieć - szepnęła.
- Ocipiałaś? Wszyscy nam zazdroszczą, wyrywamy się z tego grajdoła w wielki świat, a ty stroisz fochy? Przestań histeryzować!
- Boję się. - Zmarszczyła brwi.
- Czego? - Roześmiał się złośliwie. - Wielka dziennikarka boi się latać? Nie martw się, dostaniesz drinka i jakoś pójdzie.
Puścił jej ramię i pobiegł do autokaru. Nie mógł się już doczekać Wielkiej Przygody. Wreszcie Adeli udało się przemóc paraliż i weszła do autokaru. Gdy podjechali pod schody, spojrzała w górę.
Wypełnione czerwonym światłem wejście do samolotu wyglądało jak brama piekieł. Stewardesa witała pasażerów. Pomocnica Charona, która brała dusze na łódź płynącą po Styksie. Przeprawa do Krainy Umarłych.
W Adeli narastał paniczny lęk, serce jej waliło, jakby chciało uciec, zrobić to, na co ona się nie zdobyła - wybrać wolność.
Nogi odmawiały jej posłuszeństwa i potknęła się na schodkach. Z trudem zrobiła krok, jakby poruszając się w gęstej melasie.
Rzuciła okiem w głąb samolotu, szukając Mariana. Siedział kilka rzędów dalej. Uchwycił jej wzrok i skinął ręką. Miał nieprzyjemną minę. Wcale nie chciała tam iść. Usiadła obok męża, przy przejściu.
„To jest twoje Rozdroże. To jest twój wybór. Wieża i Diabeł lub Kochankowie i Świat. Co wybierasz - Głupca czy Moc? Musisz się zdecydować teraz lub będzie za późno. Kiedy przejdziesz Rozdroże, dokonasz wyboru kierunku - zgodnie z nim potoczy się twoje dalsze życie. Wybierz dobrze”.
Słowa Eleonory jeszcze brzmiały jej w uszach, gdy samolot zaczął kołować. Nie dałam sobie szansy - pomyślała. I nagle poczuła narastający bunt. I potworną złość na siebie. Za tchórzostwo i głupotę.
Wszystko się w niej gotowało. Chciała odpiąć pasy, wstać i wybiec.
Sięgnęła ręką do zapięcia pasów, gdy samolot oderwał się od ziemi. Przeciążenie wcisnęło ją w fotel.
Czas wyboru minął.
Siedziała otępiała, próbując nie myśleć, nie czuć. Nagle samolot wpadł w wibracje. Rozległ się dziwny szczęk, zgrzyt, coś huknęło.
Zakołysało. Poczuła falę paniki. Zgrzyt nasilał się, samolot przestał się wznosić, lekko opadł. Rozległy się okrzyki i gorączkowe pytania.
- Co jest? Co się dzieje?
A potem świat wybuchnął.
* * *
Zniszczona życiem czterdziestoletnia kobieta siedziała w kącie, tuląc do siebie kilkuletniego chłopca. Oboje kiwali się - w przód, w tył, w przód, w tył. Kobieta bezwiednie cicho pojękiwała.
Obejmowała synka tak mocno, że z trudem oddychał. Ale nie próbował się uwolnić. Jego wielkie piwne oczy utkwione były w otwartych oczach leżącego na podłodze ojca, którego martwe spojrzenie zawsze już miało go prześladować w snach. Nawet gdy już nie będzie pamiętał tego dnia.
Z telewizora dobiegały wesołe dźwięki kolejnej reklamy. Bezruch w pokoju powoli stawał się wręcz namacalny. Nagle wielka czerwona kropla zsunęła się z czubka kuchennego noża i spadła prosto w oko martwego mężczyzny. Kobieta w kącie zakwiliła jak zwierzątko.
Chłopiec uniósł wzrok i spojrzał na stojącą nad ojcem siostrę z nożem w ręku. Nie patrzyła na swoją ofiarę. Wzrok wbiła w ekran telewizora, na jej ustach błąkał się lekki uśmiech, gdy obserwowała rozkosznego szczeniaka labradora rozwłóczącego papier toaletowy. Po chwili w telewizji zaczęły się wiadomości.
- Wiadomość z ostatniej chwili - mówił przejęty prezenter. - Pół godziny temu samolot lecący z Warszawy do Rzymu eksplodował w powietrzu. Na razie brak dokładnych informacji o ofiarach i o przyczynie tragedii...
Dziewczynka zmarszczyła czoło. Powoli jej myśli znów zaczęły się układać w logiczny ciąg.
- Mamo - powiedziała z namysłem. - Czy to nie tym samolotem miała lecieć do Rzymu pani Adela?
Spojrzała na matkę, która nadal kiwała się w przód i w tył, jęcząc z cicha.
- Mamusiu? - Jej wzrok powędrował za spojrzeniem matki ku leżącemu nieruchomo ojcu. Potem dziewczynka uniosła nóż i odłożyła go na stół.
- Zadzwonię po pogotowie i policję - powiedziała cicho, obojętnie. Uklękła przy matce i bracie i objęła ich drobnymi ramionami.
Telefon znów zadzwonił, ale Ula siedziała nieruchomo, porażona.
Wreszcie natrętny dzwonek przebił się przez jej oszołomiony umysł.
- Słucham.
- Cześć, to ja. - Frida mówiła szybko. - Musisz natychmiast przyjechać do Szpuntu. Ta raszpla przywlokła tu Megasa i przyssała się do niego jak pijawka. - Głos barmanki wyrażał niesmak. - Mami go coraz lepszymi ofertami pracy. On się łamie, Ula. Musisz zaraz tu przyjechać.
- Nie mogę - powiedziała. - Adela... Adela... - Nie była w stanie wypowiedzieć tych słów. - Samolot... Adela była... Jadę na lotnisko. A potem do Laury do szpitala.
- O cholera, Adela była w tym samolocie? Cholera.
- Muszę jechać.
Urszula pomyślała o Megasie, ale nic nie poczuła. Jakby ogień, który pochłonął samolot, wypalił w niej wszelkie uczucia i zostawił jedynie popioły.
Ludzie biegali po lotnisku jak szaleni, krzycząc, płacząc, nawołując. Nic z tego nie słyszał. Szedł w stronę wyjścia, nieświadomy, że go popychają, potrącają. Uczucie niedowierzania zmieniło się w rozpacz, spod której kiełkowało poczucie winy i gniew. Emocje nasilały się, wprawiając ciało mężczyzny w drżenie.
Gdyby okazał jej swoje zainteresowanie.
Gdyby próbował zdobyć ją dla siebie.
I do diabła z zasadami.
Tak, starał się być uczciwy - żadnego rozbijania małżeństw, żadnych trójkątów. I co mu to dało?
Miał wrażenie, że gdzieś z daleka dobiega go diabelski chichot.
- Na twoim miejscu już dawno dałabym mu kopa.
- Nie mogę. Nie daje mi powodu.
- Powodu? Nie kochasz go, wkurza cię i robi ci wodę z mózgu.
Nie wystarczy?
- Nie rozumiesz. To nie działa w ten sposób. A poza tym, sam by nie poszedł. Byłaby wojna.
- I co z tego? Jesteś beznadziejna i zasługujesz na swój los.
Nie musi mi tego mówić. Doskonale wiem.
- Co ma być?
Złożyłam zamówienie i przemiła bufetowa nałożyła mi na talerz pierś kurczaka i surówkę. Mogłabym poprzestać na surówce, ale jak we wszystkim, tak i w tym brakło mi silnej woli. Usiadłyśmy przy jednym z nielicznych wolnych stolików. O tej porze stołówka w Radiu była pełna wygłodniałych urzędników i dziennikarzy.
Na talerzach pierogi, pyzy i ociekające tłuszczem ziemniaki.
Surówek jak na lekarstwo, choć i oni mogliby na nich poprzestać.
Podobno głodni żyją dłużej, jak można przeczytać w kobiecych pisemkach.
Powiedzcie to tym, którzy nie mają co jeść.
Kotlet z surówką był pyszny. Ula dziobała suchą kaszę i kiszonego ogórka. Ta to się zawsze przejmuje tym, co wyczyta. I wygląda, jakby nie jadła od miesięcy. A przecież sekret tkwi w przemianie materii. Nienawidzę jej. Przemiany materii Uli. I mojej.
- Co zamierzasz zrobić? - pyta Ula, niechętnie grzebiąc widelcem w swoim talerzu.
Kasza jest zdrowa, ma dużo błonnika, ale z pewnością okropnie smakuje. Widzę, jak oczy mojej najlepszej przyjaciółki śledzą mój widelec z kawałkiem kotleta. Ciekawa jestem, jak długo wytrzyma na tej zdrowej diecie. Może do kolacji, ale i za to nie dałabym złamanego szeląga. Jak wrócimy do redakcji, pewnie rzuci się do biurka i wyciągnie snickersa. Wtedy znienawidzę ją jeszcze bardziej, bo ja sobie na to nie mogę pozwolić, jeśli nie chcę wkrótce nosić czterdziestki dwójki.
- Podzwonię i umówię się na wywiad. Mam kilka wytypowanych wróżek.
- Ja nie o tym. Nie zmieniaj tematu.
- Nie chcę o tym mówić. Nie teraz.
- Już wiem. - Oczy jej błyszczą, a ręka stanowczo odsuwa talerz z kaszą. Tak, snickers może liczyć swój żywot tylko na minuty. - Jak będziesz robić wywiady z wróżkami, niech ci przy okazji powiedzą, co cię czeka. Może już za rogiem stoi ten, kto jest ci przeznaczony?
- Taki, co wyzywa, bije, pije i łajdaczy się z lafiryndami? Daj spokój, inne mają gorzej. On po prostu jest... sobą. I mnie pozwala być sobą.
- Pozwala ci być sobą? - prychnęła. - Nie zapominaj, że ja cię dobrze znam. Jesteś zupełnie inna, kiedy jesteś sama. Mówię poważnie, każ sobie powróżyć.
- Nie wierzę we wróżby, wiesz o tym. I nie mam zamiaru wywnętrzać się przed jakąś oszustką.
Ula patrzy na mnie swymi wielkimi niebieskimi oczyma, przechyla głowę, a potem grozi mi palcem.
- Oj, nieładnie. Nie idzie się na wywiad z takim nastawieniem.
Ty nie masz ich demaskować, tylko dowiedzieć się, dlaczego zostały wróżkami.
- Wiem dlaczego. Bo wyczuły koniunkturę, modę na New Age i chciały zarobić na ludzkiej naiwności. Na takich jak ty. Bez urazy.
Wiesz, że cię kocham i podziwiam. Ale twoja łatwowierność czasami mnie szokuje.
- A mnie twoje tchórzostwo. Touche.
Namnożyło się tego, oj, namnożyło. Co otworzysz gazetę - wróżki i bioterapeuci. A ostatnio do naszych rodzimych dołączyli unijni. Nie miałam pojęcia, że we Francji działa czterdzieści tysięcy zarejestrowanych wróżek, astrologów, jasnowidzów. Przyjmują po domach, prowadzą sklepy i salony wróżb. W Warszawie też są podobne miejsca. Kto ma o tym wiedzieć lepiej niż ja. No nic, zajrzyjmy do gazety. Ogłoszenia drobne.
„Wróżka Leokadia, z rodu wróżów, odkryje przed tobą tajemnicę przyszłości. Podpowie, co zrobić, by zdobyć pieniądze i szczęście.
Zadzwoń. Tanio”.
Z pewnych źródeł wiem, że jeszcze pięć lat temu była pielęgniarką z rodu sklepowych i stróżów. Straciła pracę i musiała się przebranżowić. Obrotna kobieta. Dzwonię.
- Jestem w trudnej sytuacji - mówię. - Potrzebuję rady. Co może mi pani zaproponować?
- Nie wróżę przez telefon - zastrzega się nawiedzonym głosem. - Nie wyczuwam fluidów. Muszę się do pani dostroić. Ci, którzy mówią, że potrafią, oszukują. Niech im pani nie wierzy. Mogę panią wcisnąć na jutro... o, zapomniałam, zwolnił się termin na dzisiaj. O piątej?
Znaczy - brak klientów. To nie wróży dobrze.
- Ale czy może mi pani powiedzieć coś o mojej przyszłości? - Nie daję za wygraną. Nie chcę kupować kota w worku.
- Powiem wszystko. Mam dwadzieścia pięć lat doświadczenia, moja matka była wróżką, a babka uczyła się u najsłynniejszej wróżki Lenormand. Słyszała pani o niej? Powiem, co panią czeka, co zrobić, by się spełniło. Mogę nawet odwrócić przeznaczenie.
Coraz gorzej. W głosie, cichym, uwodzicielskim i jak pewnie sądzi Leokadia, hipnotycznym, wyczuwam desperację.
Hm, mogę zrobić dobry uczynek. Jeśli odpowie szczerze na moje pytania... W końcu to redakcja płaci.
- Ile kosztuje wizyta?
- Dwieście pięćdziesiąt. Wiem, że to tanio, powinnam brać nawet tysiąc. Moje rady są bezcenne. Ale nie chcę się bogacić na cudzym nieszczęściu. Przyjdź, dziecko, a ja ci pomogę.
Nie znoszę, gdy ktoś mówi do mnie dziecko. Protekcjonalna baba. Skreślam ją z listy i postanawiam odpocząć. To już ósma, do której dzwonię. Zrobię sobie kawy.
- Skoro jesteś w kuchni, zrób mi herbatę - rzuca z pokoju Marian.
Sam sobie zrób, ty mi nigdy nie robisz, udajesz, że nie słyszysz, kiedy proszę, a potem wmawiasz mi, że mówiłam w myślach.
- Dobrze. Jaką, zwykłą?
- A jaką?
Boże, czy on nie może choć raz odpowiedzieć twierdząco - tak, zwykłą, lub przecząco - nie, wolę owocową. Ale nie - zawsze odpowiada pytaniem na pytanie.
Pamiętam wspaniałą scenę z „Chicago”. Tango morderczyń.
Jedna z nich tłumaczyła, dlaczego zastrzeliła swojego faceta - bo bez przerwy żuł gumę i strzelał balonami. POP. Doprowadzało ją to do furii. Nie reagował na jej prośby - zupełnie jak mój - więc pewnego dnia wzięła strzelbę i oddała dwa strzały ostrzegawcze. W jego głowę.
- Proszę, twoja herbata. Bang. Bang.
Każdy w wyobraźni jest bohaterem. Ratuje świat. Po wielekroć.
Ale w prawdziwym życiu nie potrafi uratować samego siebie. W wyobraźni tysiące razy zabierałam walizkę i laptopa i wychodziłam.
Wynajmowałam mieszkanie i rozpoczynałam nowe życie. W rzeczywistości nie potrafię nawet otwarcie powiedzieć, że już nie chcę z nim spać w jednym pokoju.
- Dzwoniła ciocia Irena - powiedziałam, patrząc w ekran jego komputera, na którym majestatycznie obracała się trójwymiarowa bryła projektowanego domu. - W przyszłym tygodniu Franek ma urodziny, jesteśmy zaproszeni.
- Nie mam czasu. Nie stój mi za plecami, to mnie wkurza. - Nawet nie podniósł oczu.
No cóż, nie powiem, poczułam ulgę, choć mogłam się tego spodziewać. Od czterech lat nigdy nie ma czasu na wizytę u Ireny i Franka. Strasznie jest pamiętliwy.
W konflikcie między Marianem a Frankiem poszło o ciotkę Irenę.
Ciotka Irena jest starszą siostrą mojego ojca. To osoba niezwykła.
W czasie wojny opiekowała się rodziną i pomagała partyzantom. Jej wewnętrzna radość, umiłowanie życia i zmysł obserwacji sprawiają, że przy niej nigdy się nie nudzę. Uwielbiam ją, mogłabym słuchać godzinami, jak wspomina swoją młodość lub komentuje teraźniejszość, a tymczasem Marian najchętniej posadziłby ją w bujanym fotelu, włożył do rąk robótkę i kazał oglądać brazylijskie seriale. Gdy tylko podczas rodzinnych dyskusji ciotka Irena zabierała głos, natychmiast jej przerywał i wygłaszał własne zdanie. Ciotka przez jakiś czas cierpliwie znosiła jego arogancję, wreszcie nie wytrzymała.
- Mój drogi, czy mógłbyś mi powiedzieć, dlaczego nigdy nie pozwalasz mi skończyć zdania? To nieuprzejme z twojej strony.
- Jeśli będę uprzejmie czekał, aż ciocia powie, co myśli, zapomnę, co sam miałem do powiedzenia - odparł niefrasobliwie Marian.
Franek groźnie zmarszczył brwi. Starsza pani uspokajająco położyła dłoń na ręce męża.
- Myśli, które łatwo zapomnieć, nie są warte wygłaszania - powiedziała z delikatnym uśmiechem.
- Nawet takie są bardziej interesujące od myśli rodem z oper mydlanych - odciął się Marian. - Lepiej by ciocia wydziergała sweter dla Franka.
Franek pochylił się do przodu.
- A miejsce emerytów jest zapewne w domu spokojnej starości, z dala od szalonych uciech świata, co? - spytał.
W ten sposób Marian stracił partnera do brydża.
Pamiętam swoje okropne zmieszanie i wstyd. Gdy wychodzili, zaczęłam przepraszać ciocię. Obiecałam, że zrobię mu awanturę.
Wtedy ciocia powiedziała coś, co mną wstrząsnęło.
- To nic nie da, kochanie. Już dawno podejrzewałam, ale teraz jestem pewna. To zwyczajny dupek. Nieuleczalny.
Wróciłam do pokoju i spojrzałam na Mariana. Siedział w fotelu i z naburmuszoną miną naciskał guziki pilota. Nagle ujrzałam go w zupełnie innym świetle. I nie wyglądał w nim najlepiej.
- Kiedy idziesz do następnej wróżki? - Ula nachyliła się nade mną, wpatrując się w listę nazwisk.
- Jesteś taka podniecona, jakby miała ci wróżyć sama wyrocznia delficka. Ty powinnaś dostać ten temat.
Wzruszyła ramionami. Chciała coś powiedzieć, ale nagle wyprostowała się, zakręciła szczupłymi biodrami. W drzwiach stanął ON - przedmiot jej marzeń i snów. Szef informatyków. Czarodziej klawiatury zwany przez swoich ludzi Megabajtem, w skrócie Megasem. Dla Uli był Księciem z Bajki - choć po ostatnim Shreku określenie to jakby zmieniło swoje znaczenie.
- Problemy? - spytał, podchodząc do mojego komputera.
- Internet mi nie wchodzi - powiedziałam i wstałam, robiąc mu miejsce przy klawiaturze. Wczoraj przykleiłam kartkę na jego monitorze z prośbą, by wpadł w wolnej chwili.
- A u mnie nadal wszystko ciągle się zawiesza - dodała Ula.
Spojrzał na nią z namysłem i westchnął ciężko. Ula też westchnęła, ale z zupełnie innego powodu. Wcale nie dziwiłam się jej zauroczeniu. Nieco od niej wyższy, miał twarz wrażliwca i szare, jakby przydymione oczy marzyciela. Było w nim coś takiego, że nie tylko Ula wodziła za nim maślanym wzrokiem. W jego obecności prawie wszystkie baby w redakcji - wolne czy zajęte - zaczynały się zachowywać jak mieszkanki haremu, który właśnie odwiedził pan i władca. Ich ciała mówiły: wybierz mnie! Lubiłam go bardzo, ale, niestety, na mnie nie działał, przez co czułam się jakaś...
wybrakowana.
- Ty jesteś dowodem na istnienie magii - powiedział nagle, a Ula zastrzygła uszami. Dobry wstęp do zaproszenia na randkę. - Masz już trzeci komputer, każdy z nich gdzie indziej pracuje normalnie, wysiada tylko u ciebie. Albo więc emanujesz energię wrogą technologii, albo ja jestem do niczego. Ze zrozumiałych przyczyn wolę, by prawdziwe było to pierwsze. Jutro przyniosę ci maszynę do pisania.
I zajął się moim komputerem.
...
entlik