Klaudia Zalewska - Deficyt.pdf

(1014 KB) Pobierz
Spis tre​ści
Roz​dział pierw​szy: Za​pa​chy i dźwię​ki (1951–1953)
Roz​dział dru​gi: Uciec stąd (1959–1961)
Roz​dział trze​ci: Nowe ży​cie (1965–1966)
ROZ​DZIAŁ PIERW​SZY:
Za​pa​chy i dźwię​ki
(1951–1953)
1.
Upar​cie sta​ła na pal​cach, roz​płasz​cza​jąc za​smar​ka​ny, ciek​‐
ną​cy nos na szy​bie, żeby zo​ba​czyć co​kol​wiek z tego, co dzia​‐
ło się w środ​ku. W łyd​kach czu​ła bo​le​sne skur​cze, a małe
spo​co​ne ręce, drę​twie​jąc, zsu​wa​ły się z odra​pa​ne​go, bla​sza​‐
ne​go pa​ra​pe​tu. Dro​bin​ki złusz​czo​nej, brą​zo​wej far​by na​gro​‐
ma​dzi​ły się w za​głę​bie​niach dło​ni i wnik​nę​ły pod na​skó​rek.
Cięż​ko to bę​dzie do​szo​ro​wać.
Nic nie ro​zu​mia​ła i to ją prze​ra​ża​ło. Nie było ni​ko​go, kto
by jej wy​tłu​ma​czył, skąd ten na​gły rej​wach. Skąd się wzię​li ci
wszy​scy dziw​nie po​ubie​ra​ni, cał​kiem obcy lu​dzie i co ta​kie​go
ro​bi​li w ich domu? I dla​cze​go im sa​mym nie wol​no było te​raz
tam być? Dla pew​no​ści ro​bi​ła to samo, co star​sza o trzy lata
sio​stra. Pła​ka​ła, za​glą​da​jąc przez okno do kuch​ni. Dwie
struż​ki łez prze​tar​ły bia​łe szla​ki na jej umo​ru​sa​nej buzi.
Spró​bo​wa​ła nie​śmia​ło wtu​lić rękę w dłoń sio​stry, ale tam​ta
tyl​ko zgro​mi​ła ją spoj​rze​niem.
Wła​ści​wie to nie był ża​den dom, tyl​ko skle​co​na na​pręd​‐
ce, nie​dba​le otyn​ko​wa​na, ni​ska ofi​cy​na przy​le​ga​ją​ca od stro​‐
ny po​dwór​ka do ka​mie​ni​cy. Ot, po​kój z kuch​nią i mała sion​‐
ka. W po​dwó​rzu trzy la​try​ny z su​ro​wych, nie​he​blo​wa​nych de​‐
sek, bę​dą​ce wspól​nym do​brem wszyst​kich miesz​kań​ców ka​‐
mie​ni​cy i ofi​cy​ny. Da​lej, za la​try​na​mi, stał mały chle​wik z tru​‐
dem miesz​czą​cy dwie świ​nie i przy​tu​lo​ny do nie​go kur​nik
z ogro​dzo​nym siat​ką wy​bie​giem. One na​le​ża​ły tyl​ko do nich,
a wła​ści​wie do Mat​ki. Jesz​cze da​lej po​kaź​ny ogród roz​par​ce​‐
lo​wa​ny na za​gon​ki. Po kil​ka​na​ście bruzd dla każ​de​go miesz​‐
ka​nia. Zie​mia do​bra, uro​dzaj​na i ła​ska​wa, ale nie wszę​dzie
na rów​ni za​opie​ko​wa​na. Je​den rzut oka i od razu wi​dać, kto
w ka​mie​ni​cy go​spo​dar​ny, a kto chwa​sty ho​du​je.
Do​brze zna​ny smród wil​go​ci i za​grzy​bio​nych ścian zmie​‐
szał się te​raz z ja​kąś inną, nową wo​nią. Ostry, świ​dru​ją​cy
odór li​zo​lu wy​mknął się szpa​rom źle za​ki​to​wa​nych okien i za​‐
ata​ko​wał ich noz​drza. Wy​su​szał ślu​zów​ki nosa, pa​lił w gar​‐
dle.
Po chwi​li było już po wszyst​kim. Z domu wy​szło kil​ka
osób w bia​łych ki​tlach. Na no​szach nie​śli nie​przy​tom​ną z po​‐
wo​du go​rącz​ki Mat​kę. Mała nie mo​gła ode​rwać od niej oczu.
To z pew​no​ścią była Mat​ka, choć tak bar​dzo nie​po​dob​na do
sie​bie bez swo​ich buj​nych, ciem​nych wło​sów. Star​sza
z dziew​czy​nek nie mia​ła co do tego żad​nych wąt​pli​wo​ści.
Rzu​ci​ła się z krzy​kiem w jej stro​nę, ale sta​nę​ła w pół dro​gi
po​wstrzy​ma​na sta​now​czym ge​stem przez jed​ną z tych dziw​‐
nych, ob​cych osób. Przy​by​sze umie​ści​li no​sze z tą jak​by ule​‐
pio​ną z wo​sku, bez​wło​są i nie​ru​cho​mą fi​gu​rą w am​bu​lan​sie.
Za​pa​ko​wa​li bu​tle po pły​nie de​zyn​fe​ku​ją​cym, ja​kieś urzą​dze​‐
nia. Od​je​cha​li.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin