Szpieg w konfesjonale A5.doc

(1810 KB) Pobierz
Szpieg w konfesjonale




Andrea Schacht

Szpieg w konfesjonale

 

 

Przełożyła z niemieckiego Monika Łesyszak

Tytuł oryginalny: Die Lauscherin im Beichtstuhl

Rok pierwszego wydania polskiego: 2007

 

 

Szpieg w konfesjonale to historia opisująca losy osób żyjących w murach średniowiecznego klasztoru. Historia niezwykle ciekawa, bo opowiedziana przez niecodziennego narratora, a zarazem główną bohaterkę - klasztorną kotkę Mirzę.

Akcja powieści toczy się w 1502 roku i przeplatają się w niej wątki przygodowe, kryminalne i romansowe. Dodajmy, że Mirza jest kotką niezwykłą, z którą wiąże się pewna tajemnica. Znaleziona w wiejskiej chacie i zabrana do klasztoru, zostaje zamieszana w ludzkie sprawy mnichów, rycerzy i artystów: pomaga swym przyjaciołom, próbuje przeszkodzić niecnym knowaniom wrogów, a przy okazji zawsze potrafi znaleźć dla siebie miseczkę mleka i jakiś dobry kąsek.


Spis treści:

Rozdział pierwszy.              7

Rozdział, w którym usiłuję uniknąć uwięzienia.              16

Rozdział nowy.              28

Rozdział o ludziach.              39

Rozdział bolesny.              52

Rozdział pouczający.              62

Rozdział o dawnych czasach.              75

Rozdział o kolorach.              89

Rozdział o pieniądzach.              103

Rozdział pełen sekretów.              115

Rozdział naprawdę wstrętny.              129

Rozdział pouczający.              149

Rozdział zdradziecki.              163

Rozdział, w którym oglądam malowidło.              179

Rozdział z ogniem.              195

Rozdział emocjonujący.              224

Rozdział wietrzny.              252

Rozdział w którym wiele się wyjaśnia.              261

Rozdział przykry.              279

Rozdział pełen odkryć.              299

Rozdział czarodziejski.              310

Rozdział niesłychany.              320

Rozdział zbrodniczy.              328

Rozdział, w którym przychodzi pomoc.              334

Rozdział baśniowy.              350

Rozdział, który wraca do przeszłości.              358

Rozdział podyktowany przez naturę.              364

Rozdział czuły.              369

Rozdział ostatni.              376


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Miry,

która łagodnym mruczeniem inspirowała mnie do pracy i obficie zaopatrywała w myszy.


OSOBY DRAMATU:

Mirza: główna bohaterka, trójbarwna kotka z rudymi uszami, która, o ile ją zwierzęcy instynkt nie myli, potrafi wyciągać logiczne wnioski z zaobserwowanych wydarzeń.

Stara Moen: opiekunka Mirzy, która nauczyła ją wspaniałej zabawy ze złotymi krążkami. Niestety, zabrała swą tajemnicę do grobu.

Ojciec Melwiniusz de Penthievre: stary uczony, który pozyskuje zaufanie mądrej kotki, a także rozwiązuje zagadkę nieokrzesanego pomocnika ogrodnika.

Meiko: tajemniczy pomocnik ogrodnika. Ma szorstkie ręce i nie boi się ciężkiej pracy, ale jak na prostego robotnika wydaje się zbyt wykształcony.

Sivert: obecny dziedzic i właściciel dóbr Rommerskirchen. Jego świetny wygląd dorównuje doskonałym manierom. O tych ostatnich dziedzic pamięta jednak tylko wtedy, gdy przynoszą mu wymierne korzyści.

Arnold van Beveland, diakon Arnold: przyjaciel Siverta z lat młodzieńczych; sprawuje swego rodzaju opiekę duchową nad mieszkańcami Rommerskirchen.

Ermina Van Heege, przyszła narzeczona Siverta, która w konfesjonale wyznaje bardzo delikatne sprawy.

Johanna van Heege: która powinna wyznać równie wstydliwe postępki, ale tego nie czyni.

Kristin Hendrykson: malarka fresków o subtelnym wyczuciu koloru i równie wielkich zdolnościach do zmiany własnego wyglądu.

Klemens Hendrykson: jej brat, który nie dostrzega różnicy barw pomiędzy zielonymi liśćmi i czerwonymi kwiatami.

Karolina von Stommeln: dama w średnim wieku, która bardzo poważnie traktuje rodzinne zobowiązania.

Jehan: piękny chłopiec, który jeszcze wierzy w cuda i uwielbia baśnie.

Znachorka: mądra zielarka, która zna wiele baśni.

Pani Źródła: postać z baśni.

Hermann Kerpen: doradca.

Opat Ignacy: przywiązuje wielką wagę do godności.

Brat Alwin: pracuje w infirmerii

Brat Ewerard: opiekuje się ogrodem.

Elspet i Ines: dwie plotkarki.

Katryn: praczka, która również lubi plotkować.

Jej przyjaciółki: które chętnie dają posłuch ludzkiemu gadaniu.

Mattes: kawaler Katryn, który wierzy pogłoskom.

 

BOHATEROWIE ZWIERZĘCY:

Raguna: stara, mądra samica rysia.

Engelbert: leniwy kocur z kuchni.

Laus i Wanze: dwa dzikusy ze stajni.

Diabolo: kot - włóczęga o grubiańskich manierach, ale złotym sercu, zupełnie czarny. Jako: pies podwórzowy, przykry charakter.

 

 

GODZINY KANONICZNE W KLASZTORZE:

1) Jutrznia (Matutinum) - nocą lub tuż przed wschodem słońca

2) Laudesy (Laudes) - o wschodzie słońca

3) Prima (Ad Primam) - ok. 6.00 rano

4) Tercja (Ad Tertiam) - ok. 9.00 rano

5) Seksta (Ad Sekstam) - w południe

6) Nona (Ad Nonam) - ok. godz. 15.00

7) Nieszpory (Vesperae) - o zachodzie słońca

8) Kompleta (Completorium) - po zachodzie słońca.


Rozdział pierwszy.

Poranne słońce, wschodzące nad lasem, zapowiadało upalny dzień. Cały sierpień był zresztą gorący i suchy. Wiatr wzniecał pomiędzy snopami ściętego zboża tumany kurzu. Na miedzach przy najlżejszym podmuchu szeleściły wyschnięte trawy. Kilka wściekłych os brzęczało nad gnijącym jabłkiem. Wystraszony zając w popłochu kicał zygzakami ku żywopłotom. Koń z mozołem ciągnął wóz traktem, który prowadził z wioski w niewiadomym kierunku. Skuliłam się odruchowo, kiedy mnie mijał. Natura nakazywała mi stale zachowywać czujność. Wędrowałam od świtu, wypełniając codzienne zadania. Wracałam właśnie po ich zakończeniu do mojego chłodnego domku, żeby przespać dzień. Spiekota przeszkadzała w podjęciu jakichkolwiek innych działań. Wśród domów stojących po obu stronach rozjeżdżonej drogi czekała na mnie kryta słomą chata. Wybrałam jednak trasę przez ogrody. Dojrzewały tam groch i fasola, owinięte wokół długich tyczek. Czosnek i cebula wydzielały przykry zapach; tymianek i lawenda pachniały znacznie przyjemniej. Rozłożysta grusza rzucała orzeźwiający cień. Pomiędzy szerokimi liśćmi nasturcji połyskiwały pomarańczowe kwiaty. Po ścianie domu piął się wiciokrzew. Zbity z grubych konarów płot zatrzymywał ptactwo domowe na wyznaczonym terenie. Dla mnie jednak nie stanowił żadnej przeszkody. Wystarczył jeden skok - i już na nim siedziałam. Kiedy wylądowałam pomiędzy kurami, rozpierzchły się we wszystkich kierunkach z głośnym gdakaniem. Zdziwiło mnie, że jeszcze nie dostały ziarna. Zwykle stara Moen wstawała wraz ze słońcem, żeby zadbać o dom i obejście. Dzisiaj jednak drewniany cebrzyk stał nieużywany koło studni, a miotła z gałązek oparta była o ścianę obok drzwi. Coś było nie tak.

Na szczęście okiennice już otwarto, więc bez trudu dostałam się do wnętrza przytulnej chaty. Zawsze uważałam ją za wspaniałe mieszkanie. Podłoga z desek była zamieciona, stół wyszorowany. Na ciężkiej, drewnianej skrzyni stał gliniany dzban z letnimi kwiatami. Koło kominka leżały polana, poczerniały kociołek z polewką na śniadanie wisiał na swoim haku. W palenisku nie płonął jednak ogień. Naprawdę coś tu się nie zgadzało.

Z drugiego pomieszczenia nie dobiegał żaden dźwięk. Również to mnie zaniepokoiło. Moen nie spała cicho, zwykle chrapała niczym stary smolarz. Każdego ranka, gdy wyruszałam na wędrówkę, słyszałam ją jeszcze daleko w lesie. Poszukałam jej więc. Siedziała bez ruchu w fotelu koło łóżka, ubrana w brązową sukienkę i biały fartuch, które zawsze tak starannie prała i wygładzała. To nie było typowe dla niej zachowanie.

Podeszłam bliżej. Przywitałam się cicho. Nie zareagowała.

Popatrzyłam na nią jeszcze raz, nieco uważniej. Głowa opadła jej na pierś, ręce złożyła na łonie, potargany warkocz spływał spod czepka na ramiona.

Obeszłam ją dookoła, a potem lekko jej dotknęłam. I tym razem nie zareagowała.

Ogarnęło mnie złe przeczucie. Wskoczyłam jej na kolana, przytuliłam ucho do piersi. Straszliwe podejrzenie potwierdziło się: serce starej Moen już nie biło. Umarła.

Musiałam to przemyśleć.

Weszłam w tym celu do trzeciego pomieszczenia, gdzie u powały schły pęki ziół. Pachniało tam tak pięknie, że zamiast myśleć, usnęłam. Niestety, czasami mi się to przydarza.

Obudził mnie obcy męski głos:

- Moen, Moen, moja staruszko, cóż to za nowe zwyczaje? Ucinasz sobie drzemkę w ciągu dnia?

Dokładałam wszelkich starań, żeby ten człowiek nie zwrócił na mnie uwagi. Zerkałam tylko przez otwarte drzwi, co nastąpi dalej. Mężczyzna był wysoki, barczysty. Miał na sobie koszulę ze zgrzebnego płótna, takież spodnie ze zwykłym pasem oraz powalane ziemią buty. Potargane, proste włosy opadały mu na kark. Ogorzałą twarz pokrywał kilkudniowy zarost, tylko szaroniebieskie oczy połyskiwały w niej jasno. Wysoko podwinięte rękawy odsłaniały muskularne, opalone ramiona. Wyglądał na chłopa albo furmana. W każdym razie nie pochodził z wioski, bobym go rozpoznała.

- Moen, o Boże, Moen, to nie może być prawda! - wykrzyknął. Przyłożył ucho do jej serca, później spróbował wysłuchać oddechu. Ja już wiedziałam, że ustał na zawsze.

- Ach, Moen, moja biedna staruszko! Że też musiało się to stać akurat teraz!

Postał chwilę ze spuszczoną głową i złożonymi rękoma (zauważyłam, że u prawej dłoni brakuje mu małego palca i połowy serdecznego), a potem wyruszył na obchód chaty. Nie ulegało wątpliwości, że czegoś szuka; wzbudziło to moją nieufność. Moen nie lubiła, gdy ktoś szperał w jej rzeczach. Nieznajomy otwierał skrzynie, kasetki, wszedł do alkowy, gdzie stało łóżko. Podnosił poduszki, unosił kolejno wszystkie rogi materaca. Obmacywał też belki stropowe, a nawet zamykał i otwierał okiennice. Dziwne zachowanie. Później wrócił do Moen.

Wyglądał na bardzo silnego. I rzeczywiście bez najmniejszego wysiłku uniósł ciało zmarłej, przeniósł je na łóżko i delikatnie nakrył kocem. Na koniec przeszukał jeszcze fotel, na którym zasnęła na zawsze. Wreszcie dotarł do mojego kąta, najwyraźniej z zamiarem obejrzenia wszystkich garnków, pudełek i koszy. Przemknęłam przy ścianie w kierunku kominka i znalazłam schronienie za stosem polan. Teraz stamtąd obserwowałam obcego. Podczas gdy przeszukiwał chatę, odkryłam za stertą drewna jedną z moich ulubionych zabawek: błyszczący krążek. Och, moja stara Moen pokazała mi, jak toczyć go po podłodze. Zawsze bardzo mnie chwaliła, gdy zręcznym ruchem wpychałam jeden z tych okrągłych przedmiotów w szparę pomiędzy deskami koło kominka. Każdy z nich, gdy wpadał gdzieś pod podłogę, wydawał cichy dźwięk:

- Ding!

Piękny odgłos. Jeszcze wczoraj wieczorem tak się bawiłam z moją gospodynią. Widocznie przeoczyłam jeden krążek. Szybkim, zręcznym ruchem umieściłam ostatnią zabawkę w szparze, jak mnie uczyła stara Moen.

- Ding! - zadźwięczało. Mężczyzna zwrócił na mnie uwagę.

- O, kotka! - zauważył z wyraźną radością. Mogę to potwierdzić. Jestem kotką.

- Prawdziwy dar niebios - dodał. - Możesz zapobiec wielkim szkodom, moja maleńka.

Wbrew uprzejmym słowom jego późniejsze zachowanie pozostawiało wiele do życzenia. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, narzucił na mnie koc. Owinął mnie nim mocno. Mogłam drapać i wyrywać się, i tak nic to nie dało. Nie zdołałam uciec. Później zapakował mnie do kosza. Przez długi, długi czas nie czułam nic prócz kołysania. Nie było to miłe. Nareszcie ustało. Mężczyzna rozwinął koc. Wygramoliłam się natychmiast, prychając ze złości. Obserwowałam przy tym pilnie otoczenie w poszukiwaniu drogi ucieczki. Psiakrew! Nigdy tu nie byłam! Cóż to za dziwna stajnia? Cztery ściany, cztery okna, mnóstwo drewna, no i ten przenikliwy zapach zatęchłego kurzu, zleżałej skóry i atramentu. Skoczyłam na półkę przy ścianie, na której leżało kilka książek. Za wszelką cenę usiłowałam pozostać niewidoczna. Ale mężczyzna, który w tak nikczemny sposób mnie uprowadził, stał przy pulpicie, nie spuszczając ze mnie spojrzenia zimnych, świdrujących oczu. Nienawidziłam go. Popatrzyłam na niego wrogo, żeby wiedział, co o nim myślę. Wykazał przynajmniej tyle przyzwoitości, że po krótkiej chwili odwrócił wzrok.

- Och, Meiko, cóż ty tu przyniosłeś? - spytał z tyłu jakiś stary, suchy, również jakby zakurzony, głos. Odwróciłam głowę w tamtym kierunku. W drzwiach stał chudy starzec w długim, białym habicie. Spoglądał na mnie roześmianymi oczami.

- Rozwiązanie twoich problemów, ojcze Melwiniuszu. Wyłapie myszy, które niszczą bezcenne pergaminy w bibliotece.

- Niezły pomysł, Meiko. Jak go znalazłeś? Mam nadzieję, że nie zabrałeś tej kotki właścicielowi?

Co za bzdury! Przecież kot nie ma nad sobą pana!

- Mieszkała w domu starej Moen, naprzeciwko, w Dellenhofen. Moen zmarła dziś w nocy. Pomyślałem sobie, że lepiej, żeby jej kot się na coś przydał, niż miałby zdziczeć. Znajdzie tu dość pożywienia. - Zupełnie nieoczekiwanie pogładził swą szorstką, okaleczoną ręką okładkę jednego z tomów. - Popatrz, nawet tutaj gryzonie dokonały zniszczeń.

- Racja, wstyd i hańba. Ale, ale, skąd ty znasz starą Moen?

- Brat ogrodnik... hm... przypuszczał, że w jej ogródku rośnie mrozoodporna odmiana tymianku. Chciałem jej wykraść sadzonkę.

Bezwstydny łgarz. Zioła rosną na zewnątrz, a on przeszukiwał izbę. Już chciałam ponownie prychnąć z oburzenia, ale ojciec Melwiniusz podszedł bliżej. Po woli wyciągnął do mnie rękę. Równie wolno zaczęłam się wycofywać.

- Spokojnie, maleńka, bez obawy - uspokoił mnie. Przemawiał w jakiś niezwykły sposób, inny niż stara Moen czy mieszkańcy wioski. Używał tych samych słów, lecz w jego ustach brzmiały jakoś miękko, melodyjnie. Uczciwie przyznaję, że przyjemnie było mi go słuchać. Miał pooraną zmarszczkami twarz. Jego skóra przypominała wysuszone pergaminy, które leżały tu całymi stertami. Znad czoła do ramion opadały mu gęste, białe jak śnieg włosy. Równie bielusieńka broda zasłaniała pierś. Jasnoniebieskie oczy z ciemniejszą obwódką obserwowały mnie życzliwie. Odnosiłam wrażenie, że niejedno już widziały.

- Jesteś taka śliczna, koteczko. Trzeba ci wybrać jakieś imię, godne twej urody.

Uznałam to za doskonały pomysł. Wraz z imieniem zyskujemy przecież tożsamość. Oczywiście, jak każdy kot, miałam już imię, ale obcy nie muszą go znać. Kiedy my, koty, mieszkamy wśród ludzi, używamy tych imion, które oni dla nas wybierają. W końcu i tak pochodzą zwykle z naszego języka, przynajmniej z tej jego części, którą człowiek potrafi opanować. Wołają na nas przeważnie: Mruczek, Miauczuś albo Kicia. Moen wykazała znacznie więcej pomysłowości, albo też uważniej mnie słuchała. Nazwała mnie mianowicie Mirza. Zamruczałam więc cichutko białemu panu:

- Mirrr - zah.

- Mirza - powtórzył.

Mądry człowiek.

- Widzisz, Meiko, chyba już wszystko ustaliliśmy. Zadbam o to, żeby Mirza czuła się tutaj jak u siebie. Zawiadomiłeś krewnych Moen?

- Nie, ponieważ ich nie znam, ale poinformowałem sąsiadów. Oni już wszystko załatwią, a ja wracam do pracy w ogrodzie, ojcze bibliotekarzu.

Brutal wyszedł z biblioteki, wcale się ze mną nie pożegnawszy. Zostałam sama z ojcem Melwiniuszem. Przez cały czas nie opuszczałam swego miejsca na półce.

- Zapewne przeraziło cię to porwanie. Przeżyłaś prawdziwy wstrząs. Jeszcze kilka dni będziesz tęsknić za domem.

Miły staruszek okazał mi wiele zrozumienia. Teraz powinien otworzyć drzwi i wypuścić mnie na dwór. Lecz on najwyraźniej nie zamierzał tego robić, natomiast wyciągnął w moim kierunku rękę. Zdecydowałam, że okażę mu przychylność. Powąchałam jego palce. Pachniały tak, jak oczekiwałam: skórą, pergaminem, tuszem, w sumie dość przyjemnie. Delikatnie przytuliłam do nich głowę. Najwyraźniej ucieszył go ten gest.

- Jesteś śliczna, mała przyjaciółko, chociaż masz na sobie mnóstwo plam - mruknął takim tonem, jakby rozbawiło go to stwierdzenie.

Nie rozumiem, co w tym śmiesznego. Mam białe futro w czarne i rude plamy, bardzo dekoracyjnie rozmieszczone wzdłuż całego ciała. Najelegantsza, czarna strzałka biegnie pośrodku pomiędzy oczami aż do koniuszka nosa, który wskutek tego również jest czarny. Uszy mam rude, brzuszek oczywiście śnieżnobiały, grzbiet w trzech kolorach, a ogon znowu zupełnie czarny. Przyznaję, że przez długi czas nie rozumiałam, że ta ostatnia część ciała naprawdę należy do mnie.

- W mojej ojczyźnie panuje przekonanie, że zwierzęta z rudymi uszami żyją na pograniczu innego świata. Czyżbyś była kotką z krainy baśni, Mirzo?

Czyż wszyscy nie żyjemy na granicy tego, co widzialne i niewidzialne?

Cóż za niezwykły człowiek! Przemawiał do mnie, co czyni niewielu ludzi. W dodatku wyglądało na to, że patrzy na świat z właściwej perspektywy. Ostrożnie przytuliłam głowę do jego dłoni.

- Będzie nam razem dobrze, Mirzo. Na razie zwiedź sobie wnętrze. Na pewno pomiędzy regałami znajdziesz co najmniej kilka interesujących mysich kryjówek.

Zostawił mnie samą. Moja nieposkromiona ciekawość skłoniła mnie do obejrzeni...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin