Bal tazar i Bli munda A5.pdf

(2092 KB) Pobierz
José Saramago
Baltazar i Blimunda
Przełożyła Elżbieta Milewska
Tytuł oryginalny: Memorial do convento
Rok pierwszego wydania: 1983
Rok pierwszego wydania polskiego: 1993
Jan V, władca Portugalii na początku XVIII wieku, pragnie syna
i ślubuje po jego narodzinach wznieść ogromny klasztor. Gdy
królowa zachodzi w ciążę, przyszły ojciec, pragnąc dotrzymać
obietnicy, kładzie kamień węgielny pod budowę monumentalnej
bazyliki. W tym samym czasie - czasie płonących stosów
inkwizycji - pewien ksiądz-heretyk realizuje swoje marzenie:
budowę napędzanej siłą ludzkiej woli maszyny latającej, która
mogłaby go przenieść do innej, szczęśliwszej krainy. W zadaniu
tym pomagają mu okaleczony żołnierz Baltazar i olśniewająca
Blimunda, córka zesłanej do Angoli czarownicy. Niesamowite
przygody tej trójki splatają ze sobą wątek miłosny z historią o
uporze człowieka walczącego o swoją godność i wolność.
-2-
Miłościwie nam panujący król Jan, piąty o tym imieniu wśród
monarchów portugalskich, zamierza tej nocy udać się do sypialni
królowej. JKMość Maria Anna Józefa już przeszło dwa lata temu
przybyła z Austrii, aby dać infantów koronie portugalskiej, ale do
dziś nie zaszła w ciążę. Na dworze królewskim, tak w pałacu, jak i
poza nim, zaczyna się już szeptać, że królowa jest bezpłodna,
baczy się jednak pilnie, by podobne insynuacje nie dostały się do
uszu i na języki donosicieli. Oczywiście nikomu nawet przez myśl
nie przejdzie, że to może być wina króla, po pierwsze dlatego, że
bezpłodność nie jest męską, lecz niewieścią dolegliwością, i z
tego też powodu kobiety tak często są porzucane, a po wtóre, w
razie potrzeby zawsze można przedstawić dowody rzeczowe, jako
że w całym królestwie pełno jest spłodzonych przez króla
bękartów, ot, choćby teraz cała ich procesja ciągnie przez plac.
Poza tym to nie król, lecz królowa ze wszystkich sił błaga
niebiosa o syna, i również z dwóch powodów. Pierwszy jest taki,
że żaden król, a tym bardziej portugalski, nie prosi o to, czego
spełnienie leży całkowicie w jego mocy, natomiast drugi
sprowadza się do tego, że kobieta z natury rzeczy spełnia jedynie
rolę naczynia, rozumie się więc samo przez się, że musi zanosić
błagania zarówno poprzez specjalne nowenny, jak i wszelkie inne
stosowne modlitwy.
Lecz ani wytrwałość króla, który dwa razy w tygodniu, o ile nie
zaistnieją przeszkody natury religijnej lub fizjologicznej, z werwą
spełnia swoją królewską i małżeńską powinność, ani też
cierpliwość i pokora królowej, która nie ogranicza się do modłów,
ale za każdym razem, gdy król opuszcza ją i małżeńskie łoże,
skazuje się na całkowity bezruch, by nie uronić życiodajnych
płynów, skąpych z jej strony, zarówno z braku czasu i bodźców,
jak też z racji bogobojnej wstrzemięźliwości, natomiast obfitych
ze strony króla, czego zresztą można się spodziewać po
mężczyźnie, który nie skończył jeszcze dwudziestu dwu lat,
-3-
jednak wszystko na nic, gdyż do dziś łono Jej Królewskiej Mości
Marii Anny nie zdołało się zaokrąglić. Ale Bóg jest wielki.
Prawie tak wielka jak Bóg jest rzymska bazylika Św. Piotra,
którą król właśnie wznosi. Jest to budowla bez wykopów i
fundamentów, ustawiona na blacie stołu, który mógłby być dużo
mniej solidny, zważywszy, że jest to tylko miniatura bazyliki,
składana z kawałków dawnym sposobem na wpust i pióro, a
poszczególne kawałki podają królowi z rewerencją czterej dyżurni
pokojowcy. Kufer, z którego je wyjmują, pachnie kadzidłem, a
karmazynowy aksamit, w jaki każda część jest oddzielnie
zawinięta - żeby twarz posągu nie obiła się o krawędź kolumny -
lśni w blasku grubych woskowych świec. Budowla jest prawie na
ukończeniu. Wszystkie ściany są już osadzone w zawiasach,
kolumny stoją pod gzymsem zdobnym w łaciński napis z
imieniem i tytułem Pawła V Borghese, który król już dawno
przestał odczytywać, choć jego oczy niezmiennie napawają się
liczebnikiem porządkowym, identyczny figuruje przecież przy
jego własnym imieniu. W przypadku króla skromność należałoby
poczytywać raczej za wadę.
Zanim król wstawi figury proroków i świętych w stosowne
otwory architrawu, każdej z nich pokojowiec składa ukłon,
rozwijając drogocenny aksamit i podając na wyciągniętej dłoni
proroka leżącego na brzuchu bądź świętego do góry nogami, nikt
jednak nie zwraca uwagi na ten mimowolny brak poszanowania,
tym bardziej że król od razu przywraca porządek i należną
świętym rzeczom powagę, ustawiając prosto i na właściwym
miejscu postacie czuwające nad świątynią. Ze szczytu gzymsu nie
widzą one jednak placu Św. Piotra, ale króla Portugalii i
pokojowców, którzy mu usługują. Widzą też posadzkę galerii i
żaluzje kaplicy królewskiej, a nazajutrz podczas pierwszej mszy, o
ile wcześniej nie powrócą w aksamity kufra, ujrzą króla nabożnie
uczestniczącego w świętej ofierze wraz z całym orszakiem, nie
-4-
będzie w nim jednak tych samych osób, kończy się bowiem
tydzień i inni szlachetnie urodzeni panowie rozpoczną służbę. Pod
galerią, na której się znajdujemy, jest jeszcze jedna, także
odgrodzona żaluzjami, ale bez żadnej budowli do składania,
choćby kapliczki czy pustelni, gdzie królowa w samotności słucha
mszy, ale nawet i to święte miejsce nie pomaga na bezpłodność.
Do ustawienia została już tylko kopuła Michała Anioła, kamienne
cudo, tu oczywiście mamy tylko jego namiastkę, z powodu
wielkich rozmiarów jest ona przechowywana w osobnym kufrze,
a jako że wieńczy całą budowę, ceremoniał ulega zmianie,
wszyscy pomagają królowi, wspomniane pióra z hukiem wchodzą
w odpowiednie wpusty i bazylika jest gotowa. Jeśli głośny trzask,
który zagrzmiał w kaplicy, dotrze poprzez sale i długie korytarze
do sypialni czy alkowy, gdzie czeka królowa, będzie to dla niej
znak, że mąż niebawem przybędzie.
Musi jednak jeszcze trochę poczekać. Na razie król
przygotowuje się do tej wizyty. Pokojowcy rozebrali go i
przyoblekli w stylowy strój, stosowny do obrzędu, podając sobie z
rąk do rąk kolejne części garderoby z takim nabożeństwem, jakby
to były relikwie świętych dziewic, a odbywa się to w asyście
licznych służących i paziów, z których jeden otwiera szufladę,
drugi odsuwa zasłonę, ten podnosi lampę, ów reguluje płomień,
dwóch stoi w bezruchu, dwaj inni robią to samo, a kilku
pozostałych nie wiadomo co tu w ogóle robi. Ale z końcu, dzięki
wytężonym wysiłkom wszystkich obecnych, król jest gotów,
jeszcze tylko któryś ze szlachciców wygładza ostatnią fałdę, inny
poprawia haftowaną kryzę i nim upłynie minuta, król skieruje się
do sypialni królowej. Dzban czeka na zdrój.
Lecz oto zjawia się Nuno da Cunha, biskup inkwizytor, a wraz z
nim pewien leciwy franciszkanin. Nim podejdą bliżej i powiedzą,
o co chodzi, składają skomplikowane ukłony, suną naprzód w
lansadach, przystają i cofają się, gdyż w taki właśnie sposób
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin