Julián Sánchez
Antykwariusz
Cykl: Enrique Alonso Tom 1
Z hiszpańskiego przełożyła Teresa Tomczyńska
Tytuł oryginału El Anticuario
Wydanie oryginalne 2009
Wydanie polskie 2010
Znany antykwariusz, Artur Aiguader, wchodzi w posiadanie bezcennego manuskryptu. Wynika z niego, że na terenie Barcelony jest ukryty niezwykły przedmiot, tzw. Kamień Boga o magicznej mocy, schowany w XV wieku na prośbę Żydów-przechrztów. Po brutalnym morderstwie Aiguadera sprawą zajmuje się jego przybrany syn i spadkobierca, pisarz Enrique Alonso. Będzie próbował rozszyfrować zagadkę z przeszłości, znaleźć skarb i rozwikłać tajemnicę zabójstwa antykwariusza.
Spis treści:
ANTYKWARIUSZ I PISARZ. 4
MANUSKRYPT CASADEVALLA. 281
UPADEK MOTYLA. 329
BARCELONA W 1390 ROKU 489
Dedykuję moim bliskim.
Córce, Julii, która zmieniła się w najpiękniejszy kwiat - wreszcie nadszedł Twój najlepszy czas.
Synowi, Ivanowi, który dorósł, aby zmienić się w przyjaciela, najszlachetniejszego człowieka, jakiego znam.
I przede wszystkim Mercedes, odzwierciedleniu moich marzeń, głosowi mego rozsądku, chlubie mojego życia.
Był piękny kwietniowy dzień. Barcelona w ciepłych promieniach słońca wyglądała olśniewająco. Zdawało się, że słońce pragnie wynagrodzić niespotykanie srogą zimę. Dwudziestego drugiego kwietnia, w przeddzień święta Sant Jordi, przechodnie tłumnie wylegli na ulice i w oczekiwaniu na zbliżające się uroczystości cieszyli się prawdziwie wiosenną pogodą, usilnie pragnąc zapomnieć o deszczowych, posępnych dniach.
W samym sercu dzielnicy gotyckiej, w małej i wąskiej uliczce Carrer de la Palla, odchodzącej od placów Sant Josep Oriol i del Pi i kończącej się na Plaça de la Catedral - historycznym centrum cechu antykwariuszy i księgarzy - w sklepie ze starociami leciwy mężczyzna szperał wśród stosu piętrzących się na biurku książek. Liczył sobie jakieś sześćdziesiąt kilka lat, chociaż na pierwszy rzut oka wyglądał na młodszego. Szczupły, średniego wzrostu, ubrany w skromny granatowy garnitur - o niemodnym kroju i trochę wyświecony - miał idealnie ostrzyżone i uczesane siwe włosy, smukłą sylwetkę przydającą mu eteryczności. Zwinne ruchy i zręczność, z jaką poruszał się wśród cennych przedmiotów, nie pasowały do jego poważnego wieku.
W jego twarzy, poprzecinanej licznymi, głęboko żłobionymi zmarszczkami odchodzącymi od kącików ust i powiek, uwagę przyciągały błękitne oczy, ukryte za szkłami w podłużnych metalowych oprawkach. Żywe i bystre spojrzenie świadczyło o nadzwyczajnej zdolności koncentracji, typowej dla człowieka kochającego swoje zajęcie i tak bardzo pochłoniętego tym, co robił, że cierpiał, gdy cokolwiek go rozpraszało i odrywało od pracy. Okulary wspierały się na dość charakterystycznym nosie, który już sam w sobie mógł być jego cechą szczególną: pęknięta przegroda nosowa na skutek jakiegoś dawnego urazu powodowała, że nos - krzywy jak u bokserów z amerykańskich filmów z lat pięćdziesiątych - nadawał mu wojowniczy i nieustraszony wygląd, tak bardzo kontrastujący z intelektualną naturą jego zawodu.
Delikatnymi dłońmi, o długich palcach i zadbanych paznokciach, z pieczołowitością dotykał rozłożonych na biurku starych ksiąg i cennych manuskryptów. Na palcu błyszczał antyczny, ciężki złoty sygnet z wygrawerowaną gotycką dużą literą A. Pierścień ten - przez wiele pokoleń znak i symbol rodu Aiguaderów - nosił teraz ostatni potomek tej linii: Artur Aiguader, księgarz i antykwariusz.
Stół, przy którym Artur badał stare wolumeny z ostatniej dostawy, nabyte parę dni temu, znajdował się w należącym do antykwariatu biurze. Sklep Aiguadera był jednym z większych, jakie posiadali członkowie cechu antykwariuszy, do którego jego właściciel należał od ponad czterdziestu lat. Lokal składał się z trzech pomieszczeń.
Właściwy sklep mieścił się w przestronnej sali, w której panował nieopisany chaos, stworzony przez natłok mebli, rzeźb, obrazów oraz przedmiotów różnej proweniencji, porozstawianych pozornie bez ładu i składu. Mimo to stanowił niewątpliwą atrakcję dla przechodniów, którzy zatrzymywali się przed wystawą i przypatrywali wnętrzu. Ich wzrok przyciągała wystawna dekoracja złożona z zawsze świeżych owoców i kwiatów. Zapach kadzidełek i drzewa sandałowego palonego w niewielkim podgrzewaczu wzmagał jeszcze doznania estetyczne.
Kolejne pomieszczenie: prywatny gabinet, będący jednocześnie biurem Artura, znajdujący się na antresoli w końcu sali, był tak urządzony, by właściciel mógł kontrolować sklep ze swojego miejsca przy biurku. Wzdłuż ścian stały regały pełne bardzo starych i cennych ksiąg z rozmaitych dziedzin. Artur przesiadywał zazwyczaj przy osiemnastowiecznej, bogato intarsjowanej i inkrustowanej brązem sekreterze z drewna orzechowego, postawionej tuż przy przeszklonej ścianie, przez którą mógł ogarnąć wzrokiem całą powierzchnię antykwariatu. Tu oceniał przedmioty, czytał starodruki i prowadził badania. Miał rozległą wiedzę filologiczną i historyczną. Potrafił zgłębić każdą dziedzinę, która go pasjonowała, ale najbardziej pociągały go zagadki i tajemnice związane z historią miast. Prawdę mówiąc, przy nabywaniu cennych przedmiotów kierował się raczej osobistymi zamiłowaniami, a nie perspektywą zysku, ponieważ zdążył już zarobić więcej, niż potrzebował na życie. Większą część biura zajmował szeroki i wygodny stół do pracy, podobny do tych używanych przez architektów, zawalony książkami i manuskryptami. Frymuśny stolik z czereśniowego drewna oraz trzy kunsztownie rzeźbione fotele w klasycznym kastylijskim stylu, obite starą, acz dobrze wyprawioną skórą, dopełniały skromnego wystroju gabinetu.
Ostatnim pomieszczeniem antykwariatu był ogromny magazyn, położony na tyłach sklepu. Wchodziło się do niego przez szeroką drewnianą bramę od Carrer del Pi. Właśnie tam Artur oraz jego stary przyjaciel i kolega po fachu, Samuel Horowitz, składowali swoje nabytki przed wyceną i renowacją. Przechowywali tam również rzeczy, które przeszły już proces odświeżenia i czekały na odesłanie do nabywców lub na wystawienie w antykwariacie. Magazyn był duży - liczył około czterystu metrów kwadratowych - i jeśli w sklepie meble zajmowały niemal całą powierzchnię, to ich nagromadzenie na zapleczu wręcz przytłaczało. Gabinet i antykwariat odzwierciedlały wyrafinowany gust Artura, natomiast magazyn miał wyłącznie charakter użytkowy. Panował tu klimat typowy dla tego rodzaju pomieszczeń: woń starego wilgotnego drewna i fetor specyficzny dla miejsc, gdzie buszują koty, zmieszany z odorem chemikaliów oraz zapachem wosku do mebli.
Artur był właśnie pogrążony we wnikliwym studiowaniu starego rękopisu, gdy usłyszał dzwonek do drzwi. Zsunął okulary na czubek nosa i sprawdził, kto się dobija. Wcisnął przycisk otwierający drzwi. Usłyszał metaliczne trzaśniecie. Do sklepu wszedł starszy, wysoki, postawny i kompletnie łysy mężczyzna. Miał wydatne, choć nie zmysłowe usta. Długie i gęste rzęsy ocieniały ciemne oczy, nad którymi wyrastały krzaczaste brwi. Nosił się sportowo, choć z nieukrywaną elegancją. Wszedł do sklepu i stanął na środku, tuż koło marmurowego ołtarza. Jego ruchy miały w sobie coś szczególnego i trudno uchwytnego: jakąś kocią zręczność i czujność, jakby w każdej chwili spodziewał się ataku.
Antykwariusz podniósł się ociężale, być może zmęczony długim tygodniem pracy. Podszedł do schodów, nie patrząc jednak na parter.
- No i co? - spytał.
- No właśnie, co? Ciągle jeszcze czekam. - Gość mówił z dziwnym, obcym, lekko gardłowym akcentem, a przy tym zmiękczał i przeciągał głoskę s.
- To nie czas ni miejsce na takie rozmowy. Jestem zajęty.
- Pewnie znowu ślęczysz nad czymś tak bardzo ciekawym, tak pasjonującym, że zapomniałeś już, co naprawdę jest dla nas ważne.
- Otóż to. Zdobyłem stare dokumenty należące do rodziny Bergues, zacnego rodu z bogatej katalońskiej burżuazji - odparł Artur, próbując skierować rozmowę na bezpieczne tory. - Wyglądają obiecująco. Znalazłem wśród nich zapiski, które mogą okazać się bardzo cenne, a do tego...
- Nie wątpię, wcale w to nie wątpię - uciął krótko mężczyzna z wyraźnym sarkazmem. - W sam raz odpowiednie, żeby zapomnieć o ostatnim fancie, który ci przekazałem.
- Przyjdź później, po zamknięciu sklepu - odparł antykwariusz, z trudem hamując wzburzenie.
- Przyjdź później, zrób to, zrób tamto... Potem znowu wymyślisz coś innego - szydził. - Zawsze tylko wydajesz polecenia: przynieś, podaj, pozamiataj. - Gość syczał jadowicie i przeciągał ostatnie sylaby. - Mam dość rozkazywania ukrytego pod grzecznymi słówkami. Pora działać.
- Powtarzam: to nie jest właściwy moment.
- Nie pleć bzdur! Zasłużyłem na kasę i dobrze wiesz, że jej potrzebuję. W innych okolicznościach zgodziłbym się poczekać, ale zwaliły mi się na głowę same problemy. Ja odwaliłem swoją robotę: dwa miesiące przygotowań, szczegółowo zaplanowana akcja, dyskretne działanie, ze względu na specyfikę miejsca, kłopoty z przerzutem, opłacenie milczenia pomagierów... Teraz kolej na ciebie!
Artur, zaniepokojony wrzaskami intruza zszedł po schodach, gotowy za wszelką cenę go uspokoić. Stanął po drugiej stronie ołtarza, naprzeciwko rozjuszonego wspólnika, i umyślnie zaczął mówić wolno i spokojnie.
- Posłuchaj, Francuzie... daj mi coś powiedzieć. Jesteśmy co do tego zgodni: to towar doskonałej jakości, najlepszy, jaki trafiliśmy od lat. Ale obaj wiemy, że rynek już się nasycił, a kryzys dotyka nas wszystkich w takim samym stopniu, niezależnie od tego, ile mamy pieniędzy. Klient wycofał się tuż po realizacji zlecenia, chociaż wiedział, że straci zaliczkę. Niestety, ty już przeprowadziłeś akcję. Pokryłem twoje wydatki i zgodnie z umową, w ramach odszkodowania, przekazałem ci całą nadwyżkę. Nie miałem z tego żadnych zysków. Co mam jeszcze zrobić? Jak rynek się ożywi, wtedy wystawię fant na sprzedaż. Nie każdy może wyciągnąć taką sumę, ot tak, po prostu, z kieszeni... Koniec końców nie wiem, ile to będzie w euro, ale pięćdziesiąt milionów peset to...
- Ble, ble, ble! Bredzisz! To zwykłe wymówki. Nie próbuj mnie okłamywać. Ja dotrzymałem umowy, jak zawsze zresztą. Tylko spróbuj mi nie zapłacić, to popamiętasz. Widzę, że znowu buszujesz wśród tych pieprzonych szpargałów zamiast szukać klienta.
- Nie zdobędę pieniędzy ot tak, od ręki - odpowiedział Artur, bliski wybuchu.
- W takim razie ja to załatwię za ciebie - zaproponował z pozorną życzliwością Francuz, ukazując w złośliwym półuśmiechu ostre zęby. -Podaj mi nazwisko zleceniodawcy, już ja go przekonam, żeby oddał resztę kasy. Zobaczysz, że bardzo szybko zgodzi się na moje warunki!
Artur pokręcił głową. Po raz pierwszy widział Francuza tak rozwścieczonego.
- Co ty mówisz! To niemożliwe! W końcu obowiązują nas jakieś zasady. Nazwisko potencjalnego klienta to tajemnica handlowa. Tylko ja je znam. Zachowanie dyskrecji to jedyny sposób, żeby nasz interes funkcjonował. Złam zasady i będziemy skończeni i to nie tylko my dwaj, ale także reszta ludzi z naszej branży. Mam ci podać nazwisko?! A to dobre!
- Merde alors! - Mężczyzna z całej siły walnął pięścią w ołtarz. - Masz to załatwić! Zdobądź kasę!
Artur przez chwilę rozważał jego słowa. Pewnie mógłby zebrać taką sumę, przecież wcześniej czy później towar da się wystawić na rynek. Średniowieczne retabulum, przez wieki otoczone czcią wiernych, zostało zapomniane przez Kościół i inne stosowne instytucje, które pozwoliły, aby bezcenny skarb dziedzictwa narodowego niszczał pod gołym niebem, wystawiony na strumienie deszczu i palące promienie słońca. Teraz to arcydzieło, ukryte w bezpiecznym miejscu, o którym wiedzieli tylko Artur i Francuz, zostało należycie zabezpieczone, a przeżarte przez korniki drewno przechodziło wstępny, niezbędny proces renowacji; miał on w pełni zagwarantować, że dzieło sztuki przetrwa kolejne siedemset lat. Było niezwykle piękne... Właściwie już chciał przystać na żądanie Francuza, przede wszystkim po to, aby cieszyć się pięknem zabytkowego przedmiotu, napawać pieczołowicie rzeźbionymi detalami, podziwiać prostotę i urok całości. A jednak to niemożliwe; pracy nie należy mieszać z przyjemnością, jeśli teraz ulegnie, znajdzie się w ślepym zaułku.
- Nie tak się umawialiśmy. Pracujemy razem ponad dwadzieścia lat i nigdy, powtarzam: nigdy nie mieliśmy takiego problemu. Trochę cierpliwości, z pewnością uda mi się wystawić towar na rynek, przy odrobinie szczęścia w ciągu paru miesięcy. - Wzrok Francuza stał się jawnie wrogi. - Jeśli potrzebujesz pieniędzy, mogę ci trochę dać, żebyś wybrnął z tarapatów...
- Nie o to chodzi! - wrzasnął Francuz. - Potrzebna mi cała kasa! Ja dotrzymałem słowa, teraz kolej na ciebie!
- Nie mogę. Wiesz dobrze, że nasz fach łączy się z ryzykiem. Podczas gdy oparty dłońmi o ołtarz Artur czekał na odpowiedź, Francuz, groźnie marszcząc brwi, nerwowo krążył po sklepie. Nagle podjął decyzję.
- Koniec gadania - powiedział, podchodząc do drzwi i wyciągając wskazujący palec w stronę antykwariusza. - Na poniedziałek rano szykuj dla mnie kasę, tyle ile się należy. W przeciwnym wypadku licz się z konsekwencjami.
- Grozisz mi? - spytał spokojnie Artur. - Wcale się nie boję. I tak ci nie dam.
- Powiedziałem swoje. Licz się z konsekwencjami. - Uśmiechnął się i niespodziewanie delikatnie zamknął za sobą drzwi.
Gdy wyszedł, antykwariusz odetchnął z ulgą. Drobne kropelki potu zrosiły mu skronie, serce tłukło się w piersi. Znowu był sam w sklepie, wśród znanych i ulubionych przedmiotów. Incydent zaburzył porządek jego świata i skończył się nader nieprzyjemnie. Starał się przekonać samego siebie, że to było do przewidzenia. Francuz był impulsywny i już nieraz tracił kontrolę nad swoim zachowaniem, choć, jak do tej pory, w tak niespokojnym fachu, jakim się parał, nerwy nigdy go nie zawiodły. Tak czy owak to nagłe wtargnięcie do sklepu, i to w godzinach otwarcia, wiązało się z ogromnym niebezpieczeństwem, tak obcym rozważnemu człowiekowi, jakim był Artur. Nie ulegało wątpliwości, że czas nie służył równowadze psychicznej najlepszemu dostawcy towaru na czarnym rynku dziełami sztuki w Hiszpanii.
Artur nie wiedział, czy powiedzieć o tym, co się stało, Samuelowi, swojemu najlepszemu przyjacielowi i powiernikowi, z którym dzielił tyle wspólnych przeżyć, czy raczej wstrzymać się z tym do poniedziałku. Pogróżki Francuza nie przerażały go, chociaż teraz, kiedy niósł do ust kieliszek ze starą brandy, ręce mu drżały. Pewnie nic mu nie zrobi... Próbował się uspokoić, pocieszyć, odsunąć problem na później. Już wcześniej dochodziło do ostrej wymiany zdań, jednak najdalej po paru dniach zapominali o tym. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zabija kury znoszącej złote jajka. Wiedział, że przy tego rodzaju transakcjach scysje są nieuniknione, a ich natężenie wprost proporcjonalne do spodziewanego zysku. Zbyt wiele mieli do stracenia, by przedłużać stan napięcia. A zatem postanowił zlekceważyć pogróżki i wrócić do pracy.
Usiadł przy biurku i podjął przerwane badania. Niektóre z ostatnio nabytych dokumentów okazały się fascynujące. Nie miał wątpliwości co do ich wartości historycznej i rynkowej. Całkowicie pogrążył się w pracy. Starodruki, choć bywały nieczytelne, zawsze dodawały mu zapału, cieszyły oko swym pięknem i przywracały ład w tym niespokojnym świecie, w jakim przyszło mu żyć. Pomogły mu zapomnieć o żenującej scenie, której stał się mimowolnym bohaterem.
Zatopiony w pracy, zapomniał o upływającym czasie. Dopiero przeraźliwy dzwonek do drzwi przywrócił go do rzeczywistości. Rzucił okiem, kto przyszedł, i nacisnął przycisk. Do środka weszło trzech mężczyzn, toczących ożywioną rozmowę. Artur sprawdził godzinę na starym zegarku kieszonkowym i ze zdumieniem stwierdził, że minęło ponad sześć godzin, odkąd zasiadł do pracy nad manuskryptem Casadevalla, przerwanej nieszczęsnym incydentem z Francuzem. Przez ten czas nawet nie poczuł głodu. Wstał, podszedł do schodów i zaprosił gości do gabinetu.
- Bardzo proszę, wchodźcie. Wybaczcie, że nie przygotowałem kawy, ale cały dzień pracowałem i nie zauważyłem, kiedy minęło południe. Szczerze mówiąc, nic jeszcze nie jadłem.
Trzej mężczyźni skierowali się w stronę schodów. Najmłodszy z nich liczył sobie najwyżej trzydzieści lat. Ostrzyżony na jeża blondyn w okrągłych okularach, nadających mu wygląd intelektualisty, miał wyważone ruchy i sprawiał wrażenie nieśmiałego. Ubrany z prostotą, o twarzy idealnie odzwierciedlającej jego spokojny charakter: lekko zaokrąglony, dziecinny owal, różowe policzki, delikatne usta, orli nos i szerokie czoło z zakolami, zwiastującymi wczesne łysienie. Podsumowując, młody inteligent, nie wyróżniający się niczym szczególnym, co zdawało się go w zupełności zadowalać.
Drugi z kolei gość był mniej więcej rówieśnikiem Artura. Zupełnie łysy, z poprzecinaną licznymi zmarszczkami twarzą, przypominającą mapę topograficzną terenów górzystych z zaznaczonymi poziomicami. Miał pewną charakterystyczną cechę, znaczącą go na całe życie: otóż jedno jego oko było ciemne, prawie czarne, drugie zaś miodowozielone. Garnitur z szarej flaneli, o prostym kroju, perfekcyjnie pasował do jego dostojnego wyglądu. Opierał się na lasce z kości słoniowej, zakończonej gałką z brązu, w kształcie głowy smoka. Laska nie była mu potrzebna, stanowiła jedynie dopełnienie stroju dandysa.
Ostatni mężczyzna, raczej w średnim wieku - mógł mieć ponad czterdzieści lat - ubrany był z klasyczną elegancją. Wysoki, z zaczesanymi do tyłu, wypomadowanymi czarnymi włosami, o drobnych, wskazujących na wyrafinowaną zmysłowość ustach, zielonych oczach i proporcjonalnym nosie. Ubrany był w nienagannie skrojony garnitur z niebieskiej al-paki, śnieżnobiałą koszulę, ze starannie zawiązaną granatową apaszką na szyi. Na nogach miał czarne skórzane buty z klamerkami. Summa summarum był to mężczyzna świadomy swojej klasy i atrakcyjności, typ uwodziciela. To właśnie on wiódł prym w prowadzonej przez trzech mężczyzn rozmowie, i właśnie on, bo któż by inny, odezwał się pierwszy.
- Arturze, drogi kolego, jak zawsze pogrążony w pracy! A może powinienem powiedzieć: pochłonięty swoją pasją?
- Trafnieś to ujął. Dla mnie, a przypuszczam, że także i dla ciebie, to nie tylko praca, ale prawdziwa przyjemność i pasja - odparł z uśmiechem antykwariusz. - Proszę, wchodźcie, przyjaciele. Zaraz przyrządzę wam mieszankę, która - mam nadzieję - będzie nadzwyczajna: to mokka z dodatkiem najlepszej kawy kolumbijskiej i tureckiej, w równych częściach, skropiona odrobiną wybornego starego koniaku.
- Może lepiej podelektujmy się jej smakiem po obiedzie... - wtrącił nieśmiało najmłodszy z mężczyzn.
- Nic podobnego, Enricu. Starcy tacy jak Samuel - gospodarz wskazał trzeciego z gości - i ja nie muszą jeść tyle co wy, młodzi. Zapraszam na górę i szykujcie się na niespodziankę.
Trzej mężczyźni usadowili się wokół niskiego stolika w gabinecie, tymczasem Artur otworzył drzwi zabytkowego konfesjonału, zakrywającego ścianę starego budynku. W tym właśnie meblu, o zgoła innym pierwotnym przeznaczeniu, Artur przemyślnie ukrywał kompletne wyposażenie kuchni, zastawę stołową i minibarek, w którym wytrawny koneser znalazłby najdroższe i najwykwintniejsze trunki. Raz w tygodniu, w różnych lokalach sklepowych, ci czterej antykwariusze smakowali po obiedzie rozmaite mieszanki kaw i trunków. Był to dla nich rodzaj cichego współzawodnictwa - licytowali się, kto odkryje najwyborniejszy melanż. Tak czy owak ta rywalizacja stanowiła w gruncie rzeczy pretekst, by miło spędzić czas w doborowym towarzystwie. Gospodarz szybko zaparzył kawę i wkrótce jej aromat wypełnił gabinet, mieszając się z ciągle jeszcze unoszącym się w powietrzu odświeżającym zapachem dawno zgaszonego kadzidełka. Artur podał kawę w siedemnastowiecznym, drogocennym porcelanowym serwisie z Sevres, ozdobionym dyskretnym kwiatowym wzorem. Postawił tacę na stoliku i podsunął swój fotel. Rzucił mu się na pomoc - choć była zbędna - Enric, usłużny młody człowiek. Artur wlał do kawy parę kropel koniaku ze starej karafki z ręcznie rżniętego weneckiego kryształu. Goście degustowali napój w milczeniu.
- I co powiecie? - spytał Artur.
- Wyborna - odparł Guillem. - Zapewniam was, że lepszej nie piłem.
- Po raz pierwszy i mam nadzieję, że nie będzie to stanowić precedensu, zgadzam się z moim zazwyczaj przesadnym w wyrażaniu zachwytów kolegą: mieszanka wyszła naprawdę znakomita - dodał Samuel. - Drogi Arturze, dziś osiągnąłeś wyżyny. A przecież kawa, którą przyrządził w zeszłym tygodniu Enric, również należała do najlepszych, jakie piłem.
- A ty, Enricu, co o niej sądzisz? - indagował z nadzieją Artur.
- Wspaniała - odpowiedział młody człowiek, nalewając sobie do filiżanki drugą porcję. - Chyba także i w tym bijesz nas wszystkich na głowę.
- A teraz, Arturze, opowiadaj. Cóż takiego pochłonęło cię aż tak bardzo, że zapomniałeś o naszym spotkaniu? - spytał Guillem. - O ile dobrze pamiętam, zdarzyło ci się to po raz pierwszy od dwóch lat.
- Właściwie nic szczególnego. Jak już mówiłem, ja po prostu kocham moją pracę. Badałem i wyceniałem ostatnio nabyte rękopisy i księgi. Dlatego zapomniałem o bożym świecie. W zasadzie nie do końca zapomniałem... Udało mi się zaskoczyć was znakomitą mieszanką.
- Panowie - rzekł Guillem, wstając i zdejmując z głowy wyimaginowany kapelusz - oddajmy honor staremu mistrzowi, który kolejny raz sprawił nam niespodziankę.
Przyjaciele roześmiali się. Guillem już taki był, zawsze wylewny i skory do żartów.
- Arturze, dużo rzeczy ostatnio nabyłeś? - spytał Enric.
- O, tak. Mienie ruchome, w tym zbiory biblioteczne składające się z pięciuset wolumenów, pochodzące ze starego dworu niedaleko Ripollu, rodowej siedziby Berguesów. Przywieźliśmy rzeczy w zeszły wtorek i już dokonałem wstępnej wyceny mebli. Kojarzycie nazwisko?
Mężczyźni spojrzeli po sobie; wydawało się, że skupienie widoczne na twarzach gości nie służy tylko temu, aby odpowiedzieć na pytanie Artura, ale przede wszystkim była to swego rodzaju gra, w której gospodarz wystawiał na próbę ich wiedzę zawodową i ogólną erudycję. Jedynie Samuel udzielił odpowiedzi:
- Chyba przypominam sobie to nazwisko. Pojawia się w dokumentach z XV i XVI wieku. Ród Berguesów należał w tamtej epoce do nowej burżuazji. Tytuł szlachecki kupili sobie za pokaźną sumę. Byli zasłużonymi obywatelami... Czyżby mieli jakieś związki z Bigą[1]?
- Masz wspaniałą pamięć - uśmiechnął się Artur, usłyszawszy wypowiedź Samuela. - Zaczynali jako budowniczowie, architekci, ale w połowie XVI wieku zmienili swoją pierwotną działalność i zajęli się sprowadzaniem solonego mięsa. Odnosili sukcesy w handlu aż do końca XVIII wieku, kiedy to główna gałąź rodu nie miała już spadkobierców. Boczne linie odgrywały jeszcze poślednią rolę w katalońskiej społeczności w tamtej epoce. W końcu ich gwiazda przygasła i zaszyli się w mało znaczących majątkach ziemskich, rozrzuconych po całym księstwie.
- Oznacza to, że odkryłeś skarby nieoszacowanej wartości - skomentował jego słowa Guillem, nie kryjąc rosnącego zainteresowania.
- Otóż to. Meble pochodzą z późniejszych wieków, głównie z XVIII i są bardzo dobrze zachowane. Nawet nie potrzebują specjalnych zabiegów renowacyjnych i sądzę, że szybko znajdą nabywców. Najcenniejsze są zbiory relikwiarzy, szkatuł, kuferków na dokumenty oraz kufrów podróżnych, utrzymanych w naprawdę doskonałym stanie. Oprócz mebli szczególnie wartościowym nabytkiem są zbiory biblioteczne. Znalazłem wśród nich dwa białe kruki, prawie niezniszczone. Pozostałe egzemplarze również nieźle się prezentują, choć znacznie ciekawsza jest ich treść niż wygląd i oprawa.
Artur umyślnie umilkł i skupił się na starannym mieszaniu cukru w filiżance. Podobał mu się dźwięk srebrnej łyżeczki stukającej o kruchą porcelanę nie mniej niż oczekiwanie, jak goście zareagują na jego milczenie.
- Kochany przyjacielu, chyba nadużywasz naszej cierpliwości - skomentował Samuel, puszczając do niego oko. - Każdy, choć trochę wrażliwy człowiek nie milczałby tak długo, chyba że chowa asa atutowego w rękawie.
- Przyłapaliście mnie! - Uśmiechnął się do nich szelmowsko. - Sprawianie cierpienia przyjaciołom, z tej samej zresztą branży, to jedna z nielicznych przyjemności biednego starca w jesieni życia. Sami się przekonacie, biblioteka zawiera księgi z różnych dziedzin i powiedziałbym, że nie ma w niej nic nadzwyczajnego. Natomiast prawdziwą niespodziankę ukrywał kufer z dokumentami, nieotwierany od wieków, zawierający rękopisy o tematyce religijnej, związane nie tylko z wiarą katolicką. Mógłbym zaryzykować stwierdzenie, że właściciele tych cennych zbiorów zbliżali się do dwóch różnych krańców wiary.
- Dwóch różnych krańców? Odkryłeś bibliotekę żyda przechrzty czy jakiegoś wolnomularskiego spiskowca? - dopytywał się Guillem.
- Nie ma tam tylu ksiąg, aby uznać, że stworzono ją jako wyraz jednorodnych poglądów religijnych. Znacznie ważniejsze są odręcznie sporządzone tłumaczenia starych tekstów arabskich, greckich, łacińskich oraz - i to ciebie najbardziej zainteresuje, Samuelu - hebrajskich. Niektóre traktują o magii, okultyzmie, doktrynach religijnych, inne to fragmentaryczne tłumaczenia Koranu i Talmudu... Oprócz tego kufer zawierał zamkniętą na klucz szkatułę, w której spoczywały listy z różnych epok, należące do rodziny Casadevallów, oraz coś w rodzaju diariusza.
- Casadevall?
- Właśnie. Ty też znasz to nazwisko, Samuelu?
- Otóż to... Chyba pamiętam jakiegoś Casadevalla, żyjącego kilka wieków przed Berguesami, ale nie potrafię sprecyzować, czym się dokładnie zajmował.
- A wy?
Enric i Guillem spojrzeli na siebie i pokręcili bezradnie głowami.
- Pierwszy znany Casadevall, o którym wzmiankują dokumenty, żył pod koniec XIV wieku i był pomocnikiem mistrza budowlanego przy wznoszeniu katedry barcelońskiej. Większość listów poświęcona jest nieistotnym sprawom, ale są one ciekawym przykładem zawiłych losów rodziny. Do tej pory prześledziłem zaledwie czwartą ich część, ale ciągle oczekuję, że odkryję jakiś rękopis spisany przez jeszcze odleglejsze pokolenia.
- To się nazywa prawdziwe eldorado - wtrącił Guillem. - Mógłbyś nam zdradzić, w jaki sposób zdobywasz takie cuda?
- Drogi przyjacielu, to moja jedyna tajemnica zawodowa, którą muszę zachować dla siebie - odpowiedział z uśmiechem Artur. - Reszty można się nauczyć, ale utrzymanie w sekrecie źródła informacji jest tak samo ważne dla nas, antykwariuszy, jak dla dziennikarzy... albo spowiedników, to jest najlepsze porównanie, jeśli weźmiemy pod uwagę ten przypadek.
- Daj spokój, Arturze. Przedmioty z ostatnich czterech czy pięciu naprawdę ważnych wyprzedaży, jakie odbyły się na naszym rynku w ostatnich latach, trafiły wprost w twoje ręce, a jedyną, która przeszła ci koło nosa, przechwycił ten stary Żyd. A ty - wskazał palcem Samuela - byłeś zwykłym antykwariuszem, no, może nieco lepszym, ale odkąd twoją wspólniczką została Mariola Puigventós, stopniowo doganiasz obecnego tu boga antykwariuszy barcelońskich i wkrótce obaj nie zniżycie się do tego, aby zadawać się z nami, biednymi śmiertelnikami. W tym tempie wkrótce będę zmuszony sprzedawać stare sosnowe skrzynie, a to mi nie pozwoli żyć na takiej stopie, do jakiej przywykłem. Enricu - spojrzał na młodego kolegę - sądzę, że najlepiej zrobimy, jeśli zajmiemy się renowacją, bo właśnie teraz ta działalność przeżywa swój renesans.
- Stary Żyd radzi ci najuprzejmiej, żebyś nie trwonił tyle pieniędzy na nocne hulanki. Wtedy lepiej wykorzystasz poranki na poprawianie swoich kontaktów zawodowych.
- Do diabła, Samuelu! Gdybym nie włóczył się po nocy, nie miałbym żadnych kontaktów! ?
Wybuchnęli śmiechem. Rzeczywiście, antykwariat Guillema należał do najbardziej uczęszczanych przez modnych dekoratorów wnętrz i nadzianych klientów poszukujących staroci. Był przecież znakomitym fachowcem, o ogromnej wiedzy i dużej ogładzie. Śmiało można zaryzykować stwierdzenie, że cała czwórka stanowiła elitę barcelońskich antykwariuszy: utalentowanych, wykształconych, o ogromnej intuicji.
- Tak czy siak, Arturze, muszę dowiedzieć się czegoś więcej. Mówiłeś, że część ksiąg to tłumaczenia z różnych języków. Masz jakieś w sklepie? - wtrącił Samuel.
- Tak, właśnie nad nimi pracowałem. W moim domu w Vallvidrerze trzymam książki już przejrzane, jakieś dwie trzecie całości. Na stole leżą te do wyceny i zbadania oraz takie, które już na pierwszy rzut oka szczególnie mnie zainteresowały. Spójrzcie - wstał i podszedł do stołu, a za nim ruszyła reszta towarzystwa - tu są. Po prawej stronie leżą te, które już przejrzałem; reszta ciągle czeka, aby na nowo pokazać się światu po długim okresie nieistnienia.
Na stole spoczywała część starych ksiąg, ocalonych od zapomnienia dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, desperacji rodziny, gwałtownie potrzebującej pieniędzy, oraz nieopanowanej ciekawości starego antykwariusza, który poprzez spuściznę poprzednich pokoleń chciał poznać i zrozumieć przeszłość. Książki, o małym i dużym formacie, niektóre w doskonałym stanie, inne zwietrzałe i niemal rozpadające się w rękach, cierpliwie czekały przez całe wieki, aż ktoś je otworzy i wniknie w ich treść. Wśród przypadkowych czytelników niewielu było podobnych do Artura, którzy zajęliby się nimi z równie wielką starannością i oddaniem. Mężczyźni zebrali się wokół stołu, zbratani w uroczystej ciszy, nie tylko dlatego, że wszyscy czterej byli antykwariuszami, a przed ich oczami leżały prawdopodobnie białe kruki. Łączyło ich także pragnienie poznania zawartych w nich myśli oraz szacunek dla słowa pisanego. Przyjaźnili się, bo podzielali te same pasje, z których najważniejsza była miłość do starych ksiąg. Są one bowiem - niezależnie od ich wartości materialnej - cennymi przedmiotami, które należy ocalić dla przyszłych pokoleń. Niespiesznie przeglądali kolejne starodruki, wnikliwie analizując ich cechy, wygląd i karty tytułowe.
- Patrzcie, Sofizmaty Pawła z Wenecji. A tam Tora z 1654 roku -zauważył Guillem.
- Egzemplarz Ars Generalis Llulla, niedatowany. Sądząc po oprawie, to kopia z XVII wieku - stwierdził Samuel.
- Prawda wiary chrześcijańskiej, przekład na średniowieczny kastylijski z łaciny tekstu świętego Tomasza, przedruk wydania Nicolasa Jensena z roku 1480.
Komentowali na głos jeszcze inne tytuły, wszyscy z wyjątkiem Enrica, który z typową dla siebie powściągliwością nie brał udziału w uczonej dyspucie; trzymał się na uboczu i skupił na pewnym zachowanym w doskonałym stanie wyjątkowym egzemplarzu. Już po niego sięgał, gdy Guillem żartobliwie poklepał go po plecach.
- Patrzcie no! Cóż takiego przyciągnęło uwagę naszego drogiego kolegi? Czy przypadkiem nie chodzi o tę księgę? - stwierdził i wyciągnął rękę po ten właśnie wolumen.
Dłoń Enrica przez chwilę zawisła niepewnie nad stołem, a potem drgnęła nieznacznie, jakby młody człowiek pragnął powstrzymać Guillema od sięgnięcia po księgę, ale koniec końców, ku swemu zdziwieniu, c...
entlik