Agnieszka Płoszaj
Czarodziejka
Cykl: Karski i Mielczarek Tom 1
Projekt okładki: Tomasz Majewski • Jarosław Płoszaj
Fotografie na I stronie okładki: z archiwum autorki.
Wydanie polskie 2017
Łódzki półświatek, nielegalne interesy i mroczna tajemnica sprzed lat!
Julia Bronicka nie jest grzeczną dwudziestolatką. Gdy jej przyjaciółka i wspólniczka wpada w kłopoty, Julia rusza na ratunek. Klientka powierza Mani tajemniczy pakunek, wkrótce potem zostaje zamordowana, a Mania znajduje się w centrum śledztwa prowadzonego przez komisarza Karskiego i podkomisarza Mielczarka. Julia nie wierzy im za grosz, ale musi z nimi współpracować dla dobra przyjaciółki. Czy cała trójka zdoła się porozumieć, zanim będzie za późno? Śledztwo zatacza coraz szersze kręgi, a przeszłość ofiary kryje w sobie wiele tajemnic.
Spis treści:
Październik 1977. 4
Obecnie. 6
Marzec 1978. 68
Obecnie. 71
Sierpień 1968. 110
Obecnie. 113
Październik 1973. 136
Obecnie. 138
Lipiec 1972. 312
Obecnie. 314
Podziękowania. 463
Jego donośny krzyk odbijał się echem od szarych ścian małego pokoju, który wynajmowała na poddaszu starej kamienicy. Leżała na zarwanym tapczanie, beznamiętnie wpatrując się w sufit. Nagle zerwała się i z całej siły kopnęła w stojące nieopodal drewniane łóżeczko.
- Zamknij wreszcie mordę, gnoju! - wrzasnęła. Mały, przestraszony, umilkł na chwilę, po czym z jeszcze większą siłą zaczął głośno zawodzić.
Miała tego dosyć. Dopadła do łóżeczka. Mały wił się i prężył. Patrzyła na syna i czuła, jak wszystko w jej wnętrzu dygocze. Zaraz eksploduje, nie wytrzyma tego wrzasku! Zaraz oszaleje! Nie chce już tego słuchać! Nigdy! Jak w amoku, jednym silnym szarpnięciem wyciągnęła dziecko z łóżeczka. Podbiegła do drzwi, otworzyła je kopnięciem, wybiegła na schody i nie zwracając uwagi na chwiejną jeszcze główkę chłopca, zbiegła na dół. Przed domem nie było nikogo. Zimny podmuch wiatru rozwiał jej brązowe włosy.
Podwórze oświetlała stojąca samotnie stara latarnia. W jej żółtym świetle błyszczały pojedyncze kropelki deszczu. Rozejrzała się dookoła i wybiegła na ulicę. Padało coraz bardziej, niemowlę zanosiło się od płaczu. Przystanęła obok wystawionych przez dozorcę kubłów na śmieci. Zdecydowanym ruchem podniosła klapę jednego z nich. Uderzył ją kwaśny odór. Wstrzymała oddech i cisnęła dziecko na stertę odpadków. W mroku dostrzegła błysk jego zapłakanych i przerażonych oczu. Odwróciła głowę i zatrzasnęła klapę. Szła przed siebie, potykając się na nierównym chodniku. Musiała się napić.
Wbiegła z powrotem do kamienicy. Pokonała kilka schodów i zawahała się. Spojrzała za siebie. Lało jak z cebra. Osunęła się na schody i zaczęła płakać. Drżała z zimna, jej mokra koszula przywarła do chudego bladego ciała. Przez głowę przemknęła jej myśl: mały ma na sobie tylko te żółte śpiochy, na pewno jest mu zimno. Przeszył ją ból. Jak mogła zrobić coś takiego? Wyrzuciła na śmietnik własnego syna! Zaczęła się trząść. Musi wrócić po niego, ale... przecież sobie na to zasłużył. Ciągle musiała słuchać okropnych wrzasków. Przez niego prawie wcale nie spała, wysysał z niej całą energię, siłę i chęć do życia. Był dla niej ciężarem, a ona była za słaba. Lecz miał tylko ją. Zerwała się ze schodów i wypadła na dwór. Biegła pod wiatr. Siarczysty deszcz smagał jej policzki. Dopadła do kubła. Podniosła klapę i stanęła jak wryta.
Dziecka nie było! Zaczęła nerwowo przerzucać śmieci rękoma. W panice rzuciła się do następnego pojemnika, a potem do kolejnego. Niczego nie znalazła. Usiadła na krawężniku, otoczyła się ramionami. Co teraz?
W głowie miała mętlik. Ciągle widziała zapłakane oczy malca. Nagle przez szum deszczu dobiegł ją warkot silnika. Podniosła się i spojrzała daleko przed siebie. Na końcu uliczki w mroku znikały światła odjeżdżającego samochodu.
Zerwała się i pobiegła w jego kierunku, lecz nie zdołała go dogonić. Stanęła w miejscu, z którego odjechał. Pod stopami poczuła coś miękkiego. Pochyliła się i wzięła do ręki znajomy kawałek bawełny. Przeszedł ją dreszcz. Mocno przycisnęła do siebie żółte śpioszki dziecka. Były przesiąknięte słodkim waniliowym zapachem.
Siedziała w ulubionym, plecionym fotelu na tarasie swojego paryskiego mieszkania. Pomimo kończącego się lata dzień był wyjątkowo ciepły.
Delikatny powiew wiatru dawał wytchnienie, przez co upał był mniej męczący. Utkwiła wzrok w zatopionych w słońcu budynkach. Na pociętej zmarszczkami twarzy pojawił się błogi uśmiech. Lubiła lato.
Kiedy była młodą kobietą, wielokrotnie wylegiwała się na leżaku, wystawiając skórę na działanie promieni słonecznych. Uwielbiała ten cudownie bursztynowy kolor, jaki przybierało jej smukłe wówczas ciało.
Uśmiechnęła się do siebie na to wspomnienie. Najbardziej bawiło ją, gdy spod ciemnych, dużych okularów obserwowała posyłane ukradkiem spojrzenia mężczyzn. Zwłaszcza gdy miała na sobie to połyskujące bikini w złotym kolorze. Cudownie podkreślało opaleniznę. Zadumana przymknęła oczy. Wiatr poruszył jej włosami. Nagle poczuła delikatny dotyk na swoim ramieniu.
- Babciu... - łagodny kobiecy głos zabrzmiał w jej uszach. - Przyniosłam ci lemoniadę i dzisiejszą pocztę. - Młoda blondynka odstawiła tacę na stolik. Wysoka szklanka z napojem, w którym pływały kawałki cytryny, niebezpiecznie zabujała się na boki. - Babciu, nie powinnaś siedzieć w samym słońcu - skarciła ją dziewczyna. Położyła na stoliku trzymane w dłoni koperty i opuściła markizę, zacieniając nieco taras. Kamila podniosła głowę i spojrzała na wnuczkę.
- Moja mała Natalie - szepnęła. Nikogo w życiu nie kochała tak jak jej. I nikomu nie poświęcała tyle uwagi i czasu. Kiedy Natalie była dzieckiem, każdą wolną chwilę spędzała właśnie z nią. Nigdy nie spuszczała jej z oczu. Tak bardzo pokochała tę małą istotkę, że nie wyobrażała sobie bez niej życia. Myśl, że coś złego mogłoby się jej przytrafić, wywoływała w Kamili wręcz paniczny strach. Była nadopiekuńcza. Tak, wiedziała o tym. Niejednokrotnie wywoływało to konflikt z matką dziewczyny. Ale nie potrafiła inaczej. Zawsze drżała o wnuczkę. Miała swoje powody.
- Mary upiekła muffinki. - Natalie uśmiechnęła się. - Przyniosę. Zejdę też po prasę. Kupić ci coś? - Odsunęła z twarzy pasmo włosów.
- Cygaretkę? - zapytała zaczepnie Kamila. Widząc upominający wzrok wnuczki, roześmiała się głośno. Natalie pogroziła jej palcem i pobiegła w kierunku schodów.
Kamila sięgnęła po szklankę. Kropla lemoniady spłynęła po szklance i spadła na jedną z kopert. Kobieta spojrzała na listy. Dwa z nich były urzędową korespondencją, ale ten trzeci... Był inny. Koperta z grubego tłoczonego papieru, adres i nazwisko Kamili napisane atramentem. To ją zaintrygowało. Lubiła, gdy ktoś dbał o takie szczegóły. Rozerwała kopertę tak, by nie uszkodzić jej bardziej niż to konieczne i z ciekawością zajrzała do środka. Znieruchomiała. Jej kościste palce zamarły na wysuniętym z koperty pożółkłym zdjęciu dziecka. Odwróciła fotografię. Na poplamionym papierze widoczne były dwie litery i data.
Dotychczas spokojne dłonie starszej pani zaczęły drżeć. Próbowała wsunąć zdjęcie z powrotem. Po kilku próbach wreszcie się to udało.
Obejrzała dokładnie kopertę, ale podświadomie czuła, że to niepotrzebne. Ktoś wie! Ktoś spoza ich kręgu. W tej jednej sekundzie spokój ustąpił miejsca przerażeniu.
Noc spowiła ulice Łodzi. Biegł z całych sił. Chwilami nawet nie widział tego, co ma przed sobą. Świat rozmywał się w kolorowe smugi światła. Czuł, że nigdy w życiu jego mięśnie nie pracowały w tempie takim jak teraz. Sam nie wiedział, czy był to efekt adrenaliny czy amfetaminy, która krążyła w jego żyłach. Odwrócił głowę. Byli tuż za nim. Wiedział, że ma nad nimi przewagę. Doskonale orientował się w zakamarkach śródmieścia Łodzi. Znał każdy najmroczniejszy kąt. Skręcił gwałtownie, nie zwalniając biegu. Zachwiał się i niewiele brakowało, by się przewrócił. Podparł się ręką i odzyskał równowagę. Wbiegł w jedną z tych małych, ciemnych uliczek, których nie wybiera się na przyjemny spacer. Była krótka, wyłożona kamieniami. Kilka starych latarni oświetlało ją żółtym światłem. Zostało mu tylko kilka metrów do obskurnej kamienicy. Wbiegł do ciemnej klatki schodowej, gdzie silna woń stęchlizny mieszała się z odorem moczu. Rzucił się pędem na drewniane schody. Pokonał kilka pięter i biegł dalej na samą górę. Miał wrażenie, że stare schody za chwilę się rozpadną. Parę razy próbował się złapać chybotliwej poręczy. Jeszcze tylko kilka stopni i wpadł na poddasze. Słyszał już głosy mężczyzn przy wejściu do kamienicy.
Przebiegł strych. Dostał się do niewielkiego otworu w szczytowej ścianie budynku. Pozostałość po oknie. Był szczupły, nawet chudy. No cóż, dragi i kiepska dieta zrobiły swoje. Bez trudu przecisnął się przez otwór i bez wahania skoczył w dół. Zdawało mu się, że spada w ciemną otchłań. Słyszał tylko swój przyspieszony oddech i bicie serca. Nie bał się, robił to już nie raz. Znał ten teren doskonale. Upadł na dach sąsiedniego, niższego budynku. Dalej to już łatwizna. Skulony podbiegł do najciemniejszego miejsca, szczeliny między ścianą kamienicy a starym kominem. Przykucnął i czekał. Słyszał, jak tamci biegają po strychu, z którego wyskoczył. Bez powodzenia przeszukują kąty, rzucając starymi przedmiotami, odsłaniając potencjalne kryjówki. Widział, jak światło latarek chaotycznie tańczy wśród rupieci. Jeden z mężczyzn podszedł do okienka i głośno zaklął. Chwilę później głosy i światła zniknęły. Był sam.
Wciąż miał w uszach trzask tłuczonego szkła i głuchy odgłos upadającego ciała. Chyba go zabił. Przełknął ślinę i starał się wyrównać oddech. Trochę kręciło mu się w głowie. Najważniejsze, że znów się udało, chociaż tym razem nie chodziło o torebkę czy telefon. Spojrzał na swoje dłonie. W blasku księżyca zobaczył zaschniętą krew. Teraz potrzebuje tylko kasy i samochodu.
Julia Bronicka na ogół nie czytała gazet. Tego poranka zrobiła jednak wyjątek. Płacąc za paliwo, nie mogła oderwać oczu od krzykliwego tytułu najświeższego wydania „Expressu Ilustrowanego”. Bez namysłu kupiła gazetę i nim doszła do swojej hondy, przeczytała spory fragment artykułu. Wydawcy nie skąpili miejsca na szczegółowe zeznania naocznych świadków nocnego incydentu w jednym z klubów przy łódzkiej Pietrynie. Obszerny tekst wieńczył kiepskiej jakości portret pamięciowy domniemanego sprawcy zabójstwa. Jula przyjrzała się rysunkowi. Był niedopracowany i w żaden sposób nie zgrywał się z opisem, który przedstawiono w artykule. Niemniej rysownikowi udało się uchwycić jeden drobny szczegół. Podłużną szramę przecinającą łuk brwiowy podejrzanego. Dziewczyna nerwowo przygryzła usta. Znała zabójcę. Niestety, nie ona jedna. Zwinęła gazetę. Włączyła silnik i poczuła na karku przyjemne mrowienie. Srebrne bransoletki na jej szczupłym nadgarstku zadźwięczały, gdy wrzuciła bieg. Spojrzała w lusterko i odruchowo poprawiła krótką grzywkę. Niewiele to dało. Jej nienaturalnie czarne włosy nieustannie rozwiewał wiatr wpadający przez otwarty dach samochodu. Uwielbiała to auto. Moc, która kryła się pod jego maską, pozwalała rozwijać olbrzymie prędkości. Adrenalina podnosiła się do przyjemnego poziomu za każdym razem, gdy jej szczupłe ciało wbijało się w skórzany fotel. Nie czuła strachu. Znała swój samochód i znała też swoje możliwości. Głęboko zaciągnęła się powietrzem. Z zadowoleniem zerknęła na licznik. Wskazywał sto siedemdziesiąt kilometrów na godzinę. Szybko? Zdarzało się i znacznie szybciej, ale to było kiedyś. Odruchowo dotknęła lewego ramienia. Nie będzie do tego wracać. Nie dziś. Spojrzała w niebo. Koniec lata był cudownie ciepły. Minęła fabrykę Della i zaczęła zwalniać przed niedużym rondem. Znów zerknęła w lusterko. Przez głowę przebiegła jej kusząca myśl, by zawrócić i raz jeszcze przejechać po niedawno otwartej trasie.
- Jutro - szepnęła do siebie i zmarszczyła nos. Dziś była umówiona i nie zamierzała się spóźnić. Delikatnie przyspieszyła i wmieszała się w tłum podążających ulicami miasta kierowców. Kilkanaście minut później z niecierpliwością śledziła powolny ruch unoszącego się przed maską jej auta szlabanu. Wjechała na teren zamkniętego osiedla, wyłączyła silnik i spojrzała na zegarek. Zostały jej trzy minuty.
Kamila De Montei raz po raz spoglądała w kierunku komody, w której schowała list. Nie mogła skupić uwagi na niczym innym. W ciągu dnia chodziła posępna i zamyślona. W nocy ze snu wyrywały ją koszmarne obrazy. Czekała na kolejny ruch. Nie miała złudzeń, że ktoś, kto przysłał zdjęcie, niedługo znów da o sobie znać. Dlatego sama przeglądała codzienną pocztę. Nie chciała ryzykować, że ewentualna przesyłka trafi w niepowołane ręce. Martwiła się zwłaszcza o Natalie. Na samą myśl, że coś mogłoby jej zagrażać, Kamilę ścisnęło w żołądku. Synem i jego żoną nie przejmowała się aż tak bardzo. I tak ich stosunki nie były najlepsze.
Nie lubiła swojej synowej i nigdy tego nie ukrywała. Uważała ją za grubiańską, leniwą, pozbawioną ambicji kobietę, którą zwabił obiecujący majątek i perspektywa wygodnego życia. Najbardziej przerażający jednak był jej beztroski stosunek do macierzyństwa. Kamila nie mogła zaakceptować, że mała Natalie zostawiana jest bez opieki podczas zabaw w przydomowym ogrodzie. Podeszła do komody i wypielęgnowaną dłonią potarła brzeg szuflady. Zadrżała, gdy z rozmyślań wyrwał ją głos Mary, pomocy domowej, którą zatrudnił jej syn po tym, jak Kamila owdowiała i kompletnie przestała radzić sobie z prowadzeniem domu.
- Madame, przed chwilą przyniósł to kurier. - Służąca wskazała dłonią pudełko w złotym, błyszczącym papierze. Leżało na stoliku w okazałym holu.
A więc jest. Tak jak podejrzewała. Nie ma co liczyć, że da jej spokój.
Poczuła pulsowanie w skroniach. Zaczęło brakować jej powietrza. Dodatkowo czuła na sobie palący wzrok ciekawskiej Mary. Podeszła do stolika i wzięła paczkę do ręki. Przez chwilę trwała nieruchomo, zastanawiając się, jak pozbyć się służki. Ostatecznie w milczeniu przeszła do gabinetu swojego zmarłego męża i starannie zamknęła za sobą drzwi.
Położyła pudełko na wypolerowanym, palisandrowym blacie biurka i odsunęła jedną z ciężkich szuflad. Odszukała nóż, którym zwykle otwierali pocztę, i rozerwała połyskujący, ozdobny papier. Jednym szarpnięciem otworzyła karton. Mały pluszowy miś patrzył na nią szklanymi oczkami. Na białym niegdyś brzuszku widoczne były ciemne plamy. Zabawka musiała długo leżeć gdzieś na strychu lub w piwnicy. Była zakurzona i pachniała stęchlizną. Kamila wzięła głęboki oddech i położyła głowę na oparciu czarnego, skórzanego fotela, w którym zazwyczaj przesiadywał jej mąż. Miała przed sobą pojedynczą kartkę.
Starając się zachować spokój, przebiegła wzrokiem po linijkach tekstu skreślonych tym samym charakterem pisma, co zaadresowana wcześniej koperta. Drżącą dłonią złożyła kartkę na pół i wcisnęła ją w kieszeń lnianych spodni. Zmrużyła oczy i szukała w pamięci jakiegoś szczegółu, który mógłby wskazać nadawcę tej przesyłki. Gdzieś w podświadomości dźwięczała jej jedna myśl. Musiała jednak rozważyć, na ile sytuacja jest poważna. Nie wolno jej działać pochopnie, jednak musi jakoś zareagować, zanim sprawa wymknie się spod kontroli. Wtedy byłoby za późno. A jeśli to głupi żart? Niepotrzebnie narazi siebie i innych.
A jeśli... Natalie! Zdecydowanym ruchem sięgnęła po słuchawkę telefonu i wybrała numer kierunkowy do Polski.
Julia starała się dotrzeć do niedużej kawiarni najszybciej jak mogła. Otworzyła ją kilka lat temu razem ze swoją przyjaciółką. I to właśnie o niej myślała, stojąc w korku na skrzyżowaniu Marszałków. O niej i o człowieku, którego podobiznę wydrukowano w prasie. Miała nadzieję, że dotrze do kawiarni przed nim. Szybko zaparkowała i podbiegła do drzwi. Szarpnęła za klamkę. Od progu poczuła zapach świeżo mielonej kawy.
- Mania! - krzyknęła, nerwowo rozglądając się po wnętrzu kawiarni.
Zza dużego kontuaru wyjrzała ładna blondynka.
- Czemu tak krzyczysz? - Popatrzyła zaskoczona.
Julia odetchnęła głęboko i przysiadła na jednym z wysokich krzeseł.
- Maniuś... - zaczęła niepewnie. - Widziałaś się dzisiaj z Mariuszem? - Spojrzała na przyjaciółkę. - Możliwe, że jeszcze nie wiesz, ale... - Zaszeleściła gazetą, którą ściskała w ręku.
- Julka, poczekaj! - Mania przerwała jej, uderzając dłonią w barowy blat. - Muszę ci coś pokazać! - Wybiegła zza baru, głośno stukając obcasami i stanęła obok Juli, przybierając pozę modelki.
- Lukaj! - zakrzyknęła, dumnie się prężąc.
- Co? - Jula ściągnęła brwi, ale widząc uniesioną zgrabną łydkę Mani, zorientowała się, o co chodzi. Uśmiechnęła się. - No super! - Pochyliła się i dotknęła buta dziewczyny.
- Dostałam. - Mania zachichotała.
- Od kogo? - Jula wyprostowała się i zaczęła rozpinać bluzę.
- Od Mariuszka. - Mania zatrzepotała sztucznymi rzęsami.
Jula zastygła i spojrzała na nią badawczo.
- Od tego...
- Tak! - przerwała jej Mania. Znała zdanie przyjaciółki na temat chłopaka, z którym obecnie się spotykała. - Tylko nie bądź niemiła. Przyznaj, że się postarał.
- Ukradł je czy przespał się z ekspedientką? - rzuciła chłodno Julia.
- Ej! - krzyknęła Mania.
- No co?! - Spojrzała z wyrzutem. - Jak chcesz wiedzieć, to ten twój cudowny gach jest poszukiwany przez policję! - Wcisnęła dziewczynie zmiętą gazetę.
- Chyba żartujesz? - oburzyła się Mania. - Niby dlaczego? - Zaczęła rozkładać strony, wygładzając papier dłonią.
- Przeczytaj sobie - rzuciła Jula. Wstała i ruszyła w kierunku zaplecza. Zatrzymał ją głośny śmiech Mani. Odwróciła głowę i zdziwiona popatrzyła na dziewczynę.
- To ma być Mariusz? - prychnęła Mania. - Weź, ty jak coś wymyślisz, to naprawdę... - Pokręciła głową. Złożyła gazetę i podeszła do Juli. - Zapewniam cię, że mój chłopak nie ma z tym nic wspólnego.
- Ale Mania... - Uniosła rękę, wskazując bar, na którym leżał brukowiec. - Czytałaś to w ogóle?
- Nie i nie zamierzam tego robić! Nie pierwszy raz ktoś próbuje go wrobić w jakąś akcję. - Skrzyżowała ręce na piersiach.
- Mania! Fajnie, że tak mu ufasz, ale zobacz przynajmniej, kogo policja zatrzymała na miejscu... - Jula przerwała, widząc zaciętą minę Mani. - Okej. - Uniosła ręce. - Nie wtrącam się. Twoja sprawa. Chciałam tylko, żebyś wiedziała.
- Czemu jesteś do niego taka uprzedzona? - Mania przechyliła głowę.
- Bo wiem, że się nie mylę! Od samego początku mi się nie podobał! Nie wiem, co by się musiało stać, żebym się do niego przekonała. Mania, naprawdę dobrze ci radzę, zastanów się!
- Nie ma nad czym! - zakrzyknęła Mania, po czym zamilkła, zawstydzona swoim wybuchem. Opuściła głowę. Bezmyślnie wpatrywała się w czubki nowych szpilek.
- Buty są śliczne - mruknęła Jula. Nie miała ochoty na kłótnie. Nic by na tym nie zyskała. I tak nie przekona Mani. Zwłaszcza teraz, gdy jej przyjaciółka trwała w miłosnym zaślepieniu. Juli pozostało usunąć się w cień i czekać na dalszy rozwój sytuacji. Scenariusz zwykle był podobny, więc finał łatwo można było przewidzieć. Mania należała do grona atrakcyjnych dziewczyn, które nie narzekały na brak zainteresowania ze strony mężczyzn. Nawet gdy w rozciągniętym swetrze targała worek śmieci do osiedlowej pergoli, wzbudzała ogólny zachwyt. Niestety wybierała takich osobników, z którymi wiązały się wyłącznie kłopoty. Julia niejednokrotnie próbowała wpłynąć na jej decyzje, by uchronić ją od kolejnego rozczarowania, jednak nie zawsze się to udawało. Nie zamierzała jednak tracić czujności. Bezpieczeństwo Mani było dla niej priorytetem. Punktem honoru. Z pozoru mogłoby się zdawać, że wynika to z łączących je przyjacielskich relacji. Prawda jednak wyglądała nieco inaczej. Julia miała niesłabnące poczucie obowiązku, i to nie tyle wobec Mani, co jej rodziny. Swoisty dług wdzięczności. Zaciągnięty przed kilkoma laty, w ciepłą sierpniową noc. Podłużna blizna na ramieniu przypominała jej o tym każdego dnia. Dlatego niezależnie od sytuacji trwała przy Mani i mimo upływu lat nie zamierzała tego zmieniać. Zwłaszcza teraz, gdy obecny obiekt westchnień przyjaciółki miał wyjątkowo złe referencje.
Olbrzymie krople deszczu spływały po szybie. Pomimo wczesnej pory Monika Gardensen sączyła whisky, wpatrując się w monit z banku.
Westchnęła głośno i niespiesznie podeszła do biurka. Ciszę przerwał dźwięk niszczarki tnącej papier na cienkie paseczki. Znów sięgnęła po szklankę z bursztynowym napojem i usiadła w miękkim fotelu, krzyżując nogi. Przez chwilę obracała w dłoniach grube szkło, przygryzając usta.
Wróciła myślami do ostatniej rozmowy z matką. Przechyliła szklankę i wlała w siebie jej zawartość. Co teraz? Teraz, kiedy została z tym wszystkim sama. Alkohol rozgrzewał ją od środka. Gdyby chociaż żył jej ojciec! Odchyliła klapkę telefonu i wybrała numer matki. Nie odbierała.
Może to i dobrze. Ostatnio nie zdążyła się jeszcze odezwać, a matka jak zwykle na nią naskoczyła. Pije i źle się prowadzi? Wielkie rzeczy.
Słyszała tę historię wielokrotnie. Nie robiło to już na niej wrażenia. Matka zawsze gderała. Do znudzenia powtarzała wydumaną śpiewkę o wdzięczności i szacunku. Tylko za co i dla kogo? Monika odłożyła komórkę na szklany stolik. Zapaliła papierosa i przez chwilę nieruchomo wpatrywała się w okno. Jak zwykle padało. Miała wrażenie, że w Belgii zawsze pada. Nagle telefon zawibrował, głośno stukając o szklaną powierzchnię. Odwróciła się i sięgnęła po aparat. Spojrzała na numer.
Jak oparzona wypuściła komórkę z rąk. Szybkim ruchem podeszła do biurka i złapała stojącą na nim butelkę z alkoholem. Odkręciła ją i zdecydowanym ruchem wlała w siebie mocny napój. Oblizała usta.
Potrzebuje więcej informacji. Musi je zdobyć, inaczej będzie skończona.
Spojrzała na butelkę. Znów przyłożyła ją do ust, tym razem nie napiła się jednak ani kropli. Odstawiła ją z hukiem na stolik i ruszyła w stronę łazienki. Komórka znów zaczęła wibrować. Nawet na nią nie spojrzała.
Opadła ciężko na fotel i zsunęła ze stóp nowe szpilki. Przeciągnęła się, napinając zmęczone mięśnie. To był ciężki dzień. Mnóstwo kaw, ciasteczek, muffinek, croissantów. Cały czas biegała pomiędzy stolikami, zbierając zamówienia i sprawdzając, czy każdy z gości jest zadowolony.
Lubiła swoją pracę. Poznawała tyle nowych osób. Dodatkowo cieszył ją fakt, że odkryła w sobie pasję, którą mogła podzielić się ze światem.
Piekła babeczki. Największym wzięciem cieszyły się te czekoladowe z bananowym nadzieniem. Większość ciast w ich kawiarni pochodziła z zaprzyjaźnionej cukierni, ale babeczki były jej domeną. Sama wymyślała ich smaki i je dekorowała. Codziennie rano pojawiały się na specjalnej szklanej podstawie, na barze obok menu. Ich zapach, zmieszany z roznoszącym się zapachem świeżej kawy, skutecznie kusił klientów. Ogólnie rzecz biorąc, Mania nie radziła sobie w kuchni najlepiej. Poza babeczkami wszelkie próby przyrządzenia jakiejkolwiek potrawy kończyły się porażką. Niejednokrotnie nawet zagotowanie wody skutkowało koniecznością zakupu nowego garnka. Dlatego tym większa była radość Mani, że ktoś docenia chociaż tę jedyną rzecz, w którą wkładała tyle serca i starań. Nie wyobrażała sobie, by miała robić w życiu coś innego. Pomysł z kawiarnią był strzałem w dziesiątkę. Nie było im łatwo, zwłaszcza na początku. Zainwestowały wszystkie swoje oszczędności, których zwłaszcza Mania nie miała za dużo. Julka idealnie to wszystko wymyśliła i udało się wyjść na prostą. Mania ziewnęła i oparła głowę na miękkim obiciu fotela. Wpatrywała się w ogromne czarno-białe zdjęcie zdobiące jedną ze ścian lokalu. Stary tramwaj na głównej ulicy miasta. W kawiarni było mnóstwo fotografii. Na wszystkich widniały motywy z fabrykanckiej Łodzi. Mania najbardziej lubiła jedną w sepii. Przedstawiała roześmianą dziewczynkę w jasnej sukience, biegającą po altanie w Parku Źródliska. Mania pamiętała moment, gdy zobaczyła zdjęcie po raz pierwszy. To było tydzień przed otwarciem kawiarni. Julia włożyła dużo wysiłku, by znaleźć odpowiednie kadry, dlatego z entuzjazmem biegała po kawiarni, planując ich rozmieszczenie. Mania zapytała ją wtedy o białą altanę.
Kompletnie nie kojarzyła tego miejsca. Julia opowiedziała jej o najstarszym łódzkim parku i jego właścicielach. Największe wrażenie zrobiła na Mani osoba małej Anny Marii Herbst, ukochanej wnuczki łódzkiego fabrykanta Karola Scheiblera. Mania była tak zafascynowana opowieścią o uroczej dziewczynce z Księżego Młyna, że porzuciła wypakowywanie naczyń z tekturowych pudeł, przysiadła na podłodze między zwojami bąbelkowej folii i z zapartym tchem chłonęła każde słowo przyjaciółki. Już sam fakt, że Anna Maria była spełnieniem marzeń matki Matyldy i wyczekiwanym szczęściem w rodzinie pełnej chłopców, wzruszył Manię głęboko. Jednak nic nie potrafiło zatrzymać jej łez, gdy Julia wspomniała o tragedii, jaka spotkała rodzinę Herbstów i Scheiblerów, gdy niespełna dziesięcioletnia Anna Maria poważnie zachorowała i niedługo potem zmarła, pozostawiając rodzinę w szaleńczej rozpaczy. Nie pomógł nawet argument, że śmierć dziewczynki przyczyniła się do uratowania innych łódzkich dzieci, gdyż Herbstowie, chcąc uchronić innych rodziców przed podobną tragedią, przekazali fragment terenu i ogromną kwotę pieniędzy na budowę szpitala dziecięcego. Najlepszy wówczas szpital pediatryczny w Europie stanął właśnie w Łodzi. Nazwano go imieniem dziewczynki. Mania była tak wstrząśnięta tą historią, że jeszcze przez kilka kolejnych dni żałowała małej Anny Marii, a zdjęcie dziewczynki w altanie, które przywiozła Julia, kojarzyło się jej jednoznacznie z Herbstówną. Julia już chciała z niego zrezygnować, by nie szargać nerwów przyjaciółki, gdy nagle wpadła na pomysł, żeby zabrać ją do Pałacu Herbstów, w którym kiedyś mieszkała Anna Maria, a obecnie znajduje się tam muzeum jej rodziny, i udowodnić, że dziecko ze zdjęcia nie jest tym, o którym Mania myśli.
Poprosiła oprowadzającą je kobietę, by pokazała im fotografię niedoszłej dziedziczki, i kiedy okazało się, że jej długie, ciemne loki wystające spod kapelusza w niczym nie przypominają jasnych, rozwianych włosków dziewczynki z kawiarnianej sepii, Mania odetchnęła z ulgą. Obie zgodnie uznały, że fotografia zawiśnie na ścianie. Zwłaszcza że sepia wyjątkowo pasowała do wystroju kawiarni.
Brąz był dominującym kolorem w lokalu. Dopełnienie stanowiły dodatki w pastelowych odcieniach różu i t...
entlik