Po ch 01 I po cholere A5.pdf
(
1849 KB
)
Pobierz
Marta Osa
(Właśc. Ewa Rosolska)
I po cholerę mi to było!
Cykl: Po cholerę mi to... Tom 1
Rok pierwszego wydania: 2012
Niemal każdy ma w życiu chwile, w których chciałby zacząć
wszystko od nowa. A dlaczego nie? Nie ma uczuć tak
zamotanych, żeby ich nie odmotać, nie ma spraw tak
zakończonych, żeby nie zmienić im zakończenia. Wszystko da się
odkręcić! Jak butelkę metaksy. O tym właśnie jest ta pełna
humoru historia.
Olka, znerwicowana nauczycielka plastyczka, zupełnie
niechcący zmienia swoje życie. Zaczyna od napaści na księdza
katechetę, w efekcie której odchodzi ze szkoły, potem postanawia
zająć się swoim ogrodem i… sobą. Dołącza do ekipy ogrodników,
jednak nie jako ogrodnik. Przewraca też do góry nogami życie
swoich przyjaciół i przeżywa z nimi niecodzienne przygody.
Desperacko szuka drugiej połowy, co niesie za sobą całą masę
krępujących i zabawnych sytuacji. Nieświadomie wkracza w inny
świat, zawiera nowe przyjaźnie i odnajduje stare miłości.
I mimo upływających lat i straconych okazji kieruje się
przekonaniem, że najlepsze wciąż jeszcze przed nią.
-2-
I po cholerę mi to było? - pomyślała wściekła na siebie. Siadła
na najwyższym stopniu krętych metalowych schodów, które
prowadziły już nawet nie wiadomo dokąd. W dole plątanina
niegdyś ukochanych roślin straszyła zielonymi mackami.
I pomyśleć, że kiedyś spędzała w tym zakątku całe godziny. Nic
nie miało prawa rosnąć bez pozwolenia, a jeśli już się odważyło,
to tylko w z góry upatrzoną stronę. Każda niesubordynacja
skutkowała użyciem taśmy klejącej. Pędy winobluszczu
rozciągnięte na ścianie i przyklejone taśmą wyglądały dziwnie, ale
przynajmniej był porządek. Żadnej samowoli! Maleńki ogród za
segmentem domu szeregowego był azylem. Zawsze miała tam coś
do roboty. A to róże już się osypywały, a to trawnik wielkości
wycieraczki wymagał skoszenia. Szkoda było wyciągać kosiarkę,
nożyczkami pewnie poszłoby szybciej, no ale cały ten rytuał... O
każdej porze sezonu wegetacyjnego (nie mylić z porą roku) było
co włożyć do wazonu. Choćby nawet ten nieszczęsny
winobluszcz, rzecz jasna, tylko ten niezdyscyplinowany, i kilka
margerytek. Wystarczyło.
Artystyczna dusza Olki nie znosiła pustych wazonów. Kolory
zaś ją uspakajały. A tu co? Sama zieleń, miejscami przechodząca
w brzydką, wysuszoną żółć, co tam żółć... w paskudny brąz.
Drewniany, zdezelowany płot, uginający się pod ciężarem pędów
winobluszczu, który w nosie ma jakiekolwiek zasady. Wisi ciężki
na ledwo już zipiących trejażach i demoluje jej ukochany zakątek.
Niektóre elementy płotu podparła słupkami, bo część drewnianej
architektury ogrodu już niestety poległa. Słupy mogła
wykorzystać do reanimacji reszty ogrodzenia. Obraz nędzy i
rozpaczy.
Nie zejdę tam. Jeszcze coś mnie pożre! - Uśmiechnęła się do
własnych myśli i powlokła do kuchni po kubek kawy. Nie ma to
jak pomyśleć przy kawie... albo raczej nie ma to jak nie myśleć
przy kawie.
-3-
Olka, lat... no cóż, prawie pięćdziesiąt (czterdzieści osiem brzmi
zdecydowanie lepiej), ale nie wygląda na więcej niż czterdzieści z
małym tylko okładem. Długie do ramion, upięte na karku włosy w
kolorze futerka polnej myszy i opadająca niesfornie grzywka,
zdmuchiwana z czoła raz po raz, sprawiają, że nikt nie ma
wątpliwości, jak kruche jest wnętrze tej kobiety. Ale pozory mylą.
Olka zawsze była energiczna, odważna i rozgadana. Mile
widziana w każdym towarzystwie, bo sama jej obecność działa na
innych odprężająco. Przynajmniej kiedyś działała. Teraz jest
znerwicowaną nauczycielką sztuki w miejskim gimnazjum. Już
sam zawód określa jej obecny stan. No i ta cholerna sprawa z
katechetą.
- Święty za dychę! - zaklęła pod nosem. - Jak można być tak do
szpiku złym? Ano, okazuje się, że można. Już nawet Max nie
potrafił jej rozbawić.
- Olka, słuchaj. - Nalewał jej drinka, bo wiedział, co ją
natychmiast uspokoi. - Pewien proboszcz zachwycił się kazaniem
swojego wikarego, który w znakomity sposób potrafił skupić
uwagę wiernych, bo pewnego razu odważył się na wyznanie:
„Moi mili... kocham kobietę”. Po kościele rozszedł się szmer, co
bardziej senni się przebudzili, a on kończy: „To moja matka”. No
i wiesz, proboszcz, którego już nikt nie słuchał, zaczął podobnie.
„Drodzy parafianie, kocham kobietę... ”. Cisza w kościele... „To
matka wikarego”. - Max zaśmiał się głośno. - No, co? Czemu się
nie śmiejesz?
- Max, mama ciągle powtarzała moim braciom, że nie można
bić nikogo, a już na pewno nie kogoś, kto nosi sukienkę. A ja mu
nieźle walnęłam - Olka westchnęła, ale jakoś nie była zmartwiona.
Spoglądała do wnętrza szklaneczki z metaxą i zamieszała drinka
palcem.
-4-
- Moja droga, kiecka nie kiecka, za świństwa trzeba lać po
pysku. Nawet, jak potem trzeba wziąć urlop dla poratowania
zdrowia - potarmosił jej upięty kucyk. - I zrób coś z tym.
Tylko na niego mogła liczyć, kiedy chciała posmęcić. Zwykle to
on marudził i biadał nad zafajdanym życiem. Ale role się
odwracały, kiedy tylko sama wchodziła w bemolową tonację. Nikt
tak jak on nie potrafił dobierać kolorów; kiedy wpadał do niej,
chętnie oddałaby mu paletę. Grał kolorami jak nikt inny. Kiedy
nie przywiązywała uwagi do swojego stroju, już od progu
wrzeszczał: „Na miłość boską, zmień tę bluzkę”. I zawsze miał
rację. Gej. Wiadomo. A może nie? W każdym razie lekko
zniewieściały kumpel. I co z tego? Połączenie utraconego brata z
przyjaciółką od serca.
Olka go uwielbiała. Przystojny, zadbany, w towarzystwie
dowcipny i bardzo pożądany. Tworzyli zgrany duet, toteż czasami
wychodzili razem. Max wiecznie poszukiwał drugiej połowy,
Olka zresztą też.
- Ola, widzisz tego bruneta przy barze? Raz, dwa, trzy mój! - No
masz. Nie zdążyła. I nawet się nie starała. Dwa lata temu uparła
się, że nie będzie dłużej samotna i zbuduje prawdziwy związek.
Ale to nie były lata zwycięskie. Bo od kiedy to wystarczy tylko
chcieć? Facet niby w porządku, niby przystojny, niby zakochany,
niby już na zawsze. No właśnie. To wszystko było na niby. Nie
mogło być naprawdę, skoro ciągle kochała kogoś innego. O
naiwności! Czemu to jest takie zamotane?
Na szczęście potrafiła wpływać na swoje życie. Niby-
prawdziwy związek szybko zakończyła i znów cieszyła się
wolnością. Raz rozwiedziona, raz zawiedziona i raz zakochana.
Tylko, niestety, nieszczęśliwie.
- Wiesz, Max - zaczęła ostrożnie. - Chyba muszę iść do
psychiatry.
-5-
Plik z chomika:
entlik
Inne pliki z tego folderu:
Po ch 2.7z
(3737 KB)
Po ch 02 Owce barany A5.doc
(1595 KB)
Po ch 02 Owce barany A5.pdf
(2142 KB)
Po ch 1.7z
(3261 KB)
Po ch 01 I po cholere A5.doc
(1411 KB)
Inne foldery tego chomika:
O Neal Barbara
Oates Joyce Carol
Obioma Chigozie
Obuch Marta
O'Connell Carol
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin