Bruneci fuj A5.pdf

(2683 KB) Pobierz
Marta Obuch
Precz z brunetami!
historyjka kryminalna z wątkiem romansowym
Projekt okładki Marta Obuch & Iza Szewczyk
Rok pierwszego wydania: 2007
Żądna zemsty kobieta i niefrasobliwy detektyw kontra banda
oszustów. Do tego pułapka na włamywacza i podrabiana
cytrynówka. Kto wyjdzie cało z tego zamieszania? Pierwsza
komedia kryminalna Marty Obuch znów w Waszych rękach!
Wszystko przez brunetów! A trzeba przyznać, że Madzia ma do
nich wyjątkowe „szczęście”. Najpierw z jej mieszkania znika w
tajemniczych okolicznościach jeden z nich, później w życiu
bohaterki pojawia się kolejny ciemnowłosy przystojniak. I dopiero
wtedy zaczynają się prawdziwe kłopoty, bo tu nikt nie jest tym, za
kogo się podaje. No, chyba że pewien blondyn, który wie o wiele
więcej, niż ujawnia. Dzięki mężczyznom i swojej rozbrajającej
naiwności Madzia i jej przyjaciółka znajdują się nagle w samym
centrum przestępczej afery, którą usiłują rozwikłać na swój
sposób. Pułapka na włamywacza? Żaden problem. Pościg w
szpilkach za przestępcą w tramwaju? Czemu nie, przynajmniej
dysponuje się narzędziem perswazji w postaci buta. Olѐ! Czasem
jedyne słuszne podejście to babskie podejście:
NIE DAĆ SIĘ PODEJŚĆ...
-2-
Drodzy Czytelnicy!
Trzymacie w rękach książkę, którą debiutowałam w 2007 roku,
czyli wieki temu - była to epoka zielonych dowodów osobistych,
ograniczonego dostępu do komputera czy wywoływania zdjęć w
ciemni, nie mówiąc już o mentalności zarówno porządnych
obywateli, jak i przestępców. Na etapie redakcji postanowiłyśmy z
moją panią redaktor jednak zachować te smaczki, żeby nie
pozbawić książki warstwy obyczajowej, zatem proszę wziąć na to
poprawkę.
Dziełko zostało wznowione na Waszą prośbę, choć przyznam,
że długo musiałam się do tego przekonywać. A to dlatego, że od
tamtego czasu wiele się nauczyłam i mój warsztat literacki jest
aktualnie zupełnie inny. I choć z powstaniem oraz wydaniem
mojej pierwszej książki wiązało się mnóstwo emocji, dziś
spoglądam na nią z dystansem i twierdzę, że w swoim dorobku
mam powieści o wiele ciekawsze. Ale kto by się tam liczył ze
zdaniem autorki...
Jeszcze niedawno uważałam, że o
Brunetach
powinno się
zapomnieć, bo ci, którzy czytali choćby
Łopatą do serca,
mogą
się poczuć rozczarowani, jednak w tym przypadku zdarzyła się
rzecz dziwna. Im bardziej się upierałam, że książki nie wznowię,
tym częściej słyszałam głosy protestu - o dziwo również tych
czytelników, którzy już ją znali. Przeważyły opinie przyjaciół.
Składam zatem broń.
Ale ostrzegam, że czytacie te wypociny na własną
odpowiedzialność...
Marta Obuch
-3-
Walduś przepadł.
Przepadł tak, jak tylko potrafi przepaść facet, kiedy znika z
mieszkania kobiety, nie zostawiwszy po sobie nawet wciśniętej
pod łóżko skarpetki. Po prostu któregoś wieczoru Madzia wróciła
z pracy (robiła zdjęcia dla jednej z katowickich gazet) i nie zastała
w mieszkaniu nawet śladu po mężczyźnie swojego życia, który
pasł się przy jej boku przez ostatnie cztery jakże słodkie miesiące.
Po pierwszym ataku babskiej histerii dotarła do niej brutalna
prawda - ukochany nie konał gdzieś w drodze do szpitala jako
zmasakrowana ofiara wypadku samochodowego ani nie leżał na
szynach kolejowych, gdzie dogorywał w drgawkach przejechany
przez pociąg.
Po prostu ją zostawił.
Spakował się i wyniósł, nie zostawiając na pożegnanie choćby
marnej karteczki w stylu: ODCHODZĘ!, która, pomimo że
banalna w formie, niosłaby przynajmniej za sobą pewną
konkretną treść. Madzia wiedziałaby, na czym stoi. A tu chała. A
może Walduś wcale się nie wyniósł, tylko musiał gdzieś nagle na
dłużej wyjechać i z jakichś powodów nie zdążył jej
poinformować, może ukradli mu komórkę. Może ten pociąg,
drgawki, masakra na drodze...
Może to wszystko wcale nie takie całkiem niedorzeczne?
Jednocześnie w zbolałej od nadmiaru pytań głowie Madzi
błysnęła kilkoma karatami brzydka myśl: „Znowu będę mogła
chodzić w szpilkach!!!”. W sekundę potem myśl padła, zdechła i
ślad po niej nie pozostał. I co z tego, że znowu wskoczy w swoje
ukochane butki, skoro Waldemar, skądinąd typ średniego
kurdupla, bez kapelusza metr siedemdziesiąt, przestał włóczyć się
co ranek po jej mieszkaniu! A włóczył się zniewalająco!
Biały rozchełstany szlafrok (Madzi, jakżeby inaczej),
zmierzwione seksapilem czarne włosy i w ogóle... jakaż wielka,
-4-
obezwładniająca męskość od niego biła! Buchała nawet! Musiała
buchać, skoro do tej pory słowo „facet” oznaczało dla Madzi
wyłącznie osobnika płci męskiej absolutnie powyżej metra
osiemdziesiąt, a tu proszę... Marna siedemdziesiątka i szał ciał!
Nawet zmieniła dla niego łóżko, kupiła, znaczy się. Jej
miniaturowa panieńska kanapka okazała się nagle po rozłożeniu
przestrzenią przeraźliwie aseksualną! Madzia szarpnęła się więc i
nabyła na raty prawie statek kosmiczny, nie kanapę. Na takim
łożu można było odlecieć już od samego siedzenia, a co dopiero...
No właśnie.
Walduś okazał się bezkonkurencyjnym kochankiem - technika
pierwsza klasa, może tylko ten romantyzm pałętał się gdzieś poza
sofą zdecydowanie, bo w łóżku go z Waldkiem na pewno nie
było. Za to Madzia nadrabiała ten brak z nadwyżką: kupowała
wybrankowi różne męskie drobiazgi, organizowała romantyczne
kolacyjki. A kuchciła znakomicie, co Walduś - wyborny smakosz
- umiał docenić. Szczerze mówiąc, chyba nawet wyżej cenił sobie
kulinarną osobowość swojej tymczasowej drugiej połówki niż
względy okazywane mu przez nią na zakupionej sofie. Jak dla
niego Madzia okazała się w tych sprawach za wygodna -
oczekiwała, ha! męskiej inicjatywy! Tym wymaganiem był
skrycie zniesmaczony. Podobało mu się, że w dzisiejszych
czasach kobiety mogły wreszcie wyrażać swoje chęci i mówić o
nich otwarcie. A Madzia w łóżku mówić nie chciała. Przykre,
gdyż on uwielbiał wszelkie zbereźne słówka szeptane mu do ucha
przez nieco wyuzdaną partnerkę...
Niestety, jego partnerki żadną miarą nie można było nazwać
wyuzdaną.
Trudno, nie ma róży bez kolców, i tak dostał więcej, niż
oczekiwał. Miał gdzie trzymać graty, miał co jeść i tymczasowo z
kim spać. Madzia o nic go nie wypytywała, nie czepiała się.
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin