KM 01 Wyrocznia A5.pdf

(2081 KB) Pobierz
Carol O'Connell
Wyrocznia
Cykl: Kathleen Mallory Tom 1
Przełożył: Robert Sudoł
Tytuł oryginału angielskiego: Mallory’s Oracle
Wydanie oryginalne 1994
Wydanie polskie 1995
Kathy Mallory spędziła dzieciństwo na ulicach Nowego Jorku.
Gdyby dziesięcioletniej dziewczynki nie przygarnął policjant
Louis Markowitz, jej losy potoczyłyby się inaczej.
Kiedy obok kolejnej ofiary maniakalnego mordercy zostaje
znalezione ciało inspektora Markowitza, Mallory - obecnie
analityk jednego z wydziałów policji - wszczyna śledztwo na
własną rękę. Wkrótce okazuje się. że zabójstwa mają związek z
zamkniętym kręgiem bywalczyń spotkań spirytystycznych.
Skomplikowane śledztwo staje się dla Mallory okazją do
zgłębiania własnej, okaleczonej psychiki i poznania ponurego,
niebezpiecznego świata wielkiej metropolii.
-2-
W podzięce Paulowi Sideyowi
-3-
Prolog.
Ruszył, gdy zawołała. Nadbiegł powoli, rozedrgany w swej
skórze, przebierając z gracją cienkimi łapami. Jej głos wiódł go
przez pomieszczenia, za otwarte drzwi, aż do przedpokoju.
Stamtąd wszedł do kuchni, stukając cicho pazurami o linoleum, i
zobaczył swą panią. Napiął wszystkie mięśnie w oczekiwaniu.
Jego ślepia przypominały miękkie brązowe rany w lśniącej
czarnej skórze, za to pod ciemną sierścią kryły się prawdziwe
blizny. Życie zawdzięczał - i to niejednokrotnie - młodemu
wiekowi oraz zdolności szybkiego powrotu do zdrowia. Dawno
jednak przestał być szczenięciem. Kobieta siedziała na krześle.
Doberman wiedział, że minie kolejna chwila, zanim ona się
poruszy. To ów zapach go porywał, gdy znajdowała się w tym
stanie. Potem zwykle jej oczy rozszerzały się i wychodziły z orbit.
Z psiego gardła dobyła się cicha skarga. Dreptał niespokojnie
przed krzesłem, wyczuwając chwilową ślepotę kobiety na
otoczenie, głuchotę na jego strach.
Czas. Ile czasu minie, zanim ona dojdzie do siebie? Wywracała
w transie oczami. A więc zaraz. Szczeknął. Nic, żadnego
drgnięcia, żadnej reakcji. Obszedł krzesło ze strachem wyrażonym
niemal ludzkim kwileniem. Nosem dotknął jej dłoni: nic. Ręka
opadła bezwładnie na kolano.
Zaskomlał.
Zaraz.
Jego umysł kruszał. Dyscyplina wpojona poprzez ból
rozsypywała się w drobny mak. Odchodził powoli od rytuału.
Przerażony, wycofał się z kuchni, nie odrywając wzroku od
kobiety, aż znalazł się za progiem. Wtedy obrócił się i rzucił do
ucieczki. Pędził po dywanie, mijając otwarte drzwi, i dalej,
długim przedpokojem, ledwie muskając łapami podłogę w
-4-
doskonałej poezji zwierzęcego ruchu, ściągając i rozciągając
mięśnie, ze ślepiami rozbłysłymi zdecydowaniem. Mknął susami,
leciał w powietrzu, by na końcu przebić się przez szybę okienną
na czwartym piętrze.
Psie serce zabił strach i napięcie wywołane lotem bez skrzydeł.
Doberman umarł, zanim jego kości pogruchotał chodnik.
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin