Aksamitna Velvet A5.doc

(1785 KB) Pobierz
Aksamitna Velvet




Kat Martin

Aksamitna Velvet

 

 

Tłumaczenie: Piotr Maksymowicz

Tytuł oryginału: Nothing but Velvet

Wydanie oryginalne 1997

Wydanie polskie: 2012

 

 

Urocza Velvet Moran, by uchronić rodzinę przed ruiną, decyduje się na małżeństwo z oschłym diukiem Carlyle. Zamiast jednak zostać żoną arystokraty, wpada w ręce przystojnego rabusia, którego pieszczotom nie może się oprzeć. Tymczasem rabuś porwał dziewczynę nieprzypadkowo - bowiem w takim przebraniu zjawił się niesłusznie przed laty oskarżony prawowity dziedzic tytułu diuka, który chce oczyścić swe imię i odzyskać dziedzictwo.


Rozdział 1.

Anglia, 1752.

- Zabraniam! Słyszysz mnie? - Pod grzywą śnieżnobiałych włosów twarz księcia Carlyle'a pokryła się czerwonymi, znamionującymi silne wzburzenie plamami. - Jesteś jednym z Sinclairów - powiedział, wbijając wzrok w oczy swego przystojnego syna. - Jesteś hrabią, członkiem Izby Lordów i dziedzicem. Nie pozwolę ci na kontynuację tego ohydnego związku z tą ladacznicą.

Jason zesztywniał. Stojąc w pięknie zdobionym, wyłożonym orzechową boazerią gabinecie dworu Carlyle Hall, urządzonej z przepychem wiejskiej rezydencji księcia, młodzieniec zacisnął mocno zęby, aby nie wybuchnąć gniewem. Wszystkie mięśnie jego szerokich ramion były napięte jak postronki.

- Ojcze, na litość boską, przecież to jest hrabina Brookhurst, a nie jakaś tam dziewka z przydrożnej tawerny!

Miał dwadzieścia jeden lat, był wysokim i dobrze zbudowanym dorosłym mężczyzną w pełnym znaczeniu tego słowa, a jednak ojciec traktował go jak niedorozwinięte dziecko.

- Jest także o osiem lat od ciebie starsza. Wdowa, z którą przespała się połowa towarzyskiej elity. To oczywiste, że taka kobieta nie spocznie, dopóki nie zdobędzie tytułu i majątku Carlyle.

Jason zacisnął pięści.

- Nie pozwolę ci mówić o Celii w taki sposób. I bez względu na to, czy się zgodzisz, czy też nie, będę się spotykał, z kim tylko zechcę!

Nie zważając na odgłos uderzenia, gdy wielka pięść ojca z hukiem opadła na wykonany z różanego drewna blat biurka, Jason odwrócił się i wyszedł z gabinetu. Stukot jego gniewnych kroków odbijał się głośnym echem na czarnej marmurowej podłodze. Trząsł się ze złości, czuł się upokorzony, a jednocześnie powziął postanowienie, że przeciwstawi się ojcu wszelkimi możliwymi sposobami.

Na zewnątrz czekał jego lśniący gniadosz, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę. Jason w podziękowaniu kiwnął głową stajennemu, po czym wskoczył na siodło. Za jego plecami w oknie ojcowskiego gabinetu zamigotała lampa; to postawny książę pospiesznie wyszedł do holu i trzasnął za sobą drzwiami tak mocno, że pogłos wyraźnie rozległ się pośród kamiennych murów.

Młodzieniec się zaniepokoił. Ale przecież ojciec nie pojedzie za nim aż do gospody. Na pewno nie. Nawet tak uparty i arogancki człowiek nie posunąłby się tak daleko.

Jason patrzył jeszcze przez chwilę, lecz mężczyzna nie pojawił się na zewnątrz. Odetchnąwszy z ulgą, zawrócił konia. Poczuł się trochę lepiej, skoro konfrontacja dobiegła końca i przez jakiś czas będzie miał spokój. Ruszył galopem, a po chwili miarowy bieg wierzchowca ukoił jego nerwy niemal zupełnie. Smugi światła księżyca przedzierały się przez gałęzie drzew, delikatna bryza targała ciemnobrązowe włosy Jasona, aż w końcu zupełnie ochłonął.

Pokonując kolejne mile, porzucił wspomnienie o gorzkich słowach ojca, a myśli skierował ku kobiecie, która już na niego czekała. Celia Rollins, lady Brookhurst. Wysoka, szczupła i piękna, począwszy od czubka elegancko ufryzowanej, ciemnowłosej głowy, poprzez kształtne piersi, wąską talię, aż po łukowato wysklepione stopy.

Spotykali się od trzech miesięcy, często w zajeździe Pod Wędrownym

Sokołem, który był niekrępującym, elegancko urządzonym przybytkiem dla podróżnych, w połowie drogi między Carlyle Hall i wiejską rezydencją hrabiny, Brookhurst Park. Na dzisiejszą noc zaplanowali sobie właśnie taką schadzkę. Już na samą myśl o łóżkowych przyjemnościach poczuł twardnienie w obcisłych, czarnych bryczesach.

Niecałe pół godziny później ujrzał znajomy, porośnięty bluszczem łuk bramy prowadzącej na podwórze zajazdu. Jego serce zabiło żywiej. Przy wtórze stukotu kopyt o bruk wjechał na ogrodzony murem dziedziniec, zeskoczył na ziemię, poklepał gniadosza po lśniącej szyi i podał cugle stajennemu, który czekał przed wejściem.

Stawiając długie kroki, ruszył z zapałem na tyły domu. Specjalny pokój dla zamożnych gości miał zarówno drzwi od środka tawerny, jak i bezpośrednio z zewnątrz. Jason zaczął niemal biec, lecz jakiś ruch na rogu budynku osadził go w miejscu.

- Wrzuć pół pensa, panie. Wspomóż ślepca, a Bóg cię pobłogosławi.

Na ziemi siedział w kucki jakiś parchaty, okryty łachmanami człowiek, trzymający w dłoni małe blaszane naczynie. Nawet w ciemności Jason widział zadrapania na jego ziemistej skórze. Wrzucił do naczynia drobną monetę i skierował się na tyły gospody, gdzie skacząc po dwa stopnie, wspiął się po schodkach na piętro. Zastukał i już po chwili Celia wpuściła go do środka.

- Milordzie - wyszeptała, z uśmiechem wtulając się w jego ramiona.

Była szczupła, lecz ponętna, w słabym świetle ognia płonącego w kominku wydawała się wręcz uosobieniem cudowności.

- Jason, kochanie, tak się cieszę, że przyjechałeś. Przycisnęła usta do jego warg i pocałowała go z zapamiętaniem, pożądliwie. Natychmiast odczuł silne podniecenie. Oddał jej pocałunek z taką samą płomienną żądzą i zaczął wyjmować szpilki z jej jedwabistych, długich włosów. Zalśniły odcieniem czerni i granatu, spadając na plecy niczym nocna zasłona, kontrastująca z jego własnymi, kasztanowymi, nie sięgającymi nawet do ramion, związanymi na karku w nieduży ogonek.

- Celio... o Boże, wydaje mi się, że minęły już całe lata, a nie tygodnie.

Pocałował ją w miejsce tuż za uchem, po czym powiódł ustami wzdłuż obnażonych ramion, by po chwili rozpocząć gwałtowne zmagania z guzikami sukni z ciężkiego szafirowego jedwabiu o barwie niemal identycznej jak ciemny błękit jego oczu.

Nagle się zawahała.

- Ja... obawiałam się... wiem, co myśli twój ojciec... sądziłam, że być może nie przyjedziesz.

- Opinia mojego ojca nie ma najmniejszego znaczenia. Nie w tej kwestii.

Znowu ją pocałował, jakby chciał udowodnić prawdziwość swoich słów. Już zaczął przesuwać usta po jej szyi w kierunku piersi, gdy nagle znieruchomiał na dźwięk donośnego pukania w drzwi.

Niemożliwe, żeby to był on, pomyślał, wyobrażając sobie pełną złości, poczerwieniałą twarz ojca. Lecz gdy otworzył drzwi, potwierdziły się jego najgorsze obawy: na zewnątrz stał książę we własnej osobie.

- Przyjechałem, żeby się z wami rozmówić. Z obojgiem. - Ojciec i syn mierzyli się wzrokiem, w niebieskich oczach starego księcia błyszczała twarda stal. Ogarnął gniewnym spojrzeniem rozpuszczone włosy hrabiny i jej suknię w nieładzie. - Nie wyjdę stąd, dopóki tego nie uczynię.

Jason zacisnął zęby. Furia walczyła z poczuciem upokorzenia.

- Więc mów, po co tu przyjechałeś, a potem wyjdź. - Cofnął się, a ojciec wkroczył do pokoju i zamknął za sobą drzwi.

Jason opiekuńczym gestem objął Celię ramieniem. W myślach przeklinał ojca, zarazem dziękując Bogu, że jeszcze nie zdążyli się rozebrać.

Książę Carlyle przeszył ich wzrokiem i już otwierał usta, gdy wtem zmarszczył brwi, bo kątem oka zauważył jakiś ruch po drugiej stronie pokoju. Odwrócił głowę w tamtą stronę.

Odgłos strzału, straszliwy huk, wypełnił całe pomieszczenie, zaś ołowiana kula trafiła księcia prosto w pierś.

Hrabina stłumiła okrzyk, a Jason patrzył z przerażeniem na szybko powiększającą się plamę krwi na srebrzystej kamizelce ojca, który przycisnął dłonie do rany, jakby chciał powstrzymać krwotok, i zachwiał się, postępując krok do przodu. Ugięły się pod nim kolana.

- Ojcze! - wykrzyknął Jason.

Odwrócił się w kierunku mordercy i ze zgrozą rozpoznał znajomą twarz przyrodniego brata, Avery'ego, który wszedł po zewnętrznych schodach i wystrzelił przez otwarte okno. W tym samym momencie Jason poczuł przeszywający ból w czaszce. Świat zawirował, nogi odmówiły posłuszeństwa. Jasne plamy oślepiły go, odbierając zdolność widzenia.

- Ojcze... - wyszeptał.

Z głośnym jękiem zachwiał się i przewrócił, upadając ciężko na podłogę tuż obok leżącego bez ducha księcia.

Hrabina ominęła rozsypane odłamki szkła z rozbitego dzbana i otworzyła drzwi. Do pokoju wszedł modnie ubrany mężczyzna.

- Bardzo dobrze, moja droga. - Avery Sinclair wygładził gruby lok srebrnych włosów na boku eleganckiej, spiętej z tyłu peruki. - Zawsze doskonale panujesz nad sytuacją. - Ignorując walenie w drzwi do gospody, przyklęknął i wcisnął jeszcze dymiący pistolet w bezwładną dłoń Jasona.

Hrabina uśmiechnęła się, zaciskając usta.

- Trzeba być przygotowanym na każdą sposobność.

Avery skinął głową.

- Miałem nadzieję, że okażesz się na tyle rozumna, by zdać sobie sprawę, że stary nigdy się nie zgodzi, abyś wyszła za jego syna.

- Wiedziałam o tym, nawet jeśli Jason nie miał tej świadomości.

- No cóż, twój problem został już rozwiązany. - Obrzucił pełnym satysfakcji spojrzeniem ciała leżące na podłodze. - Nie przypuszczałem, że stary aż tak ułatwi nam całą sprawę.

- Otwierać! - zagrzmiał z korytarza gromki głos właściciela zajazdu.

- Sam to załatwię - powiedział mężczyzna.

Celia uniosła kształtne czarne brwi.

- A może ja?

- I pamiętaj, mały skandal to niewielka cena, jaką trzeba zapłacić za udział w ogromnej fortunie.

Wydęła piękne usta.

- Bez obaw, na pewno o tym nie zapomnę... Wasza Miłość.


Rozdział 2.

Anglia, 1760.

Księżna! A więc zostanie księżną! Ich desperacka intryga zakończyła się pełnym sukcesem.

Velvet Mor an stała przy wysokich, wieloskrzydłowych oknach, spoglądając za odjeżdżającą, bogato zdobioną złoceniami karetą księcia Carlyle'a, i czekała, aż zniknie w głębi wysadzanej topolami drogi. Rozmyślając nad tą godziną, którą spędziła w towarzystwie eleganckiego blondyna - swego przyszłego męża - ledwie dosłyszała kroki dziadka, który zbliżał się po marmurowej, czarno-białej podłodze do miejsca, gdzie stała pod kryształowym żyrandolem.

- No, moja kochana, udało ci się, co? - Hrabia Haversham miał dzisiaj dobry dzień. Żadnych luk w pamięci, żadnego zapominania, gdzie się znajduje albo co powiedział. Takie dni nie zdarzały się często, właściwie coraz rzadziej, więc Velvet radowała się każdym z nich. - Uratowałaś Windmere, tak jak powiedziałaś. Ocaliłaś nas oboje od ruiny.

Uśmiechnęła się pomimo trawiącego ją niepokoju.

- Jeszcze dwa tygodnie i wyjdę za mąż. Mam wyrzuty sumienia, że tak go oszukałam. Szkoda, że nie ma innego sposobu, ale naprawdę nie możemy ryzykować i powiedzieć mu prawdy.

Starzec zaśmiał się cicho. Miał śnieżnobiałe włosy tam, gdzie jeszcze nie pojawiła się łysina, był chudy jak szczapa, a jego skóra stała się tak cienka, że na dłoniach i twarzy wyraźnie było widać niebieskie żyły.

- Nie ucieszy się, gdy po ślubie odkryje, jakie długi nań spadną, ale przecież masz przyzwoity posag. To go powinno obłaskawić. Poza tym będzie miał ciebie, a żaden mężczyzna nie mógłby zapragnąć wspanialszej żony.

- Uczynię go szczęśliwym, dziadku. Nie pożałuje ożenku ze mną... daję słowo.

Starzec ujął jej twarz w pomarszczone dłonie i zapatrzył się w śliczną buzię wnuczki. Miała odrobinę zadarty nosek, lekko skośne jasnobrązowe oczy, przypominając mu jej zmarłą dawno temu matkę. Była zgrabna i drobna, miała pełny, jędrny biust i wąską talię, a także falujące, długie włosy o barwie wypolerowanego mahoniu, które mieniły się złocistym światłem, gdy nie były upudrowane.

Westchnął.

- Wiem, że nic na to nie poradzimy, ale miałem nadzieję, że wyjdziesz za mąż z miłości, a nie z rozsądku. To, co kiedyś stało się udziałem twojej babci i moim... tego pragnąłem i dla ciebie. Szkoda, że tak nie może być, lecz życie nigdy nie jest proste. Trzeba robić to, co do nas należy.

Ogarnął ją smutek. Ona także miała nadzieję poślubić mężczyznę, którego darzyłaby miłością, chociaż nie wierzyła, by mogła dostąpić takiego szczęścia.

- Książę i ja na pewno będziemy żyli w zgodzie. On ma majątek i pozycję. Ja będę księżną żyjącą w dostatku. Czego więcej może chcieć kobieta?

Hrabia uśmiechnął się z melancholią.

- Tylko miłości, moja droga, tylko miłości. Może z czasem znajdziesz ją w osobie księcia.

Zmusiła się do uśmiechu.

- Tak, dziadku, na pewno tak będzie. - Lecz myśląc o Averym Sinclairze, człowieku zadufanym w sobie, zachowującym się pompatycznie i sztywno, sama w to nie wierzyła. - Trochę tu wieje. - Ujęła starca za rękę. - Może posiedzimy przy kominku?

Skinął głową, a ona poprowadziła go na tyły domu przez salon o czerwonych, ozdobionych wypukłym wzorem ścianach, sufitach z wizerunkami konnych powozów i z efektownie rzeźbionymi meblami. Potem minęli mniejszy salonik, urządzony z takim samym przepychem, gdzie wokół kominka z zielonego marmuru wisiały jedwabne draperie o deseniu przypominającym słoje drewna.

Gdy minęli narożnik, całe to bogactwo nagle znikło. Hol już nie lśnił od zdobnych kinkietów i pozbawiony był portretów w pozłacanych ramach, gdyż jedne i drugie zostały dawno sprzedane. Piękne perskie dywany, które niegdyś ocieplały podłogi, osiągnęły cenę, dzięki której mogli kupić węgiel na całą zimę. Teraz ich miejsce zajmowały poplamione, wytarte chodniki chroniące przed przenikliwym zimnem.

Dla okazjonalnych gości ciepłe, ceglane ściany i wspaniale parkowe otoczenie dwupiętrowego domu czyniły z Windmere okazały dwór malowniczo wznoszący się nad rzeką. W czasie, gdy żył jej ojciec, majątek był prawdziwą perłą krajobrazu - miał duże kwadratowe wieże, dwuspadowe dachy, liczne kominy i setki akrów łąk wokół.

Jednak w ciągu ostatnich trzech lat wszystko uległo zmianie. Długi, które ojciec zaciągnął przed śmiercią, zupełnie zaskoczyły Velvet i hrabiego. Nawet sam dziadek, mimo że coraz trudniej było mu zebrać myśli, zdawał sobie sprawę, iż popełnił straszny błąd, powierzając zarządzanie majątkiem synowi. Jednak staruszek coraz bardziej podupadał na zdrowiu. Nie mógł liczyć na nikogo innego, nie miał więc żadnego wyboru.

Teraz George Moran już nie żył, tak jak jego żona, która zmarła dziesięć lat wcześniej. George zginął w Europie, w wypadku podczas podróży karetą, w towarzystwie kochanki, aktorki o nazwisku Sophie Lane.

To właśnie Velvet odkryła - ku swemu przerażeniu - że rodzinne zasoby zostały zdziesiątkowane, a ojciec zostawił im ogromne długi. Zachował się tylko jej posag - jedyna dobra rzecz, jaką uczynił przez te lata, gdy zarządzał majątkiem. Ponieważ fortuna hrabiego była dość znaczna, posag również okazał się spory, a nawet był jednym z największych w Anglii, mógł więc zapewnić im utrzymanie przez wiele lat.

Jednak kłopot polegał na tym, że Velvet musiała wyjść za mąż, zanim pieniądze zostaną uwolnione z żelaznej rezerwy funduszu powierniczego. Jej małżonek miał więc otrzymać fortunę.

I cały pakiet długów Havershama

Dziadek zatrzymał się w korytarzu.

- Dokąd idziemy?

- Do pokoju dębowego. Snead już rozpalił w kominku.

Snead był jednym z sześciu zaufanych służących, stanowiących cały personel Windmere. Na zatrudnienie większej liczby osób nie było ich stać.

- Tam będzie ciepło i przytulnie.

- Ale książę... Myślałem, że przyjedzie nas odwiedzić.

Poczuła ucisk w sercu. Znowu miał zaniki pamięci.

- On już tu był, dziadku.

- A co ze ślubem?

- Pod koniec tygodnia pojedziemy do Carlyle Hall. Jego Książęca Mość nalegał, abyśmy przybyli kilka dni wcześniej, żeby wszystko starannie przygotować na dzień zaślubin. - Mówiła to wszystko już wcześniej, ale starzec najwyraźniej zapomniał. Lecz jakie to miało znaczenie, skoro sprawiało mu przyjemność to, że mógł wysłuchać tego ponownie?

- Będziesz piękną panna młodą - rzekł z sentymentalnym uśmiechem.

A on będzie bardzo zaskoczonym księciem, pomyślała Velvet. Jednak zamierzała przejść przez ten most, skoro już dotarła tak daleko. Tymczasem podtrzyma tę grę, dzięki której pozyska bardzo bogatego męża. Zignoruje zimno, jakie panowało w domu, zapach stęchlizny w pokojach, które już dawno zamknięto na cztery spusty, smród tanich łojowych świec.

Bogu dzięki, że będzie musiała udawać jeszcze tylko przez dwa tygodnie.

 

 

Jason Sinclair chodził tam i z powrotem przed marmurowym kominkiem, w którym leniwie płonął ogień; sztywne koronki na mankietach koszuli z każdym ruchem ramion ocierały się o jego palce. Był wysokim mężczyzną, miał szerokie barki i szczupłe biodra. W ciągu ostatnich ośmiu lat za sprawą godzin ciężkiej pracy jeszcze wyszczupla} i nabrał młodzieńczej sylwetki, a mięśnie stały się twarde jak ze stali.

Odwrócił się do stojącego naprzeciwko człowieka.

- Do licha, Lucien, rzuciliśmy tego drania niemal na kolana. Nie możemy teraz pozwolić mu zwyciężyć.

Lucien Montaine, markiz Litchfield, odchylił się i rozparł wygodniej w fotelu.

- Wiem, że nie takiej wiadomości oczekiwałeś, drogi przyjacielu, ale rozmyślanie o tej sprawie nic dobrego nie przyniesie. Być może zajmie to trochę czasu, ale prędzej czy później znajdziemy inny sposób, aby go dopaść. Natura ciągnie wilka do lasu, a taki szakal jak Avery na pewno znowu padnie ofiarą własnych występków.

Jason podszedł do przyjaciela, jedynego człowieka, który go nie opuścił w czasie tego ośmioletniego piekła.

- Czekałem już wystarczająco długo, Lucien. On może sobie udawać bogacza, ale obaj wiemy, że to tylko fasada. Stoi na skraju bankructwa. Więc najlepszy moment, aby uderzyć, jest właśnie teraz.

- Nie mogę się z tobą nie zgodzić. Właśnie dlatego tak bardzo mu zależy na rychłym ożenku.

- Chcę odzyskać to, co mi się słusznie należy, Lucien. A pierwszym krokiem w tym kierunku jest Carlyle Hall. Pragnę sprawiedliwości w imieniu mojego ojca. Chcę, aby mój brat zapłacił za swoje uczynki. I zrobię, co w mojej mocy, aby tak się stało.

- Do ich ślubu pozostały tylko dwa tygodnie. Ta dziewczyna to jedna z najbogatszych dziedziczek w Anglii. Kiedy Avery obejmie posag, będzie mógł spłacić swoje długi, łącznie z hipoteką, jaką dzierżysz na Carlyle Hall. Nie będziesz mógł zająć posiadłości. Chyba że znajdziesz sposób, aby do ślubu nie doszło.

- Właśnie to zamierzam zrobić, mój drogi.

Lucien wysoko uniósł brwi i szeroko otworzył zdumione, czarne jak węgielki oczy. Był niemal tak wysoki jak Jason, lecz jeszcze szczuplejszy, miał też bardziej surowe rysy twarzy i hebanowej barwy włosy.

- A czy mogę spytać, jakimże sposobem zamierzasz tego dokonać?

Znali się od dzieciństwa, majątki, w których dorastali, przylegały do siebie. Markiz był jedyną osobą, do której Jason miał bezgraniczne zaufanie. Gotów był zawierzyć mu własne życie. Co też uczynił, powracając do Anglii, chodź powinien uchodzić za zmarłego.

- Powiedziałeś, że dziewczyna odbędzie podróż do Carlyle Hall w towarzystwie swojego dziadka i nastąpi to pod koniec tygodnia.

- Zgadza się.

- Zatem ja po prostu przetrzymam ukochaną narzeczoną braciszka do czasu, aż minie termin zaślubin. Termin płatności już prawie upłynął. Gdy nie będzie mógł jej dokonać o czasie, my przejmiemy nieruchomość, która stanie się moją własnością. Lucien zetknął palce dłoni.

- Zamierzasz porwać tę dziewczynę?

- Nie mam innego wyboru. - Jason wygładził kosmyk zaczesanych do tyłu ciemnych włosów, który wydostał się spod związanej na karku wąskiej wstążki. - Oczywiście będę potrzebował twojej pomocy. Muszę znaleźć miejsce, w którym ją zatrzymam do czasu, aż odzyskam rodzinny majątek.

- Ty naprawdę chcesz to zrobić.

Jason usiadł naprzeciwko przyjaciela i rozprostował długie nogi.

- Zawsze mówię poważnie. Jeśli kiedykolwiek miałem poczucie humoru, to w ciągu ostatnich ośmiu lat wybito mi je z głowy.

Litchfield spojrzał na niego ponurym wzrokiem.

- Ona ma dopiero dziewiętnaście lat i jest niewinna pod każdym względem. Będzie śmiertelnie przerażona.

- Nic złego jej nie zrobię. Uczynię wszystko, co w mojej mocy, aby czuła się bezpiecznie i komfortowo. - Przez chwilę bawił się koronką na mankiecie, potarł bliznę na wierzchu lewej dłoni. - Powiem jej, że zatrzymałem ją dla okupu, że nie mam powodu jej skrzywdzić, pod warunkiem że narzeczony ją wykupi. - Uśmiechnął się zimno. - Zanim dziewczyna się zorientuje, że wcale nie chodzi mi o pieniądze, data ślubu minie, a hipoteka przepadnie. Carlyle Hall stanie się moją własnością, mój braciszek zaś stanie w obliczu kompletnej ruiny.

Litchfield poruszył się w fotelu, marszcząc czoło.

- W normalnych okolicznościach nie zaakceptowałbym twojego postępowania, ale tym razem możesz mieć całkowitą rację. Uchronisz ją, przynajmniej na pewien czas, przed ślubem z mordercą. Jeśli dopisze jej szczęście, nigdy za niego nie wyjdzie. Już samo to usprawiedliwia twoje zamiary.

Tym razem Jason się uśmiechnął.

- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Stałeś przy mnie w czasie, gdy przeżywałem prawdziwy koszmar. A teraz gotów jesteś zaryzykować reputację, pomagając mi znowu. Nigdy ci tego nie zapomnę,...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin