Wbrew regulom A5.pdf

(3564 KB) Pobierz
Bonnie Mac Dougal
Wbrew regułom
Przekład Wojciech Jacyno, Celina Nowak
Tytuł oryginalny: Out of Order
Rok pierwszego wydania: 1999
Rok pierwszego wydania polskiego: 2000
Sukcesy zawodowe. Przystojny mąż, który robi błyskotliwą
karierę polityczną. Dwa tygodnie wcześniej ożenił się z Campbell,
która zajmuje się prawem rodzinnym w tej samej kancelarii
prawniczej co on. Z okazji ślubu jego przyjaciele organizują im
przyjęcie, okazuje się jednak, że jest to przede wszystkim
spotkanie polityczne, na którym Doug Alexander zostaje
przedstawiony jako kandydat na kongresmena.
Campbell Smith, młoda prawniczka z Filadelfii, osiągnęła
wszystko, czego pragnęła. Od wielu lat ukrywa swoją przeszłość,
a teraz jako żona znanego polityka znajdzie się na pierwszych
stronach gazet, będzie musiała występować w telewizji. To
wspaniałe życie może w każdej chwili runąć w gruzy, jeśli na jaw
wyjdzie przeszłość Cam.
Ale nie tylko ona ma coś do ukrycia. Mroczny sekret potężnych
protektorów jej męża oznacza dla Cam śmiertelne
niebezpieczeństwo...
-2-
Rozdział 1.
Było ich sześciu. Młodzi i zwinni biegli susami wśród
zmrożonej mgły kłębiącej się u ich stóp i obłoków gorącej pary
wydobywających się z ich ust. Zwały szarego, zmieszanego z
żużlem śniegu wznosiły się po obu stronach drogi, a oni pędzili
pomiędzy nimi w milczeniu, jakby wabieni feromonem, który
tylko oni mogli wyczuć.
Cam jechała pustą wąską drogą. Zwolniła, gdy jeden z
chłopaków wyłamał się nagle z szeregu i ruszył w jej stronę.
Uniósł w biegu jakiś przedmiot, który zalśnił jasno w świetle
księżyca, zakreślił długą elipsę i opuścił go z głuchym łomotem
na jedną ze stojących w rzędzie skrzynek na listy.
Włączyła długie światła. Sześciu chłopców, jeden z kijem
bejsbolowym w ręku, zamarło na drodze przed nią. W sekundę
później reflektory samochodu rozproszyły ich jak promień lasera.
- Dzieciaki - mruknęła.
Była spóźniona i podenerwowana.
Przez dwie ostatnie godziny ubierała się i rozbierała, upinała
włosy i rozpuszczała je na nowo, starannie nakładała makijaż
tylko po to, by go zetrzeć ze złością. Doug zauważył w końcu, że
byłoby w złym tonie spóźnić się na przyjęcie organizowane na ich
cześć. Cam zastanawiała się, czy przyjście osobno nie jest jeszcze
gorsze. Zdecydowała jednak, żeby pojechał pierwszy.
Teraz, patrząc za nurkującymi w krzakach chłopcami, była
zadowolona, że nie ma obok niej męża. Gdyby Doug zobaczył to,
co ona właśnie widziała, czułby się w obowiązku coś zrobić. Taki
już był: jeśli tylko mógł coś zdziałać, działał, a jeśli coś wiedział,
rozgłaszał wszem i wobec. Doug nie stałby bezczynnie widząc
chłopaka, który rozwala czyjąś skrzynkę na listy. W dodatku ten
młody człowiek powinien podawać teraz kanapki na wieczornym
-3-
przyjęciu. Trey Ramsay był trzynastoletnim synem ich
gospodarza, senatora Stanów Zjednoczonych Ashtona Ramsaya.
Cam była osobą dyskretną. Tak więc, jak w większości
przypadków, zdecydowała się zachować i tę informację dla siebie.
Jechała dalej. Chwilę później reflektory jej samochodu
oświetliły ciemną furgonetkę zaparkowaną na poboczu i stojącego
obok mężczyznę z telefonem komórkowym przy uchu. Pewnie
dzwoni na policję, pomyślała, czując ulgę, że ktoś inny zajął się tą
sprawą. Mężczyzna miał na sobie dżinsy i kurtkę narciarską, strój
wystarczająco porządny jak na piątkowy wieczór na
przedmieściach Wilmington. Było jednak coś dziwnego w jego
postawie, jakaś czujność w ruchach, gdy odwrócił się, słysząc jej
samochód. Mijając go, zerknęła ukradkiem w lusterko. Wygląda
groźniej niż tamto stado wilczków, pomyślała.
Ale szybko o tym zapomniała. Zaczynała nowe życie i żaden
rozpuszczony dzieciak czy tajemniczy nieznajomy jej w tym nie
przeszkodzą. Pojechała dalej.
Zimny, lutowy księżyc oświetlał pokryte dziewiczym śniegiem
pola i żywopłoty, które wyznaczały granice posiadłości w starym
Greenville. Przed dwustu laty region ten północną część stanu
Delaware - zasiedlili Franko-Amerykanie. Przybyli założyć
utopijną kolonię, a skończyli budując domy w stylu francuskim i
produkując proch. Dzisiaj DuPont Company było największym
przedsiębiorstwem w stanie. Parafrazując tytuł znanej sztuki,
można powiedzieć tak: zazwyczaj sześć stopni oddalenia dzieli
dwoje ludzi na ziemi, ale pomiędzy DuPontem a jakąkolwiek córą
czy synem Delaware jest ich zaledwie dwa. Cam uśmiechnęła się,
uświadomiwszy sobie, że i ona, jako żona mieszkańca stanu,
stanowiła teraz część wielkiej rodziny Delaware.
Na końcu podjazdu do domu Ramsayów błyszczały światła.
Minęła bramę i, objeżdżając krąg przykrytych śniegiem krzewów,
-4-
dotarła do schodów. Chyląca się ku upadkowi stara posiadłość
miała obskurne białe sztukaterie i wyblakłe czarne okiennice.
Dzisiaj jednak dom lśnił jak pałac. Tego wieczoru Ramsayowie
wydawali przyjęcie na cześć świeżo poślubionej pary dla, jak
sądziła Cam, elity towarzyskiej stanu Delaware.
Parkingowy przechadzał się przed domem. Ze złością wydobyła
się z kurtki z goretexu i cisnęła ją na tylne siedzenie. Wieczorowa
suknia bez ramiączek z aksamitu i satyny kosztowała ją
dwumiesięczną pensję. Nie starczyło już na elegancki płaszcz.
- Dobry wieczór pani - powiedział chłopiec i otworzył
drzwiczki.
Zawahała się. Zamarło jej serce, a ciało przeszedł dreszcz.
Dopiero po chwili drżąc wyszła w zimne nocne powietrze.
Na bliźniaczych kolumnach po obu stronach drzwi wyryto literę
V, co, jak twierdził senator Ramsay, miało symbolizować
zwycięstwo. Przede wszystkim jednak był to inicjał nazwiska
Vaughn. Margo Vaughn Ramsay odziedziczyła ten dom jako
część pokaźnej fortuny po swoich przodkach. Cam nacisnęła
dzwonek i uśmiechnęła się. W chwilę później Margo otworzyła
drzwi.
- Campbell, kochanie! - zawołała i wciągnęła ją do środka. -
Jesteś nareszcie!
Margo miała na sobie całe metry zielono-złotego brokatu
skrojonego na wzór kimona. Stalowoszare włosy upięła w kok i
przebiła przypominającą dzidę szpilką z kości słoniowej. Gdy
Cam spotkała ją po raz pierwszy, Margo była ubrana w jedwabną
piżamę w stylu Mao - dziwny strój jak na Boże Narodzenie.
Później Doug jej wyjaśnił, że Margo spędziła dzieciństwo na
Dalekim Wschodzie, gdzie jej ojciec pracował jako dyplomata. Po
dziś dzień czuła sentyment do wszystkiego, co azjatyckie.
- Pani Ramsay, przepraszam za spóźnienie...
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin