Ernest Haycox
(The Border Trumpet)
Pierwsze wydanie: Collier's, 29 Apr - 1 Jul, 1939
Pierwsze wydanie książkowe: P.F. Collier & Son, 1939
Ó Public Domain
Książka znajduje się w domenie publicznej na podstawie reguły „Życie+70”
Tłumaczenie Witold Bartkiewicz © Public Domain
Rozdział I
Dwa tygodnie po wyruszeniu z San Francisco, Newbern rzucił kotwicę w plątaninie piaszczystych łach i wierzbowych ławic u ujścia Colorado, przeładowując swój ładunek i jedyną pasażerkę, Eleanor Warren, na parowiec Cocopah pod dowództwem kapitana Jacka Mellona. Trzy dni później, w złotym słońcu środka lata, dotarli do Fort Yuma, zatrzymali się na krótko i popłynęli dalej.
— Zwykle — powiedział jej kapitan Mellon — wojskowa eskorta czekałaby na panią w Yumie. Najkrótsza droga do Camp Grant wiedzie wzdłuż Gila, obok wiosek Pimów i przez pustynię do San Pedro. Ale wzdłuż tej trasy nie ma żadnych posterunków wojskowych, a Indianie są bardzo wojowniczy, będzie więc pani podróżować po linii zaopatrzenia.
Stała w bezużytecznym cieniu nadbudówki Cocopaha, z parasolem pochylonym w osłonie przed pulsującym blaskiem białej ziemi i metalicznie żółtego nieba, i obserwowała, jak zarys niskich, zbudowanych z cegieł adobe zabudowań Fort Yuma, rozpływa się w pulsującej, opalizującej mgiełce. Niewielki kapelusz na jej kasztanowej głowie był zawadiacko przekrzywiony, a brązowawo-szara sukienka, przeznaczona do bardziej eleganckich podróży niż ta, ciasno przylegała do szyi, ramion i talii. Była smukłą dziewczyną, dosyć prostą, i nosiła na sobie niemożliwe do pomylenia znamię wojska — urodziła się bowiem na wozie, dziesięć mil od Fort Snelling w Minnesocie, wbrew przepisom wojskowym i prawom natury, oraz spędziła wszystkie dwadzieścia jeden lat swego życia, z wyjątkiem ostatnich trzech, podążając za sztandarem. Teraz, mając za sobą eleganckie wykształcenie w Boston School for Young Ladies pani De Launcey, dołączała ponownie do regimentu w jego aktualnym miejscu stacjonowania na jednej z granic. Dwadzieścia lat temu granicą tą była Minnesota i Kansas. Dziesięć lat temu była to wojna secesyjna i Teksas, teraz była Arizona.
Szare oczy pod linią jej brwi błyszczały bezpośrednio i dociekliwie. Miała długie, opanowane usta i temperament, który mógł od razu oczarować mężczyznę lub zmrozić go do szpiku kości; to była cecha nabyta na pograniczu, to był sposób zachowania charakterystyczny dla dziewczyny wychowanej przez mężczyzn i uczącej się od nich. Była nieco wyższa niż przeciętna kobieta, a struktura kostna jej twarzy tworzyła wyraźne, mocne i przyjemne rysy. Dwa jadeitowe kolczyki poruszały się, gdy kręciła głową, a do sukni na linii piersi przypięta była broszka z kamei, niegdyś należąca do jej matki. Skórę miała gładką i jasną, a teraz zarumienioną od nieustannego upału.
— Prawdę mówiąc — przyznał kapitan Mellon — jest średnio ciepło. Sto dziewiętnaście w sterówce. W kanionie będzie jeszcze goręcej, ale do tego czasu nie będzie pani już to przeszkadzać.
W miarę jak płynęli dalej, ściany kanionu robiły się coraz wyższe i coraz bardziej się zwężały. Rzeka miała kolor czekolady, a ponieważ było to późne lato, jej poziom był dość niski. W nocy przywiązywali się do każdego znalezionego dogodnego głazu, a w dzień mieli kłopoty z pokonywaniem trudnych, żwirowych mielizn.
— Pewnego razu — opowiadał kapitan Mellon, — wisiałem na mieliźnie przez pięćdziesiąt siedem dni.
Od czasu do czasu squaw Yumów wysuwały spośród nadbrzeżnych wierzb swoje niskie ciała w kolorze miedzi i wpatrywały się w statek poprzez zasłony rozczochranych włosów. Spanie w taką pogodę było niemożliwe. W czasie posiłków masło na talerzu zmieniało się w oleistą ciecz, zaś ani fasola, ani gotowane ziemniaki nie były smaczne. Jedenastego dnia Cocopah zagwizdał na powitanie przystani w Ehrenburgu i oparł swój dziób o żwir.
— Panie kapitanie — oznajmiła Eleanor Warren, — to była naprawdę miła podróż.
Kapitan Mellon był na tyle młody, by pozwolić ciągnąć się za wąsy i na tyle stary, by się o nią martwić. Eleanor była wysoką, modnie ubraną młodą kobietą, która w czasie całej podróży nie ani razu się nie skarżyła, a teraz najwyraźniej chciała tylko wrócić do swojego regimentu. Lecz Mellon myślał o pustyni, jej upale, kłujących chmurach alkalicznego pyłu, niewygodzie i niebezpieczeństwie... Zostawiała za sobą ostatnie resztki komfortu.
— Kobiety związane z wojskiem zawsze mają coś w sobie — powiedział jej. — Niech mnie diabli, jeśli nie mam racji. Czy w tym oddziale, do którego tak bardzo chce się pani dostać, jest jakiś młody porucznik?
Jej uśmiech był długi i delikatny:
— Panie kapitanie — odparła — ma pan bystre oko.
— Życzę powodzenia — pożegnał się, zawrócił Cocopaha od żwirowiska i popłynął pełną parą w górę rzeki. Pożegnalny gwizd statku rozebrzmiał między ścianami kanionu.
Ehrenburg był grupą porozrzucanych nędznych domów z cegły adobe, położoną na porośniętym drzewami urwisku, jedynym punktem handlowym i rządowym magazynem, który przyjmował zaopatrzenie wojskowe ze statków rzecznych i wysyłał je zaprzęgami transportowymi do posterunków wojskowych rozsianych w głębi Terytorium. Eleanor Warren powitał młody porucznik o policzkach koloru czerwonego homara i jego niezwykle samotna żona.
— Jest pani — stwierdziła żona porucznika — jedyną białą kobietą, jaką widziałam od ośmiu tygodni. Proszę zostać przez chwilę. Nie ma chyba bardziej beznadziejnego obozu i czasami myślę, że stracę rozum.
Ale oddział z Szóstego już czekał, by ją eskortować. Miała nadzieję, że zobaczy ludzi z Trzeciego, jej własnego ukochanego regimentu, aby mogła szybciej poznać wspólne ploteczki, tak jej drogie; niemniej jednak była wyjątkowo szczęśliwa, gdy następnego ranka wyruszyła na zachód w ambulansie wojskowym ciągniętym przez cztery muły służbowe, otoczona przez ośmiu pociemniałych od słońca, kościstych irlandzkich żołnierzy i porucznika o niebieskich oczach i płowożółtych wąsach jak u Custera. Znów była wśród swoich i nic innego się nie liczyło; nie było na świecie takiego uczucia, jak to, gdy kobieta wraca do swojego oddziału.
Na zachodzie rozciągała się szczera pustynia, przełamywana sylwetkami kaktusów i błękitną plamą gór Arizony wyrastających nagle z równiny. Ambulans podskakiwał na kamienistej ziemi, a drobny pył alkaliczny kurzył się wszędzie jak mąka, szczypiąc ją w oczy i skórę. Przez płócienne ściany swojego małego namiotu, nasłuchiwała nocą sennych rozmów żołnierzy przy ognisku, słuchając o Geronimo, Casadorze i Antone, Crooku, zmasakrowanych karawanach wozów i zniszczonych ranczach. Krawędź szczytu San Francisco była stałym punktem orientacyjnym na tym głębokim wschodzie. Trzeciego dnia pokonali Date Creek, a czwartego dotarli do Fort Whipple, w pobliżu małego górniczego miasteczka Prescott. Ta kwatera główna okręgu wojskowego położona była na chłodniejszych wzgórzach. Dwa dni później przeprawili się przez wzgórza do Camp Verde, a stamtąd została zabrana przez kolejny oddział eskortujący, wysoko w zalesione pasmo Mogollon, z którego szczytów miała widok na Tonto Basin, dzikie, ciemne i surowe tereny. Podróż przebiegała wolniej, a wysokość przyniosła wieczorem powiew słodkiego wiatru; zauważyła jednak, że eskorta jechała z podwójną czujnością, wystawiając flanki w dzień i warty w nocy. Pięć dni drogi od Verde oddział eskortujący wjechał na plac apelowy Camp Apache. Wysiadając z ambulansu, stanęła twarzą w twarz z żoną majora McClure'a, napotykając pierwszą znajomą twarz ze starego Trzeciego Regimentu Kawalerii.
— Przecież ty — oznajmiła żona majora, — jesteś dorosłą damą! — I nie zważając na konwenanse zawołała, obejmując Eleanor Warren. — Czy minęło aż tyle czasu, odkąd pakowałam twój kufer w Fort Stanton i patrzyłam, jak odjeżdżasz? Trzy lata! Chyba jestem już tylko kolejną wysuszoną, skórzaną, starą wojskową babą. Jaka ładna sukienka. Czy to teraz wschodni styl? Jak długo jechałaś z Ehrenburga?
— Dwanaście dni.
— No cóż, do twojego ojca w Grant pozostały jeszcze trzy. Jeśli myślisz, że dotychczasowa droga była zła, poczekaj, aż zobaczysz, co cię czeka teraz. Oddział z Grant jeszcze nie przyjechał. Na razie więc dziś wieczorem urządzimy przyjęcie i porozmawiamy o Wschodzie. Minęły trzy lata, odkąd po raz ostatni widziałem koronkowe zasłony lub pokój hotelowy. Mam nadzieję, że zostaniesz tutaj z tydzień.
Lecz tej nocy, jakiś czas przed capstrzykiem, grupa jeźdźców przejechała przez twardo ubity plac apelowy z nagłym stukotem kopyt, a z ganku kwatery McClure'ów odezwał się męski głos.
— Czy panna Warren przybyła?
Wszyscy oficerowie i damy z posterunku znajdowali się w jednym pokoju; nagle uśmiechnęli się do Eleanor Warren, gdy wstała i na wpół odwróciła się do drzwi. W holu rozległy się szybkie kroki i major McClure wycedził:
— Jest tutaj, Phil.
Eleanor Warren odwróciła się, poważnie zaniepokojona i przestraszona tym, co mogło w tej chwili pojawić się na jej twarzy. Powiedziała niskim, niepewnym głosem:
— Jak się masz, Phil?
Przed nią stał Philip Castleton, jego spodnie i koszula poszarzały od jazdy konnej, a naturalnie ciemna twarz została pokryta dodatkową warstwą brązu przez intensywne słońce Arizony. Był wysokim, czarnookim mężczyzną, szybkim i solidnym, z energią, która wylewała się wręcz z niego, mimo że stał zupełnie nieruchomo. Miał proste plecy i fizycznie był twardy. W jego oczach płonęło uczucie, a na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie. Miał na tyle trzeźwą głowę, by ukłonić się grupie dam, ale powiedział "Eleanor", gdy podchodził do niej. Jej rezerwa zniknęła i nie zważając na przyzwoitość, rzuciła mu się w ramiona. To był mężczyzna, którego kochała jako osiemnastoletnia dziewczyna w Fort Stanton. Teraz wróciła do niego jako kobieta, a wszystkie jej obawy zniknęły i wiedziała, że nic się nie zmieniło. W tej chwili była szczęśliwsza niż kiedykolwiek w życiu.
Trąbki zabrzmiały na poranną pobudkę, słońce świeciło żółto i mocno nad światem, a ambulans i dziesięciu żołnierzy ze starego oddziału K czekało na placu apelowym, gdy wyszła z kwatery majora McClure'a. Czekali przed swoimi końmi, ci opaleni, szorstcy ludzie z oddziału jej ojca. Większość z nich to starzy znajomi - sierżant Tim Hanna, na którego twardych irlandzkich wargach gościł szeroki uśmiech, pochodzący z Holandii sierżant Conrad Reichert i kapral Oldbuck, który wiózł ją na swoim siodle, gdy jako dziewczynka odwiedzała szańce pod Bull Run. Szła wzdłuż szeregu, ściskając im dłonie.
— Hanna...
wbart1964