Powtorka z malzenstwa A5.doc

(2398 KB) Pobierz
Powtórka z małżeństwa




Katie Fforde

Powtórka z małżeństwa

 

 

Przełożyła Zdzisława Lewikowa

Tytuł oryginalny: Thyme Out

Rok pierwszego wydania: 2000

Rok pierwszego wydania polskiego: 2001

 

 

Małżeństwo Pauliny i Lucasa rozpadło się, bo oboje byli zbyt młodzi, niedojrzali do poważnego związku i chyba zbyt egoistycznie nastawieni do życia i siebie nawzajem. Po dziesięciu latach los styka ich ponownie - Lucas obejmuje posadę szefa kuchni w hotelowej restauracji, do której Paulina dostarcza hodowane przez siebie warzywa. Oboje poukładali już sobie życie, osiągnęli jeśli nie szczęście to stabilizację i zadowolenie. Mimo upływu lat nie potrafią jednak zapomnieć o tym, co ich kiedyś łączyło, nadal istnieje między nimi spore napięcie. Lucas najwyraźniej dąży do odnowienia ich znajomości, choć Paulinie trudno będzie zapomnieć o dawnych urazach i zaryzykować jeszcze raz.


1.

- Dlaczego nie wchodzisz? Chyba nie myślisz stać z koszykiem w drzwiach, jakbyś miała pozować do portretu.

Szok i zmieszanie sprawiły, że na chwilę ją zamurowało.

Jak do tego doszło - myślała - że niski, tęgi, sympatyczny i nikomu niewadzący Enzo w ciągu jednej nocy przemienił się w wysokiego czarnobrewego potwora, z którym się przed dziesięcioma laty rozwiodła? Z trudem przekroczyła próg.

- Zdejmij z nóg te cholerne gumiaki! - usłyszała. - To nie wiejska zagroda, ale nowoczesna kuchnia-laboratorium.

Paulina machinalnie spojrzała na swoje stopy i stwierdziła, że faktycznie podłoga jest o wiele czyściejsza niż dawniej.

Ale gdy podniósłszy oczy, napotkała wzrok byłego małżonka, z jej ust wyrwał się głośny okrzyk protestu:

- Nie!!!

- Czyżbyś się na starość zrobiła kłótliwa? - spytał. - Inna rzecz, że zawsze miałaś trudny charakter...

- Nieprawda! Wcale nie mam trudnego charakteru. A gdzie się podziewa Enzo?

- Przypuszczam, że wyjechał i teraz się kąpie w słońcu Neapolu. Ale prawdę mówiąc, nie wiem. Skąd, u diabła, miałbym to wiedzieć?

Po chwili Paulina sobie uświadomiła, że nie tylko Enzo uległ przerażającej metamorfozie, ale wszystko w tej kuchni radykalnie się zmieniło: stało się zaskakująco białe. Od pięciu lat codziennie dostarczała tu świeżych jarzyn. Było to przyjazne miejsce, w którym zawsze panował duży ruch, obecnie jednak upodobniło się do sterylnej sali operacyjnej. Gdzieś się podziały zgiełk i wieczny rozgardiasz; z radia nie dochodziło już wesołe brzęczenie programu pierwszego, towarzyszące niczym chór grecki kuchennemu gwarowi. Nikt nie śpiewał ani nie klął, nikt nie trzaskał garnkami ani patelniami. Odnosiła wrażenie, że w ogóle nikt tu nic nie robi.

Dwie pozostałe osoby, znajdujące się w kuchni, choć dobrze jej znane, też wyglądały zupełnie inaczej niż dawniej.

Zarówno podkuchenna, Janey, ubrana zwykle w jaskrawo kolorowe bawełniane spodnie, bluzę z napisami oraz pasiasty fartuch, jak i pomywacz, Greg, którego zapamiętała w rozciągniętych dżinsach i niechlujnym podkoszulku - stali teraz przed nią w śnieżnobiałych kitlach i białych spodniach, jakie noszą kucharze. Co więcej, Janey, licząca sobie nie więcej niż siedemnaście lat, usiłowała nawet schować pod biały czepek swoje bujne kasztanowe włosy. Jednak niesforne, podobnie jak ich właścicielka, desperacko próbowały wyrwać się z zamknięcia.

Przy telefonie nie wisiał poplamiony tłuszczem i pobazgrany kalendarz, na którym zaznaczano nie tylko święta, ale i daty urodzin pracowników. Jego miejsce zajęła ładna biała tablica z przytwierdzonym do niej grubo piszącym długopisem; żadna uśmiechnięta buzia nie ożywiała tej pustej tafli.

Z okiennego parapetu zabrano duże donice pełne świeżych ziół, pochodzących z warzywnika Pauliny. Zniknął gruby warkocz czosnku, przywieziony z Francji, ulotniły się także strączki chilli. Wprawdzie były zbyt ostre, by ich używać do potraw, ale zawieszone w pęczkach umilały widok swoim radosnym i apetycznym wyglądem. Zdematerializowała się również lista błędów. Spisywano na niej pomyłki i niedociągnięcia, jakie zdarzyły się w ciągu tygodnia. Osoba, która miała najwięcej wpadek - zwykle był nią Enzo - stawiała pozostałym piwo. Wypijali je wspólnie w sobotę wieczór, po zamknięciu lokalu. Zniknięcie listy wpadek Paulina uznała za widomy znak, że rządy Enza ostatecznie się skończyły: zdetronizował go zły dyktator.

Stojąc w kuchni, czuła, że znajduje się w centrum uwagi i zły dyktator nie spuszcza z niej wzroku: przygląda jej się z aż za dobrze znaną, zachmurzoną miną. Postanowiła jednak udawać, że wszystko jest po staremu.

- Cześć, Janey! Witaj, Greg! - zawołała. - Jak się macie?

W odpowiedzi Greg i Janey sztywno kiwnęli głowami, ale słowem się nie odezwali. Janey zachowywała się jak królik, który wpadł w sidła. Nie zaproponowała, jak przedtem bywało, że zaraz postawi wodę na herbatę lub zrobi tosty, nie zabrała się też do przetrząsania przyniesionych przez Paulinę jarzyn, czemu zwykle towarzyszyły okrzyki zadowolenia lub przerażenia, zależnie od tego, co znalazła w łubiance. Dziewczyna miała oczy czerwone od płaczu, ale Paulina nie potrafiła z całą pewnością powiedzieć, czy powodem łez była spora sterta drobno posiekanej cebuli na desce do krajania jarzyn, czy fakt, że Enza zastąpił nowy szef.

Greg, który był tu nie tylko pomywaczem, ale raczej chłopcem do wszystkiego, uczesał dziś swoje długie włosy w koński ogon i zamiast przewiązać głowę, jak dawniej, kolorową apaszką, przykrył ją białym czepkiem. Nie dowcipkował, nie opowiadał nieprzyzwoitych kawałów na tematy damsko-męskie lub rasistowskie ani nie robił uwag, z reguły niepoprawnych politycznie, które zawsze pobudzały Paulinę do śmiechu, nawet wbrew jej woli.

Paulina odniosła wrażenie, że w kuchni działają jakieś dziwne złe czary, i od razu nabrała podejrzeń, że czarownikiem odpowiedzialnym za tę magię jest Lucas Gillespie.

- Pewnieście się już domyślili - zwrócił się do personelu - że nie od dzisiaj znamy się z Paulina. - Spojrzał na nią z ukosa. Zesztywniała, słysząc te słowa. Nie chciała, żeby doszło do publicznego prania ich przesiąkniętych łzami brudów. - To trwało krótko i zdarzyło się dawno temu - dodał. - Oboje byliśmy wtedy bardzo młodzi.

Uspokoiła się. Zrozumiała, że Lucas też woli, żeby się nie dowiedziano o jego nieudanym małżeństwie.

- Ja wciąż jeszcze jestem młoda - wtrąciła.

Wzruszył ramionami.

- Lepiej powiedz, co nam dzisiaj przywiozłaś.

Zajrzała do koszyka.

- To, co zawsze zamawiał Enzo: roszponkę, cykorię w kilku odmianach, włoską kapustę, jarmuż, takie jak zwykle jarzyny na sałatkę, zieloną sałatę i pędy grochu z liśćmi i strąkami.

- Całe pędy?

- Tak! Groch wspaniale obrodził. - W każdym razie dla niej wspaniale... Mocno się napracowała, ale zarobiła na nim sporo pieniędzy. Pogmerała w koszu, odłamała liść i podała Lucasowi.

Zgniótł go w palcach.

- Hmm... - zdziwił się. - Czy dobrze się przetrzymuje?

- Oczywiście! Wszystkie moje warzywa dobrze się przetrzymują.

- Pewnie dlatego twoje ceny są wygórowane? - pytał z uniesionymi brwiami. - Przejrzałem rachunki - dodał.

Paulina poczuła się dotknięta.

- Być może moje ceny wydają ci się wysokie, ale towar, jaki dostarczam, jest najlepszej jakości. Jeśli jednak nie masz ochoty u mnie kupować, w każdej chwili możesz przestać. Mam mnóstwo zamówień od innych restauracji. - Nie powiedziała mu jednak, że tamte nie są tak wygodnie usytuowane jak Grantly House Hotel. Wiele było zbyt oddalonych, by opłacało się dostarczać im towar. Niemniej istniały...

- Czy podejmiesz się uprawy każdego warzywa?

- Nie! Nie podjęłabym się uprawy nie przynoszącej zysku. Przecież muszę zarabiać na życie.

- A jak się zapatrujesz na przykład na pieprz turecki?

Zaprzeczyła ruchem głowy.

- Wymaga za dużo opału; uprawa byłaby za droga.

Lucas zamyślił się i spochmurniał.

- Zaczekaj chwilę - powiedział i skierował się do chłodni.

Gdy wyszedł z kuchni, spytała scenicznym szeptem:

- Co się, na Boga, stało z Enzem? I dlaczego właśnie ten typ zwalił wam się na głowę?

Janey rzuciła trwożne spojrzenie w stronę chłodni.

- Enzo przeszedł na emeryturę - szepnęła nerwowo. - Ale z nowego szefa kuchni jesteśmy bardzo zadowoleni. Cieszy się dobrą opinią.

- Tak? - zdziwiła się Paulina. Dla niej wciąż jeszcze szefem był Enzo. To niesprawiedliwe - pomyślała. - Szef umarł, niech żyje szef! - mruknęła. - A co ty o nim sądzisz, Greg?

Chłopiec wzruszył ramionami.

- Na pewno nie jest z niego taki... brat łata jak Enzo.

Z tym mogła się zgodzić. Enzo często bywał na cyku i stawał się wówczas niezwykle wylewny. Ta rzadka i bardzo sympatyczna u szefa kuchni cecha raczej nie wróżyła zawodowego sukcesu. Przyzwoitość nakazywała jej to przyznać.

Zanim zdążyła dłużej się nad tym zastanowić, Lucas wrócił do kuchni.

- Zobacz! - zawołał, wręczając Paulinie małą, jakby karbowaną bulwę, nie większą od krewetki. To coś było ciemnobrązowe.

- Czy mogłabyś to u siebie hodować?

Paulina uważała się za fachowca i speca od jarzyn. Im bardziej były rzadkie i im mniej znane, tym lepiej. Teraz się jednak zakłopotała.

- Tego nie znam... - przyznała. - Co to jest?

- To jest crosnes, czyli czyściec bulwiasty.

- Myślałam, że to jakaś zaraza atakująca jarzyny - powiedziała.

- Nazwa crosnes pochodzi od pewnego francuskiego miasta, ale jarzyna ta znana jest także jako chiński karczoch. Jeśli wolisz, możesz tak ją nazywać. Przypomina trochę głuchą pokrzywę, tylko ma jadalne korzenie. Przywiozłem ją z Francji. Jeśli zdecydowałabyś się na uprawę, kupię każdą wyhodowaną przez ciebie sztukę.

Przyglądała się małej bulwie, położyła ją sobie nawet na dłoni, żeby dobrze jej się przyjrzeć.

- A wiesz, że chętnie spróbuję. Może się orientujesz, jak ją trzeba uprawiać?

- Ty jesteś ogrodnikiem, nie ja. Ale jeśli masz jakieś zastrzeżenia, mogę wziąć ją z powrotem. To drogie warzywo.

Zacisnęła palce na bulwie.

- Nie! Jestem pewna, że sobie poradzę. A teraz już pójdę i przyniosę resztę zamówionych jarzyn.

Kiedy Paulina wyszła i udała się w stronę furgonetki, nikt nie ruszył się z miejsca. Wzięła na ramiona trzy skrzynki z jarzynami, wróciła, zaniosła towar do chłodni i postawiła na podłodze. Gdy znów się zjawiła w kuchni, Lucas z wyrazem niesmaku na twarzy przyglądał się kaczkom. Janey ponownie zajęła się krojeniem cebuli, a Greg powyciągał z piekarnika blachy i zabrał się do ich czyszczenia. Czegoś takiego Paulina przedtem tu nie widziała. Co nie znaczy - powiedziała sobie - że za czasów Enza piekarnik nie bywał czyszczony. Po prostu ona nigdy nie widziała, żeby ktoś to robił... i tyle. Kiedy się utwierdziła w tym przekonaniu, wszystko zepsuł nieprzyzwoity okrzyk, jaki się niechcący wypsnął Gregowi, gdy się nisko schylił, by dokładnie obejrzeć wnętrze kuchennego pieca.

- A więc, jakie jarzyny chciałbyś mieć w przyszłym tygodniu? - zapytała Lucasa, chcąc go powstrzymać przed zaglądaniem do piekarnika, bo właśnie ruszył w tamtym kierunku, aby osobiście się przekonać, w jakim jest stanie.

- Najpierw muszę zobaczyć, czy te, które dziś dostarczyłaś, są wystarczająco dobre.

Paulina brzydko zaklęła, lecz zamaskowała to śmiechem.

- Zadzwonisz do mnie? - spytała.

Chyba przejrzał jej trik.

- Zadzwoniłbym, ale nie zapisałem numeru twojej komórki.

- Bo ja nie mam komórki. Mój telefon w domu i w pracy ma ten sam numer. Możesz mnie zastać o każdej porze dnia i nocy, chociaż wolałabym, żebyś się trzymał godzin dziennych.

Spojrzał na nią z oburzeniem.

- Nie chce mi się wprost wierzyć, że prowadzisz firmę, nie mając komórkowego telefonu. Skoro jednak wolisz tkwić w średniowieczu, oczywiście nie będę ci w tym przeszkadzał.

- I bardzo dobrze...

- Tylko uważaj, proszę, żeby się coś złego nie stało tej małej bulwie chińskiego karczocha.

Paulina poklepała kieszeń, aby sprawdzić, czy korzeń wciąż się tam znajduje.

- No, dobrze... Jeśli nie chcesz teraz niczego zamówić, to sobie pójdę. Mam pełną furgonetkę młodych jarzyn dla Ośrodka Odnowy Biologicznej.

- Lepiej się pośpiesz, bo jestem pewny, że oni, podobnie jak ja, nie lubią czekać na dostawy.

Paulina zignorowała tę uwagę.

- Może Janey by mogła... - zaczęła, ale zanim przyszedł jej do głowy dobry pretekst wyjaśniający, dlaczego potrzebuje pomocy, aby zanieść pusty koszyk do furgonetki, Lucas wszedł jej w słowa i już nie musiała szukać dalszych wybiegów.

- Nie! Janey nie może teraz wyjść, bo ma dużo roboty. Jeśli oczywiście zależy jej na pracy tutaj. Gdyby zdecydowała się pójść z tobą, jej dalsze zatrudnienie u nas byłoby wątpliwe.

Paulina się wzdrygnęła i przysięgła sobie, że wydostanie stąd Janey tak szybko, jak to tylko będzie możliwe. Janey przypominała jej siebie w tym wieku. Była głęboko przekonana, że gdyby ona musiała pracować u Lucasa, nie przeżyłaby tego. Miała nadzieję, że przynajmniej Greg jest dość twardy i potrafi sam o siebie zadbać.

Kiwnęła Lucasowi głową, a swoim przyjaciołom nieśmiało pomachała ręką. Czuła się jak zdrajczyni, pozostawiając ich na łasce i niełasce Lucasa, ale się bała, że jeśli spędzi tu jeszcze chwilę, udzieli jej się lodowata atmosfera tego miejsca i zmrozi ją tak jak pozostałych. Kiedy opuszczała restaurację, usłyszała za sobą ryk wściekłości. Lucas pieklił się, że zabrudziła podłogę.

Uczucie satysfakcji i radości zmąciła jednak świadomość, że choć to nie Lucas będzie zmywał błoto, przypuszczalnie wyładuje swoją złość na Janey lub Gregu.

Wsiadła do furgonetki z mieszanymi uczuciami, ale żadne z nich nie było radosne. Zastanawiała się, czy Enzo odszedł z własnej woli, czy może wyrzucono go z pracy, którą tak kochał, żeby wredny Lucas mógł zająć jego miejsce. A największą zagadkę stanowiło to, jak, u diabła, Lucas mógł zostać szefem kuchni? W okresie ich małżeństwa nie potrafił nawet ugotować jajka - zresztą żadne z nich nie potrafiło - i z tego między innymi wynikły ich trudności. Był wtedy przebojowym młodym maklerem giełdowym, który obiecywał sobie, że zostanie milionerem, zanim przekroczy trzydziestkę. Co się stało, że swoje zainteresowania przeniósł z papierów wartościowych na wartości odżywcze produktów?

W tamtych czasach Paulina była sentymentalną studentką sztuk pięknych i marzyła jedynie o malowaniu. Minione dziesięciolecie obróciło wniwecz ambicje i marzenia Lucasa; to samo zrobiło z jej życiowymi planami.

- Dobrze, że przynajmniej całkiem się z niego wyleczyłam - mruczała do siebie i kopnięciem zrzuciła z nóg gumiaki, by móc prowadzić wóz. Włączyła silnik. Bez względu na to, co teraz czuła do Lucasa, musiała przyznać, że spotkanie z nim bez ostrzeżenia było bardzo szokującym przeżyciem. Przecież nie dalej jak przed trzema dniami dostarczała jarzyn do Grantly House i nikt jej wtedy nie uprzedził, że wkrótce nastąpi coś strasznego.

Parę razy przekręciła kluczyk w stacyjce, modląc się, żeby wóz ruszył i żeby nie musiała wrócić do kuchni i prosić, aby ją ktoś popchnął.

- Błagam cię, dziecinko, zapal! - jęczała. - Zrób to dla mamusi, zapal! Kupię ci za to piękne nowe zapachowe drzewko.

Rozciągnięte wełniane skarpetki zwisały z dużych palców jej stóp. Delikatnie pocisnęła pedał gazu i furgonetka, trzeszcząc, ruszyła z miejsca.

- Wiem, kochanie, że trzeba ci czegoś więcej niż torebki zapachowej, ale ja naprawdę nie poradzę sobie teraz bez ciebie. I czy naprawdę chciałabyś w twoim wieku poddać się poważnej operacji? - W odpowiedzi furgonetka skręciła prosto w kałużę.

Ośrodek Odnowy Biologicznej był drugim największym klientem Pauliny: brał od niej niemal wszystko, co wyprodukowała.

Na szczęście tu nic się nie zmieniło. Wszystko pozostało takie samo jak podczas jej ostatnich odwiedzin.

Bardzo ją to podniosło na duchu.

- Witaj, kochanie! - powiedział kierownik ośrodka, Ronnie, kiedy się wpakowała do kuchni, niosąc stertę plastykowych skrzynek. - Pewnie znów przywlokłaś z jarzynami całą masę ślimaków i mszyc do koloru i wyboru, co?

- Nie szkodzi! Masz znacznie więcej czasu ode mnie, żeby oczyścić jarzyny. A poza tym - zażartowała - kto wie, czy twoi goście nie ucieszyliby się z dodatkowych protein.

- Wiesz bardzo dobrze, że tego nie potrzebują, bo nikogo tutaj nie głodzimy, nawet jeśli są na detoksykacji.

- Właśnie dlatego kupujesz ode mnie jarzyny prosto z grządki, pełne witamin i minerałów. Prawda? Ale dajmy temu już spokój. Czy słyszałeś o tym, że w Grantly House mają nowego szefa kuchni? Omal nie zemdlałam, gdy się dowiedziałam, że Enzo stamtąd odszedł!

Ronnie zawsze lubił poplotkować, zwłaszcza w sytuacji, gdy znał więcej szczegółów niż jego rozmówcy. I tym razem tak było. Świadczył o tym sposób, w jaki przechylał głowę.

- Napijesz się kawy, kochanie? Nie wyglądasz zbyt dobrze.

Paulina rzeczywiście czuła się nieco roztrzęsiona.

- Proszę o czarną z dużą ilością cukru.

- Weźmiemy ją do biura; tam będziemy mogli spokojnie porozmawiać. Nasza szatkownica działa mi dziś na nerwy. - Szatkownica walczyła właśnie z białą kapustą i akurat w tym momencie zajęczała niczym w agonii, jakby na potwierdzenie przytoczonych argumentów.

- A więc? - zaczęła Paulina, domagając się odpowiedzi w momencie, gdy drzwi się za nimi zamknęły.

- Nie siadaj, kochanie, na tym krześle, bo się chwieje - ostrzegł Ronnie i obok biurka postawił obrotowe krzesło.

Widać było, że mu się nie spieszyło do opowiedzenia plotki, i nie da się poganiać.

- Nie, dziękuję! Dobrze mi tu, gdzie siedzę. Powiedz mi wreszcie, co o tym wiesz.

- Poczekaj! Włożę opakowanie po papierosach pod nóżkę krzesła. To powinno pomóc. Nie wiem, co ten grat tu robi... Czy myślisz, że firma zdecyduje się dać mi kiedyś jakieś przyzwoite biuro? Przecież oni beze mnie nic nie znaczą...

- Ach, Ronnie! Nie trzymaj mnie w niepewności! Zawsze się tak zachowujesz, ilekroć masz mi coś naprawdę ciekawego do powiedzenia.

- Bo wiesz, jak to się mówi? Spraw, by się śmiali, płakali i czekali...

- Ronnie!!!

- Dobrze już, dobrze... Otóż wszystko zaczęło się od pobytu pana Grantly'ego we Francji. Jego firma też ma tam hotel. Chyba o tym wiesz?

- Tak!

- W porządku - powiedział nieco rozdrażnionym głosem. - Chcę ci tylko zarysować tło. W każdym razie Grantly był we Francji i tam właśnie poznał tego nowego młodego szefa...

- Wybacz, ale chyba już niemłodego. Lucas musi mieć jakieś trzydzieści pięć lat, a nie jest to najlepszy wiek dla szefa kuchni. W tym zawodzie Gillespie może się już zaliczać do weteranów...

- W każdym razie jest młodszy od Enza i pan Grantly uznał, że w jego restauracji jest najwłaściwszą osobą. Ba! Spodziewa się, że właśnie Lucas będzie w stanie zdobyć dla firmy gwiazdkę Michelina. Święcie o tym przekonany, spłacił Enza i zaprosił Lucasa do Anglii.

- Postąpił niegodnie. Jak mógł wyrzucić Enza tylko dlatego, żeby nowy szef mógł się zainstalować na jego miejscu! Powinniśmy zbojkotować pana Grantly'ego, pikietować jego hotel i sprawą zainteresować prasę. - Paulina była wściekła, ale jednocześnie zaintrygowana zachowaniem Lucasa. Pamiętała, jak bardzo był uzależniony od trybu życia w dużym mieście. Zastanawiała się, jakie wydarzenia skłoniły go do tak drastycznej zmiany życiowej drogi i kariery.

- Nie sądzę, moja droga, żebyś mogła sobie pozwolić na podejmowanie jakichkolwiek kroków przeciwko panu Grantly'...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin