Trish Morey - Legendy Wenecji.pdf

(930 KB) Pobierz
Trish Morey
Legendy Wenecji
Tłumaczenie:
Stanisław Tekieli
PROLOG
Paryż
–  Obiecaj mi coś, Raoul. Obiecaj… umierającemu
człowiekowi.
Głos starca z  trudem chwytającego oddech łamał się co
chwila i  był ledwie słyszalny na tle odgłosów wydawanych
przez szpitalną maszynerię. Raoul przysunął się bliżej.
– Nie mów tak, Umberto – powiedział, ujmując delikatnie
dłoń starca, tak by spod plastra nie wysunęła się igła
kroplówki. – Jesteś silny jak wół, wyjdziesz z tego – kłamał,
choć bardzo chciałby, by to była prawda. – Doktor
powiedział…
–  Doktor to stary kłamca – przerwał mu starzec, ale
wybuch gniewu został przerwany przez kolejny atak kaszlu.
– Nie boję się śmierci. Wiem, że nadszedł mój czas. – Po
czym, zaciskając żylaste palce na dłoni Raoula, dodał: –
Boję się tylko tego, co może się stać, gdy mnie zabraknie.
Dlatego wezwałem cię tutaj. Musisz mi obiecać, Raoul,
zanim będzie za późno…
Starzec osunął się na poduszkę, zamykając oczy. Raoul
zrozumiał, że stąd już nie ma odwrotu: jego najbliższy
przyjaciel i mentor – zastępujący mu od ponad dziesięciu lat
rodziców – umierał. Przerażenie ścisnęło mu gardło. Chciał
uciekać z  tego pokoju i  szpitala jak najdalej, ale resztką
woli powstrzymywał się przed tym.
– Wiesz przecież, Umberto, że zrobię dla ciebie wszystko,
absolutnie
wszystko
powiedział
głosem,
który
przypominał dźwięk, jaki wydaje żwir, gdy po nim ktoś
chodzi. – Masz moje słowo. Poproś o cokolwiek, a będzie to
zrobione.
Wydawało się, że cisza, jaka po tych słowach nastąpiła,
trwała całą wieczność. Jedynie pikające dźwięki wydawane
przez podtrzymującą życie aparaturę szpitalną upewniały
Raoula, że jego stary przyjaciel jeszcze żyje.
–  Zaopiekuj się Gabriellą. Kiedy umrę, będzie jej bardzo
ciężko. Nie zaznam spokoju, dopóki ona nie będzie
bezpieczna – powiedział Umberto, drugą, wolną ręką
dotykając ramienia Raoula.
Ten zaś zapewnił głosem na tyle stonowanym, na ile było
go stać:
– Możesz być spokojny. Nic złego jej się nie stanie. Będzie
dla mnie zaszczytem być jej opiekunem.
Tu jednak starzec zaskoczył Raoula i  zamiast
wypowiedzieć słowa wdzięczności, Umberto otworzył usta
w wyraźnym geście protestu, tyle że ponownie zabrakło mu
sił, by przemówić. Raoul, nieco zmieszany, wstał i  odsunął
się na pół kroku od łóżka. Lewą, wilgotną od potu ręką,
przejechał po włosach, przygładzając je. O  co mu może
chodzić? – zastanowił się. Poprawił węzeł krawata. Oczami
szukał pod sufitem kratek wentylatora. Boże, co za upał,
pomyślał.
– Czy ty mnie dobrze zrozumiałeś? – spytał zachrypniętym
głosem starzec, gdy jego oddech nieco się uspokoił.
– Oczywiście – zapewnił Raoul.
Umberto jednak nie wydawał się przekonany. Powtórzył
zatem swą myśl dobitniej:
– Musisz się z nią ożenić, Raoul! Obiecaj mi, że ożenisz się
z Gabriellą.
Szaleństwo! – pomyślał Raoul. Czyste szaleństwo! Wziął
głęboki wdech, wciągając w  nozdrza przepełniający
szpitalny pokój zapach nieuchronnie nadciągającej śmierci,
dobrze wyczuwalny mimo całego arsenału środków
dezynfekujących, które miały go stłumić. Był zszokowany
i  załamany tym, co usłyszał. Nie dość, że musiał stawić
czoło śmierci przyjaciela, to jeszcze tak szalone żądanie…
–  Wiesz przecież… – powiedział, siląc się na spokój. –
Wiesz, że to niemożliwe. A  poza tym… – dodał, usiłując
sobie przypomnieć wygląd dziewczyny – nawet gdybym
mógł to zrobić, ona… jest dla mnie za młoda.
–  Jest już kobietą – powiedział Umberto słabym głosem,
w którym jednak czuć było siłę targających starcem uczuć.
– Ma dwadzieścia cztery lata.
Dwadzieścia cztery lata? Raoul nie mógł uwierzyć, że czas
tak szybko minął. Dopiero co była przecież dzieckiem!
–  W  takim razie… – powiedział, próbując pozbierać
rozbiegane myśli – jest już na tyle dorosła, by sama mogła
sobie wybrać męża.
– W tym właśnie sęk – wyszeptał starzec.
– Jak to?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin