Agnieszka Szygenda - Cienka granica przyzwoitości.pdf

(2104 KB) Pobierz
Agnieszka Szygenda
CIENKA GRANICA
PRZYZWOITOŚCI
Wydawnictwo Estymator
Warszawa 2021
ISBN: 978-83-66719-43-9
Copyright © Agnieszka Szygenda
Projekt okładki: Marcin Labus
Foto na okładce: Alvin, Pexels
Spis treści
Strona tytułowa
Karta redakcyjna
1
2
3
1
Siedziała na zniszczonym ganku. Niebo szarzało. W nozdrza wdzierał się zapach maciejki.
Świerszcze czaiły się w trawie, powoli przygotowując się do wieczornego koncertu. Wiatr,
który jeszcze niedawno strącał pierwsze liście z drzew, pognał w pola. Było wyjątkowo
spokojnie, choć ten stan sielskiej błogości mąciło brzęczenie natrętnych komarów. Elwira
zacisnęła dłonie na gorącym kubku i upiła łyk kawy. Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech.
Mimo parzącego gardło napoju cała się trzęsła. Przed niespełna godziną ucichła kolejna
awantura, którą i tym razem przetrwała. Igor znowu pokazał, na co go stać. Miał stresującą
pracę, ale już go nie usprawiedliwiała. Nie znosiła, kiedy wracał podenerwowany, wściekły na
cały świat, i swoją złość wyładowywał na niej. Mimo to dotąd zawsze zaciskała zęby.
Regularnie co kilka tygodni pakował walizki i groził, że się wyprowadzi, a ona zawsze błagała
go, żeby tego nie robił. Jakby to jego gderanie było jej potrzebne do życia. Myślała, że tak po
prostu musi być, że nie zasługuje na nikogo lepszego. Tym razem znowu padło wiele
niedobrych słów. Pretensje, wyrzuty i gniew, że marnuje mu życie. Był przecież taki
wspaniałomyślny – zamieszkał z nią, mimo że była panną z dzieckiem. Starała mu się za to
odwdzięczyć, ale ciągle popełniała błędy. Taki już jej los. Miał rację, że nie powinien z nią być.
Nie zasługiwała na niczyją miłość i dlatego, kiedy dziś zapakował walizki, po raz pierwszy w
życiu go nie zatrzymywała.
Nienawidziła miejsca, w którym przyszło jej żyć. Mieszkała w rodzinnym domu, który
niewiele miał wspólnego z tą nazwą. Matka zmarła, kiedy Elwira miała piętnaście lat, a po
krótkim okresie żałoby ojciec wyjechał za granicę w poszukiwaniu pracy.
Coś w tym domu musiało być nie tak, skoro wszyscy z niego uciekali.
Z Francji, w której spędził niecały rok, ojciec wyemigrował do Stanów Zjednoczonych i tyle
go Elwira widziała. Przysyłał listy, zawierające spore sumy pieniędzy, co pozwalało jej
normalnie żyć, ale ojciec z roku na rok stawał się coraz bardziej obcym człowiekiem. Na
początku bardzo za nim tęskniła; wylała morze łez w pustym domu, ale była zbyt dumna, żeby
błagać go o powrót. Zresztą po trzech latach na emigracji ojciec założył nową rodzinę i była
pewna, że nie potrzebował balastu przeszłości.
Miała osiemnaście lat, kiedy wybrała się z sąsiadką rówieśniczką na dyskotekę do
sąsiedniej wsi. W ten sposób miały uczcić wkroczenie Elwiry w dorosłe życie, choć przecież
już od prawie trzech lat sama musiała o siebie dbać. Lato było parne, za kilka dni miał się
rozpocząć ostatni rok liceum i Elwira pomyślała, że nie może cały czas uciekać od życia.
Trzeba było zacząć brać z niego pełnymi garściami. Bawiła się świetnie, schlebiało jej, że jako
nowa na dyskotece wzbudza zainteresowanie chłopaków. Szczególnie jeden cały czas jej
nadskakiwał. Wypiła kilka drinków, tańczyła i teraz, patrząc z perspektywy czasu, nie potrafiła
uchwycić momentu, kiedy adorator wyprowadził ją na zewnątrz. Jak przez mgłę pamiętała
jego dłoń wdzierającą się pod krótką spódniczkę, rozdzielającą jej ściśnięte uda, szamotaninę,
swój rozpaczliwy bełkotliwy sprzeciw i drwiący śmiech chłopaka. Zresztą śmiał się nie tylko
on. Wydawało jej się, że nagle oblepiło ją kilka par śliskich rąk, twarze nad jej przerażonymi
Zgłoś jeśli naruszono regulamin