Herbata z k p A5.pdf
(
2348 KB
)
Pobierz
Michał Studniarek
Herbata z kwiatem paproci
Rok pierwszego wydania: 2004
„Herbata z kwiatem paproci” - to opowieść o świecie ukrytym
w cieniu drzew Ogrodu Saskiego i pod ruinami starych
warszawskich kamienic.
Adam Chors, ekonomista i dziennikarz jednego z warszawskich
tygodników, poznaje w herbaciarni tajemniczą Goplanę, która
prosi go o niezwykłą przysługę - aby przyniósł jej kwiat paproci.
Adam nie dowierza Goplanie, ale z ciekawości zgadza się spełnić
jej prośbę i przez furtkę na jednej ze staromiejskich uliczek trafia
na chwilę do innego, magicznego świata. Wkrótce też przekonuje
się, że domowiki, kłobuki i inne istoty ze słowiańskich legend nie
są jedynie wymysłem. Część z nich razem z Goplaną żyje pośród
ludzi, inne zaś pod wodzą Oberona, jej małżonka, odeszły przed
wiekami na Tamtą Stronę, do krainy z baśni i podań. Adam
zaprzyjaźnia się z domowikiem Rumcajsem i stopniowo
dowiaduje się coraz więcej o magicznym ludzie - utopcach, które
wynajmują się jako płatni zabójcy lub włamywacze, leszym, który
w czasach kryzysu handlował choinkami pod Halą Mirowską,
skierkach, serfujących w Sieci, i domowiku-włóczędze, który
oszalał po tym, jak w czasie Powstania Warszawskiego zwaliła
mu się na głowę jego kamienica. Adam podejrzewa, że
Oberonowi nie podoba się uczłowieczenie poddanych Goplany, a
ambicje władcy elfów mogą zagrozić wszystkim magicznym
istotom.
-2-
Rozdział 1.
Zachciało mi się napić dobrej herbaty.
Zwykle nim zaparzę kupiony w sklepie susz, wyciągam z niego
wszystkie obce dodatki. Najczęściej są to kawałki siana, czasem
dziwne polepszacze, o których producent zapomniał napisać na
opakowaniu; raz trafiłem nawet na coś, co wyglądało jak zmielona
zapałka. Dlatego od czasu do czasu odwiedzam miejsca, gdzie
jestem pewien, iż podadzą mi napar z prawdziwych, suszonych,
liści herbacianych z naturalnymi dodatkami. Nie jest to tania
przyjemność, toteż kiedy tylko MediaGruppen Gmbh Polska
przelała na moje konto honorarium za artykuł do „Przeglądu
Tygodnia”, skierowałem kroki do herbaciarni.
„Piąta” mieściła się na Starówce, w jednej z bocznych uliczek
odchodzących od starannie utrzymanego, pilnowanego przez
ochronę Rynku. Jak wszystkie uliczki na Starówce i ta
sponsorowana była przez korporację, w tym przypadku SolFoods
Polska. Niestety, chyba gdzieś sześć miesięcy temu Pepsico
dokonało ich wrogiego przejęcia i obecnie firma miała inne
wydatki niż łożenie na zabytki. Dlatego też stojące przy niej
domy, co prawda niedawno odremontowane, już zaczynały tracić
na wyglądzie. Gdzieniegdzie widziałem świeże graffiti, którego
nie było za co zamalować, a w załamaniach muru, tu i ówdzie,
stały butelki po tanim winie. Spacerowiczów też kręciło się
mniej... wszystko wracało do stanu sprzed dwudziestu lat.
O tym, że w kamienicy znajdował się jakiś lokal, świadczyła
tylko niewielka, umocowana obok bramy drewniana tabliczka z
wypaloną lutownicą nazwą, poniżej wisiała plakietka z
przekreślonym wideofonem. Chyba właśnie dzięki brakowi
wyraźnej reklamy „Piąta” zachowała jeszcze swój klimat i nie
stała się kolejnym lokalem dla korpów. Oni woleli położony dalej,
-3-
niemal przy samym Rynku, bar tlenowy. Jedna taka parka,
hiperwentylowana na wesoło, opuszczała właśnie jego progi.
Już na schodach do piwnicy poczułem zapach kilku gatunków
suszonych herbacianych liści. Zaraz potem usłyszałem pierwsze
dźwięki reggae, wreszcie wyszedłem wprost na bar.
W ceglanej piwnicy światło było przyćmione: paliły się świece
stojące w niszach, na półkach i pniakach pełniących tutaj rolę
stolików; nieliczne żarówki osłonięto abażurami z usztywnionego
lnu. Na ścianach, zamiast porcelanowych masek, które
zapamiętałem
z
poprzedniej
wizyty,
wisiały
teraz
wielkoformatowe fotografie z Himalajów. Oczywiście wszystkie
miejsca były zajęte przez czulące się i zagadane pary.
- Cześć, Adaś! - Iga, szefowa lokalu, pomachała mi ręką zza
kontuaru. Od naszego ostatniego spotkania jej dredy znacznie
urosły i zmieniły kolor: ich jaskrawy pomarańcz kontrastował z
błękitem spranego jeansowego kompletu. - Co słychać?
Podszedłem i cmoknąłem ją w policzek, niemal dusząc się
wonią hinduskich perfum.
- Jestem bogaczem, zapłacono mi.
- Świetnie! Znajdź sobie miejsce w drugiej sali, zaraz ktoś do
ciebie przyjdzie.
Przemknąłem do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie stały krzesła
i stoły, również wykonane z prawdziwego drewna. Tutaj było
pusto: pod jedną ścianą siedziała tylko mała grupka studentów i
chudy, elegancko ubrany dziadek, z namaszczeniem nalewający
sobie którąś z zielonych herbat - poznałem po podgrzewanym,
orientalnym czajniczku i kamionkowej czarce. Nim jeszcze
wybrałem stolik, już pojawiła się dziewczyna z wydrukowanym
na welinie menu. Słowo „kelnerka” nie pasowało do tutejszej
obsługi: były to przede wszystkim artystki, które z prowadzenia
herbaciarni uczyniły źródło stałego dochodu. Oprócz podawania
-4-
herbaty udostępniały swoim kolegom po fachu ściany i nisze na
prezentacje rozmaitych dzieł. Sądząc po tym, jak często zmieniała
się ekspozycja, chętnych nie brakowało.
Wybrałem sobie stolik w rogu i usiadłem tak, aby mieć na oku
całą salę. Nie wiem, skąd wziął mi się taki nawyk; może
podświadomie wolałem mieć zabezpieczone tyły, a może po
prostu chciałem oprzeć się o prawdziwe cegły z szesnastego czy
siedemnastego wieku. W porównaniu z siedemdziesięcioletnimi
„zabytkami” nad głową dawały miłe poczucie autentyzmu.
Dotknąłem chropawej powierzchni jednej z nich. Nasiąkały
historią tak, jak my nasiąkamy wiadomościami. Chciałbym kiedyś
zobaczyć, czego były świadkami.
Dziewczyna wróciła, a ja zdałem sobie sprawę, że nie wiem
jeszcze, co zamówić. Chwyciłem się pierwszej myśli, która
przyszła mi do głowy.
- Kiedy byłem tu ostatni raz, podano mi złocisty napar, ale nie
pamiętam nazwy. Chyba owocowy, miał cierpko-słodki smak i
nutę jakiegoś dziwnego zapachu... nawet nie wiem, do czego go
porównać...
Wysłuchała mnie z uśmiechem, powiedziała, że w razie czego
zapyta Igę i odeszła. Nie byłem pewien, czy zrozumiała, o co mi
chodziło, jednak ufałem jej znajomości rzeczy. Na tym się nigdy
nie zawiodłem. Tutaj wszystko było tak prawdziwe, jak tylko się
dało: prawdziwe zabytkowe cegły, czysta woda dowożona Bóg
wie skąd, herbata bez sztucznych domieszek, wiekowe filiżanki
pochodzące z różnych kompletów, lecz zawsze wykonane z
porcelany lub glinki, reggae z czasów, kiedy Bob Marley wybijał
zęby rówieśnikom w Kingston, czasem dziwna muzyka z
zapadłego kąta świata wykonywana na zapomnianych
instrumentach... Nawet dziewczyny nie nosiły wyszukanych
wszczepów, jeśli nie liczyć ruchomych tatuaży i podskórnych,
atomowych zegarków. To miejsce wydawało się być żywcem
-5-
Plik z chomika:
entlik
Inne pliki z tego folderu:
Hkp A5.7z
(4171 KB)
Herbata z k p A5.doc
(1823 KB)
Herbata z k p A5.pdf
(2348 KB)
Inne foldery tego chomika:
S Olivia
Sa Shan
Sabatini Rafael
Sacks Oliver
Sadow Siergiej
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin