Kapitanowie A5.pdf

(3475 KB) Pobierz
Zbysław Śmigielski
Kapitanowie
Powieść żeglarska
Wydanie polskie 1999
Śledząc przebieg rejsów, czuje się i przeżywa pokonywaną
przez jachty przestrzeń. Na ten rozmach pozwoliło autorowi
bogate doświadczenie żeglarskie. Bez osobistego doznania
niepowtarzalnej aury morskich przestworzy trudno byłoby
wyzwolić w sobie taką „przestrzenną” ekspresję udzielającą się
wyobraźni czytelnika. [...]
Ciąg fabularnych wydarzeń, choć przecież fikcyjnych,
odbierany jest w każdym momencie lektury jako w pełni
wiarygodny. Warte podkreślenia, że Autor zaskarbia sobie tę
czytelniczą ufność nie nadużywając swych specjalistycznych
kompetencji, dozując nomenklaturę żeglarską z wyczuciem, tak
by nie odstręczała hermetyzmem ani nadmierną drobiazgowością
szczegółów. [...]
Powieść tchnie romantyką żeglarstwa z czasów jego świetności
w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, kiedy to właśnie
toczy się akcja. Ta romantyka podnosi temperaturę emocji,
tworząc pomost między światem przedstawionym a
współczesnym odbiorcą, chowającym w sercu wiele sentymentu
dla żeglowania po morzach.
-2-
1.
Kończyła się wreszcie sprawa „Rubina”, od dwu lat wywołująca
komentarze i zainteresowanie żeglarskiego światka. Bez
zdziwienia kapitan Dercz skonstatował, że najmniej przyjemne w
tej sprawie nie było to, co merytorycznie do niej należało, lecz
pewne okoliczności uboczne. Kapitan Dercz rzadko okazywał
zdziwienie. Rozumiał, iż tak zwany sęk tkwił w tym jedynie, że
on sam miał na te okoliczności własny, odmienny od
powszechnego pogląd. Chodziło też o to, że nie miał zwyczaju
czegokolwiek wyjaśniać. Po prostu milczał, patrząc wyblakłymi
oczami, w których był spokój, nic więcej.
Nawet rozkazów nie powtarzał dwa razy.
Spięcie nastąpiło w sali posiedzeń Jacht Klubu, którego Dercz
nie był działaczem, ani szeregowym członkiem, był zaproszonym
na fragment posiedzenia zarządu gościem, w chwili, gdy
załatwiwszy właściwą sprawę znalazł się przy drzwiach,
zamierzając opuścić salę.
Nieco wcześniej, po omówieniu spraw związanych z kolejnym
rejsem, który za parę dni miał prowadzić, położył przed
komandorem klubu kopię formularza opinii z rejsu „Rubina”,
wystawionej przez siebie pierwszemu oficerowi, działaczowi tego
klubu - spełniwszy to, zamierzał wyjść.
- Chwileczkę, kapitanie Dercz. Czy może nam pan to wyjaśnić?
Pytanie, głośno i nieco nerwowo rzucone przez komandora
zawisło w ciszy. Dercz stał przy drzwiach, patrzył na komandora
lekko zmrużonymi oczyma, jak gdyby tylko ich dwóch było na tej
sali.
- Wyjaśnić? - odezwał się. - Nie.
Głos miał ostry i szorstki, „naderwany”, jak mówiono, przez co
wydawał się jeszcze bardziej wyniosły.
-3-
- Chwileczkę, jako zarząd klubu mamy prawo pytać o
przyczynę krzywdzącej dla naszego działacza opinii. Kapitanie
Dercz, niech pan siada - komandor opanował pierwsze wrażenie,
gestem wskazał krzesło i raz jeszcze potrząsnął otrzymanym
formularzem.
Dercz stał nieporuszony w drzwiach, z ręką na klamce, tak samo
nieruchomą twarzą.
- Kapitanie Dercz, miał miejsce wypadek na morzu, zatonął
jacht pod pana dowództwem. Znamy orzeczenie Izby Morskiej,
która zwolniła od winy zarówno pana, jak oficerów. Tymczasem
wystawił pan Burskiemu taką opinię, że można ją odczytać jako
przypisującą mu winę za wypadek. Taka opinia odbiera
Burskiemu szansę na egzamin kapitański, odbiera zupełnie, czy
pan rozumie? Czyżby chciał pan zmieniać orzeczenie Izby
Morskiej?
Komandor nie był szczególnym dyplomatą, nazbyt słabo znał
Dercza. Może po prostu zapomniał się. Dercz bardziej jeszcze
zmrużył oczy.
- Życie składa się faktów, nie z komentarzy do nich - przemówił
z wolna, swoim wyniosłym i oschłym tonem, który wywołał
rumieniec gniewu na twarzy komandora. - Moja opinia o Burskim
związana jest nie z orzeczeniem Izby Morskiej, nie z tym, że
Burski jest działaczem tego klubu. Moja opinia określa go jako
oficera w rejsie. Tak. Tam zresztą napisałem, że egzamin
kapitański byłby dla niego przedwczesny. Opinia nie jest ani
krzywdząca, ani nie krzywdząca. Jest słuszna. Do widzenia.
- Chwileczkę, chwileczkę! Tak przecież nie można. Kapitanie
Dercz! Skoro on nie zawinił w wypadku „Rubina”...
- Wypadek miał miejsce w ciągu jednej doby. Rejs, w którym
Burski był oficerem, trwał trzy miesiące. Opinia dotyczy rejsu, nie
wypadku. Za wypadek winę ponoszę ja.
-4-
Po wyjściu z klubu rozejrzał się, wzruszył ramionami, jakby
ktoś go obserwował, po czym ruszył w kierunku tramwaju. Do
przystanku było dość daleko.
Warszawa była smętnie majowa, szarawa mokrym chłodem,
żółtawa wyschłym słońcem, lecz załatwione sprawy - proste. To
dodawało pewności siebie, nawet humoru. Maszerując
zdecydowanym krokiem ku przystankowi myślał o tym, że dobrze
opuszczać smętną Warszawę dla jasnych i przyjemnych spraw.
Tak właśnie myślał - skończyły się sprawy niejasne,
dwuznaczne, powodujące ową wyniosłość w spojrzeniu i zbędną
oschłość w mowie. Sekretarz Generalny PZŻ, wręczając mu
wczoraj wymieniony według nowego wzoru sportowy kapitański
patent, powiedział:
- No, kapitanie Dercz, życzę panu właściwie przede wszystkim
tego, żeby nikt go panu nie wręczał po raz trzeci.
Dercz okiem nie mrugnął, za to ściągnął brwi. Miał taki
zwyczaj, nigdy pierwszy nie odwracał wzroku. „Właściwie przede
wszystkim. Po raz trzeci”. Styl swoisty. Pomyślał, że nie warto
traktować tego jako zaczepki.
- Wobec takich życzeń - odparł - nie pozostaje wam nic innego,
sekretarzu, jak nigdy nie zmieniać wzoru patentów.
O sednie rzeczy nie mówili.
Dercz nic nie miał do sekretarza, przeciwnie niż większość
sportowych kapitanów uważających, że sekretarz zdobył patent
kapitański przez przypadek, natomiast funkcję z protekcji. Nigdy
nie mieli konfliktów, sekretarz zawsze nieźle załatwiał jego
sprawy. Nawet teraz, zupełnie o to nie proszony, zachował mu na
nowym wzorze patentu stary wymowny numer z pojedynczą
cyfrą.
Dercz zdawał egzamin kapitański w pierwszej dziesiątce, po
ujednoliceniu stopni, i zawsze uważał ten fakt za istotny.
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin