Berzeretka.pdf

(1608 KB) Pobierz
Krystyna Śmigielska
Berżeretka bez przepisu
Wydanie polskie 2008
Ewa, osamotniona i rozczarowana nieudanym związkiem
lekarka, wraca do rodzinnego miasta, by spróbować na nowo
ułożyć sobie życie. Powrót do domu staje się dla
czterdziestoletniej kobiety powrotem do wspomnień z dzieciństwa
i do nierozwikłanej od lat rodzinnej tajemnicy. Czy będzie także
powrotem do zardzewiałej miłości?
-2-
Berżeretka bez przepisu.
Starałam się myśleć racjonalnie. Zacierałam skrzętnie ślady jak
chora kotka, która w zacisznym schronieniu pragnie dokończyć
nędznego żywota. Życie straciło blask, stało się ponure, pełen
zjaw z przeszłości, bolesnych wspomnień i braku widoków na
lepsze jutro. Wracałam do punktu wyjścia, do domu, w którym
mogłam czuć się bezpiecznie. Dwadzieścia lat temu wyruszyłam
na podbój świata, ale w tej nierównej walce nie odniosłam
zwycięstwa. Świat chyba nawet nie zauważył mojego istnienia.
Czułam się wypalona, nikomu niepotrzebną, sponiewierana przez
tych, których przecież kochałam. Ojciec twierdził, że cierpienia
mają umacniać nasze charaktery, nauczyć innego spojrzenia na
ludzi, pokazać nowe perspektywy. Bzdura! Niczego się nie
nauczyłam. Horyzont przede mną był mglisty i pusty. Zamknęłam
się w skorupie, muszli, pestce. Poddałam się falom, licząc na to,
że wyrzucą mnie na bezludną wyspę lub roztrzaskają o
przybrzeżne skały. Mogłam jeszcze zawrócić, usiłując płynąć pod
prąd... Zabrakło mi siły...
-3-
Rozdział 1.
Deszcz lał jak z cebra, malując na szybach samochodu cudaczne
obrazy. Szary kalejdoskop przed moimi oczami. Wiedziałam, że
jeżeli wysiądę, będzie to nieodwracalny krok, a moje życie stanie
się jedynie wegetacją, beznamiętnym trwaniem. Nie spodziewam
się odnaleźć młodości, miłości, nawet rodzinnego ciepła. Tu też
wszystko się zmieniło. Ojciec zestarzał się i stetryczał... Stary płot
dzielący podwórka rozpadał się; nie obroni dostępu do mojej
enklawy, mojego azylu, mojej samotni. Spróchniałe deski
poniewierały się wśród bujnej trawy, przypominając, że ślady
dawnej świetności zarastają szybciej, niż się tego spodziewamy.
Ocalę tę ginącą, rozsypującą się ojcowiznę. Ja - konserwatorka
własnej przeszłości.
Deszcz, mój sprzymierzeniec, obmywał słone, spływające po
policzkach krople. Szłam ze spuszczoną głową, ostrożnie
stawiając kroki, przygniatając mokre źdźbła trawy. Za plecami
słyszałam leciutki szelest, ledwie dosłyszalny szmer
podnoszących się, dźwigających na sobie drobinki wody, wciąż
żywych i pełnych chęci istnienia kłosów. Czułam na plecach
strumienie ciepłego deszczu. Stojący na ganku ojciec przyglądał
się mi z wyrazem zniechęcenia na twarzy pokrytej siateczką
zmarszczek. Miałam wątpliwości, czy podjęłam dobrą decyzję, ale
sprawy zaszły tak daleko, że musiałam już stawić czoła nowym
wyzwaniom, a mieszkanie pod jednym dachem z ojcem na pewno
było prawdziwym wyzwaniem.
- Witaj tatku! - uśmiechałam się, próbując ucałować go w
policzek. - Już jestem!
- No, jesteś... - mruknął bez entuzjazmu. - Skoro nie masz gdzie
się podziać, wejdź... Mówiłem, że na cudzym nieszczęściu swego
szczęścia nie zbudujesz!
-4-
- Nikogo nie skrzywdziłam. Nie mam z tym nic wspólnego.
- Miejsce uczciwego mężczyzny jest przy żonie. Ty nie byłaś
jego rodziną - ojciec mówił jakby sam do siebie.
- Widocznie nie nadaję się do życia w rodzinie - skwitowałam.
- Dokonałaś złego wyboru. To nie przestępstwo, to współudział.
Kopniak od życia, który dobrze ci zrobi.
Na temat kopniaków miałam własną teorię. Sine ślady,
zmieniające się z czasem na żółtoczerwone przebarwienia, nawet
całkowicie zagojone, pozostawiały trwałe blizny w sercu.
Ustawiłam bagaże w przedpokoju. Dorobek mojego życia
spakowany w dwie skromne podróżne torby. Zabrałam tylko
niezbędne rzeczy, tak jakbym przez te wszystkie lata nie miała
żadnych potrzeb, zrealizowanych marzeń. Będę musiała od nowa
gromadzić drobiazgi, zbierać bibeloty, żeby w ich pobliżu poczuć
się zadomowiona.
Ojciec bez słowa podał mi ręcznik. Przyjemnie było wycierać
mokrą głowę w miękką, lekko wytartą tkaninę. W kuchni cicho
syczał czajnik. Uśmiechnęłam się gorzko. Znajomy zapach
rodzinnego domu powoli ogarniał mnie, rozbudzając wewnętrzne
ciepło. Tata szykował herbatę i ustawiał na stole blaszane, pełne
ciastek pudełka. Jak na swój podeszły wiek, poruszał się nad
wyraz sprężyście. Siadając przy kuchennym stole, przyglądałam
mu się z przyjemnością.
- Całe życie starałem się was wychować i Bóg mi świadkiem,
wkładałem w to wszystkie siły. I co? - ojciec pytał retorycznie, nie
patrząc na mnie.
- Nie przesadzaj! Jesteśmy dobrze wychowani i wykształceni. Ja
jestem lekarzem, Adam inżynierem... - broniłam się.
- Inżynier? Jaki tam z niego inżynier! Kiepski hurtownik, a do
tego jeszcze ostatnio został radnym. Też mi persona. Radny w
pipidówce! Śmiechu warte - ironizował.
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin