Paweł Skawiński - Gdy nie nadejdzie jutro.pdf

(1889 KB) Pobierz
 
 
 
 
 
SŁUPSK 2012
Spis treści
Karta tytułowa
Dedykacja
Prolog
Niewidzialna
Gdy nie nadejdzie jutro
Cud, jakim są Indie
Koniec raju
Wróg publiczny numer jeden
Kaszmir, czyli zrób sobie terrorystę
Tajemnicze morderstwo w Shopian
Matka od krwi
Kumari
Marzyciele bez granic
Bandh – epilog
Bibliografia
Noty
Karta redakcyjna
 
 
 
 
 
 
 
 
Rodzicom
Prolog
Wyszedłem z  terminalu bombajskiego lotniska Shivaji ubrany w  buty
trekingowe i  gruby polar. Z  kieszeni wystawały rękawiczki i  czapka.
W  Moskwie, gdzie miałem przesiadkę, było wtedy prawie dwadzieścia
stopni na  minusie. W  Indiach niemal trzydzieści na  plusie, a  indyjscy
pogranicznicy w uśmiechach od ucha do ucha.
Przewiesiłem głowę przez otwarte okno taksówki i  wdychałem zapach
tropikalnej nocy. Był lepki, słodkawy, trochę jak świeże mango. I  ten żar,
który przygasł tylko na  chwilę i  oblepiał niczym ciepła wata. Można jej
było dotknąć, modelować ją, owinąć wokół palca. Rozciągnięta materia
z początku tylko muskała skórę, testując, na ile może się zbliżyć, by coraz
dokładniej przylgnąć do  ciała. Próbowałem odepchnąć ją w  myślach, ale
za każdym razem, kiedy zwalnialiśmy lub stawaliśmy na skrzyżowaniach,
ciepło coraz bardziej przyklejało się do  skóry. Przecierałem mokre czoło
spoconą ręką i  wsłuchiwałem się w  niespokojną, pulsującą noc. Cała
przyroda tylko udawała, że  śpi. Byłem przekonany, że  za  chwilę
wybuchnie, wykipi jak bulgoczące mleko. Zaleje od  razu wszystko
i każdego, kto tylko się zagapi.
Wcale nie jechaliśmy szybko. Nie było jeszcze dużego ruchu. Po jakimś
czasie z  lewej strony pojawiło się miasteczko blaszanych pudeł.
Intensywnie wpatrywałem się w  ciemność, próbując kogoś wypatrzyć.
Napełniałem to miejsce czarnymi, brudnymi ludźmi o  rozczochranych,
niemytych włosach. Twarzach świecących białkami oczu, bełkoczących
niezrozumiale w jakimś nieludzkim języku. Bałem się spotkania z nimi.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin