Michaels Corinne - Bezbronna.pdf

(1893 KB) Pobierz
Moim Czytelnikom.
Dziękuję za nieustające wsparcie, które okazujecie mi każdego dnia. Sprawialiście, że tworzyłam
dalej, kiedy sama nie byłam pewna, czy jeszcze potrafię.
Dziękuję za pokochanie moich humorów i złośliwości. Bezgranicznie Was kocham. A żeby okazać
Wam moją wdzięczność… ŻADNEGO KOŃCA W NAJLEPSZYM MOMENCIE!
Nie ma za co!
ROZDZIAŁ 1
MARK
Wszyscy zwarci i gotowi? – Liam Dempsey zwraca naszą uwagę.
Jakaś część mnie ma ochotę dać mu w twarz, ale wtedy przypominam sobie, że jestem tutaj gościem.
Zapewne nie odebrano by tego zbyt dobrze.
– Gotowi – odpowiada Jackson i uderza gazetą w karabin. – Jaki jest plan?
– Znamy lokalizację, w której jest przetrzymywany Aaron. Rozdzielimy się na dwa zespoły,
otoczymy budynek i go wydostaniemy. Śmigłowiec będzie czekał, by nas stamtąd zabrać. Muffin, Twilight,
zajmiecie się spotkaniem z agentką CIA. – Liam zapoznaje nas z planem działania.
Jest wielką szychą w naszej małej jednostce. Dowódca nie miał nic przeciwko, żebyśmy z Muffem
ruszyli na misję ratunkową. Po pierwsze, wiemy, co do diabła robimy; do tej pory sam mógłbym zostać
cholernym dowódcą. Po drugie, jeśli to nie Aaron, mamy duże szanse szybko się o tym przekonać. Ale
wiem, że to on. Hasło, jakim skontaktowała się z nami agentka CIA, było tym samym, którego używaliśmy
od lat. Przekazała nam informacje o jego położeniu i sposobie, w jaki najlepiej się tam dostać. Oczywiście
odszyfrowanie tych informacji było skomplikowane i musieliśmy stworzyć plan do planu.
– Dobra, Muff, skończmy już z tym gównem i tym razem wróćmy do domu w jednym kawałku. –
Nawet nie staram się ukryć sarkazmu.
– Odpierdol się, Dixon.
– Jaki drażliwy. – Uśmiecham się i drugi raz sprawdzam sprzęt.
Chociaż wydaje się to śmieszne, wcale takie nie jest. Jackson Cole był kiedyś liderem naszej
jednostki Fok, gdy misja, którą nam powierzono, nagle się posypała. Tamtego dnia straciliśmy trzech kumpli,
a każdy z nas odniósł rany zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Wtedy wysłaliśmy Aarona, by zajął się
sprawą zaginionego transportu broni, ale został zabity. Cóż, być może jednak nie, mimo to… za każdym
razem, kiedy ktokolwiek z nas postawi nogę w tym pieprzonym miejscu, ktoś zostaje postrzelony lub ginie.
Z radością bym o tym zapomniał, ale prawda jest taka, że to się nigdy nie stanie. Chłopaki, których
straciliśmy, są w moim sercu. Wspomnienia trzymają się każdego z nas, a niektóre z nich nas dręczą.
Zastanawianie się, czy mogliśmy zrobić coś inaczej, przypominanie sobie ostatnich momentów ich życia…
to ogromne brzemię.
Straciłem zbyt wielu przyjaciół i przelałem za dużo krwi w tej parszywej dziurze.
– No dobra – mówi Liam, a jego głos rozlega się w naszych słuchawkach. – Dwie minuty.
Wszyscy wstają, ruszają na tył samolotu i przygotowują się do zrzutu. Skaczemy na spadochronach
i część mnie nagle budzi się do życia. Właśnie dla tego gówna żyję. Panowanie nad niebem, przygoda,
niebezpieczeństwo… kocham to. To część tego, kim jestem, i chociaż nie żałuję odejścia z marynarki,
tęsknię za tą zabawą. Bycie Foką było dla mnie wszystkim. I byłem w tym cholernie dobry. Podczas gdy
Aaron i Jackson nie mieli problemu, żeby odejść i założyć Cole Security Forces, ja dałbym się pochować
w mundurze. Jednak moje ramię miało inny pomysł i zadecydowało za mnie.
Jackson klepie mnie w bark.
– Gotów znów być twardzielem?
– Nigdy nie przestałem nim być. W przeciwieństwie do was, dupków pod pantoflem.
– Ja przynajmniej ciupciam, w przeciwieństwie do pewnego kutasa, który pieprzy jedynie głupoty –
mruczy pod nosem.
– Tak trzymaj, grubasie. Znów zaczynasz pracować na swoją ksywę, Muffin. – Nasuwam gogle na
oczy i czekam, aż światło zmieni się na zielone.
Bez wahania wyskakuję z luku. Samolot znika za mną, kiedy spadam gwałtownie, by robić to, dla
czego żyję.
Wszyscy lądujemy bezpiecznie kilka kilometrów od terenu, na którym rozmieszczono ładunki
wybuchowe. Właśnie tam to wszystko się zaczęło.
Liam gestami wydaje rozkazy, gdy dzielimy się na dwójki. Jeśli kiedykolwiek wcześniej czułem się
jak gówno, to nic w porównaniu z tym, jak czuję się teraz. Aaron prawdopodobnie nadal jest żywy i znajduje
się niedaleko. Wcześniej nie szukaliśmy go dlatego, że Muff został postrzelony i powiedziano nam, że nikt
nie przeżył, a my uwierzyliśmy.
Gdybym to był ja, czy byłbym wściekły? Kurwa, oczywiście, że tak. Powinniśmy byli go szukać.
– Widzisz to? Tam, na budynku? – Głos Dempseya przerywa ciszę.
Podążam wzrokiem w stronę, którą wskazał. Nie widzę dokładnie, lecz na umieszczonej tam antenie
wisi czerwony szalik – sygnał do rozpoczęcia akcji od naszej agentki.
– Lepiej, żeby ta Charlie nas nie wykiwała – mruczę pod nosem.
Tęskniłem za sposobem, w jaki reaguje teraz moje ciało. Wszystko we mnie ożyło. Umysł pojmuje,
że jestem w niebezpieczeństwie, a mięśnie są naprężone, robię więc wszystko, by się rozluźnić. Nie mogę
być skrajnie spięty, bo ktoś może ucierpieć. Pamiętam, jak to było stracić towarzyszy broni podczas tej misji.
Pamiętam, jak wynosiłem Briana, Devona i Fernanda. Pamiętam, jak życie gasło w ich oczach. Były jeszcze
inne dramaty, z którymi musieliśmy się tutaj mierzyć – to miejsce przyprawia mnie o ciarki.
– Jest po naszej stronie. Skup się na robocie – rzuca Jackson, ostrożnie posuwając się naprzód.
Jest w transie. Ja też muszę się w nim znaleźć, zanim wykopiemy drzwi.
Kiedy zbliżamy się do wejścia, Liam odzywa się, dając nam zielone światło.
– Petunia. – Jego głos jest zdecydowany.
Tym razem używamy nazw kwiatów jako kodów. Wolałem, kiedy używaliśmy nazw alkoholi lub
tytoniu… to było bardziej męskie. I tylko wskazuje, jak bardzo marynarka zmieniła się w cioty.
Jackson wskazuje drzwi, gotów je wyważyć, lecz sekundę wcześniej ktoś otwiera je z drugiej strony.
Wszyscy unosimy broń, a mój wzrok pada na najbardziej błękitne oczy, jakie kiedykolwiek widziałem.
Kobieta powoli podnosi ręce i swobodnym ruchem zdejmuje hidżab, który zasłania jej włosy i usta.
– Sprawdźcie ogród, chłopcy. Petunia. – Jej akcent jest wyraźnie amerykański. – Jest na końcu
korytarza i wie, że po niego idziecie. Przed jego celą stoi strzech strażników. Pozostali wyjechali,
pozałatwiać jakieś sprawy. Odchodzę stąd z wami, więc tego nie spaprajcie.
Stoję i patrzę na nią, niezdolny do sformułowania jednej spójnej myśli. To jest agentka CIA? Ta
mierząca metr sześćdziesiąt cholernie piękna kobieta? Nic dziwnego, że zdobywa różne informacje. Gdyby
tylko poprosiła, sprzedałbym jej własną duszę. Ma niemal czarne włosy, które spływają jej na plecy,
jasnoniebieskie oczy… i lepiej nie pytać, co sobie wyobrażam, patrząc na jej pełne usta. Nigdy nie widziałem
kogoś takiego jak ona. Nigdy wcześniej też w taki sposób na nikogo nie zareagowałem. Pożądam jej – każdy
facet by pożądał – ale chcę ją posiąść. Każda cząstka mnie, a jedna w szczególności, jej pragnie. Chcę się
przekonać, czy jej skóra jest tak gładka, na jaką wygląda, czy włosy są tak jedwabiste, a głos…
Przepadłem.
Jackson opuszcza broń i zwraca się do niej:
– Które drzwi, Charlie?
– Drugie po lewej. Muszę mieć broń. – Wyciąga rękę.
Głęboko we mnie budzi się chęć, by jej bronić.
– Może powinnaś zostać tutaj.
– I patrzeć, jak się tutaj gubicie? Nie sądzę. Broń. Natychmiast – odpowiadając, nie patrzy w moją
stronę.
Po prostu wyciąga rękę do Jacksona.
Nie podoba mi się to. Może i wyszkolili ją w CIA, ale to nie znaczy, że potrafi radzić sobie w walce.
– Jesteś pewna, jak go używać, księżniczko? – pytam.
Patrzy na mnie i mruży oczy. „Och, to zwróciło jej uwagę”. W jej błękitnych oczach szaleje burza.
Kiedy jednak Jackson wsuwa jej w dłoń dziewięciomilimetrówkę, szybko się opanowuje.
– Dzięki. Daruję ci, bo najwyraźniej nie wiesz, kim jestem – mówi, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Nie mamy zbyt dużo czasu. Gdzie reszta waszej jednostki?
– To my jesteśmy jednostką – odpowiadam.
Kim jest ta dziewczyna? Być może CIA potrzebuje dziesięciu ludzi, ale Jackson, Liam i ja spokojnie
damy sobie ze wszystkim radę – nasz sześcioosobowy zespół to aż nadto.
Jackson się uśmiecha.
– Robią podejście od innej strony. Ruszajmy.
– Ja prowadzę – mówi Charlie i zakłada na głowę hidżab.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin