Kim jest A5.doc

(1764 KB) Pobierz
Kim jest ta dziewczyna?




Alexandra Potter

Kim jest ta dziewczyna?

 

 

Przełożyła: Blanka Kwiecińska-Kuczborska

Tytuł oryginału Who's that girl?

Wydanie oryginalne 2009

Wydanie polskie 2011

 

 

Pewnego dnia, jadąc do pracy, Charlotte dostrzega swojego starego pomarańczowego garbusa, który niedawno trafił na złom. Za kierownicą siedzi dziewczyna do złudzenia przypominająca ją samą sprzed dziesięciu lat. Ku swemu zdumieniu, Charlotte konstatuje, że wpadła w czasową pętlę. I postanawia to wykorzystać!


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Beatrice

 


20 sierpnia 1997

Drogi pamiętniku!

Obudziłam się rano ze strasznym kacem. Byłam wczoraj z Nessie w tym nowym pubie Wellington. Miałyśmy ubaw po pachy! Jeszcze przed wyjściem wypiłyśmy butelkę wina, bo na miejscu mogłyśmy sobie pozwolić tylko na jednego drinka na głowę. Widziałam Billy’ego Romani, tego rockmana. Jest boski, ale nawet nie wie o moim istnieniu...

Nadal lubię nową pracę w magazynie, ludzie są fajni i dużo się uczę. Następny etap to Vogue! Cóż, zawsze można sobie pomarzyć... Zadzwoniłam z pracy do taty i złożyłam mu życzenie z okazji urodzin - ucieszył się z kartki i z prezentu!!! Obiecałam, że przyjadę do domu na przyszły weekend. Tak tęsknię za nim i za mamą!

Znów nastały upały. W porze lunchu leżałyśmy z Nessie na trawie w parku i doskonaliłyśmy opaleniznę. Nessie paplała jak najęta o Julianie, swoim nowym chłopaku. Spotkali się zaledwie parę razy, ale już jest w nim po uszy zakochana!

Muszę zacząć się przygotowywać. Wychodzę dzisiaj wieczorem na imprezę i mam zamiar włożyć tę nową minispódniczkę od Miss Selfridge. Już nie mogę się doczekać - będzie świetna zabawa!!!

 


Kartka z kalendarza komputerowego:

20 SIERPNIA 2007

6.00

Pobudka.

6.15

Trener.

7.30

Sprawdzić pocztę.

8.00

Wyjazd do biura. Po drodze wykonać konieczne telefony.

9.00

Przyjazd do biura. Zobaczyć co nowego w gazetach.

10.00

Odpisać na e-maile i naradzić się z Beą

11.00

Przygotować się do jutrzejszego spotkania z Larrym Goldsteinem.

12.30

Lunch z dziennikarzami z ,,Daily Standard.

15.00

Ułożyć komunikat prasowy.

16.00

Umówić Johnny’ego Birda, stylistę włosów z West Endu, z nowym wydawcą magazynu ,,Cuts na wypowiedź i wywiad na temat jego najnowszej linii szamponów.

17.00

Napisać ten komunikat prasowy!

18.00

Opracować hasło dla Cloud Nine.

19.00

Kolacja z Milesem.

22.00

Przejrzeć harmonogram na jutro.

23.00

Przeczytać rozdział poradnika Jak odnaleźć siebie.

24.00

Pora spać.

 


Rozdział pierwszy.

Szuuuuaaaa... szuaaaaaaaaaaaauuuaa... szuuuuaaaauuaaa.

Ach, co za rozkosz. Wsłuchiwać się w fale, łagodnie nadbiegające ku opustoszałej plaży - szuuuuaaaua - w spienione grzywacze, które pieszczą piasek i cofają się cicho w morze. Szuuaaaauuaaa. Nadpływają i odpływają. Jak w najpiękniejszej kołysance. Relaks. Spokój. Błogość. Mój umysł gdzieś dryfuje. Ciało płynie. Unosi się lekko w przestrzeni...

DRRR... DRRR... DRRR... DRRR!

O kurczę. Nie, nie jestem na plaży. Jestem w moim mieszkaniu w Londynie, jest poniedziałek rano i bezlitośnie wyrywa mnie ze snu przenikliwy dzwonek budzika.

Z przyśpieszonym biciem serca i pustką w głowie przewracam się na drugi bok, zdejmuję aromaterapeutyczną maseczkę z oczu i zerkam ze wstrętem na mrugający wyświetlacz: 6.00. Czuję ucisk w żołądku. Boże, już szósta? Mam sesję z osobistym trenerem przed pracą - muszę wstawać.

DRRRRRRRRRRR!!!

Natychmiast.

Wyłączam budzik i odrzucam prześcieradła. Właśnie je kupiłam. Są z czystej, organicznej, niewybielanej chemicznie bawełny, która - jak mnie zapewniał sprzedawca w sklepie John Lewis - pomoże mi zwalczyć moje alergie. Jestem uczulona na mnóstwo rzeczy, co jest trochę krępujące, jako że wyglądam na jedną z tych irytujących osobniczek, które chodzą w dziurkowanych człapakach i uważają nietolerancję glutenu za szczyt mody. Ale ja naprawdę mam alergię. Prawie na wszystko. W każdym razie postanowiłam dać tym prześcieradłom szansę. Jednak nie wiem, czy mi pomagają, bo wystarczy, że przypomnę sobie ich cenę, a oczy same zachodzą mi łzami.

Budzik umilkł, ale przez chwilę nie mogę wykrzesać energii, żeby się ruszyć. Leżę plackiem z maską na oczy zsuniętą na tył głowy; nawilżacz wydmuchuje obłoczki pary, z wieży w rogu płynie muzyka. Relaksująca kołysanka morska, mająca zapewnić spokojny i zdrowy sen. Bo oprócz niezliczonych alergii mam także kłopoty ze snem. Straszne kłopoty. Nie mogę się wyłączyć. Gdy tylko zamykam oczy, wszystkie niezałatwione sprawy i naglące terminy zaczynają maszerować mi po głowie jak armia niespokojnych mrówek.

Próbowałam je raz liczyć, na wzór owiec, ale miało to wręcz przeciwny skutek. Zamiast mnie uśpić wprawiło w panikę i spędziłam resztę nocy, oglądając w telewizji program o nieudanych operacjach plastycznych. Nie tylko byłam na drugi dzień wykończona, ale nabawiłam się koszmarów nocnych na temat rekonstrukcji pochew. (Wierzcie mi, jest coś takiego jak nadmiar informacji). Od tej pory dałam sobie spokój z tym sposobem na zasypianie.

Skoro już o tym mowa, zapewne przydałoby mi się więcej niż pięć godzin snu na dobę. Dochodziła pierwsza w nocy, kiedy skończyłam czytać rozdział Jak odnaleźć siebie i zgasiłam światło. Z drugiej strony, jak wiadomo, wszystkie kobiety sukcesu mało śpią, prawda? Margaret Thatcher rządziła krajem, śpiąc tylko po cztery godziny na dobę, a Madonna podobno wstaje o czwartej nad ranem, żeby uprawiać jogę.

Ziewam rozdzierająco. Może tym razem pozwolę sobie na leszcze pięć minut w łóżku. Chyba pięć minut nie zrobi wielkiej różnicy?

Kiedy zwijam się w kłębek, nachodzą mnie wątpliwości. Może jednak lepiej ograniczyć to do dwóch minut. Mam przed sobą pracowity weekend. Jutro spotykam się z potencjalnym nowym klientem: Larry Goldstein, słynny dentysta kosmetolog z Los Angeles, który wybiela zęby wszystkim największym gwiazdom hollywoodzkim, otwiera gabinet pokazowy tutaj, w Londynie. Szuka agencji public-relations, która będzie go reprezentować. Mam nadzieję, że to będzie moja agencja.

Czuję przypływ dumy. Wciąż nie mogę uwierzyć, że mam własną firmę - Merryweather PR - która, jak głosiła notka w dziale ekonomicznym Telegraph, jest londyńską niszową firemką public-relations. Specjalizuje się w problemach zdrowia i urody. Została założona trzy lata temu przez Charlotte Merryweather [to ja!], specjalistkę PR-u i doświadczoną dziennikarkę, która szczyci się indywidualnym i osobistym podejściem do każdego klienta. Co mi przypomina, że muszę sprawdzić, czy pan Goldstein nie jest na jakiejś specjalnej diecie. Niedawno z wielkim trudem zdobyłam stolik w bardzo modnej nowej restauracji sushi, gdzie obowiązuje rezerwacja na miesiąc z góry (musiałam błagać, prosić i przekupić właściciela obietnicą promocyjnej wzmianki w komunikacie prasowym), a potem na miejscu okazało się, że moja klientka jest w ciąży i nie może jeść surowych ryb.

Przypływ dumy szybko zostaje wyparty przez znajome uczucie paniki.

Okay, żadnych dwóch dodatkowych minut w łóżku, niech będzie jedna.

Och, i muszę pamiętać, żeby odpowiedzieć na te e-maile od mojego doradcy finansowego. Teraz, kiedy skończyłam trzydziestkę, pora pomyśleć o oszczędnościach i emeryturze. Co prawda moje akcje South-East Asia trzymają się nieźle, ale fundusz emerytalny nie spisuje się najlepiej. Fascynujące... żebym tylko jeszcze miała blade pojęcie, o czym on mówi.

Pięćdziesiąt pięć sekund.

Dlatego właśnie zamierzam zamówić sobie w Amazonie jakiś poradnik, na przykład Inwestowanie: podręcznik dla ludzi, którzy do tej pory myśleli, że Dow Jones to walijski tenor czy coś w tym rodzaju.

Pięćdziesiąt sekund.

Miles, mój narzeczony, zawsze powtarza, że należy zaplanować przyszłość. Jest deweloperem i bez przerwy mówi o zabezpieczeniach i inwestycjach. W zeszłym tygodniu, kiedy byliśmy w łóżku, wyłączyłam się w środku konwersacji o kredytach i wyobraziłam sobie, że bzykam się z Jakiem Gyllenhaalem.

Prawdę mówiąc, ostatnio często tak robię...

Czterdzieści pięć sekund.

Ale to normalne w stałych związkach. Wszyscy fantazjują. Wiem, bo czytałam w jednym z poradników. Jesteśmy razem od półtora roku i świetnie się rozumiemy. No dobrze, seks może nie zawsze wznosi mnie na orbitę, ale to przecież nie wszystko, prawda? Co innego kiedy byłam młodsza - teraz mam ważniejsze sprawy na głowie.

Czterdzieści sekund.

Jak na przykład odebrać pranie z pralni. Muszę o tym pamiętać.

Trzydzieści pięć sekund.

I muszę zrobić zakupy. Chodzę do tego naprawdę modnego ekologicznego supermarketu, gdzie raz spotkałam Gwyneth Paltrow przy stoisku z kartoflami odmiany King Edward. Niestety, straszna tam drożyzna - jeden banan kosztuje ze dwa i pół funta - ale lubię zdrową, zrównoważoną, organiczną dietę. Niemniej w tym tygodniu nie miałam czasu zrobić zapasów, więc moja lodówka świeci pustkami.

Chociaż nie. Pełno w niej obrzydliwych, gnijących jarzyn. W tym cały problem - zdrowa żywność bardzo szybko się psuje, jako że nie jest napakowana konserwantami i numerkami E. W gruncie rzeczy kończy się na tym, że wyrzucam wszystko do kosza i idę coś przegryźć do knajpki na rogu.

Trzydzieści sekund.

Co mi przypomina, że obiecałam ugotować dzisiaj kolację dla Milesa. No cóż, ugotować to może za dużo powiedziane. Generalnie biorąc, wrzucam do salaterki pudełko opłukanej rukoli i nakłuwam plastikową torebkę z domowym risottem grzybowym kupionym w supermarkecie. Jestem wielką zwolenniczką gotowych dań. Może i są trochę drogie, ale warte wszystkich pieniędzy! Próbowałyście kiedyś zrobić risotto? To zajmuje wieki. Dosłownie całe godziny. Całe to zawracanie głowy z dosypywaniem co pięć minut nowej porcji bulionu i mieszaniem, aż ci ręka uschnie, a nogi się poplączą od wypitego wina, które miało być dolane do ryżu. (Przecież coś trzeba robić, kiedy się tak miesza - to takie cholernie nudne). Na domiar złego wychodzi z tego posklejana paciają bez smaku, którą trzeba potem jeść przez długie tygodnie jak magicznie rosnącą owsiankę, bo to, co zaczęło się od dwóch filiżanek arborio, wystarcza teraz do nakarmienia całej armii.

Myśli biegną mi z szybkością stu mil na godzinę, jak zwykle; przewracam się i przyciskam poduszkę do piersi.

Dwadzieścia pięć sekund.

Z drugiej strony i tak nie mam czasu iść na zakupy. Będziemy musieli zjeść coś na mieście. Ale nie szkodzi. To dobry pretekst, żeby zwiedzić ten nowy gastropub na końcu mojej ulicy, który się szczyci dobrą kuchnią, został otwarty dwa tygodnie temu i umieram z ciekawości, jak tam jest.

Dwadzieścia sekund.

O Boże, dopiero teraz sobie przypomniałam, że dzisiaj są urodziny mojego ojca.

Serce mi zamiera. Mama zostawiła trzy wiadomości na sekretarce w zeszłym tygodniu, żeby o tym przypomnieć, a ja i tak zapomniałam. Nie wysłałam mu nawet kartki z życzeniami. Tata będzie niepocieszony, jeśli nie dostanie kartki pocztowej. W zeszłym roku wysłałam mu kartkę e-mailową, bo byłam jak zwykle zawalona robotą, ale kiedy zadzwoniłam, miał smutny głos i mama musiała przejąć słuchawkę i zagaić wesołą rozmowę o nowej przybudówce sąsiadów.

Piętnaście sekund.

Żołądek mi się kurczy. Okay, Charlotte, nie stresuj się. Dostaniesz tej śmiesznej szorstkiej wysypki na dekolcie i będziesz chodzić w golfie przez cały tydzień i wyglądać jak Dianę Keaton w Lepiej późno niż później. Zadzwonię do Interflory i zamówię usługę ekspresową. No i co z tego, że tata jest mężczyzną? Wszyscy lubią kwiaty, prawda'? Poproszę tylko o jakieś męskie kolory czy coś takiego.

Dziesięć sekund.

Czy w ogóle są kwiaty w granatowym kolorze?

Pięć sekund.

Dość tego dobrego. Muszę wstać.

Podciągam się na łokciach i wyjmuję z ust nakładki ochronne. Dentysta twierdzi, że zgrzytam w nocy zębami i jeśli nie będę nosić nakładek, zostaną mi same pieńki jak Shane'owi MacGowanowi z The Pogues!

To znaczy nie powiedział wprost, że będę wyglądać jak Shane MacGowan, ale tylko dlatego, że nie wie, kim jest Shane MacGowan ani zespół The Pogues. Nieważne. W każdym razie musiałam je zrobić na zamówienie i zapłacić ponad tysiąc funtów. Moja najlepsza przyjaciółka, Vanessa, stwierdziła, że zwariowałam. Uważa, że powinnam wydać te pieniądze na wakacje, bo przydałby mi się odpoczynek.

Naprawdę uwielbiam Vanessę, ale to chyba ona zwariowała. Wakacje? Jakbym miała czas na wakacje. Poza tym robię mnóstwo rzeczy dla relaksu. Na przykład ćwiczę pilates. Cóż, ćwiczę, to może lekka przesada - spróbowałam raz i zasnęłam na macie - ale powzięłam mocne postanowienie, aby gimnastykować się regularnie. I zażywam długich kąpieli z oliwką lawendową, świeczkami zapachowymi i szklanką schłodzonego sauvignon blanc. Choć trzeba przyznać, że ostatnio jakoś to zaniedbałam - w zasadzie poprzestaję na szybkim prysznicu i jednorazówce do golenia nóg - ale zawsze. No i mam nawet płytę relaksacyjną Paula McKenny, którą przysłała mi mama. Gdzieś leży. Chyba na dnie jakiejś szuflady.

I na pewno jej wysłucham, jak tylko znajdę minutkę...

Okay, nie będę się upierać, że jestem wypoczęta i odprężona, ale kto jest wypoczęty i odprężony w dzisiejszych czasach? Prowadzę firmę. Mam do spłacenia hipotekę, mnóstwo obowiązków i cienie pod oczami, z którymi muszę walczyć. Po prostu nie mam już dwudziestu jeden lat.

I dzięki Bogu.

Wtedy wynajmowałam pokój, miałam marną pracę i zawsze grosza. Teraz mam własną agencję PR, ładne w zielonej dzielnicy zachodniego Londynu i jeden z tych nowych modeli garbusa z otwieranym duchem. Jem w restauracjach i mogę sobie pozwolić na markowe ciuchy i luksusowe wakacje.

Nie żebym gdzieś wyjeżdżała, oczywiście, bo nigdy nie mam czasu, ale tylko mówię.

Mam nawet osobistego trenera.

Skoro już o nim mowa... Wywlekam się z łóżka, zamieniam ciepłą, miękką piżamę na dres i podchodzę do okna. Otwieram żaluzje i rozsuwam zasłony. Na dworze jest ciągle czarna noc i przez chwilę wpatruję się bez ruchu w cichą, śpiącą uliczkę.

Mam trzydzieści jeden lat i życie, o jakim marzyłam.

Natarczywy dzwonek przerywa moją zadumę.

- Już otwieram! - krzyczę głośno, odwracam się od okna, wycieram resztki snu z zapuchniętych oczu i śpieszę do drzwi.


Rozdział drugi.

Godzinę później, po okrążeniu biegiem parku i zrob...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin