Miłość bez obietnic Najlepsze jest przed nami Melanie Milburne, Annie West.pdf

(1286 KB) Pobierz
MELANIE MILBURNE
Miłość bez obietnic
Tłumaczenie:
Katarzyna Drenda
SPIS TREŚCI:
Okładka
Strona tytułowa
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Strona redakcyjna
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Harper, zlana potem, leżała na szpitalnym łóżku i zaczynała
panikować. Uporczywy ból pleców zaczął się trzy dni temu i od
tamtego czasu było tylko gorzej – zaczął rozlewać się na brzuch
i zaciskać na nim jak żelazne obręcze, przez co traciła oddech.
W jej głowie kołatały się myśli na temat tego, co może z nią być.
Endometrioza? A może rak? Miała tylko dwadzieścia siedem lat
i  wszystko w  niej krzyczało, że nie czas umierać. Jeszcze tyle
przed nią: dopiero zaczęła się rozkręcać jej kariera fotografki
i  za sześć tygodni miała wyjechać robić zdjęcia do Paryża. To
był zadecydowanie najgorszy moment na wyrok śmierci.
Ból nadchodził falami. Kiedy odpuszczał, miała szansę opaść
na poduszkę i  wypuścić powietrze, choć wiedziała, że zaraz
nadejdzie kolejny skurcz. A te były coraz częstsze.
Do tej pory przebadał ją tylko stażysta, który zdawał się
nieco zdezorientowany po przestudiowaniu jej objawów. Pobrał
jej krew i  przekazał, że z  wynikami zjawi się ktoś bardziej
kompetentny.
Harper zamknęła oczy i  starała się medytować
w  oczekiwaniu na wyniki. Medytowanie nie było nigdy jej
mocną stroną, szczególnie że podczas swojej jedynej wizyty
w  SPA w  życiu czuła się raczej poirytowana wszystkimi
zabiegami mającymi na celu oczyszczenie jej aury
i przywrócenie czakr do równowagi. Jej czakry nadawały się na
śmietnik, a  wieczny niepokój umysłu i  wyczulenie na każdy
dźwięk przypisywane były przez nią dość burzliwemu
dzieciństwu spędzonemu w rodzinie zastępczej.
Na ostrym dyżurze było jak zawsze, normalna sobota, nic
specjalnego. Harper słyszała, jak ktoś gdzieś kaszlał, z  głębi
trzewi, jakby miał rozedmę płuc albo raka.
Rak.
Dlaczego ciągle o tym myślała?
W dalszej części oddziału jakiś mężczyzna krzyczał
o  morfinę. Harper zaczęła się zastanawiać, czy dolega mu to
samo, co jej. Może kobietom z  rodu Swan nie dane było dożyć
trzydziestki? Jej mama i babcia umarły młodo.
Kolejna fala bólu ścisnęła jej brzuch, na czole pojawiły się
kolejne krople potu, a zęby zaciskała tak mocno, że była pewna,
że siła rozkruszy wszystkie trzonowce. W  trumnie i  tak nie
będą jej potrzebne. W  myślach, jakby za wciśnięciem
niewidzialnego przycisku z napisem „panika”, krzyczała, że nie
chce umierać.
Kotara odsunęła się i pojawiła się lekarka. Z poważną miną
położyła dłoń na nadgarstku Harper i spytała, czy na korytarzu
czeka jej partner.
– Nie mam partnera.
– A ktoś z krewnych? Mama?
–  Moja mama umarła, kiedy miałam osiem lat  – odparła
beznamiętnie Harper, ale ta obojętność poprzedzona była
latami praktyki ukrywania swoich uczuć za maską spokoju
Zgłoś jeśli naruszono regulamin