Duchy Belfastu A5.doc

(1810 KB) Pobierz
Duchy Belfastu




Stuart Neville

Duchy Belfastu

 

 

Przekład: Tomasz Konatkowski

Tytuł oryginalny: The Ghosts of Belfast

Rok pierwszego wydania: 2009

Rok pierwszego wydania polskiego: 2012

 

 

W barze w Belfaście Gerry Fegan pije kolejnego drinka. Niedawno wyszedł z więzienia po dwunastu latach odsiadki. Wcześniej zabijał dla IRA, a po zawarciu pokoju i ogłoszeniu amnestii jako zasłużony bojownik znalazł się pod opieką swoich wpływowych przyjaciół. Gerry'ego dręczą jednak demony przeszłości, i to dosłownie - ciągle widzi dwanaście zabitych przez siebie ofiar. Gdy dosiada się do niego znajomy polityk, jeden z upiorów układa dłonie w kształt pistoletu. Gerry ma zabić przyjaciela, na którego rozkaz kiedyś zamordował tę osobę. To dopiero początek pośmiertnej wendety, jakiej przyjdzie mu dokonać... Duchy Belfastu to rasowy thriller kryminalny pokazujący Irlandię bez Polaków, za to z bogatą galerią katolików, protestantów i polityków, którzy równie dobrze jak z mediami współpracują z przestępcami. Kraj, w którym zaciekłe konflikty religijne i narodowe dzielą nawet rodziny. Zbrodnia pozostaje jednak zbrodnią i domaga się zemsty...


Spis treści:

Duchy Belfastu.              5

1. Jedenaście.              24

2. Dziewięć.              87

3. Sześć.              229

4. Pięć.              289

5. Trzy.              354

6. Jeden.              377

Podziękowania.              383


 

 

 

Dla Ellen Emerald Neville

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ziemia pozbawiona duchów jest ziemią jałową

John Hewitt


Duchy Belfastu.

1.

Może zostawią go w spokoju, jeżeli wypije następną kolejkę. Gerry Fegan powtarzał to sobie przed każdym łykiem, choć wiedział, że oszukuje sam siebie. Spłukał palący smak whiskey haustem zimnego, czarnego guinnessa i odstawił szklankę na blat. Podnieś głowę, a już ich nie zobaczysz, pomyślał.

Nic z tego. Ciągle tam byli i patrzyli. Dwanaścioro, licząc niemowlę, trzymane przez matkę na rękach.

Był już nieźle narąbany. Kiedy poczuje, że jego żołądek nie da więcej rady, pozwoli barmanowi Tomowi odprowadzić się do drzwi. Dwunastka podąży za Feganem ulicami Belfastu aż do jego domu, po schodach, do sypialni. Jeśli dopisze mu szczęście - i będzie wystarczająco pijany - może padnie, zanim ich krzyk stanie się tak głośny, że nie da rady go znieść. Wydawali z siebie głos tylko wówczas, gdy Gerry był sam i gdy już prawie zasypiał. Najgorzej, kiedy dziecko zaczynało płakać.

Fegan uniósł pustą szklankę, by zwrócić uwagę barmana.

- Nie masz przypadkiem dosyć, Gerry? - spytał Tom. - Może pora iść do domu? Nikogo prócz ciebie już tu nie ma.

- Jeszcze jedną - powiedział Fegan, starając się nie bełkotać. Wiedział, że barman nie odmówi. Fegan wprawdzie pił, ale wciąż był szanowaną osobą w zachodnim Belfaście.

I rzeczywiście, Tom westchnął i uniósł szklankę na wysokość oczu, potem przyniósł whiskey i policzył monety rzucone na poplamiony blat. Kiedy odchodził od stolika, lepka warstwa zaschniętego piwa i brudu przyklejała się z sykiem do jego butów.

Fegan uniósł szklankę w kierunku swoich dwunastu znajomych. Było wśród nich pięciu żołnierzy; jeden z nich uśmiechnął się i skinął mu głową. Reszta tylko patrzyła.

- Pierdolcie się - rzucił Fegan. - Pierdolcie się wszyscy.

Żaden z duchów nie zareagował, tylko Tom obejrzał się przez ramię. Potrząsnął głową i ponownie skierował się w stronę baru.

Gerry przyjrzał się po kolei swoim współtowarzyszom. Spośród pięciu żołnierzy trzej byli Brytolami, dwaj - członkami Ulster Defence Regiment. Następny prześladowca to gliniarz w eleganckim, sztywnym mundurze Royal Ulster Constabulary. I jeszcze dwaj lojaliści, członkowie Ulster Freedom Fighters. Pozostała czwórka to cywile, którzy w niewłaściwym momencie znaleźli się w niewłaściwym miejscu. Pamiętał, jak zabijał każdą z tych osób, ale to właśnie wspomnienia związane z cywilami były najbardziej bolesne.

Rzeźnik o okrągłej twarzy, w poplamionym krwią fartuchu - Fegan zostawił paczkę w jego sklepie, a potem przytrzymał drzwi kobiecie wchodzącej z dziecięcym wózkiem. Uśmiechnęli się wtedy do siebie. Kiedy chwilę później wskakiwał w biegu do samochodu, poczuł falę gorąca wywołaną przez wybuch. Wybuch, który miał nastąpić pięć minut po opuszczeniu tego miejsca przez postronne osoby.

Czwartą ofiarą był ten chłopak. Fegan wciąż pamiętał wyraz jego oczu, gdy zobaczył pistolet. Teraz chłopiec siedział po drugiej stronie stolika i wpatrywał się w Gerry'ego.

Fegan spuścił wzrok, nie mógł wytrzymać tego spojrzenia. Na blacie pojawiły się mokre plamy. Uniósł dłonie ku zapadniętym policzkom i zdał sobie sprawę z tego, że płacze.

- Jezu... - powiedział do siebie.

Otarł stół rękawem. Pociągnął nosem i poczuł w gardle stęchłe barowe powietrze, gęste jak ciemnobrązowa farba pokrywająca ściany pubu. Skarcił się w myślach. Nie potrzebował litości i nie zasługiwał na litość, a już najbardziej na swoją własną. Słabsi niż on radzili sobie z tym, co zrobili. Jemu też się uda.

Drgnął, gdy poczuł na ramieniu czyjąś dłoń.

- Pora już iść, Gerry - powiedział Michael McKenna.

Tom skrył się w kanciapie za barem. McKenna płacił mu za dyskrecję, barman miał niczego nie widzieć i nie słyszeć.

Fegan wiedział, że McKenna będzie go szukał. Polityk był dziś ubrany w elegancki garnitur. Dzięki cienkim markowym oprawkom okularów sprawiał wrażenie człowieka wykształconego. Różnił się bardzo od tego nastolatka, z którym Fegan biegał po ulicach trzydzieści lat temu. Michaelowi z pieniędzmi było do twarzy.

- Właśnie kończę - powiedział Gerry.

- W takim razie dopij, co masz dopić, i zawiozę cię do domu. - McKenna uśmiechnął się do niego, ukazując rząd białych, równych zębów. Kazał je sobie naprawić, żeby wyglądać dobrze przed kamerami. Został do tego zmuszony przez kierownictwo partii przed umieszczeniem jego nazwiska na listach wyborczych do Zgromadzenia. Kiedyś - wcale nie tak dawno temu - ubieganie się o fotel w Stormont było niezgodne z linią organizacji. Jednak czasy się zmieniają, nawet jeśli nie udaje to się ludziom.

- Przejdę się - odparł Fegan. - Mam niedaleko.

- To żaden kłopot - powiedział McKenna. - Poza tym chciałem z tobą pogadać.

Fegan skinął głową i upił kolejny łyk stouta. Przytrzymał go na języku. Zauważył, że chłopak po drugiej stronie stołu wstał z miejsca. Chudy, bez koszuli, wyglądał tak, jak w momencie swojej śmierci. Po chwili stanął za McKenna.

Wskazał głową polityka i udał, że strzela. Jego dłoń odskoczyła do tyłu, jakby szarpnięta siłą odrzutu. Duch wydął usta, ale nie wydobył się z nich się żaden dźwięk.

Fegan przełknął guinnessa i spojrzał na chłopaka. Coś poruszyło się w jego umyśle, powróciły kolejne wspomnienia, coś zimnego zaczęło pulsować mu w skroniach w rytm bicia serca.

- Pamiętasz tego dzieciaka? - spytał.

- Przestań, Gerry. - W głosie McKenny zabrzmiało ostrzeżenie.

- Spotkałem dziś jego matkę. Byłem na cmentarzu, podeszła do mnie.

- Słyszałem - stwierdził McKenna, wyjmując szklankę z dłoni Fegana.

- Powiedziała, że wie kim jestem i co zrobiłem. Powiedziała, że...

- Posłuchaj, Gerry, nie obchodzi mnie, co ona powiedziała. Bardziej mnie interesuje to, co ty jej powiedziałeś. Właśnie o tym musimy pogadać. Ale nie tutaj. - McKenna ścisnął ramię Gerry'ego. - Chodźmy już.

- On nic nie zrobił, przynajmniej nic ważnego. Nie powiedział glinom nic, czego by już wcześniej nie wiedzieli. Nie zasłużył na to. Chryste, on miał siedemnaście lat. Nie musieliśmy go...

Silna dłoń ścisnęła twarz Fegana, a druga chwyciła go za włosy. Zwierzęca natura McKenny znów doszła do głosu.

- Zamknij się, kurwa! - syknął. - Pamiętaj, z kim rozmawiasz!

Fegan wiedział aż nazbyt dobrze. Patrzył teraz we wściekłe niebieskie oczy i przypominał sobie każdy szczegół. Właśnie taką twarz McKenny zapamiętał. Nie tę znaną z telewizji, ale tę, która płonęła dziką radością, kiedy Michael walił chłopaka młotkiem do wyciągania gwoździ. Białą twarz pokrytą czerwonymi plamami, gdy Michael McKenna podawał Gerry'emu pistolet kaliber .22, którym miał dobić więźnia.

Fegan chwycił McKennę za ręce i odepchnął je. Udało mu się stłumić gniew, stłamsić go.

Na twarzy McKenny ponownie pojawił się uśmiech. Polityk wyszarpnął nadgarstki z uścisku Fegana, ale na tym poprzestał.

- Dobrze - powiedział tylko. - Zaparkowałem przed pubem. Zawiozę cię do domu.

Dwanaście postaci wyszło za nimi na ulicę. Chłopak przez cały czas nie oddalał się od McKenny.

Michael wspiął się wysoko w partyjnej hierarchii, jednak nie na tyle, by przydzielono mu eskortę. Fegan domyślał się jednak, że błyszczący w pomarańczowym świetle latarni mercedes był opancerzony, zapewniał ochronę przed pociskami i eksplozjami. Jego właściciel mógł czuć się bezpiecznie.

McKenna zasiadł na fotelu kierowcy. Ruszyli, a stojące na chodniku duchy patrzyły za nimi.

- Dziś ważny dzień - powiedział. - Urządzam gabinet w Stormont, dostałem własne biurko i tak dalej. Kto by pomyślał, co? Tacy jak my, tam, na górze... Załatwiłem żonie posadę sekretarki. Brytole ładują w to tyle kasy, że prawie mi ich żal! Prawie...

McKenna uśmiechnął się do Fegana. Gerry nie odwzajemnił uśmiechu.

Starał się nie oglądać wiadomości ani nie czytać gazet, ale rzeczywiście w ciągu ostatnich dwóch miesięcy zmiany następowały w zawrotnym tempie. Jeszcze pięć miesięcy temu, na przełomie roku, wszyscy mówili, że nic z tego nie będzie, że proces negocjacji jest nie do uratowania. A potem nastąpiło prawdziwe trzęsienie ziemi, zawarto porozumienia i odbyły się kolejne wybory. Równocześnie cienie coraz ciaśniej okrążały Fegana i coraz częściej przybierały twarze, zyskiwały ciała, ręce i nogi. Teraz właściwie go nie odstępowały. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio poszedł spać, nie próbując uprzednio utopić ich w whiskey.

Pojawiły się w ciągu ostatnich tygodni pobytu w więzieniu Maze, czyli nieco ponad siedem lat temu. Właśnie podano mu datę zwolnienia, wydrukowaną na arkuszu papieru umieszczonym w zapieczętowanej kopercie. Pamiętał, że zaschło mu w gardle, gdy ją otwierał. Politykom na zewnątrz udało się wytargować jego zwolnienie, podobnie jak setek innych osadzonych. Ludzi takich jak Gerry nazywano więźniami politycznymi. Nie mordercami ani złodziejami, nie sprawcami wymuszeń czy szantażystami. W ogóle nie byli przestępcami, lecz jedynie ofiarami okoliczności.

Fegan uniósł wówczas głowę znad listu i zobaczył cienie, które go obserwowały.

Opowiedział o tym jednemu z więziennych psychologów. Doktor Brady stwierdził, że to poczucie winy. Użył określenia manifestacja. Gerry'ego zawsze zastanawiało, dlaczego ludzie tak rzadko nazywają rzeczy po imieniu.

McKenna zaparkował mercedesa na chodniku przed małym szeregowcem Fegana na Calcutta Street. Dom stał w rzędzie obok dwudziestu kilku identycznych pudełek z czerwonej cegły, ponurych i równych. Cienie czekały już na chodniku.

- Mogę wejść na chwilę? - Uśmiech McKenny rozbłysł w wewnętrznym oświetleniu auta. Wokół oczu polityka pojawiły się lekkie zmarszczki. - Lepiej pogadać w środku, nie?

Fegan wzruszył ramionami i wysiadł z samochodu.

Dwanaście cieni rozstąpiło się, gdy podchodził do drzwi wejściowych. Otworzył je i wszedł do środka, za nim McKenna, a potem wśliznęła się cała dwunastka. Fegan skierował się od razu w stronę kredensu, gdzie czekała na niego butelka jamesona i karafka z wodą. Wskazał butelkę.

- Nie, dziękuję - odparł McKenna. - Może ty też nie powinieneś.

Fegan zignorował go, wlał do szklanki whiskey na dwa palce i taką samą ilość wody. Pociągnął solidny łyk i wskazał McKennie krzesło.

- Dzięki, postoję. - Polityk miał równo przystrzyżone włosy i opaloną, gładką cerę. Jedyną pozostałością z dawnych czasów była blizna pod lewym okiem.

Dwanaście duchów kręciło się po skromnie umeblowanym pokoju, na przemian stapiając się z cieniami i wychodząc z nich. Przypatrywali się uważnie obu mężczyznom. Chłopiec nie odstępował McKenny, który podszedł do pozbawionej strun gitary opartej o ścianę w kącie pokoju. Uniósł ją i obejrzał pod światło.

- Od kiedy grasz na gitarze? - spytał.

- Nie gram - odparł Fegan. - Odłóż ją.

- Martin. - McKenna przeczytał napis na nalepce wewnątrz pudła rezonansowego. - Wygląda na starą. Skąd ją masz?

- Należała do mojego przyjaciela. Naprawiam ją. Odłóż.

- Jakiego przyjaciela?

- Jednego gościa, którego poznałem w więzieniu. Odłóż ją, proszę.

McKenna odstawił instrument na miejsce.

- Dobrze mieć przyjaciół, Gerry. Powinieneś ich cenić i słuchać tego, co mówią.

- O czym chciałeś pogadać? - Fegan usiadł na krześle.

McKenna wskazał głową szklankę w dłoni Fegana.

- Choćby o tym. Musisz z tym skończyć, Gerry

Fegan opróżnił szklankę, patrząc McKennie prosto w oczy.

- Ludzie ci się przyglądają, Gerry, jesteś przecież bohaterem republikanów. A chłopaki potrzebują wzoru. Kogoś, kogo będą szanować.

- Szanować? O czym ty mówisz? - Chłodna rosa zwilżyła dłoń Fegana. Odstawił szklankę na stolik. Zatarł ręce, rozprowadzając wilgoć na knykciach i między palcami. - Nie zasługuję na żaden szacunek za to, co zrobiłem.

Twarz McKenny poczerwieniała z gniewu.

- Odsiedziałeś swoje, przez dwanaście lat byłeś więźniem politycznym. Poświęciłeś dwanaście lat swojego życia dla sprawy! Każdy republikanin powinien to uszanować. - Wyraz jego twarzy złagodniał. - Przepijasz wszystko, Gerry. Ludzie zaczynają o tym mówić. Co wieczór siedzisz przy barze zalany w trupa i gadasz sam do siebie.

- Nie gadam do siebie. - Fegan chciał już wskazać swoich towarzyszy, powstrzymał się jednak.

- To z kim rozmawiasz?! - McKenna roześmiał się z irytacją.

- Z tymi, których zabiłem. Z tymi, których zabiliśmy.

- Uważaj, co mówisz, Gerry. Ja nikogo nie zabiłem.

Fegan spojrzał w niebieskie oczy McKenny

- Tacy jak ty czy McGinty byliście zawsze zbyt cwani, żeby robić to własnymi rękami. Mieliście od tego takich frajerów jak ja.

McKenna skrzyżował ręce na swojej szerokiej piersi.

- Nikt nie jest zupełnie czysty.

- Coś jeszcze? - spytał Fegan. - Powiedziałeś: choćby o tym. Czego jeszcze chcesz?

McKenna krążył po pokoju, chłopak podążał za nim. Fegan musiał obracać się na krześle, żeby widzieć polityka.

- Muszę wiedzieć, co powiedziałeś tej kobiecie.

- Nic - odparł Fegan. - Nie jestem specjalnie gadatliwy. Wiesz o tym.

- Rzeczywiście, nie jesteś. Ale z dobrze poinformowanego źródła wiem, że gliny za parę dni zaczną przekopywać mokradła niedaleko Dungannon. Mniej więcej tam, gdzie pochowaliśmy tego chłopaka. Jego matka powiedziała policji, gdzie powinni go szukać. - McKenna zatrzymał się na środku pomieszczenia i spojrzał groźnie na Fegana. - A skąd ona wie, Gerry?

- Czy to ważne? Jezu, już nic z niego nie zostało. Minęło ponad dwadzieścia lat.

- Ważne! - warknął McKenna. - Jeśli otwierasz gębę, jesteś konfidentem. A wiesz przecież, co się dzieje z konfidentami.

Fegan zacisnął palce na oparciu krzesła.

- Dlaczego, Gerry? - McKenna oparł dłonie na udach i pochylił się. - Dlaczego jej powiedziałeś? Co chciałeś osiągnąć?

Fegan szukał jakiegoś kłamstwa, jakiejkolwiek odpowiedzi. Nie znalazł.

- Miałem nadzieję, że on mnie już zostawi w spokoju.

- Słucham?! - McKenna wyprostował się.

- Myślałem, że sobie pójdzie. - Gerry spojrzał na chłopaka, który celował palcami w głowę polityka. - Myślałem, że zostawi mnie w spokoju - powtórzył. - Że da mi odpocząć.

McKenna cofnął się o krok.

- Kto? Ten chłopak?

- Ale nie o to mu chodziło.

- Chryste, Gerry! - McKenna potrząsnął głową. - Co się z tobą dzieje? Idź do lekarza, doprowadź się do porządku. Może powinieneś na jakiś czas wyjechać.

- Może. - Fegan popatrzył na swoje dłonie.

- Posłuchaj. - McKenna położył rękę na ramieniu Gerry'ego. - Mój informator kontaktuje się tylko ze mną, z nikim innym. Byłeś moim dobrym kumplem przez tyle lat i to jedyny powód, dla którego nie poszedłem z tym do McGinty'ego. Gdyby się dowiedział, że coś wygadałeś temu babsku, to właśnie twojego ciała szukałyby teraz gliny.

Fegan chciał strząsnąć dłoń McKenny. Siedział jednak spokojnie.

- Oczywiście, może poproszę cię w zamian o jakąś przysługę. Jest trochę roboty, którą mógłbym ci zlecić. Mam na oku parę spraw, którymi McGinty się nie zajmuje. Jeżeli potrafisz trochę przystopować z piciem i wziąć się w garść, będziesz mógł mi bardzo pomóc. A McGinty przecież wcale nie musi wiedzieć, co powiedziałeś tamtej kobiecie.

Fegan dostrzegł grymas na twarzy chłopaka. Pozostałe cienie zaczęły się gromadzić wokół niego.

- Zrozumiałeś, co powiedziałem, Gerry?

- Tak - odparł Fegan.

- Świetnie. - McKenna uśmiechnął się.

Fegan wstał.

- Muszę się odlać.

McKenna cofnął się i powiedział:

- Wracaj szybko.

Fegan wszedł na górę i skierował się do łazienki. Zamknął i zablokował drzwi, ale jak zwykle prześladowcom udało się wśliznąć do środka. Wszystkim z wyjątkiem chłopaka. Fegan nie zwrócił na to uwagi, całkowicie skupiony, żeby stać w miarę prosto podczas opróżniania pęcherza. Już dawno przyzwyczaił się, że dwunastka była obecna nawet w najbardziej krępujących sytuacjach.

Spuścił wodę, opłukał ręce nad umywalką i otworzył drzwi. Chłopak czekał na niego w korytarzu. Patrzył w ciemność, w kierunku sypialni.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin