Cyrkiel Marta - Focus on the moment. Skup się na chwili.pdf

(1916 KB) Pobierz
Marta Cyrkiel
Focus on the moment
SKUP SIĘ NA CHWILI
Wydawnictwo Romantyczne
Wydanie pierwsze, Hucisko 2023
Dla Wszystkich dzielnych kobiet, które
mierzą wysoko i walczą o swoje.
Dla Mai, Zofii, Ewy i Aleksandry.
Kocham Was!
I
1. Megan – My name is…
Ja, Megan McQueen, urocza, trzydziestotrzyletnia blondynka, opętana chęcią mordu odkąd lewą nogą
wstałam z łóżka, do tego spocona i zziajana siedziałam w dusznym wagonie londyńskiego metra i uważnie
przyglądałam się otaczającym mnie ludziom. Większość zajęta była sobą. Dwie trzecie z nich koncentrowało
się na czytaniu książki, porannej prasy lub po prostu bezmyślnie gapiło się w ekrany telefonów. Co druga
osoba przysypiała, wspierając się na ramieniu sąsiada.
Zapowiadał się upalny, czerwcowy dzień, który rozpoczął się znacznym spóźnieniem na poranne
spotkanie w jednej z londyńskich galerii, gdzie miały zostać wystawione moje najnowsze dzieła. Od samego
rana wszystko szło nie tak. Do tego dzisiaj miałam spotkać się z Eve, moją starszą siostrą.
Przez chwilę przyglądałam się wesołej rodzinie po drugiej stronie wagonu, w którym obecnie
siedzieliśmy z Theo, moim synkiem. Gdy obcy, dziecięcy śmiech rozszedł się wokół, moje spojrzenie
powędrowało do ojca dziecka, który teraz robił zabawne miny, rozśmieszając berbecia.
Wtedy momentalnie zaczęłam myśleć o moim mężu Taylorze, który do niedawna był sensem mojego
życia. Dwanaście lat temu ślubował mi miłość, wierność i że nie opuści mnie aż do śmierci… kto by
przewidział, że nadejdzie ona tak szybko, zaskakując wszystkich? Chyba żadne z nas nie spodziewało się
postawionej przez lekarzy diagnozy, gdy dwa lata temu jeden z nich stwierdził u niego nowotwór, a co
najgorsze, jego złośliwą odmianę. W jednej chwili nasze życie runęło w gruzy, jednak przez cały czas
żyliśmy nadzieją, że Taylor wyjdzie z tego obronną ręką, tym bardziej że miał dla kogo żyć i walczyć z
chorobą.
Nasz syn miał wtedy niespełna półtora roku i nie do końca rozumiał, co się dzieje. Nie rozumiał,
dlaczego jego wspaniały tatuś z dnia na dzień przestał się z nim bawić, a najmniejsze wygłupy tej dwójki
kończyły się sporym zmęczeniem Taylora. On sam strasznie schudł, stracił zapał i chęć do życia.
Mimowolnie przypominam sobie jego twarz. Miał duże, ciemne oczy i pełne wargi, które rozciągając się w
szerokim uśmiechu, ukazywały rząd białych, nie do końca idealnie prostych zębów. Nieświadomie
uśmiechnęłam się, przypominając sobie jego lekko skręconą górną, lewą dwójkę, która dodawała mu uroku.
Uroku dodawały mu też cherubinowe, brązowe loki, które okalały całą twarz – dokładnie jak u Theo.
Gdy lekarz postawił nam diagnozę (tak, dokładnie, nie jemu a nam – w końcu tworzyliśmy jedność),
starałam się zawsze wspierać męża, dodając mu otuchy w codziennej walce. Być jego podporą. W jakiś
sposób chciałam brać część jego bólu na siebie, by ulżyć mu w cierpieniu.
Po miesiącu od rozpoznania skierowano Taylora na rutynowe badania, które w jakimś stopniu dawały
nam nadzieję na przyszłość, ale później było już tylko gorzej. Zaczęły się coraz częstsze wizyty w szpitalu, a
lekarze walczyli o jego życie, podając chemioterapię. W leczeniu próbowali stosować innowacyjne
technologie, jednak wszystko spełzło na niczym. Mąż poddał się, gdy ja do ostatniej chwili łudziłam się, że
się z tego wyliże. Nie docierało do mnie, że może go zabraknąć w naszym życiu. Wtedy nie miałam pojęcia,
jak będzie ono wyglądało bez tej jednej trzeciej części nas.
– Mamusiu, wysiadamy?
Z zamyślenia wyrwał mnie dziecięcy głos. Odwróciłam głowę i spojrzałam w piękne, niebieskie oczy
synka, łapiąc jego drobną dłoń. Kątem oka zerknęłam na wiszący nad wyjściem z wagonu monitor, aby
sprawdzić nazwę przystanku, na którym zatrzymało się metro.
– Tak, kochanie, wysiadamy.
Na sygnał zwiastujący zamknięcie drzwi poderwałam się szybko z miejsca, ciągnąc za sobą Theo, na
co zaniósł się radosnym śmiechem. Dla niego była to wspaniała zabawa, a dla mnie oznaka całkowitego
roztargnienia.
Po opuszczeniu stacji metra, przytłoczona własnymi myślami, szłam przed siebie, całkowicie nie
zwracając uwagi na otoczenie. Do momentu, aż nagle poczułam mocne szarpnięcie dłonią, a palce synka
zacisnęły się kurczowo na moich. Spojrzałam w dół. Theo stał sztywno, a jego niebieskie oczy zrobiły się
wielkie z przerażenia. Nie rozumiałam, co się dzieje. Uniosłam wzrok, rozglądając się wokół. Staliśmy
właśnie w jednej z części ogrodów królewskich, a z każdej możliwej strony otaczała nas zieleń. Lekko
szumiące drzewa poruszały się pod wpływem ciepłego, letniego wiatru, niosąc przyjemny zapach
kolorowych kwiatów z pobliskich krzewów.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin