Małgorzata J. Kursa - Wredny kurdupel.pdf

(1579 KB) Pobierz
Lira Publishing Sp. z o.o.
Wydanie pierwsze
Warszawa 2021
ISBN: 978-83-67084-07-9
Spis treści
5 KWIETNIA, OKOLICE ZWIERZYŃCA, ROZTOCZE
10 KWIETNIA, KRAŚNIK
14 KWIETNIA, RADLINIEC-KOLONIA
15 KWIETNIA, ZWIERZYNIEC
16 KWIETNIA, RADLINIEC-KOLONIA
16 KWIETNIA, ZWIERZYNIEC
16 KWIETNIA, PÓŹNE POPOŁUDNIE, RADLINIEC-KOLONIA
17 KWIETNIA, RADLINIEC-KOLONIA
17 KWIETNIA, RADLINIEC-KOLONIA, WIECZOREM
18 KWIETNIA, RADLINIEC-KOLONIA, PÓŹNE POPOŁUDNIE
18 KWIETNIA, RADLINIEC-KOLONIA, PÓŁNOC
19 KWIETNIA, RADLINIEC-KOLONIA, POPOŁUDNIE
O Autorce
5 KWIETNIA, OKOLICE ZWIERZYŃCA, ROZTOCZE
Mżyło. Powietrze pachniało wilgotną leśną ziemią i wiosenną świeżością.
Grupka ludzi, którzy siedzieli na powalonym, omszałym drzewie, wyglądała
jak przeniesiona z innego obrazu — nawet ich bezruch i milczenie nie
łagodziły dysonansu, jaki wprowadzali samą swoją obecnością.
Zroszona mżawką polana lśniła — mimo zachmurzonego nieba —
nieśmiałą, a już soczystą zielenią pierwszych liści, mrugała fioletowymi
oczkami fiołków, mamiła intensywnym błękitem przylaszczek. Nieruchoma
ludzka grupka w ciemnych spodniach i przeciwdeszczowych kurtkach
z kapturami wyglądała jak brudna plama pacnięta pędzlem przez złośliwego
malarza, by zaburzyć harmonię leśnego pejzażu.
Było ich pięcioro — dwie kobiety i trzech mężczyzn, choć trudno byłoby
rozpoznać płeć, bo wszyscy, prócz podobnego stroju, część twarzy kryli pod
kolorowymi chustami, które zastępowały maseczki.
— Nie zdejmujcie tych szmat — powiedziała ostrzegawczo jedna z kobiet,
błyskając groźnie oczami. — Cholera wie, kogo tu diabli przyniosą. Lepiej,
żeby nas nie rozpoznali.
— Zwariowałaś — stwierdził z niesmakiem szczupły, wysoki mężczyzna
i pogardliwie machnął ręką. — Nikt tędy nie chodzi, a leśnicy i tak nas znają…
Co ja mówię… Leśnicy! Cała ta wiocha nas zna!
— Ale ta wiocha, jak byłeś łaskaw się wyrazić, omija nas z daleka —
warknęła kobieta. — A żaden świadek nie przysięgnie przed sądem, że widział
akurat ciebie, jeśli masz na gębie tę szmatę. Może najwyżej podejrzewać, a to
różnica.
— Przed sądem?! — Druga, postawna, której imponujący biust zdawał się
rozsadzać zapiętą kurtkę, z widocznym strachem spojrzała na rozzłoszczoną
sąsiadkę. — Przed jakim sądem? Za co?!
— Za morderstwo — wyjaśniła uprzejmie pierwsza. — Musimy pozbyć się
Wrednego Kurdupla, zanim nas wszystkich wykończy… — Poderwała się
z pnia, stanęła przed siedzącą gromadką, biorąc się pod boki, i potoczyła
wyzywającym wzrokiem po osłupiałych twarzach. — Jeszcze nie macie dość?
Wynieśliśmy się z miasta, żeby mieć spokój, a trafiliśmy na tę cholerę.
Będziemy ją opłacać do końca świata? I pozwalać, żeby nam wchodziła na łby?
Ona jest jedna, a nas pięcioro! Trzeba się jej pozbyć! W taki sposób, żeby nikt
nas nie podejrzewał! Ani nas, ani Bogusia!
— Morderstwo doskonałe istnieje tylko w książkach — zahuczał basem
mężczyzna o posturze niedźwiedzia, któremu spod zamotanej chustki
wystawały kędziory gęstej brody. — A osobiście nie mam nic przeciwko temu,
żeby oskarżyli Bogusia — zarechotał złośliwie. — To zbrodnia znosić przy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin