Cinda Williams Chima
DZIEDZICWOJOWNIKÓW
Kroniki dziedziców
tom 1
Przełożyła Dorota Dziewońska
Dla mojej matki Carol Bryan Williams,
która snuła opowieści
Spis treści:
Prolog
1. Lot Lobecka
2. Wyjazd
3. Odgrzebywanie przodków
4. Pogromca Cieni
5. Dziedzic wojowników
6. Niebezpieczne zabawy
7. Początkujący wojownik
8. Czeladnik
9. Walka
10. Bójka uliczna
11. Pod obstrzałem
12. Wizyta u doktor Longbranch
13. Kumbria
14. Spotkanie kochanków
15. Kruczy Jar
16. Wezwanie do sądu
17. Gra
18. Trinity
PROLOG
Stare dzieje
Hrabstwo Coalton, Ohio
Czerwiec 1870 roku
Zapach palonego drewna i róż zawsze przypominał mu dzieciństwo, które utracił bezpowrotnie.
Różowcy przyszli po niego dziesiątej wiosny. W tamtym czasie Lee był drobnej budowy, lecz ojciec zawsze twierdził, że duże dłonie i stopy zapowiadają, iż kiedyś będzie wysoki i barczysty. Był najmłodszy, trochę rozpieszczony, jedyny z czworga rodzeństwa, który przejawiał oznaki obecności kamienia czarodziejów. Rodzice narzekali, że potrzebował dwóch dni na zrobienie tego, co dało się zrobić w jeden. Nie był leniwy, ale mało wydajny.
Zaledwie dwa tygodnie wcześniej wrócili do domu po miesięcznej tułaczce. Powrót był błędem. Lee przekonał się o tym później. Ojciec był jednak rolnikiem, a rolnik nie może sobie pozwolić na zbyt długi pobyt z dala od roli w sezonie siewnym. Zresztą poprzednie ataki Różowców odbywały się bez żadnej regularności. Sunęli jak rzeka przez wieś, przeszukiwali pobliskie gospodarstwa i znikali, czasem nawet na rok.
„Bandyci”, mówili o nich sąsiedzi, podejrzewając, że to żołnierze z niedawnej wojny secesyjnej. Zaledwie siedem lat wcześniej przez góry południowego Ohio prowadził swoje oddziały generał konfederatów John Morgan.
Rodzina Lee wiedziała swoje. Wiedzieli, czego i z jakiego powodu szukają najeźdźcy. Różowcy napadali na domy na zachód od portowych miast. Poszukiwali potomków Srebrnego Niedźwiedzia, by ich sprzedać na Targu. Jego brata Jamie’ego porwali, gdy Lee był niemowlęciem, kiedy jeszcze mieszkali w Pensylwanii. Jamie był czarodziejem. Lee go nie pamiętał, ale zawsze w święta palili za niego świecę z wosku pszczelego.
Lee cieszył się z powrotu do tych zielonych, łagodnie zaokrąglonych gór, jakby specjalnie stworzonych dla takiego marzyciela jak on. Tego feralnego dnia wyszedł wcześniej ze szkoły, aby nie przydzielono mu żadnych dodatkowych zadań. Spędził ranek nad rzeką, gdzie złowił kilka sumów, ...
renfri73