Szejkowie też żenią się z miłości Co serce podyktuje Bella Mason, Annie West(1).pdf

(1380 KB) Pobierz
ANNIE WEST
Szejkowie też żenią się z
miłości
Tłumaczenie:
Ewa Pawełek
SPIS TREŚCI:
Okładka
Strona tytułowa
Prolog
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Epilog
Strona redakcyjna
PROLOG
– Ktoś powinien zakazać gry na dudach.
Kobieta na tarasie odwróciła się na dźwięk jego słów. Fale
ciemnych włosów zachęcająco spływały jej na ramiona. Ich
spojrzenia się spotkały i Salim poczuł w sobie nieznane ciepło.
Dotychczas widział ją tylko z  daleka, czasem zerkali na siebie
ukradkiem albo czuł, że to ona go obserwuje. Uśmiechnęła się
naturalnie, pociągającym uśmiechem, piękniejszym niż
wszystkie hollywoodzko sztuczne wokół.
– Nie przepada pan za dudami?
Salim przysunął się bliżej miejsca, w  którym stała,
oświetlona przez lampy ustawione na skraju trawnika.
W oddali rozciągało się jedno z tysięcy szkockich jezior, za nim
widniały ciemne góry. W  przeciwieństwie do innych gości nie
miała na sobie sukni wieczorowej, ale damski garnitur
skrojony, by podkreślić jej kształty i  kusząco długie nogi.
Wyróżniała się, sam nie wiedział, dlaczego.
–  Nie powiedziałbym. Dudy są niezwykłe w  pewnych
okolicznościach.
Teraz to ona poruszała go swoją bliskością. Intrygowała go.
Nie była piękna, lecz niebezpiecznie kusząca. Patrzył na nią
i  w  myślach powtarzał „moja”. Nie do końca świadomie. Salim
był nowoczesnym mężczyzną, który obracał się w  pełnej
konkretów rzeczywistości, bazował na faktach i  wielokrotnie
wszystko sprawdzał. Mimo to ufał swojemu instynktowi, który
niejednokrotnie ratował go z  opresji. Uśmiechnęła się jeszcze
szerzej i Salim znów poczuł to niezwykłe ciepło rozchodzące się
po nim jak poranne słońce po schłodzonej nocą ziemi.
–  Może pan zamówić dudziarza na poranne budzenie.
Wątpię jednak, czy zyskałby pan popularność wśród gości.
Jej śmiech wywołał falę podniecenia, które osłabiło mu
kręgosłup, ugięło nogi i  zmusiło do zasłonięcia grożącego
eksplozją rozporka. Jego ciało właśnie tak reagowało na
atrakcyjność kobiet. Zupełnie inaczej wyglądało podniecenie,
gdy pędził przed siebie na nieokiełznanym koniu. Kiedy o  tym
myślał, odwróciła się, jakby chciała podziwiać widok doliny
w  gasnącym świetle, a  może dać mu do zrozumienia, że czas
zakończyć rozmowę i  wrócić na bal, że wcale nie była nim
zainteresowana, mimo spojrzeń, które mu wysyłała. Wycofanie
się nie wchodziło w grę. Ucieczka? Nigdy.
Tuż za jego plecami otworzyły się przeszklone drzwi.
Pojawił się kelner z tacą i dwoma kieliszkami szampana. Salim
uniósł je i  zaoferował jej jeden z  nich. Odwróciła się w  jego
stronę. Stał teraz wystarczająco blisko, by odkryć, że jej oczy
były srebrzystoszare, jak tafla jeziora za jej plecami albo jego
oficjalny bułat.
– Zamówił pan szampana?
Jej słowa były jak ostre noże. Wyczytał w jej oczach… Może
nie gniew, ale cień czegoś zaskakującego w  przypadku tak
Zgłoś jeśli naruszono regulamin