Michał Bilewicz - Traumaland.pdf

(1663 KB) Pobierz
Michał Bilewicz
Traumaland
Polacy w cieniu przeszłości
Wstęp
 
Tramwaj 35 rusza z przystanku Muranowska. Po prawej widać inne
tory, a  w  zasadzie pomnik torów z  platformą wagonu towarowego.
Na platformie stos krzyży, takich jak na leśnych mogiłach żołnierzy.
Wśród nich kilka krzyży prawosławnych i  żydowskie macewy.
Pomnik Poległym i  Pomordowanym na  Wschodzie. Co  jakiś czas
rodziny katyńskie i  ostatni sybiracy przychodzą tu  wspominać
swoich bliskich. To  dawny plac Muranowski, miejsce krwawych
walk na początku powstania w warszawskim getcie.
Tramwaj skręca. Niespiesznie wtacza się na  ulicę Stawki, jedzie
środkiem ulicy. Wokół nowe budynki, drogie osiedla, wśród których
gdzieniegdzie wystają resztki dawnych murów z  drutami
kolczastymi. Pozostałości tragedii tego miejsca. Tramwaj zwalnia.
Po  obu stronach modernistyczna zabudowa z  lat trzydziestych.
Przystanek Dzika. Trudno tu  jednak dostrzec przedwojenny urok
modernistycznych domów. Architekt Tadeusz Ćwierdziński
zbudował nowe, funkcjonalne budynki służące ludziom. Miały się
odróżniać od  ciemnych, zatęchłych kamienic, które dominowały
wówczas na  Muranowie. Szkoły czy urzędy publiczne miały być
pełne światła, powietrza, symbolizować świetlaną przyszłość kraju.
Jednak żadna z kamienic nie dotrwała do naszych czasów. A budynki
po  obu stronach ulicy Stawki chyba nikomu na  świecie nie kojarzą
się z przyszłością.
Wychodzę z  tramwaju na  tym osobliwym przystanku. Pędzący
kierowcy samochodów często zapominają o zatrzymaniu się, widząc
zwalniający tramwaj albo przechodniów na  pasach. Co  kilka lat
gazety piszą, że  znowu na  Stawkach samochód potrącił człowieka.
Mieszkańcy wielokrotnie prosili o  zainstalowanie sygnalizacji
świetlnej, ale się nie doprosili.
Pracuję w  jednym z  budynków-ostańców. Z  przystanku
tramwajowego mam dosłownie kilka kroków do  pracy. Długi
korytarz malowany farbą olejną z obowiązkową lamperią. No i mój
mały pokój. Jest okres sesji egzaminacyjnej, więc tym razem
na  korytarzu nie słyszę już gwaru studentów. Siedzą w  bibliotece,
czytają w  domu podręczniki i  prezentacje z  wykładów. My,
pracownicy Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego,
mamy chwilowo spokój. Możemy się skupić na  pracy, wyglądając
od czasu do czasu przez zakratowane okna na ruchliwą ulicę.
To miejsce na  ulicy Stawki, między budynkiem Wydziału
Psychologii UW a Zespołem Szkół Licealnych i Ekonomicznych nr 1,
jest naznaczone swoją dramatyczną historią. Pojawia się
w  niezliczonych filmach historycznych, jego zdjęcia widnieją
na kartach książek o wojnie. Kiedyś na końcu korytarza na parterze
mieliśmy pokój gościnny dla uczonych z  całego świata, którzy nas
odwiedzali. Był wśród nich izraelski profesor Yechiel Klar, którego
nazwisko pojawi się jeszcze na  kartach tej książki. Później przez
wiele lat opowiadał o  tym szczególnym doświadczeniu. Nawiedzały
go koszmary, nie mógł spać. W końcu przeniósł się do innego lokum.
Koszmary minęły. „Słyszałam kroki, jak się śmieje jakaś mała
dziewczynka. Zapaliłam światło i  zobaczyłam przed oczami całą
żydowską rodzinę”, mówiła kobieta mieszkająca w tej okolicy, jedna
z  bohaterek filmu dokumentalnego
Muranów
w  reżyserii Chena
Shelacha. W  filmie kilka młodych osób mieszkających na  terenie
warszawskiego Muranowa opowiada o specyficznym odczuciu życia
w miejscu nawiedzonym przez swoją historię.
Skąd zatem te  duchy? Wystarczy popatrzeć na  tablice i  pomniki.
Zwykle ich nie zauważamy, przechodzimy obok. Są  elementem
krajobrazu. Obok mojego okna wisi ciemna tablica z  napisem
wykutym w  dwóch językach. „Stawki 5/7. Z  tego budynku komenda
SS  nadzorowała w  latach 1942–1943 Umschlagplatz, na  który
codziennie spędzano tysiące mieszkańców getta, aby wywieźć ich
do  obozu śmierci w  Treblince”. Na  budynku naprzeciw, tym,
w  którym dziś mieści się zespół szkół licealnych, wisi podobna:
„Stawki 6/8. W  tym budynku szkoły i  przejściowo szpitala
żydowskiego przetrzymywano Żydów przed ich wywiezieniem
do  Treblinki”. Przy niej tablica z  kotwicą Państwa Podziemnego
i  napisem „1  sierpnia 1944 w  pierwszych godzinach powstania
warszawskiego oddział Armii Krajowej Kedyw kolegium A  pod
dowództwem por. «Stasinka» Stanisława Sosabowskiego, zdobył
po  walce z  załogą niemiecką SS  ten budynek, uwalniając
jednocześnie uwięzionych tu  około 50  Żydów deportowanych
z  różnych krajów Europy. Po  okresie konspiracyjnych działań
dywersyjnych oddział stanął do  otwartej walki z  wrogiem
na  powstańczym szlaku bojowym Wola, Stawki, Stare Miasto,
przebicie do  Śródmieścia, Saski Ogród, Czerniaków, ul. Wilanowska
(…)”. Na  bocznej ścianie budynku wybito inskrypcję z  Księgi Hioba:
„Ziemio, nie kryj mojej krwi, iżby mój krzyk nie ustawał”. Obok niej
pomnik z  lat osiemdziesiątych symbolicznie upamiętniający imiona
ofiar Umschlagplatzu.
Pomniki, kamienie, tablice, nazwy ulic. Obok domów-ostańców
są  też ludzie-ostańcy. Choć trudno w  to uwierzyć, dotrwali
do  naszych czasów. Nasi dziadkowie, pradziadkowie, znajomi. Ich
relacje i  wspomnienia kontrastują z  martwym językiem tablic
i  oficjalnych upamiętnień. Marek Edelman, który oglądał
to przerażające miejsce jako goniec w szpitalu, walczył w powstaniu
w warszawskim getcie, a po wojnie został lekarzem, do końca życia
mieszkał w  Polsce. Podobno nawet zachodni badacze Holokaustu
w  latach osiemdziesiątych nie potrafili uwierzyć, że  Edelman żyje.
Co  roku w  kwietniu pojawiał się na  Stawkach w  towarzystwie
przyjaciół i licznych warszawiaków.
Fala ludzka napływa, rośnie, zalewa cały plac, trzy duże
trzypiętrowe budynki poszkolne. Ludzi jest więcej, niż wymaga
tego czterodniowy nawet kontyngent, ludzie są na zapas. Po 4–5
dni czekają na  załadowanie do  wagonów. Ludzie wypełniają
każdą wolną przestrzeń, cisną się do  gmachów, biwakują
Zgłoś jeśli naruszono regulamin