LA 01 Ruchomy cel A5.pdf

(2079 KB) Pobierz
Ross Macdonald
Ruchomy cel
Przełożyła Zofia Zinserling
Tytuł oryginału: The Moving Target
Wydanie oryginalne 1949
Wydanie polskie 1979
Słynny bohater Rossa Macdonalda, Lew Archer, zostaje
zaangażowany przez żonę milionera Samprasa. Ma odnaleźć jej
zaginionego męża.
Prywatny detektyw, penetrując półświatek Los Angeles,
odkrywa w życiu starszego pana coraz więcej tajemnic i
podejrzanych znajomości (była aktorka filmowa-alkoholiczka,
młoda narkomanka, guru-szarlatan ze Świątyni w Chmurach).
Poszukiwania porywaczy i ofiary stają się coraz bardziej
niebezpieczne dla samego detektywa; im bliżej jest celu, tym
częściej kierują się ku niemu lufy rewolwerów - nie wiadomo już,
kto jest ściganym, a kto ścigającym. Gdy wreszcie zagadka
tajemniczego zniknięcia zostaje rozwikłana, rozwiązanie okaże się
absolutnym zaskoczeniem...
-2-
Rozdział 1.
Taksówka skręciła z autostrady U.S. 101 w kierunku morza.
Droga pętlą opasywała podnóże brunatnego pagórka i nikła w
kanionie porośniętym karłowatymi dębami.
- To jest kanion Cabrillo - powiedział kierowca.
Jak okiem sięgnąć, nie widać było domów.
- Ludzie tutaj mieszkają w jaskiniach?
- Też coś. Posiadłości są nad oceanem.
Minutę później poczułem zapach morza. Za kolejnym zakrętem
znaleźliśmy się w przybrzeżnej strefie chłodu. Napis na tablicy
przy drodze głosił: „Własność prywatna. Zezwolenie na przejazd
może być w każdej chwili cofnięte”,
Karłowate dęby ustąpiły miejsca rzędom palm i cyprysowych
żywopłotów. W przelocie migały tryskające wodą spryskiwacze
na trawnikach, obszerne białe werandy, dachy kryte czerwoną
dachówką i zaśniedziałą miedzią. Rolls-Royce z kociakiem za
kierownicą przemknął koło nas niczym podmuch wiatru,
wywołując uczucie nierealności.
Bladobłękitna mgiełka w dolnym kanionie przypominała
dymek, jaki wydzielają tlące się banknoty. Nawet morze,
widziane poprzez ten opar, wydawało się czymś drogocennym -
było jasnoniebieskie i wypolerowane jak kamień: lity klin w
wylocie kanionu. Własność prywatna: gwarantowany trwały kolor
nie ogranicza „ego” właściciela. Nigdy jeszcze Pacyfik nie
sprawiał wrażenia tak małego,
Skręciliśmy na drogę dojazdową między dwoma stojącymi na
straży cisami i pokluczywszy chwilę w sieci prywatnych szos
wydostaliśmy się nad ocean, głęboki i rozległy, sięgający aż po
Hawaje. Dom stał na urwistym zboczu skalnym, zwrócony tyłem
do kanionu. Był długi i niski, Skrzydła, zbiegające się pod kątem
-3-
rozwartym, wskazywały na morze jak masywny biały grot strzały.
Za zasłoną krzewów błysnęła biel kortów tenisowych, zamigotała
niebieskawa zieleń basenu.
Taksówkarz zakręcił na wachlarzowatym podjeździe,
zatrzymując wóz koło garaży.
- To tutaj mieszkają jaskiniowcy. Wejdzie pan drzwiami dla
służby?
- Nie zadzieram nosa.
- Mam zaczekać?
- Chyba tak.
Na kuchenną werandę wyszła tęga kobieta w niebieskim
płóciennym kitlu i patrzyła, jak wysiadam z taksówki.
- Pan Archer?
- Tak. Czy pani Sampson?
- Nazywam się Kromberg. Jestem tutaj gospodynią. - Uśmiech
przemknął po jej pobrużdżonej twarzy jak promień słońca po
zaoranym polu. - Może pan zwolnić kierowcę. Feliks odwiezie
pana do miasta, jak pan skończy.
Zapłaciłem taksówkarzowi i zabrałem torbę z tylnego siedzenia.
Stałem lekko zakłopotany trzymając ją w ręku. Nie wiedziałem,
czy praca zapowiada się na godzinę, czy na miesiąc.
- Zaniosę torbę do schowka - zaproponowała gospodyni.
- Chyba nie będzie panu potrzebna.
Poprowadziła mnie przez kuchnię, lśniącą od chromu i
porcelany, do hallu, chłodnego i sklepionego jak w klasztorze, a
stąd do kabiny, która za naciśnięciem guzika podjechała na
pierwsze piętro.
- Wszelkie nowoczesne udogodnienia - przemówiłem do jej
pleców.
-4-
- Musieli zainstalować windę po wypadku pani Sampson z
nogami. Kosztowała siedem i pół tysiąca dolarów.
Jeśli to miało mnie uciszyć, rzeczywiście poskutkowało.
Zapukała do drzwi po przeciwnej stronie hallu. Nikt nie
odpowiedział. Zapukała raz jeszcze i wprowadziła mnie do
wysokiego białego pokoju, zbyt dużego i pustego, żeby mógł
należeć do kobiety. Nad imponującym łożem wisiał obraz
przedstawiający zegar i mapę, a na toalecie leżał damski kapelusz.
Czas, przestrzeń i seks. Wyglądało to jak Kuniyoshi.
Pościel była zmięta, ale łóżko puste.
- Proszę pani! - zawołała gospodyni.
Odpowiedział jej opanowany głos:
- Jestem na tarasie. Czego chcesz?
- Przyszedł pan Archer... ten pan, po którego pani depeszowała.
- Poproś go tutaj. I przynieś mi jeszcze kawy.
- Wyjdzie pan oszklonymi drzwiami - wskazała je oddalając się
gospodyni.
Pani Sampson podniosła wzrok znad książki, kiedy się
pojawiłem. Na wpół leżała na szezlongu, zwrócona plecami do
przedpołudniowego słońca, owinięta ręcznikiem. Obok stał fotel
na kółkach, ale nie sprawiała wrażenia inwalidki. Była bardzo
chuda i smagła, spieczona na tak ciemny brąz, że jej ciało
wydawało się twarde. Wyblakłe włosy, poskręcane na wąskiej
głowie w drobne loczki, przypominały kulki bitej śmietany. Wiek
miała równie trudny do określenia jak figurka wyrzeźbiona z
mahoniu.
Opuściwszy książkę na brzuch, podała mi rękę.
- Słyszałam o panu. Millicent Drew mówiła, że jej pan pomógł
rozwieść się z Clyde'em. Nie powiedziała właściwie jak.
- To długa historia - odparłem. - I wstrętna.
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin