Na domiar A5.pdf
(
2111 KB
)
Pobierz
Sarah-Kate Lynch
Na domiar złego
Przełożyła z angielskiego Teresa Komłosz
Tytuł oryginalny: On Top of Everything
Rok pierwszego wydania: 2008
Rok pierwszego wydania polskiego: 2010
Florence jest szczęśliwą żoną i matką oraz współwłaścicielką
sklepu ze starymi meblami, który dzięki jej usposobieniu cieszy
się sympatią lokalnej społeczności. W ciągu jednego dnia życie
Florence wywraca się do góry nogami. Jej wspólniczka przejmuje
interes, a mąż, od którego oczekiwała wsparcia, oznajmia, że
odchodzi, bo zakochał się w mężczyźnie...
Czy Florence weźmie sobie do serca radę jednej z dawnych
klientek, że zamiast się nad sobą użalać, należy wziąć sprawy w
swoje ręce? Czy los da jej szansę na kolejne uczucie, a pomysł
urządzenia w rodzinnym domu wymarzonej herbaciarni uda się
zrealizować? Piękna opowieść o tym, że zmian niekoniecznie
trzeba się bać.
-2-
Wszystkim tym, którym zdarzyło się mieć zły dzień.
Albo tydzień.
Albo miesiąc.
-3-
1.
W chwili, gdy Whiffy O'Farrell cisnął wiktoriańskim nocnikiem
w lustro z okresu regencji, powinnam już była wiedzieć, że moje
dni pośród antyków są policzone. A właściwie, mówiąc
precyzyjniej, moje godziny.
To, jeśli nie inne rzeczy, naprawdę powinnam była przewidzieć.
Osobiście nie miałam nic przeciwko biednemu Whiffy'emu
(Ang. - śmierdzący (wszystkie przypisy od tłumaczki).). Nie
pachniał zbyt świeżo, stąd przezwisko, ale jak na kogoś
mieszkającego na ulicy miał naprawdę całkiem niezłe maniery.
Lepsze niż większość ludzi, którzy nie mieszkają na ulicy. Ilekroć
przychodził do naszego sklepu w zachodniej części Londynu -
mniej więcej co dwa tygodnie, żeby popatrzeć na zegarki z
dewizkami - zawsze z wdziękiem przyjmował filiżankę herbaty i
słodką przekąskę, jaką akurat miałam do zaoferowania.
Zapewne istniała możliwość, że inni właściciele sklepów z
antykami regularnie częstowali go herbatą i ciastem, więc
dokładnie tego samego oczekiwał i od nas. Wydaje mi się to
jednak wątpliwe, ponieważ żaden inny sklep z antykami, do
którego kiedykolwiek zajrzałam, nie oferował ludziom
poczęstunku. My traktowałyśmy w ten sposób wszystkich
klientów (czy odwiedzających, bo większość raczej się zaliczała
do tych drugich). Uważałam, że na tym polegała nasza
odmienność, to nas odróżniało od niezliczonej ilości tego typu
sklepów w mieście, prawie identycznych, i nie widziałam
powodu, by pomijać Whiffy'ego tylko dlatego, że zazwyczaj
żywił się tym, co znalazł w śmieciach.
Niejeden raz widziałam, jak w poszukiwaniu resztek jedzenia
rozgrzebywał zawartość wielkiego czarnego pojemnika na końcu
Formosa Street, za rogiem, niedaleko sklepu. Tymi samymi
-4-
grubymi palcami, którymi wyciągał niedojedzone kanapki,
trzymał filiżankę z cieniutkiej chińskiej porcelany, popijając ze
mną herbatę. Zastanawiałam się czasem, co sprawiło, że znalazł
się w takim położeniu. Może miał gdzieś żonę, która nie mogła
zrozumieć, dlaczego pewnego dnia wyszedł po zakupy i nigdy nie
wrócił? Córkę, która mijając go w autobusie, odwracała głowę w
drugą stronę? Syna, który nie chciał mieć własnych dzieci,
ponieważ jego ojciec skończył jako bezdomny?
Z pewnością był kloszardem, co do tego nie miałam
wątpliwości, ale trzymał się pewnie na nogach i choć biły od
niego różne zapachy (a zapewniam, że stanowiły bogaty koktajl),
nigdy nie poczułam wśród nich alkoholu. Nie pił, tego byłam
pewna, ale czasami zdarzało mu się mamrotać coś niewyraźnie,
kiedy oglądał dewizki i breloczki. W takich wypadkach moja
wspólniczka Charlotte sykała głośno „pst, pst” i wyprowadzała go
na ulicę, odwracając przy tym twarz, żeby nie wdychać
smrodliwych wyziewów. Następnie pędziła do maleńkiej toalety
na zapleczu i myła ręce z gorliwością, która wydawała mi się
przesadna.
- Słowo daję, Florence - mówiła do mnie karcącym tonem,
szorując palce niemal do krwi organicznym mydłem L'Occitane. -
Musisz go zapraszać? To sklep z antykami, nie garkuchnia dla
ubogich.
Jednak kiedy nie było Charlotte, pozwalałam Whiffy'emu
zostać. Było w nim coś, co trącało czułą strunę w moim sercu
(zbyt łatwo rezonującą, jak stwierdził kiedyś mój mąż Harry,
wprawdzie z sympatią, ale później musiałam sprawdzić to pojęcie
w słowniku, by się upewnić, że ma pozytywne znaczenie).
Whiffy patrzył na mnie z taką wdzięcznością, podnosząc
elegancko na widelczyku kęs biszkopta do prawie bezzębnych ust,
że nie mogłam się powstrzymać i posyłałam mu uśmiech zachęty.
Następnie, dopiwszy herbatę, ocierał skołtunioną brodę brudną
-5-
Plik z chomika:
entlik
Inne pliki z tego folderu:
Nsc A5.7z
(3781 KB)
Nie chlebem A5.pdf
(2639 KB)
Nie chlebem A5.doc
(2080 KB)
Ndz A5.7z
(3838 KB)
Na domiar A5.pdf
(2111 KB)
Inne foldery tego chomika:
La Brooy Melanie
La Fontaine Jean
La Mure Pierre
Lach Ewa
Lackey Mercedes
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin