Wandzel Tomasz - Blanka L. Sława, pieniądze i seks.pdf

(1249 KB) Pobierz
T O MA SZ WANDZEL
Blanka L
Sława, pieniądze i seks
@lindcopl
e-mail: info@lindco.se
Tytuł oryginału:
Blanka L – Sława, pieniądze i seks
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w
środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Lind&Co Polska sp. z o o.
Wydanie I, 2023
Projekt okładki: Marlena Sychowska
Copyright © dla tej edycji: 
Wydawnictw0 Lind&Co Polska sp. z o o, Gdańsk, 2023
ISBN 978-83-67494-86-1
Opracowanie ebooka
Katarzyna Rek
Waterbear Graphics
SPIS TREŚCI
Okładka
Strona tytułowa
Karta redakcyjna
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Epilog
Polecamy również
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Każda historia, tak samo jak ludzkie życie ma początek i koniec. Jednak czasami lepiej opowiedzieć coś od środka,
oszczędzając innym zbędnej paplaniny. A to o swoim dzieciństwie i sraniu w pieluchy, a to o opluwaniu rodziców
znienawidzoną kaszką, która według agencji reklamowych ma być tą najlepszą na świecie. Zacznijmy więc od tego,
że w dość krótkim czasie musiałem zdobyć pół miliona. Tak bajońskiej sumy nie można po prostu zarobić uczciwą
pracą. Szczęśliwcy, którzy jakimś cudem tego dokonali, przy okazji dorobili się garbu na plecach, artretyzmu,
krótkowzroczności, miażdżycy i  wielu innych bonusów, jakie niesie ze sobą starość. Ja nie miałem tyle czasu,
dlatego moje przedsięwzięcia musiały bardzo szybko przynieść plon stokrotny. Przeczytałem to w  Biblii, gdy
przygotowywałem się do I Komunii Świętej i mi się spodobało, choć teraz moje relacje z Najwyższym znacznie się
rozluźniły i nie są już tak zażyłe jak w pierwszych latach podstawówki. Z długiej listy pomysłów wykreślałem kolejno
wszystkie, których szansa powodzenia była mniejsza niż trafienie szóstki w  totka lub główna wygrana w  jakimś
teleturnieju. W końcu został ten jeden. Najbardziej szalony, kreatywny i obiecujący. I wcale nie był nim napad na
Narodowy Bank Polski! Tym genialnym pomysłem było spisanie prawdziwej biografii jednej z  największych
celebrytek ostatnich kilku lat, a Blanka Lipiec z pewnością do takich należała. Na pierwszy, drugi, a nawet i trzeci
rzut oka plan nie miał prawa się udać. Jak zwykły chłopak z warszawskiej Pragi mógł poznać sekrety gwiazdy tego
formatu? Jednak ja, choć sam byłem zwykłym jopkiem, miałem wyjątkową damę w  rękawie, która bywało, że
zmieniała się w  prawdziwego asa, a  czasami nawet jokera. Była nią moja siostra, która od kilkunastu miesięcy
pracowała jako osobista asystentka Blanki Lipiec. Jak Ola zdobyła tę robotę, tego nie wiedziałem. I szczerze mówiąc,
ta wiedza nie była mi do niczego potrzebna. Najważniejsze, że siostra stała się moim osobowym źródłem
informacji, jak wywiad nazywał mało istotnych szpicli. Oczywiście nie miała świadomości, iż przekazując mi mniej
lub bardziej pikantne szczegóły z życia swojej chlebodawczyni, podcina gałąź, na której Blanka uwiła sobie wygodne
gniazdko. Tym samym przyczyniając się do jej upadku. Zbieranie materiału szło na tyle sprawnie, że po kilku
miesiącach, mogłem śmiało przystąpić do kreślenia życiorysu ofiary. Jednak wydarzenia pewnej nocy sprawiły, że
tempo prac przyśpieszyło, jak in lacja drenująca portfele Polaków, a ja byłem niczym Dione dla Saturna, blisko, ale
nie za blisko, by nie wzbudzać podejrzeń.
Noc z trzydziestego pierwszego grudnia na pierwszego stycznia była dla mnie, podobnie jak dla wielu innych
trudniących się przewozem osób, jedną z  najbardziej pracowitych w  roku. Nie traktowałem tego jednak
w  kategoriach etatowej roboty. Wszak byłem jeszcze studentem dziennikarstwa. Tylko czasami dorabiałem jako
znienawidzony przez korporacyjnych taksówkarzy, a uwielbiany przez chytrych warszawiaków uberowicz. Parałem
się tym od pięciu lat, czyli od chwili, gdy po twardych negocjacjach, w jednym z gnieźnieńskich komisów, stałem się
szczęśliwym posiadaczem golfa czwórki z dwa tysiące szóstego, w kolorze butelkowej zieleni.
Historia pojazdu przedstawiona przez pana Jurka miała w  sobie tyle magii, że połknąłem ją jak ryba haczyk.
Samochód miał pochodzić od nauczycielki wychowania fizycznego z  Berlina, która mieszkała zaledwie pięćset
metrów od szkoły, więc auta używała wyłącznie do robienia cotygodniowych zakupów, w  oddalonym o  pięć
kilometrów hipermarkecie. Dodatkowo była niepalącą, bezdzietną starą panną, dzięki czemu wnętrze golfa
pachniało nowością, a  lakier pokryty odpowiednią warstwą wosku błyszczał się i  mienił jak bombka na choince.
Jednym słowem, samochód wyglądał prawie jak z salonu. Kluczowe było oczywiście słowo „prawie”, bo do dzisiaj nie
udało mi się logicznie wyjaśnić tych siedemdziesięciu tysięcy przebiegu, mimo zastosowania różnych działań
matematycznych. Podobnie jak niemal wypolerowanych na błysk tarcz hamulcowych, mogących robić za lustro
łazienkowe i lekko skrzywionej podłużnicy. Wszystko to dowodziło, że golfik miał swoje słodko-gorzkie tajemnice,
o  których wiedział jedynie on. Wspomniane deficyty ujawniły się dopiero po kilku tygodniach, więc wizyta
Zgłoś jeśli naruszono regulamin