Zapach A5.doc

(2185 KB) Pobierz
Zapach gorzkich pomarańczy




Kate Lord Brown

Zapach gorzkich pomarańczy

 

 

Przełożyła Bożena Kucharuk

Tytuł oryginalny: The Perfume Garden

Rok pierwszego wydania: 2013

Rok pierwszego wydania polskiego: 2013

 

 

Pobudzająca wyobraźnię opowieść o utraconej miłości i rodzinnych sekretach, sięgająca czasów hiszpańskiej wojny domowej.

W przepięknej scenerii wzgórz Walencji stoi zapomniany dom, który przetrwał serię niszczycielskich najazdów wojsk generała Franco i rodzinnych dramatów. Czas odcisnął na nim swoje piętno: bielone ściany posiadłości się sypią, a zadbany ogród zamienił się w dziki gąszcz splątanych winorośli i drzewek pomarańczy.

Emma Temple, znana i ceniona perfumier, jest pierwszą od siedemdziesięciu lat osobą, która przekroczy jego próg. Klucz, razem z plikiem starych listów, otrzymała w spadku po matce, Liberty. Do Hiszpanii przyjeżdża, by odpocząć od londyńskiego zgiełku i osobistych problemów, a także przywrócić podupadłej willi dawny blask. Mimo niewątpliwego uroku domu w Walencji, każdy kąt przypomina Emmie tragiczne wydarzenia, które się w nim rozegrały. Z każdym otwartym schowkiem i podniesionym przedmiotem Emma poznaje niezwykłą historię tego miejsca, swojej rodziny i utraconych marzeń.


Rozdział 1. Hiszpania, wrzesień 1936.

Ostatniej jesieni swego życia leżała na plecach w spłowiałej falującej trawie i grzejąc się w promieniach andaluzyjskiego słońca, wodziła wzrokiem za samotnym białym motylem fruwającym w słabym wietrze. Po niebie leniwie przesuwały się chmury. W pewnej chwili przewróciła się na brzuch, naciągnęła migawkę w swoim rolleiflexie i uniosła go do oka.

- A, tu jesteś - mruknął leżący nieopodal Capa. Zmrużył oczy i zapatrzył się na wzgórze. Stali tam trzej żołnierze z odbezpieczonymi karabinami, wycelowanymi przez równinę w stronę gór. - Wszędzie cię szukałem. Myślałem, że utraciłem moją pequeña rubia, moją blondyneczkę... Wyglądasz jak lisek kryjący się w trawie. - Pocałował dziewczynę w ramię, po czym szybkim ruchem sięgnął po leicę. Słońce odbijało się w obiektywach aparatów. Jak na komendę zaczęli robić zdjęcia.

- Nudziłam się. Myślałam, że przez całe popołudnie będziesz grał w karty.

Gerda wybrała ujęcie - na pierwszym planie źdźbła trawy, dalej lśniące od potu twarze żołnierzy. Ustawiła ostrość na grupkę mężczyzn. Obiektyw obracał się bezszelestnie w jej palcach. Słońce prażyło bezlitośnie, ze wzgórza niósł się śpiew cykad.

- Nic się tam nie dzieje, chłopaki łażą i wyjadają najlepsze szynki w mieście. - Capa wsparł łokcie na spękanej ziemi.

Gerda oblizała wargi. Miały smak soli i kurzu. Zdała sobie sprawę, że jest głodna, ale tego ranka światło było tak wspaniałe, powietrze tak przejrzyste, że nie chciała stracić okazji na zrobienie doskonałego zdjęcia i nie miała czasu na jedzenie.

- Musimy wysłać coś naprawdę dobrego, André. Czas wracać do Madrytu. A tak swoją drogą gdzie my jesteśmy? Koło Espejo?

- Tak, gdzieś w pobliżu Cordoby. Myślę, że kierujemy się do Cerro Muriano... - Capa był zajęty ustawianiem obiektywu.

Wyczuła, że jest nieobecny duchem, skupiony na czymś, co uznał za niezwykle istotne. Często zdarzało mu się to podczas pracy z aparatem. Gerda przypomniała sobie, jak będąc dzieckiem, w Niemczech, goniła motyla, starając się go złapać w złożone dłonie. To wspomnienie było dla niej swoistą definicją fotografii, ilekroć chciała utrwalić fascynujący układ barw i światłocieni. Pomyślała, że Capa i ona są myśliwymi, łowcami światła. Capa wycelował obiektyw aparatu w stronę mężczyzny stojącego samotnie na wzgórzu. Młody człowiek miał na sobie białą koszulę, skórzany pas z nabojami, w prawej ręce trzymał karabin. Wyglądał jak cywil, który wybrał się na polowanie na króliki, a nie jak żołnierz w czasie wojny.

- Za daleko. - Przesunął się w przód na brzuchu. - Co ci zawsze powtarzam?

- Że jeśli zdjęcie nie jest dostatecznie dobre, to znaczy, że nie jestem dostatecznie blisko. - Gerda odgarnęła rudoblond włosy z czoła.

Capa uśmiechnął się z wyraźną satysfakcją.

- Widzę, że szybko się uczysz. - Zacisnął dłoń w pięść i uniósł rękę. - Naprzód!

Zaczęli wdrapywać się na wzgórze, śmiejąc się przy tym jak dzieci. Jej buty o podeszwach ze sznurka z cichym szelestem ślizgały się na suchej trawie.

Uniosła aparat. Zrobiła parę zdjęć dwóm żołnierzom, których karabiny wydawały się kłuć niebo, podobnie jak ostre łodygi traw. Smagłe twarze mężczyzn miały barwę ziemi.

Capa wstał i podszedł do żołnierzy energicznym krokiem.

- Salud!

Gerda przykucnęła, by zmienić film. Kiedy wstała, dostrzegła w oddali grupy żołnierzy republikańskich. Wychudłe postacie w obdartych ubraniach przycupnięte w trawie przypominały stado owiec pasące się na wzgórzu; nad nimi rozpościerało się niebo ze skłębionymi chmurami, jak z obrazów El Greca. Wstrzymała oddech, mocno ścisnęła gruby skórzany pas przy niebieskim kombinezonie, mono, i dotknęła pistoletu. Wprawdzie nie znajdowali się w centrum walk, jednak przeczuwała, że spokój nie potrwa długo. Zasłoniła oczy, robiąc daszek z dłoni, i uważnie rozejrzała się po równinie ciągnącej się aż po odległe góry o odcieniu lawendowym. Nawet tutaj, z dala od frontu, mogli kryć się snajperzy. Z kieszeni na piersi wyjęła puderniczkę i uszminkowała usta jasnoczerwoną pomadką. Starła kurz z czoła i policzków. Usłyszała śmiech Capy.

- Rozmawiałem z chłopakami. Idziemy - oznajmił. Gdy się do niej zbliżył, poczuła znajomy przypływ pożądania. Tak było od ich pierwszego spotkania w Paryżu. - Zrobimy jeszcze parę zdjęć i wracamy do Madrytu.

Wsunęła dłoń w jego gęste ciemne włosy, ujęła nieogolony podbródek.

- Chodźmy do hotelu...

- No właśnie. - Otoczył ją ramieniem. - Świetny pomysł, panno Taro.

- Prawdę mówiąc, marzę o ciepłej kąpieli i czystym łóżku, panie Robercie Capa. - Wyzwoliła się z jego objęć i wysforowała naprzód.

- André! - zawołał za nią. - Dla ciebie nie jestem Capa. Zawsze będę twoim André.

- Zawsze - przytaknęła z uśmiechem. Spojrzała w niebo, osłaniając oczy dłonią. - Tak czy owak, Robert Capa jest w równym stopniu tobą jak mną. - Obróciła się w jego stronę. - Stworzyliśmy go. To najlepszy fotoreporter wojenny na świecie. Amerykanin.

- Tak o mnie mówisz? - Uniósł aparat. - Pewnego dnia uczynię z ciebie uczciwą kobietę i się z tobą ożenię. - Przystanął, by przewinąć film.

Gerda popatrzyła na niego przez ramię, szybko schodząc ze wzgórza.

- Zobaczymy, André. Najpierw zajmijmy się tworzeniem legendy Roberta Capy.

Patrzyła, jak jej towarzysz wbiega na wzniesienie, unosi leicę i kieruje obiektyw w stronę jednego z żołnierzy. Szczęknęła migawka, w tej samej chwili gdzie indziej ktoś nacisnął spust i żołnierz upadł, na zawsze utrwalony w kadrze pomiędzy niebem a ziemią.


Rozdział 2. Londyn, 11 września 2001.

Widzisz, Em, lekarze mówią, że zostawienie listu do Ciebie da mi poczucie „domknięcia” (co za koszmarne słowo). Zapytałam: „Czy naprawdę sądzicie, że uda mi się zawrzeć wszystkie moje życiowe doświadczenia w jednym liście? Czy dam radę przekazać córce wszystko, co bym chciała, na kilku kartkach?”. I oczywiście okazało się, że nie potrafię. Dobrze mnie znasz, kochanie, wiesz, że zawsze dużo mówię.

 

Emma ujrzała oczami wyobraźni matkę - Liberty - siedzącą przy kuchennym stole w domu babki Freyi. Ta scenka musiała mieć miejsce w późnych latach siedemdziesiątych, jako że w świetle porannego słońca kasztanowe włosy Liberty lśniły jak u Kate Bush, a w radiu śpiewał zespół Blondie. Liberty coś mówiła, żywo przy tym gestykulując, Freya pokładała się ze śmiechu. Emma, zwinięta w kłębek w psim koszyku przy palenisku, jadła grzankę i tuliła nowego szczeniaka mopsa, należącego do Charlesa. Pamiętała charakterystyczny zapach domu, zaparzanej kawy, świeżych grzanek, herbatnikowego zapachu psa drapiącego pazurkami zieloną tarczę z napisem „Reprezentantka Szkoły” przypiętą do wełnianego pulowera. Czasami wspomnienia przechowują się w obrazach albo melodiach, jednak dla Emmy utrwalały się przede wszystkim w zapachach. Wiele się nauczyła od matki i już jako dziecko instynktownie wyczuwała nuty zapachu harmonizujące z wonią jej wymarzonego „domu”.

- Emmo, wstań, kochanie - powiedziała Freya. - Popatrz tylko na siebie, twój szkolny strój jest cały w psiej sierści.

Emma pamiętała ciepło psa, cudne płowe stworzonko wiercące się w jej rękach. Pamiętała, jak Liberty łaskotała ją dopóty, dopóki obie nie znalazły się na podłodze, zanosząc się śmiechem, a szczeniak skakał dookoła. Kiedy matka ją tuliła, Emma wdychała woń jej perfum. Liberty zawsze pachniała jak różany ogród w pełni rozkwitu; był to zapach ciepły, pełen słońca, poświęcony jednej, dominującej kwiatowej nucie, soliflore.

 

Wybacz, dałam się trochę ponieść emocjom. Zostawiłam Ci całe pudełko listów, z radami na różne życiowe okoliczności, jakie przyszły mi do głowy. Dołączyłam też do nich mój ostatni notes. Lubię sobie wyobrażać, że podejmujesz pracę tam, gdzie ją przerwałam. Em, obiecaj, że będziesz kontynuować moje dzieło. Korzystaj z tego, co ci zostawiam, i stwórz cudowności.

 

Emma wsparła łokieć o stojącą z boku walizkę. Podróżowała od wielu miesięcy, jednak dopiero teraz, kiedy autobus Routemaster linii 22 przedzierał się Kings Road w porze lunchu, poczuła upływ czasu. Był chłodny szary dzień, jeden z wielu podobnych w Londynie. Jesienny wiatr miotał liśćmi na chodnikach. Miała wrażenie, że nic się tu nie zmieniło oprócz niej samej. Znów poczuła mdłości męczące ją od dłuższego czasu. Sięgnęła do kieszeni w poszukiwaniu miętówki. Przez dziurę w podszewce dotarła palcami aż do brzegu płaszcza, lecz nie znalazła cukierka.

Setki razy wracała do ostatniej strony notatnika matki, znieruchomiała z piórem w ręce, niezdolna do dokonania wpisu tam, gdzie przerwała Liberty. Po raz ostatni przebiegła wzrokiem linijki pisma w notesie. Zawsze zabierała go z sobą w podróż i czytała tyle razy, że kartki były już naderwane. Listy czekały, nieotwarte, w czarnym lakierowanym pudełku w pracowni Liberty. Po odczytaniu testamentu matki i wyjeździe Joego Emma godzinami wpatrywała się w kasetkę, aż świt zaczął się sączyć do wnętrza przez szyby w skośnym dachu. Umieściła pudełko na środku biurka Liberty - specjalnie skonstruowanych organach perfumiarskich z kilkupoziomowymi półkami pełnymi buteleczek z aromatami. Ucząc Emmę swego rzemiosła, Liberty radziła jej myśleć o esencji zapachowej jak o muzycznej nucie, a pojemniczki traktować jak klawisze. Właśnie tutaj Liberty stworzyła wszystkie swe arcydzieła. Tutaj Emma bawiła się, będąc dziewczynką. Tu, w tym miejscu wciąż czuła obecność matki.

Ze stanu odrętwienia wyrwał ją w końcu brzęk butelek z mlekiem roznoszonych do domów. Uniosła wieko pudełka. Nie była pewna, czego się spodziewała ze strony Liberty. Przygotowała się na to, że z pudełka buchnie konfetti albo wyskoczy papierowy wąż. Roześmiała się z ulgą, zobaczywszy, że matka jedynie pomalowała wnętrze pudełka na swój ulubiony pomarańczowy kolor. Drżącą dłonią uniosła kartkę leżącą na wierzchu. Pod nią znajdował się plik listów związanych aksamitną wstążką w kolorze wiśniowym i niewielki czarny notes. Na pierwszej kopercie widniał napis „O rodzinie”. Emma zaczęła czytać słowa nakreślone przez matkę na kartce i łzy napłynęły jej do oczu.

 

Kocham Cię, Em. Jestem ogromnie dumna z kobiety, którą się stałaś. Nie mogę znieść myśli o tym, że Cię opuszczam, ale moja miłość zawsze będzie Ci towarzyszyła. Miłość jest nieśmiertelna.

Mama x

 

Czytanie raz po raz tego krótkiego liściku ciągle od nowa zbliżało ją do matki. Zwierzyła się Freyi, że zostawi listy w Londynie na czas podróży.

- Zrobisz, jak uważasz, Em - powiedziała babka. - Już jako dziecko długo nie otwierałaś prezentów. Nie znam innej osoby, która tyle czasu potrafiłaby zachować całą tabliczkę czekolady.

 

Emma głęboko zaczerpnęła tchu i wyjrzała przez okno. Nadszedł czas zmian. Chyba przestanę już zachowywać to, co najlepsze, na deser, na sam koniec, pomyślała. Złożyła liścik i wsunęła go do notesu firmy Moleskine należącego do matki. Trzymając notatnik na kolanach, przerzuciła kartki zapełnione śmiałym charakterem pisma Liberty. Niemal wyskakiwały na nią słowa: neroli, duende, namiętność. Matka doklejała przeróżne karteczki do zapisków i receptur nowych perfum, nad którymi pracowała - zdjęcia gajów pomarańczowych, błękitnego nieba w upalny dzień, pożółkły kawałek gazety z ogłoszeniem o wystawie Roberta Capy... Było tam słynne zdjęcie Padający żołnierz. Emma obwiodła palcem twarz żołnierza, zastanawiając się, o czym myślał, zbiegając ze wzgórza, w chwili gdy dosięgła go śmierć; co widział, kiedy upadał. Wyczuła, że pod fotografią coś się znajduje. Przewróciła kartkę i uniosła najmniejszą kopertę, jaką zostawiła Liberty w pudełku z listami. Na niej matka napisała adres: Villa del Valle, La Pobla, Walencja, Hiszpania. W środku znajdował się stary klucz. Muszę zapytać Freyę, czy wie coś na ten temat, pomyślała Emma. Po otwarciu koperty spędziła bezsenną noc, obracając w ręce klucz i rozważając różne możliwości. Cała mama, westchnęła, przypomniawszy sobie wszystkie cudowne trasy, na które Liberty zabierała swą córeczkę; znaki i ślady, które zostawiała, by mała Emma mogła znaleźć schowany prezent. Szukanie, nastrój radosnego oczekiwania często sprawiały większą frajdę niż sam podarunek. Emma uśmiechnęła się z nostalgią i wsunęła kopertę do notesu.

Przewracając kolejne kartki, zobaczyła na obrazku pogodną twarz Madonny, fotografię pobielanego muru z pnącą się po nim bugenwillą. Im bliżej końca, notatki stawały się rzadsze, czynione coraz bardziej chwiejnym pismem. Wyczuła, że Liberty myślała o przeszłości równie często jak o tym, co ją czeka. Obok wklejonej etykietki z Chérie Farouche, perfum, które matka skomponowała dla Emmy na jej osiemnaste urodziny, widniał wpis: „Niektóre perfumy są niewinne jak dzieci, słodkie jak dźwięk oboju, zielone jak trawa na łące - Baudelaire”. Chérie Farouche. Wciąż był to niepowtarzalny zapach Emmy. Te perfumy pachniały na niej jak deszcz z ogrodzie, świeży i upajający, potem, gdy ulotniły się zielone górne nuty, Emma zawsze myślała o ziemi, o zbieraniu z mamą kwiatów w lesie. Nuta serca - konwalia i jaśmin - uzupełniała się doskonale z nutą bazową - drzewem sandałowym i piżmem. Liberty zawsze powtarzała, że zapach jest taki jak Emma, nieśmiały, ale zaskakująco silny. Do tej strony było dołączone ich zdjęcie sprzed lat, Liberty z malutką córeczką. Emma przewróciła kartkę, przepełniona tęsknotą na wspomnienie pięknego, szczerego uśmiechu matki. Zatrzymała się dłużej na ostatnim szkicu przedstawiającym nową buteleczkę perfum Liberty Temple i pośpiesznym dopisku: „Jaśmin? Kwiat pomarańczy, tak!”.

Potem nastąpiły przejmująco puste miejsca. Strony, które matka zostawiła na zapiski dla Emmy. Emma szybko zamrugała powiekami i dotknęła złotego filigranowego medalionu na szyi. Nie spodziewała się, że powrót do domu wytrąci ją z równowagi. Przez wiele miesięcy, uczestnicząc w niezliczonych spotkaniach, wmawiała sobie, że doskonale daje sobie radę. Jak w kalejdoskopie stanęły jej przed oczami przeróżne kraje i hotele. Instynktownie przyłożyła dłoń do nieznacznie zaokrąglonego brzucha. To jest coś naprawdę cudownego, pomyślała. Wyjęła pióro z torebki, wygładziła pierwszą czystą stronę i napisała: „Hiszpania”.


Rozdział 3. Cambridge, wrzesień 1936.

Łódki, jedne z ostatnich w tym roku, wolno sunęły po rzece Cam, mijając majestatyczne budowle uniwersytetu; jesienne liście wirowały na zmąconej wodzie. Charles wsunął list od swej siostry Freyi do wewnętrznej kieszeni tweedowej marynarki i splótł ręce za głową.

- Jak się miewa? - spytał jasnowłosy chłopak, który drągiem odpychał łódkę od dna rzeki.

- Freya? Prawdę mówiąc, to, co się dzieje w Hiszpanii, to jakiś koszmar.

- Powinniśmy tam pojechać?

Charles pomyślał o magazynie „Vu”, który przeglądał poprzedniego wieczoru, i o zdjęciach wojennych Roberta Capy. Jakiś student z King’s College stanął na stołku w pubie, wyrzucił czasopismo w górę i krzycząc ile sił w płucach, by jego głos wzniósł się ponad zgiełk panujący dokoła, dowodził, że wszyscy przy zdrowych zmysłach powinni dołączyć do Brygad Międzynarodowych i walczyć z faszyzmem w Hiszpanii. Charlesowi nie dawała spokoju fotografia padającego żołnierza, niemal czuł uderzenie kuli, słyszał odgłos ciała osuwającego się na ziemię.

- Charles!

- Przepraszam, Hugo. Zamyśliłem się.

- Słyszałem, że w Paryżu jest facet, który zajmuje się przerzutem ochotników do Hiszpanii koleją albo przez Pireneje. Mam adres na Rue Lafayette, możemy tam pojechać. Za kilka dni pociąg z ochotnikami wyrusza z Gare d’Austerlitz. Twój przyjaciel Cornford mówi, że już niedługo bylibyśmy w obozie szkoleniowym w Albacete.

Charles pomyślał o tytule z kroniki „Movietone News”, którą widział poprzedniego wieczoru w kinie. Gęsty dym papierosowy w sali wydawał się mieszać z czarno-białymi jęzorami ognia na ekranie. „Wojna domowa następstwem faszystowskiego buntu w udręczonej Hiszpanii. Kraj pogrążył się w chaosie”.

- Nie wiem. Nie omówiłem jeszcze wszystkiego z Crozierem z „Manchester Guardian”. Jeśli nie będzie dla nas pracy...

- To zostaniemy szeregowymi żołnierzami jak cała reszta - dokończył Hugo i się roześmiał. - Wydasz wszystkie swoje oszczędności na potwornie drogi aparat fotograficzny. Dobrze ci tak! Mogłeś sobie kupić samochód. Ja wezmę tylko notatnik i ołówek.

- Fotografia ma wielką przyszłość, Hugo. Jeśli ludzie widzą zdjęcie albo film, wierzą w to, co się stało. Zapamiętasz moje słowa. - Charles się zamyślił. - Mimo wszystko nie chcę działać pochopnie. Jeśli nie dostaniemy tej pracy, nie będzie mnie stać na bilet.

- Będziesz mógł się zająć portretami.

Charles zgromił Hugona wzrokiem, wstał i przejął żerdź. Zmienili się miejscami. Woda cicho chlupotała pod płaskodenną łodzią.

- Marzę o tym, żeby zostać reporterem wojennym.

- Motyle nie wydają ci się wystarczająco atrakcyjne?

- Wrócę do doktoratu za kilka miesięcy, kiedy skończy się wojna. - Charles odetchnął, gdy udało mu się skierować łódź we właściwą stronę. - Niewielu moich opiekunów naukowych ma doktoraty.

- Lepidopterologia przyciąga szlachetnych amatorów...

- Och, przestań! I usiądź, na litość boską, bo zaraz wypadniemy z tego diabelstwa. - Charles zapatrzył się przed siebie. Lustrzane odbicia chmur w oknach kaplicy King’s Chapel wyglądały jak przesuwający się tren sukni panny młodej. Pierwsze krople deszczu usiały drobnymi punkcikami gładką powierzchnię rzeki. - W Hiszpanii moglibyśmy wiele zmienić.

- No właśnie. Zobacz, co się dzieje w moim kraju, co wyprawia Hitler. Nie mogę tu siedzieć w wieży z kości słoniowej, chociaż właśnie to najbardziej odpowiadałoby moim rodzicom. Po raz pierwszy mamy okazję stanąć do walki. Jeśli tego nie zrobimy, Hitler, Mussolini, Franco zagarną dla siebie całą Europę. - Hugo zapalił papierosa i wrzucił zapałkę do rzeki. - Poza tym to piękny kraj. Nie mogę znieść myśli o tym, że jest tak okrutnie rozrywany na strzępy.

- Mówiłem ci, że wracamy za szybko. - Charles, czując krople deszczu na twarzy, przypomniał sobie upalny letni dzień na wzgórzach w Yegen, szelest długich, suchych traw, zapach rozmarynu i lawendy rozgniatanych stopami podczas polowania na motyle. Pomyślał o śniegu w Sierra Nevada, gwiazdach, które wydawały się świecić jaśniej niż gdzie indziej. - Pamiętasz, jak tam jest pięknie? Nie mogę uwierzyć, że taki kraj sam zjada się żywcem.

- Cóż, na tym właśnie polega wojna domowa. - Hugo wydmuchnął kłąb dymu. - Hiszpanie są żądni krwi. Walki byków i flamenco, wieśniacy na mułach... mam wrażenie, że wciąż panuje tam średniowiecze.

- A może wszystko, o czym mówisz, jest lepsze niż to, co nas otacza - rzekł w zamyśleniu Charles, patrząc na kobietę w beżowym gabardynowym płaszczu, prowadzącą brzegiem rzeki sapiącego labradora. - Tam wciąż jest pasja, namiętność. Patrzą śmierci prosto w oczy, traktują ją jako najważniejszy, kulminacyjny moment życia. - Pochylił się ku przyjacielowi. - Cmentarz jest tam tierra de la verdad, ziemią prawdy. Dla Hiszpanów życie jest iluzją, złudzeniem.

- Mimo to uważam, że są zacofani.

- Nie, są tylko związani z ziemią. Wciąż wierzą w hechiceras, czarodziejki, które fruwają w świetle księżyca i spotykają się na klepiskach. Trzeba jednak uważać na brujas, czarownice...

- Nie wygłupiaj się! Prawdziwy z ciebie romantyk... pewnie już ostatni. - Hugo wyciągnął rękę. - A więc jedziemy. Zgoda? Świat nie potrzebuje już następnego podrzędnego niemieckiego artysty, a dla ciebie zawsze znajdą się jakieś motyle.

Charles uścisnął mu dłoń, po czym przesunął palcami po wełnianej tkaninie marynarki. List Freyi cichutko zaszeleścił w kieszeni.

- To nasza szansa. To, co się dzieje w Hiszpanii, jest miniaturową wersją tego, co może się zdarzyć wszędzie. Jeśli nie pokonamy faszystów na drogach do Madrytu, wkrótce będziemy musieli z nimi walczyć na Kings Road albo Fosse Way.

 

Freya skuliła się z tyłu ciężarówki podskakującej na wybojach w drodze do Madrytu. Owinęła głowę fioletowym szlafrokiem, by osłonić się przed zimnem.

- Cholera - mruknęła pod nosem, gdy wpadli w koleinę i pióro gwałtownie przesunęło się po kartce. Ręce drętwiały jej z zimna. Kurczowo zaciskała palce na zniszczonej książce Przeminęło z wiatrem, podmuchy powietrza rozchylały stronice z oślimi uszami.

 

Jak wiesz, Hiszpania jest bardzo piękna, Charlesie, napisała na czystej stronie z tyłu książki. Po prostu musisz tu przyjechać. A tak na marginesie, dziękuję Ci za keks. Twoje listy dodają mi sił. Mam wrażenie, że już całe wieki minęły od chwili, kiedy wyjeżdżaliśmy i obsypano nas kwiatami na Victoria Station... czy możliwe, że było to zaledwie miesiąc temu? Podróż od hiszpańskiej granicy wprawiła mnie w doskonały nastrój. Jechaliśmy ciężarówką wyładowaną toffi i lukrecją dla dzieci. W każdej mijanej wiosce podbiegały do nas. Kobiety dawały nam pomarańcze i melony... Charlesie, nie masz pojęcia, jak wspaniale smakuje zimny melon, kiedy w ustach masz całkiem sucho po wielu godzinach jazdy.

W szpitalach brakuje dosłownie wszystkiego. Pielęgniarki są wiecznie zmęczone i głodne, a zimą będzie jeszcze gorzej, ale nie możemy się skarżyć. Nie uwierzyłbyś, jak dzielni i wspaniali są ludzie, z którymi pracuję. Biedny kraj. Nie mogę się pogodzić z tym, że ta straszliwa choroba, wojna domowa, tak go podzieliła.

Przyjedź jak najszybciej. Po raz pierwszy nie masz innego wyboru. Dobro musi zwyciężyć zło. Nie możemy dopuścić, by zniszczono tu demokrację. To jest także nasza wojna, Braciszku.

 

Ciężarówka zatrzymała się na pierwszym punkcie kontrolnym poza miastem. Freya uniosła wzrok. Mijały ich inne pojazdy, słyszała jakieś głosy i telefon dzwoniący bez przerwy w budynku wartowni. Szybko podpisała list, wydarła kartkę i wsunęła ją do koperty już przygotowanej do wysłania. Rozwiązała rękawy szlafroka pod brodą i uwolniła jasne włosy.

- Salud, compañero! - zawołała w stronę jednego ze strażników. - Poczta?

- Niedługo przyjedzie. - Żołnierz wyciągnął rękę po list. Gdy ciężarówka ruszyła, wcisnęła kopertę w jego dłoń.

- Gracias!

- De nada. Nie ma za co.

Freya zajęła miejsce pomiędzy innymi pielęgniarkami i popatrzyła w stronę zbliżających się zabudowań Madrytu. Słyszała, że podpalono pięćdziesiąt kościołów. Gryzący dym wciąż unosił się w powietrzu, ciemny, o woni siarki. No tak, pomyślała, zdawszy sobie nagle sprawę, że wkraczają w sam środek walk. Popatrzyła na blade twarzyczki pielęgniarek siedzących obok niej. Malował się na nich strach. Weź się w garść, powtarzała w duchu. Wiatr z drobinami kurzu chłostał jej twarz, piekły ją oczy. Poczuła skurcz jelit, gdy mimo warkotu ciężarówek dobiegły ją z oddali odgłosy wybuchów.


Rozdział 4. Londyn, 11 września 2001.

Emma zeskoczyła ze stopnia autobusu na chodnik. Płatki róż i złociste liście jesionu ścieliły się przy schodach Urzędu Stanu Cywilnego w Chelsea. Poły czarnego płaszcza powiewały buńczucznie wśród tłumu, wysokie obcasy jasnobrązowych butów stukały rytmicznie, gdy ciągnęła za sobą srebrną walizkę z przywieszkami lotniczymi. Przystanęła na chwilę, by popatrzeć na świeżo upieczonych małżonków obejmujących się w drzwiach. Kiedy ich przyjaciele zaczęli wiwatować, ruszyła dalej. To mogliśmy być my, pomyślała i zaczęła szukać w torebce dzwoniącego telefonu.

- Słucham - powiedziała, przytrzymując komórkę ramieniem. Skręciła we Flood Street.

- Dzięki Bogu! - usłyszała westchnienie Freyi. - Tak się o ciebie martwiłam. Jesteś już w domu?

- Prawie.

Przystanęła przed Chelsea Manor Studios. Kilku młodych turystów z Holandii robiło zdjęcia przy wejściu. Rozstąpili się, robiąc jej przejście, a jakiś chłopak zaniósł jej walizkę do drzwi.

- Dzięku...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin