Lepecki Mieczyslaw Po bezdrozach Brazylii A5.pdf

(2454 KB) Pobierz
Mieczysław Lepecki
Po bezdrożach Brazylii
Wydanie polskie 1960
Mieczysław Bohdan Lepecki - polski publicysta, podróżnik,
pisarz i wojskowy.
W czasie I wojny światowej służył w Legionach Polskich.
W okresie międzywojennych pracował w Ministerstwie Spraw
Wojskowych, jednak często wyjeżdżał do Ameryki Południowej
(m.in. do Paragwaju, Peru i Brazylii).
Był adiutantem Józefa Piłsudskiego.
Spis treści:
Zamiast wstępu...............................................................................................................................................................3
I. Opuszczam Europę....................................................................................................................................................18
II. Pierwsze kroki w Brazylii........................................................................................................................................42
III. Co tu robić, z czego żyć?........................................................................................................................................68
IV. Brazylia wypowiada wojnę Niemcom....................................................................................................................84
V. Uśmiech losu............................................................................................................................................................97
VI. Rzućcie okiem na stan Minas Gerais....................................................................................................................107
VII. Garimpo w Cristais..............................................................................................................................................131
VIII. Wyprawa do Bahii po ametysty.........................................................................................................................160
IX. Przygoda nad Rio Doce........................................................................................................................................219
X. Podróż do Gór Map-Map-Crac..............................................................................................................................237
XI. Koniec wojny i koniec dyktatury..........................................................................................................................290
XII. Kasyno gry..........................................................................................................................................................304
XIII. Rekonesans w sprawie złota..............................................................................................................................313
XIV. Murzyn połknął diament....................................................................................................................................338
XXV. Makumba..........................................................................................................................................................360
Zakończenie................................................................................................................................................................376
-2-
Zamiast wstępu.
Od wybuchu wojny w dniu 1 września 1939 roku aż do
przybycia w październiku do Jugosławii prowadziłem notatki.
W Belgradzie przejrzałem je i po głębokim namyśle spaliłem. Nie
odpowiadała mi rola krytyka teraz, skoro nie byłem nim przedtem.
W Belgradzie żyłem jak we śnie. Wciąż jeszcze nie mogłem
uwierzyć w to, co się stało. Straciłem energię i chęć do życia.
Gdyby nie nadzieja, że będę przyjęty do wojska we Francji,
załamałbym się z pewnością.
W grudniu skierowano mnie do Paryża do koszar Bessiers. Było
to dawne centrum rekruckie Legii Cudzoziemskiej. Nie wydał mi
się ten wybór miejsca dla formowanych polskich oddziałów
szczęśliwy. Był to kompleks kilkunastu brzydkich gmachów,
ogrodzony murem, z posterunkami przy bramach. Oficerowie
mieszkali, jeśli mieli za co, na mieście, w pensjonatach, ale całe
dnie spędzali w koszarach, gdzie musieli wysłuchiwać różnych
żałosnych wykładów.
Zaraz po przybyciu do Paryża znalazłem się na jednym takim
„wykładzie”. „Profesorem” był ku mojemu niepomiernemu
zdumieniu niedawny osobisty doradca marszałka Edwarda
Śmigłego-Rydza w sprawach radzieckich. To był naprawdę jeleni
skok, jakiego ten oficer dokonał.
Z niesmakiem patrzałem, jak mnóstwo ludzi, znanych mi
doskonale jako notorycznych zwolenników międzywojennych
stosunków, teraz krytykowało je zawzięcie, aby tylko zyskać
możność przyczepienia się do jakiegoś urzędu czy funkcji w
wojsku. Nawet nie kryli się wiele ze swoją nieszczerością i
wyśmiewali się z dygnitarzy nowego rządu. Naokoło kłębiły się
intrygi, konspiracje, potwarze, podejrzenia. Już po paru
tygodniach miałem tego wszystkiego powyżej uszu. Wtedy to
-3-
właśnie formowano jakiś polski pułk w Syrii. Bardzo mi się
chciało tam dostać. Poszedłem do redaktora Stanisława
Strońskiego, który był wówczas ministrem, i poprosiłem, aby mi
w tym pomógł. Obiecał interweniować później. Poszedłem do
generała Kazimierza Sosnkowskiego, ale ten zawiadomił mnie
przez adiutanta, żebym zgłosił się za kilka miesięcy. Pomyślałem
o mniejszych rybach i poszedłem do Hotelu Regina. Mieściły się
tam urzędy wojskowe
1
, zatłoczone różną zbieraniną. W hallu były
takie tłumy, że popatrzyłem na to zbiegowisko chwilę, machnąłem
ręką i wyszedłem. Niech będzie, co będzie!
Obserwowałem Paryż i nie mogłem wyjść z podziwu. Gdyby
nie zasłony z czarnego papieru w oknach, nigdy by nie można
było przypuścić, że to stolica kraju znajdującego się w wojnie z
groźnym nieprzyjacielem. Żadnego ruchu wojsk, żadnego zapału,
żadnego podniecenia nie można było dostrzec nawet z lupą w
ręku. Pełne sklepy, pełne restauracje i pełne kabarety. Francuzi
byli wściekli na Polaków i Anglików, najmniej - na Niemców.
Wszystkiemu byli winni cudzoziemcy.
Pewnego dnia po wykładzie zamknięto drzwi wejściowe w
koszarach na klucz i po kolei odbierano oficerom paszporty
polskie, widocznie z obawy, aby nie wyjechali za granicę. Ja
miałem dwa, więc bez oporu oddałem jeden. Dzięki tej
przezorności uniknąłem po upadku Francji obozu hiszpańskiego w
Mirandzie. Wkrótce potem wyczytano moje nazwisko z listy
przeznaczonych do powstającej właśnie jednostki szkoleniowej w
Vichy.
Dostałem pieniądze na umundurowanie, za które sprawiłem
sobie kurtkę i spodnie nowego kroju, wymyślonego już na
emigracji w Reginie. Płaszcz przywiozłem jeszcze z Polski.
Szabel nowych nie kazano kupować, rewolwery mieliśmy dostać
później.
1
Urzędy emigracyjnego rządu polskiego.
-4-
Około 20 marca przyjechałem do Vichy i zameldowałem się w
komendzie. Było tam już dwustu oficerów różnych stopni.
Rozlokowano nas w paru hotelach, które teraz stały puste. Mnie
przypadł w udziale Hôtel du Centre, położony naprzeciwko źródła
znanej w całym świecie wody mineralnej Hôpital. Płaciłem w nim
za pokój z utrzymaniem trzydzieści pięć franków dziennie, co
przy gaży majora, wynoszącej tysiąc siedemset Franków
miesięcznie, nie było dużo. Gorzej wiodło się oficerom
młodszym, którzy mieli oczywiście gaże niższe, a w hotelu
musieli płacić to samo.
Po tygodniu został uformowany batalion oficerski, w którym
otrzymałem funkcję adiutanta. Jednym z szeregowców był major
Marian Zyndram-Kościałkowski, dawny premier i wojewoda.
Szkolenie w Vichy było godne pożałowania. Nasz dowódca,
pułkownik Zakrzewski, niezły ułan, tyle wiedział o nowoczesnej
broni i nowoczesnej wojnie, co kot napłakał. Pokazywano nam
stary karabin maszynowy, działa z pierwszej wojny światowej i
wkuwano regulamin piechoty, naprędce wydrukowany w Paryżu
według niewiele wartego wzoru francuskiego. Oficerowie widząc,
że takie szkolenie to strata czasu, wykręcali się od zajęć i spędzali
czas w kafejkach przy aperitiwach i koniaku. Wkrótce też
pozawierali znajomości z dziewczynami i pomimo trudności
językowych dochodzili jakoś z nimi do porozumienia.
W maju zaczęły napływać złe wiadomości. Hitler okupował
Danię, zbombardował Rotterdam i w pięć dni zajął Holandię.
Również w Belgii odnosił sukcesy. Wkrótce sytuacja pogorszyła
się jeszcze bardziej. Front na północy runął. Anglicy, utraciwszy
cały kosztowny sprzęt wojenny, umknęli na swoje wyspy, a Linia
Maginota chwiała się na całej swej długości.
Tymczasem nasz obóz „trwał” i nic nie robił. Pięciuset oficerów
wałęsało się po ulicach i wysiadywało w kawiarniach. Płk
Zakrzewski nie znajdował innych słów, jak tylko: „Unikać paniki,
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin