Leszek Herman - Sedinum.doc

(4237 KB) Pobierz

Leszek Herman

 

 

 

Sedinum

Wiadomość z podziemi

 

 

 

 

 

Gdzie przyjaciele, tam bogactwo.

Kwintylian

 

 

 

 

 

Prolog (piątek)

 

Do północy pozostała godzina i dwadzieścia minut, gdy portier siedmiokondygnacyjnego biurowca położonego przy ruchliwym placu w samym centrum miasta poczuł, jak podłoga pod jego nogami lekko drgnęła. Oderwał wzrok od ekranu i zamarł. Na jednym z kanałów zaczynała się właśnie jatka w powtarzanym po raz trzeci w tym miesiącu niskobudżetowym horrorze. Przez chwilę siedział nieruchomo. Na moment przestał przeżuwać kanapkę z kurczakiem, którą dwie godziny temu, idąc na nocną zmianę, kupił w KFC. Popatrzył na szarą wykładzinę, zastanawiając się, czy nie powinien zejść na dół na parking, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, po czym spojrzał w kierunku wejścia.

Przed budynkiem przetoczył się z hukiem wielki tir z naczepą, kierując się
w stronę alei Wojska Polskiego. Przed wielkimi szklanymi drzwiami, oddzielającymi hall od szerokiego chodnika, przeszła, głośno się śmiejąc, grupka lekko wstawionej młodzieży.

- Powinni zamknąć ruch w centrum dla tych tirów - burknął do siebie i wrócił do śledzenia akcji w amerykańskim dreszczowcu.

 

Cztery piętra wyżej, przy wielkim półkolistym biurku, dziewczyna z burzą zmierzwionych brązowych włosów przerzucała strony specyfikacji technicznej nowego modelu urządzenia do laserowego pomiaru wilgotności, które duża angielska firma wprowadzała właśnie na polski rynek. Artykuł zapowiadał się tak nieprawdopodobnie nudny, że bała się, ktoś popełni samobójstwo po jego przeczytaniu, dzięki czemu powiedzenie „umrzeć z nudów” przestanie być za jej sprawą przenośnią. Nie miała najmniejszej ochoty o tym pisać, ale dostała ten temat, bo większość materiału była po niemiecku. I to w specjalistycznym, technicznym żargonie.

Artykuł miał być gotowy na następny tydzień. A następny tydzień zaczynał się za dwa dni.

Odłożyła stronę z niemieckim tekstem, który interesował w stopniu tak niewielkim, że ledwo mogła na nim skupić uwagę, i przetarła oczy. Godzinę temu dzwonił jej ojciec, żeby zapytać, czy zamierza dziś wrócić. Dawno by już stąd wyszła, ale bała się, że w poniedziałek redaktor naczelny gazety, w której siedzibie spędzała ten uroczy piątkowy wieczór, zrobi jej prawdziwe piekło, jeśli nie dostanie skończonego tekstu do redakcji. Nie pracowała tutaj na stałe. Gazeta nie miała wolnych etatów, tak przynajmniej twierdziło szefostwo, mieli jednak na tyle dużo pracy, by dość często korzystać z jej usług na zasadzie umowy o dzieło. Nie bez znaczenia był fakt, że jej szef chętnie by zmienił rodzaj ich wzajemnych stosunków. Ta relacja zaczynała już ją męczyć. Nie dawała mu żadnych powodów do tego, żeby sobie coś obiecywał, po prostu dobrze wykonywała zlecenia, które jej podsyłał, ale bała się, że jakoś to wszystko zmierza w złą stronę. Tym bardziej, że jej się podobał. Przystojny, wysoki ciemny blondyn.

Cztery lata po ślubie.

I tym bardziej, że obiecywał jej stały etat, a ona na to po cichu liczyła.

Trochę ją to wszystko dołowało, ale te - najczęściej koszmarne, za to dobrze płatne - tematy były na tyle regularne, że stanowiły dość znaczny procent jej dochodów. Szef przysyłał jej skomplikowane, najczęściej sponsorowane teksty techniczne, które sprawiały problem większości tutejszych dziennikarzy po filologii, filozofii albo naukach społecznych. Jej nie. Ukończyła politechnikę i przez cztery lata pracowała
w Londynie w dużej firmie produkującej sprzęt budowlany, dla której tłumaczyła dokumentację na polski rynek. Tęskniła jednak za krajem i przyjaciółmi. Wolała wrócić do Szczecina.

Cholera wie po co, pomyślała, wstając od biurka, żeby wyciągnąć z drukarki kilka stron opisu z dokumentacji technicznej.

Ostatnio ciągle czuła się zmęczona. Odkąd wróciła, stale towarzyszyło jej niezadowolenie. Najczęściej z siebie. Rekompensowała to sobie w niewielkim stopniu pracą w redakcji szczecińskiego portalu internetowego. Kolejna umowa o dzieło, ale przynajmniej satysfakcjonująca.

A na emeryturze będę żebrać, skrzywiła się, siadając z powrotem przed swoim kieratem.

Spojrzała w wielkie okno, w którym odbijało się biurko, stos papierów na nim i otwarty laptop. I ona sama. Miała zmęczoną twarz i potargane włosy. Pomyślała, że jak tylko odda w poniedziałek tekst, musi coś ze sobą zrobić. Peeling, fryzjer...

Raczej ekshumacja. Przeczesała włosy palcami, patrząc w swoje odbicie.

Odbicie drgnęło.

Poczuła pod stopami, jakby miękka wykładzina zafalowała. Wstrzymała oddech i zaczęła nasłuchiwać. Pewnie jakiś wypadek. Miesiąc temu mercedes vito wjechał w szybę witryny kawiarni na parterze. Mnóstwo ludzi miało świetny pretekst, żeby oderwać się od pracy.

 

Kilkaset metrów dalej, na poddaszu kamienicy przy parku Żeromskiego, Igor Fleming, wysoki, szczupły - albo chudy, jak utrzymywała jego matka - brunet, dźwignął się z sofy i poczłapał w kierunku dwudrzwiowej lodówki. Wyjął z niej zieloną puszkę, przez chwilę spoglądał tęsknym okiem na czekoladowy jogurt, po czym zamknął ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin