Do piekla A5.doc

(1452 KB) Pobierz
Do piekła na wysokich obcasach




Helena Frith Powell

Do piekła na wysokich obcasach

 

 

Tłumaczenie: Agnieszka Wyszogrodzka-Gaik

Tytuł oryginału: To Hell in High Heels

Rok pierwszego wydania: 2008

Wydanie polskie 2010

 

 

Helena Frith Powell nie brała pod uwagę poddania się zmarszczkom, siwym włosom i poszerzającej się talii. Przecież na pewno coś da się zrobić! Uzbrojona w mikstury, balsamy i pigułki (jak też sięgając po bardziej radykalne środki!), postanowiła przetestować wszystkie istniejące sztuczki w walce ze starzeniem się - od zielonej herbaty, botoksu i liposukcji, po najnowsze zabiegi laserowe, jogę i maseczki z kawioru. Do piekła na wysokich obcasach to przezabawna opowieść o tym, jak pewna kobieta przemierza świat, rywalizując z zegarem biologicznym i sprawdzając na sobie wszelkie metody walki z przejawami upływającego czasu.


Spis treści:

Wstęp.              5

Rozdział 1. Pierwsze cięcie jest najgłębsze.              13

Rozdział 2. Plastyczny Francuz.              28

Rozdział 3. Postawiłam na Ritza.              47

Rozdział 4. Tańsza opcja.              62

Rozdział 5. Środowiskowe czynniki starzenia się.              76

Rozdział 6. Wieczne miasto.              92

Rozdział 7. Na Jamajkę z miłością (wolna od stresu).              114

Rozdział 8. No Woman, No Cry.              126

Rozdział 9. Moja pierwsza konferencja dotycząca walki ze starzeniem się.              137

Rozdział 10. Spotkanie z laserem.              153

Rozdział 11. Pamiętnik botoksiary.              164

Rozdział 12. Dziesięć lat mniej w trzy dni.              180

Rozdział 13. Nadal młodnieję w Nowym Jorku.              202

Rozdział 14. Zmysłowe wargi czy „rybie usta”?              222

Rozdział 15. Kobiety z LA.              237

Rozdział 16. Nadal czekam na lunch, w LA.              251

Rozdział 17. Śmiech w Laguna Beach.              264

Rozdział 18. Lepsze od śmierci.              281

Rozdział 19. Wnioski.              299


 

 

 

 

 

 

 

 

„Nie można ufać kobiecie, która podaje swój prawdziwy wiek.

Jeśli mówi coś takiego, powie wszystko”.

Oscar Wilde

 

 

„Co się dzieje z kobietą, która przestaje być atrakcyjna?

Nic”.

Lord Carnarvon


Wstęp.

- Widzę, że przyglądasz się moim pośladkom - zauważył fryzjer Fernando.

Nie przyglądałam się, ale teraz już to robię. Są krągłe, pełne i jędrne. Gdy skierował na nie moją uwagę, mam ochotę wychylić się i je poklepać.

- Są urocze, prawda? - pyta. - Nie zawsze takie były.

Fernando wyjaśnia, że gdy ostatnio poleciał do domu do Brazylii, spotkał starego przyjaciela, który kiedyś miał płaski tyłek.

- Nagle pojawił się w jaskrawoczerwonych stringach i paradował po plaży niczym jakiś okaz doskonałości - mówi Fernando. - Zapytałem, co ze sobą zrobił. Odparł, że nic, tylko chodził często na siłownię. Wiedziałem, że to nieprawda. Kiedyś byliśmy ze sobą. Jest jeszcze bardziej leniwy niż ja. Wypytywałem go tak długo, aż wreszcie powiedział mi o człowieku, który wstrzykuje pod skórę jakąś substancję, by uzyskać idealne kształty. Umówiłem się z nim tego samego dnia i voila! - Fernando obraca się i wypina pośladki w moją stronę. - Wspaniałe, no nie? - pyta. -A dawniej prawie ich nie było. Wreszcie bez żenady mogę nosić obcisłe dżinsy.

Fernando jest zajęty strzyżeniem moich włosów. Zajmowanie się nimi nie jest łatwym zajęciem. Mam długie, rzadkie, niezwykle cienkie włosy, które po prostu są oklapnięte. Niemniej mój fryzjer daje z siebie wszystko, by tchnąć w nie nieco życia.

Widzi, że patrzę na atrakcyjną kobietę siedzącą za nami. Ma gęste, długie blond włosy, idealną cerę i długie zgrabne nogi.

- Ile masz lat? - pyta Fernando.

- Trzydzieści dziewięć - kłamię. Powiem mu wszystko, ale nie to.

- Widzisz tę kobietę? - Ruchem głowy wskazuje atrakcyjną blondynę. - Jest prawie o dziesięć lat starsza od ciebie.

Jestem zaskoczona.

- Skąd wiesz?

- Mój były chłopak był jej kosmetologiem w Clinique La Prairie w Szwajcarii. Ma czterdzieści siedem lat. Robiłem jej zagęszczanie włosów. Wygląda nieźle, młodziej od ciebie.

- Słucham?

Nie mogę uwierzyć, że to powiedział. Dobrze go usłyszałam czy może szampon nadal zatyka mi uszy?

- Bez urazy - mówi Fernando, pochylając się nade mną. - Stwierdzam tylko, że można by nad tobą nieco popracować. Jesteś atrakcyjna, ale widać po tobie, ile masz lat.

Fernando pewnie by mi nie uwierzył, ale starzenie się jest moją obsesją. Nie mam czasu, by się nad tym zastanawiać i rozpamiętywać, lecz pragnienie zachowania wiecznej młodości mam w genach. Ostatnio widziałam swojego ojca w dniu jego osiemdziesiątych czwartych urodzin. Wzięłam ze sobą syna Leonarda. Gdy ten nazwał mojego tatę „dziadkiem” w obecności młodej kelnerki, ojciec omal nie dostał napadu szału.

- Naucz go, żeby nazywał mnie wujkiem, czy jakoś tak -wrzasnął.

- Dlaczego? Jesteś przecież jego dziadkiem.

- Bycie dziadkiem oznacza, że jest się starszym - stwierdził ojciec.

- Kończysz dzisiaj osiemdziesiąt cztery lata, a on ma tylko trzy. Różnica wieku między wami jest oczywista dla każdego.

- To ty tak myślisz - podsumował.

Cóż mogłam powiedzieć?

Pamiętam, że jako czternastolatka pojechałam do ciotki do Amalfi we Włoszech. Spotkałyśmy przez przypadek kilka kobiet, mniej więcej w jej wieku. Ciotka była wówczas po pięćdziesiątce.

- To jest moja siostrzyczka - powiedziała z dumą, przedstawiając mnie.

Byłam zbyt zaskoczona, by się odezwać. Z perspektywy czasu dziwię się, że nie oznajmiła im, iż jestem jej starszą siostrą.

Gdy rozmawiałam z ojcem, powiedział mi, że ciotka osiągnęła ostatnio to, czego zawsze pragnęła: by wyglądać jak jej własna córka.

- To niesamowite - stwierdził. - Nie wygląda na więcej niż czterdzieści lat. Może to przez ryby, które je.

Jak zwykle przesadził, niemniej to zastanawiające, czego mogą dokonać chirurgia i strzępiele[1].

Na punkcie starzenia się nie mam aż tak wielkiej obsesji, jak na punkcie moich szalonych związków, niemniej jestem bardziej świadoma tego procesu niż większość moich znajomych. Razem z jedną z moich przyjaciółek, Rachel, piłyśmy niedawno chardonnay na weselu. Oczywiście jesteśmy już za stare, by chodzić na wesela koleżanek - to był ślub córki innej naszej przyjaciółki. Plotkowałyśmy i żartowałyśmy. Czwórka dzieci Rachel i moja trójka zostały w domach. Spotkałyśmy się same po raz pierwszy od lat. To był uroczy, słoneczny dzień. Radośnie sączyłyśmy wino i zastanawiałyśmy się, czy nie powinnyśmy zapalić po papierosie Silk Cut za stare czasy. Czułam się tak, jakbym znowu była na studiach. Chyba największy mój problem stanowią - moje ciało i twarz. Nie idą w parze z umysłem, który nadal ma dwadzieścia lat. W środku czuję się tak samo jak wtedy, gdy poznałam Rachel, czyli ponad dwadzieścia lat temu.

Minął nas przystojny młody mężczyzna. Miał ciemne opadające włosy i zielone oczy. Był wysoki i dobrze zbudowany. Pewnie miał ze dwadzieścia pięć lat. Rachel przyłapała mnie na tym, jak się na niego gapiłam, i pokręciła głową.

- To na nic - stwierdziła. - Dla nas wojna już się skończyła. Co za potworna myśl! Mamy po prostu usiąść i pozwolić na to, by dopadła nas starość? Mamy leżeć, aż pokryją nas zmarszczki i cellulit? Nie sądzę. Nie zgadzam się.

- Osobiście wolę iść do piekła na wysokich obcasach niż do nieba w płaskich butach - powiedziałam do Rachel wyzywająco. - Jeśli chcesz, w wieku siedemdziesięciu lat możesz sobie chodzić w papuciach, ale ja będę wtedy miała na nogach buty od Manola Blahnika. Nawet gdybym miała siedzieć na wózku inwalidzkim.

W pewnym momencie poszłam do toalety. Obok mnie stanęła dziewczyna - młoda, śliczna, promienna. Widząc nasze odbicia w lustrze, przeraziłam się. W porównaniu z nią wyglądałam staro. Patrzyłam, jak wychodzi (przez krótką chwilę zastanawiałam się, czy nie powinnam zepchnąć jej ze schodów) i wpada w ramiona przystojniaczka, którego widziałam wcześniej. Nie wyglądała na dziewczynę, która mogłaby już wychodzić sama, nie mówiąc o uprawianiu seksu. Ale ja pewnie wydawałam im się za stara, by go jeszcze uprawiać. Wróciłam do stolika z postanowieniem, że nie pozwolę im się pognębić. Przepiłyśmy i przetańczyłyśmy z Rachel całą noc, głównie przy piosenkach, do których tańczyłyśmy, gdy wykonano je po raz pierwszy. Być może nie byłyśmy najlepszymi tancerkami na weselnym parkiecie, ale przynajmniej znałyśmy słowa.

Patrzę w lustro. Nawet bez okularów widzę, że Fernando miał rację. Mam na czole za dużo zmarszczek. Szczególnie ohydna jest ta między brwiami. Moja cera wydaje się ziemista. Gdy się uśmiecham, wokół oczu pojawia się wianuszek kurzych łapek.

Przez ostatnie dziesięć lat albo byłam w ciąży, albo karmiłam piersią. Moje ciało nie należało do mnie. I nie miałam energii, by cokolwiek z tym zrobić. Najmłodsze dziecko skończyło trzy lata i nie mam już wymówki. Prawdę powiedziawszy, nie chcę jej mieć. Gdy tak wpatruję się w swoje odbicie, dociera do mnie, że przejmuję się swoim wyglądem. Nie mogę uwierzyć, że tak bardzo się zaniedbałam. Znowu muszę stać się najważniejsza. W tej mamuśce tkwi kobieta, która chce się wydostać na zewnątrz.

Mam świadomość, że troje dzieci zebrało swoje żniwo i jeżeli nie zacznę działać natychmiast, później będzie to bezcelowe. Czy mogę polegać na matce naturze? Nigdy nie była dla nas, dziewczyn, łaskawa. Kurze łapki wokół oczu tylko się zagęszczą. Wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, ale jeśli mogłabym je powstrzymać, dlaczego miałabym tego nie zrobić? Kobiety na całym świecie codziennie poddają się kuracjom odmładzającym. Wykal-kulowałam sobie, że w każdej chwili do miliona pań zbliża się skalpel lub igła. Przecież one wszystkie nie mogą się mylić.

Kobieta siedząca za mną w salonie fryzjerskim wstaje i wychodzi. Jest szczupła i elegancka. Wygląda wspaniale. Zastanawiam się, jakby wyglądała bez wspomagania. Może Fernando ma rację? Może ja też potrzebuję pomocy? Do licha, przecież nie muszę polegać na swoim ciele!

Mogłabym polecieć do Brazylii, by otrzymać serię zastrzyków, które nadadzą moim pośladkom doskonałą krągłość. Cellulit stanie się mglistym i odległym wspomnieniem, gdy będę paradować w stringach po plaży w Copacabanie. Jeślibym zechciała, mogłabym wrócić do Londynu, żeby poprawić piersi. W zasadzie nic im nie dolega, ale gdy będę miała idealnie ukształtowany tyłeczek, pewnie trzeba będzie je ulepszyć. Mogłyby być większe. Uśmiecham się do siebie - co za komiczny pomysł. Potem jednak zaczynam się zastanawiać. Może nie zrobię sobie pośladków, ale co by mi zaszkodziło podrasowanie innych części ciała?

Tylko pomyślcie o tych wszystkich kuracjach mogących sprawić, że poczujecie się młodziej i rzeczywiście będziecie tak wyglądać. Być może w swoje pięćdziesiąte urodziny wydam się młodsza, niż gdy miałam trzydzieści lat.

- Pewnie spotykasz mnóstwo kobiet, które miały operacje -odzywam się do Fernanda, gdy idealna blondynka znika z salonu. - Czyż nie?

- Czasami robota jest tak doskonała, że dowiaduję się o tym tylko dlatego, że wyczuwam blizny na skórze ich głów - odpowiada Fernando.

- Zatem wyglądają dobrze?

- Wspaniale. Naprawdę. Według mnie żadna kobieta nie powinna się starzeć bez dobrego chirurga u boku. To jest niezbędne i w dobrym tonie.

Łatwo powiedzieć - dochód netto w jego salonie wielokrotnie przekracza roczną pensję zwykłego człowieka. Jednak nie muszę robić wszystkiego naraz. Mogłabym wziąć pożyczkę, jakiś kredyt na odmłodzenie się. Ile może kosztować odrobina botoksu i kolagenu? Teraz, gdy wszyscy dają się szczypać i wypychać, ceny musiały spaść.

Wiem, że daję się ponieść emocjom, ale nabrałam pewności, że to może być początek nowej, młodszej mnie. Starzenie się jest nieuchronne, ale musi istnieć sposób na to, by je opóźnić. Dlaczego miałybyśmy poddawać się wiekowi? Jeśli będę się naprawdę starała i wypróbuję wszystko: od spowalniających proces starzenia witamin po botoks, peelingi i operacje, może uda mi się uniknąć jak najdłużej starości.

Wyjawiam Fernandowi swój plan zachowania wiecznej młodości.

- Zrób wszystko - radzi - ale nie usta. Nigdy nie widziałem, żeby to się udało.

Hm. Usta to jedna z pierwszych rzeczy, które chciałabym zmienić. Obok rzadkich, prostych włosów są tym, czego w sobie najbardziej nie znoszę. Fernando ma jednak rację. Mam starszą krewną, która musi mieć z siedemdziesiąt lat, ale wygląda i ubiera się jak pięćdziesięciolatka. Właściwie jak dwudziestolatka. Wyglądałaby bardzo dobrze, gdyby nie rybie usta, które powstały chyba na skutek zbyt dużej porcji zastrzyku. Przez chwilę zastanawiam się, czy nie powinnam poprosić Fernanda, by zrobił mi grzywkę, żeby zakryć zmarszczki na czole, jednak ostatecznie zrezygnuję. Zamierzam zwalczyć zmarszczki, pozbyć się ich, stać się młodszą wersją siebie. Zostanę Glorią Gaynor[2] starzenia się, przetrwam. Czego nie będzie można powiedzieć o moich kurzych łąpkach.

Obecnie jest dostępnych tak wiele opcji. Można utrzymać młodość dzięki diecie, medycynie alternatywnej, chirurgii, kremom, implantom kolagenowym, mikrodermabrazji, mikroskleroterapii i innym metodom, których nazwy nie sposób wymówić. Moim celem jest wypróbować wszystko. A przynajmniej poznać wszystko. Potem wybrać to, co najlepsze, i wylaserować/wyeksfoliować /zjeść/wyiplantować i wstrzyknąć sobie wieczną młodość. Uśmiecham się do Fernanda w lustrze. Cieszę się, że zajmę się tym problemem z wyprzedzeniem i nie będę ignorować go w nadziei, że zniknie. Proszę mojego fryzjera, by powtórzył nazwę tej szwajcarskiej kliniki, do której jeździ blondyna doskonała.

- Witaj w świecie dobrze utrzymanych kobiet - mówi, zapisując adres.

Mam wrażenie, że to dopiero początek.


Rozdział 1. Pierwsze cięcie jest najgłębsze.

Jestem ubrana na zielono. Co za zbieg okoliczności. Moja twarz przybiera taki sam kolor. Wiem, że tak jest, bo pielęgniarka instrumentariuszka zapytała mnie zaniepokojona, czy nie chciałabym usiąść. Pojawiło się też to okropne uczucie poprzedzające mdłości, które tak dobrze poznałam jako dziecko, jeżdżąc na tylnych siedzeniach samochodów. Przyczyna, dla której zrobiło mi się niedobrze, leży przede mną. Jest to Ukrainka, jak sądzę, przed czterdziestką, chociaż trudno określić jej wiek, patrząc tylko na ciało pokryte środkiem odkażającym na bazie jodyny i czarnymi kreskami znaczącymi miejsca, w których zostaną zrobione cięcia. Kobieta leży na brzuchu, więc nie widzę jej twarzy. Jest tutaj, by zajęto się każdą częścią jej ciała.

Ja przyjechałam na zaproszenie doktora Derdera, szefa chirurgii plastycznej w Clinique La Prairie w Szwajcarii. Klinika jest pierwszym przystankiem w mojej tak wyczekiwanej pogoni za odmłodzeniem się. Doktor Derder napomyka, że niebawem przeprowadzi operację usunięcia implantów z piersi i podniesienia ich, liposukcję i korektę nosa, a wszystko to u tej kobiety. Pyta, czy mam ochotę popatrzeć; odpowiadam, że bardzo chętnie. Jako dziecko pragnęłam zostać chirurgiem, ale nie byłam dobra z matematyki i fizyki. Wyobrażałam sobie, jak wpadam na salę operacyjną i ratuję ludziom życie albo jak proszę o skalpel. Zazwyczaj muszę zaspokajać swoje fantazje z pomocą serialu Chirurdzy, a tu proszę, prawdziwa operacja z prawdziwym doktorem McDreamym. Chcę też zobaczyć, jak przebiega operacja plastyczna, bowiem jest to jedna z opcji, jakie rozważam w swoim dążeniu do odmłodzenia się. Piszę o „rozważaniu”, bo w owej chwili znajduje się ona bliżej końca listy możliwości i z każdą minutą spada coraz niżej.

- Skalpel - prosi doktor Derder. Robi cztery małe nacięcia.

- Tam zostanie wprowadzona kaniula - wyjaśnia mi Brytyjka Penny, instrumentariuszka.

- Co takiego?

- Metalowa rurka z otworami na końcu, która usuwa podskórny tłuszcz, kierując go do tego zbiornika.

Penny wskazuje na przezroczysty pojemnik, który przypomina miarkę kuchenną. Już wpływa do niego mieszanina tłuszczu i krwi. Tłuszcz ma kremowy kolor i bynajmniej nie jest podobny do czegoś, co można by wykorzystać podczas gotowania. Doktor Derder poci się nad biodrami kobiety, z wysiłkiem przesuwając szybko rurkę do góry i w dół. W pewnym momencie wydaje mi się, że przebije ona skórę. Widać, że nie jest to łatwa praca. Może gdyby Ukrainka miała w zwyczaju ruszać się równie energicznie jak doktor Derder, nie miałaby takich kłopotów.

- Co się dzieje z tłuszczem? - pytam Penny, która pracuje w klinice od czternastu lat.

- Najczęściej go wyrzucamy, ale czasami jest wykorzystywany do wstrzyknięcia pod skórę twarzy pacjentki.

Urocze. Najwyraźniej tak zwany „przeszczep tłuszczu” jest bardzo popularny. Dopiero zaczęłam swoją podróż ku odmłodzeniu i już odkryłam, że gdy się starzejemy, nasze twarze tracą objętość. Zaczynają się zapadać i opadają, aż do okolic szczęki. Te wklęsłe rejony można wypełnić swoim tłuszczem. Przypuszczam, że własny jest lepszy od cudzego, niemniej kojarzy mi się to z pomysłem jedzenia własnego łożyska.

Doktor Derder ma delikatne rysy i brązowe oczy. Ubrany jest w zielony chirurgiczny kitel, w którym według mnie każdy wygląda tak, że nie sposób mu się oprzeć. Ale i bez tego dziwnego zielonego przyodziewku byłby atrakcyjny. Ma gładką skórę i najdelikatniejsze dłonie, jakie kiedykolwiek widziałam u mężczyzny. Mógłby być pianistą.

Pracuje w klinice od ośmiu lat. Jego ojciec jest Algierczykiem, a matka Szwajcarką. Kształcił się w Anglii, więc mówi perfekcyjnie po angielsku. Informuje mnie, że ma czterdzieści lat, ale wygląda na dwudziestopięciolatka. To jest coś, co zaobserwowałam u personelu kliniki już po kilku godzinach pobytu - wszyscy wyglądają na co najmniej piętnaście lat mniej, niż mają. I każda z osób ma nieskazitelnie białe zęby.

- Czy pan już sobie coś robił? - zapytałam go przed operacją.

- Jeszcze nie - zaśmiał się. - Zastanawiałem się nad przeszczepem włosów, ale postanowiłem je zgolić.

To była dobra decyzja. Wygląda niezwykle elegancko z ogoloną głową. Jest to też bardziej higieniczne. Widzę, że mimo to ma na głowie czepek chirurgiczny. Ja takiego nie mam - mój jest pa-pierowy w kolorze zielonym i mniej atrakcyjny od zwykłego czepka pod prysznic.

Doktor Derder pokazuje mi różnicę między obszarem tuż nad biodrem pacjentki i tym po drugiej stronie.

- Proszę to sobie obejrzeć teraz, zanim pojawi się opuchlizna. Widzi pani różnicę?

Owszem. Ale zacznijmy od tego, że ta kobieta była dość szczupła.

- Liposukcja nie jest dla otyłych - stwierdza doktor Derder. -Jest dla osób mających złogi tłuszczu, których nie są w stanie się pozbyć.

Aha! Teraz pan mi to mówi.

- Jest wyjątkowo bolesna - odzywa się Penny. - Powstaje wiele wewnętrznych siniaków. Ta pani będzie musiała nosić gorset przez dwa tygodnie.

Patrzę na ciało pozbawionej świadomości pacjentki. Chyba trzeba być mocno zdesperowaną, by przechodzić przez coś takiego tylko po to, żeby pozbyć się niewielkiej ilości tłuszczu. Kobieta ma subtelny tatuaż na dole pleców; nie rozpoznaję kształtu. Pytam doktora Derdera, czy zamierza go usunąć razem ze złogami tłuszczu i implantami.

- Nie, podoba jej się ten tatuaż - odpowiada. Liposukcja trwa jakiś czas. Zdaje się polegać w dużej mierze na grzebaniu w ciele. Doktor Derder odessał do plastikowego pojemnika blisko litr tłuszczu.

W tle słychać muzykę zespołu Queen, i dobrze, bo nagrywali swoje piosenki w pobliskim Montreux. Na brzegu jeziora stoi nawet mało atrakcyjny pomnik upamiętniający Freddiego Mercury'ego.

- Doktor Derder lubi jego muzykę - mówi Penny. - Jednak to nie on decyduje o tym, czego będziemy słuchać, tylko my.

Zostawiam ich, by zaczęli pracę nad piersiami kobiety. Postanawiam zwiedzić pozostałą część kliniki.

- Proszę wrócić na podnoszenie piersi - mówi doktor Derder.

- Jesteśmy umówieni.

Clinique La Prairie na brzegu Jeziora Genewskiego jest jednym z najsławniejszych miejsc w świecie walki ze starzeniem się. To dom CLP Cell Extract - zabiegu odmładzającego przeprowadzanego wyłącznie w tej klinice. Według informacji zawartej w broszurze, zabieg ten „pobudza witalność, wzmacnia system odpornościowy i zwalcza efekty starzenia się”.

Terapię komórkową po raz pierwszy wykorzystał w 1931 roku doktor Paul Niehans, założyciel kliniki i bratanek Fryderyka Wilhelma III, króla Prus. Został wezwany, by pomóc pacjentce w szpitalu w...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin