Leblanc Maurice - Czerwone koło (1927).pdf

(45764 KB) Pobierz
MAURYCY LEBLANC
RWONE KOŁO
Z francuskiego tłem. J. W
sśs
T I
m
NAKŁADU* sflfHJŁKł WYDAWN1CZW
, W I B * U
O
WY* .
s o b o
Yt £ a M » 4 a « k d r u k » Y » k i * ł i # P r * w > * , L w 4 w ,
Bakala 4.
Prolog,
— Widzisz więc, stary Dzimie, powiedział dozorca kle­
piąc po ramieniu więźnia, pomalowano ci świeżo mury’ twej
celi. Jeżeli je zaczniesz zasmarowywać nanowo, to biada d l
Słyszysz! żadnych napisów. Bo...
na. ^ z/ owiek nie rusza*
si*’
skulony na stołku. Dozorca po-
^ Zy,wI1!‘ ..nieg0 przez chwilkę, a potem, głosem łagodniej­
szym, w którym przebijała litość, dodał:
ze jesteś spokojniejszy. Pomogła ci sa­
motność- Ach, galganie, dałeś się nam we znaki temi paro-
ksyzmami. Ale już skończone z niemi? Tem lepiej. No, to do
Widzenia, stary Dzimie.
^
u
nvmCći?;^ ek poz.osta* sam w swej celi, oświetlonej niepew­
Z
nym światłem, płynącem z dwóch otworów wyciętych wy­
soko w grubości mum. Milczenie grobowe przerywane byTo
ód czasu do czasu wyciem dochodzącem z oddali.
^ ^ I ą d a ł na lat pięćdziesiąt. Siwe włosy opadały
S i e w sT a
C °7 ^ d
ubraniem w
paski
jakie noszą wię-‘
Z°h
u
a
ZCZOnychf
prze^ da^ je?o chudość
Loh
budolwa* Twarz jego, o cerze ziemistej, o du-
«ych, ciężkich rysach, zastygłą w błędnym wyrazie.
Dźtm wstał 1 zbliżył sfę do kraty, słnżąieej jednocześnie
i ą drzwi od celi. Potęźnemi rękami chwycił za żelaza i aęzy
jego, apatycznie obojętne, błądziły przezchwilę
w
ćieniuku-
ry tarza, skąd oddalił ślę dozorca. Potem zaczął chodzić
(wzdłuż i wszerz swej celi
Chód jego
był
ciężki
i
zarazem elastyczny, jak chód
wielkiego zwierza leśnego.
I
nagłe zatrzym ałsię,
tak,jak się
SEatrżymuje zwierzę*
pod nagiem uderzeniem wrażenia
jakie­
goś : pragnienia, które się budzi,
instynktu szukającego
za­
spokojenia.
- •:
J.
Oczy jego wpatrzyły się najpierw" w nagi mur, na prawo
od kraty, nawprost otworów okiennych. Ściany były poma­
lowane farbą branżową, prawie czarną, jak to oznajmił do­
zorca. Więźnia zdawało się to wprowadzać w zakłopotanie.
Palce jego zadrżały, niecierpliwie i kurczowo zaciśnięte. Alę
w kącie znajdowała się mała szafka w murze, gdzie stawia­
no dzbanek
z
wodą i chleb. Otworzył ją. Wewnątrz tynk był
biały, gładki 1 czysty.
Wówczas Dżim powrócił do swego stołka, chwycił go
oburącz i wywinął nim w powietrzu młynka. Pod siedzeniem
drzewo było
pęknięte.
Do szczeliny tej wsunął paznokieć
i wyciągnął
z
niej
kawałek ołówka o czerwieni szkarłatu.
Trzymając ołówek między palcem wielkim a wskazują­
cym, powrócił do szafki. Tam, stojąc, z łokciem opartym o
półeczkę, poważnie, z naprężeniem całej swej siły, zaczął ry­
sować coś im białej ścianie.
Kiedy skończył, cofnął się o parę kroków by
podziwiać
swoje dzieło.
Narysował koło czerwone.
Koło szerokości umiej więcej bransoletki kobiecej, koto
prawie regularne i symetryczne w przecięciu, ale nierówne
w
grubej Hnji tworzącej je łynjk czasem węższej czatetw bar"
dziej wydętej; koło krwi, nioźiiaby pówięcłikć. Dżim przy- *
'
gląda.ł mu się długo, długo z szybko zmieniającym się’wyra­
zem twarzy, skurczającyni jego rysy, z wyrażeni wściekło­
ści, nienawiści, rozpaczy, rezygnacja dzikiej. Oczy jego na­
pełniły się tym czerwonym kołem dziwacznym, tą małą ge­
ometryczną figurą zagadkową, zdającą się mu mówić tyle
i zoczy strasznych i bolesnych. I nagle cierpienie jego .doszło
do takiego napięcia, że zaniknąił gwałtownie drzwiczki szafki
p
>•
. =■ >
*
* , .\ y •
i odwrócił się.- ,
Ale nie zrobił nawet czterech kroków wstecz, gdy z»-
ditżał, dusząc w sobie okrzyk przerażenia.
Naprzeciw niego, na ścianie, pomiędzy szafką & kratą,
było czerwone koło.
Nie wahał się ani sekundy przyjmując jako pewnik myśl,
zalewającą mu mózg. Koło, które widział, było to samo, jakie
narysował.
Dworna susami znalazł się przy szafce i otworzył ją:
pierwsze koło było wewnątrz.
>
Więc to drugie?... Kolo, wyskakujące na gołej ścianie?...
Odwrócił głowę i patrzał w bok, trzęsąc się cały, z nadzieją,
że już nie ujrzy znaku i
z
pewnością głęboką, że przecież ono
zostanie.
Zobaczył je.
• -v
-
Zobaczył. Wzrok jego zdawał się być do niego przy
gwóżdżony. Drugie koło było obrazem pierwszego... a jedno­
cześnie różniło się... W czem?... W ezem?... Ta sama -wie?-
kość, tenże wygląd, ten połysk krwawy... a jednak...
Podstępnemi krokami, cichaczem, Dżim zbliżył śię posu­
wając się wzdłuż ściany i nagle rzucił się gwałtownie?, rę­
ką otwartą.
' ‘ \
Trzymał je! Zdusił je, jak dusi zwierzę śzkcktlbye. Zgfa«
dził je że świata! Ach, co
m
ulga! 1
:
' - M asryw h eW aB ?!
VA
'' . ,.
\'ł%,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin