David Baldacci - Zbaw nas ode złego.doc

(1721 KB) Pobierz

David Baldacci

 

 

 

Zbaw nas ode złego...

 

 

 

 

Dla wspaniałych przyjaciół:

Ali i Anshu,

Catherine i Davida,

Marilyn i Boba,

Amy i Craiga.

 

 

 

 

 

1.

 

Dziewięćdziesięciosześcioletni staruszek siedział w wygodnym fotelu zajęty lekturą książki o Józefie Stalinie. Żaden poważny wydawca nie tknąłby nawet pełnego urojeń rękopisu, gdyż autor zdecydowanie pochlebnie wyrażał się o sadystycznym sowieckim przywódcy. Tymczasem starcowi pozytywna opinia o Stalinie, jaką znajdował w tej wydanej własnym sumptem książce, bardzo się podobała. Książkę kupił bezpośrednio od autora krótko przed tym, nim został on zamknięty w zakładzie psychiatrycznym.

Nad rozległą posiadłością starca nie było widać żadnych gwiazd; znad pobliskiego oceanu nadciągała ku lądowi burza. Choć był bogaty i żył w luksusie, jego osobiste potrzeby były raczej skromne. Nosił wytarty, liczący kilkadziesiąt lat sweter, kołnierzyk koszuli wpijał mu się w mięsistą, usianą naroślami szyję. Tanie, luźne spodnie skrywały wychudzone, bezużyteczne nogi. Kiedy rozległo się hipnotyzujące bębnienie deszczu o dach, rozsiadł się wygodniej w fotelu, z satysfakcją zgłębiając tajniki umysłu i kariery szaleńca, który zamordował dziesiątki milionów ludzi żyjących pod jego okrutnym panowaniem.

Z ust staruszka od czasu do czasu dobywał się śmiech, zwłaszcza gdy czytał te najbardziej przerażające fragmenty, i kiwał głową z uznaniem, kiedy zwolennicy Stalina tłumaczyli jego drastyczne metody niszczenia wszelkich swobód obywatelskich. Widział u sowieckiego dyktatora cechy przywódcze, potrzebne do poprowadzenia kraju ku potędze, a jednocześnie mające sprawić, że świat zadrży ze zgrozy. Zsunął okulary na czubek nosa i zerknął na zegarek. Dochodziła jedenasta. System alarmowy włączył się punktualnie o dziewiątej; wszystkie okna i drzwi były skrupulatnie monitorowane. Jego fortecy nic nie groziło.

Najpewniej grzmot sprawił, że zamigotały światła. Rozbłysły jeszcze dwukrotnie i zgasły. Ze znajdującej się piętro niżej sali monitoringu usunięto akumulatory zasilania awaryjnego, kiedy więc zgasło światło, system alarmowy przestał funkcjonować. Czujniki we wszystkich drzwiach i oknach zostały w jednej chwili rozbrojone. Dziesięć sekund później zaskoczyły potężne generatory i przewodami znów popłynął prąd, przywracając działanie alarmu. Tymczasem w ciągu tej dziesięciosekundowej przerwy otworzyło się okno, wysunęła się przez nie czyjaś ręka i chwyciła podany
z zewnątrz cyfrowy aparat fotograficzny. Okno zamknęło się sekundę przed ponownym uzbrojeniem alarmu.

Nieświadomy niczego starzec bezwiednie podrapał się po pokrytej strupami
i plamami, zniszczonej przez słońce łysej głowie. Jego twarz zapadła się już wiele lat temu i stanowiła teraz bryłę obwisłej tkanki, a oczy, nos i usta układały się w nieustanny grymas. To, co pozostało z jego ciała, uległo podobnej degradacji. Teraz w wykonywaniu najprostszych czynności musiał zdawać się na pomoc innych. Ale przynajmniej wciąż jeszcze żył, podczas gdy tylu jego towarzyszy broni, właściwie już wszyscy, odeszło, często w gwałtowny sposób. Doprowadzało go to do wściekłości. Historia pokazywała, że osobnicy o niższej pozycji nieustannie zazdrościli tym znajdującym się wyżej od nich.

W końcu odłożył książkę. W tym wieku potrzebował zaledwie trzech czy czterech godzin nieprzerwanego snu i właśnie teraz nadeszła jego pora.

Nacisnął niebieski przycisk na małej obroży, którą stale nosił na szyi, wzywając w ten sposób służącą. Guziki były trzy - jeden wzywający służącą, jeden lekarza i jeden ochronę. Miał wrogów i cierpiał na różne dolegliwości, ale służącą miał głównie dla przyjemności.

W drzwiach pojawiła się kobieta. Barbara miała blond włosy, była ubrana w obciskającą biodra białą minispódniczkę i bluzkę bez rękawów. Kiedy pochylała się, żeby pomóc mu przesiąść się na wózek inwalidzki, mógł zobaczyć jej piersi. Wydekoltowany strój był warunkiem zatrudnienia. Bogaci, perwersyjni starcy mogli robić, na co mieli ochotę. Wtulił swoją pomarszczoną twarz w miękkie zagłębienie między piersiami. Kiedy jej silne ramiona opuszczały go na siedzisko wózka, wsunął dłoń pod jej spódnicę, przesunął palcami po jędrnych udach, aż dotarł do pośladków i każdy
z nich mocno ścisnął. Wydał z siebie cichy jęk uznania. Barbara nie zareagowała; dobrze jej płacono za to, by znosiła jego obmacywanie.

Zawiozła go do windy i razem zjechali do sypialni. Pomogła mu zdjąć ubranie, odwracając wzrok od zapadniętego ciała. Nawet fortuna, którą posiadał, nie potrafiła zmusić jej do patrzenia na jego nagość. Kilkadziesiąt lat wcześniej na pewno by na niego patrzyła, a nawet zrobiłaby dla niego o wiele więcej. Jeśli chciałaby przeżyć. Ale teraz pomagała mu włożyć piżamę, jak pomaga się dziecku. Rano będzie musiała go umyć i nakarmić - też jak dziecko, a nie jak mężczyznę. I tak krąg się zamykał. Od kołyski, ponownie do kołyski i potem do grobu.

- Usiądź przy mnie, Barbaro - polecił. - Chcę na ciebie popatrzeć.

Powiedział to wszystko po niemiecku. To był kolejny powód, dla którego ją zatrudnił; znała jego język ojczysty. Niewiele już osób w jego otoczeniu go znało.

Usiadła, założyła nogę na nogę i położyła dłonie na podołku, uśmiechając się od czasu do czasu, bo za to również jej płacono. Uważał, że powinna być mu wdzięczna; mogła pracować dla niego w tym wielkim domu, gdzie zajęcia były nieskomplikowane, a wolnego czasu pod dostatkiem, albo iść się kurwić za grosze na ulicach nieodległego Buenos Aires.

Machnął w końcu ręką, na co Barbara szybko wstała i zamknęła za sobą drzwi. Położył głowę na poduszce. Pewnie teraz pójdzie do swojego pokoju, zdejmie ubranie, wskoczy pod prysznic i zacznie zmywać z siebie brud, który zostawił jego dotyk. Na myśl o tym cicho zachichotał. Nawet jako pomarszczony staruszek mógł
w jakiś sposób wywierać wpływ na innych ludzi.

Doskonale pamiętał wspaniałe czasy, kiedy wchodził do pokoju, stukając obcasami oficerskich butów o betonową podłogę. Już sam odgłos jego kroków sprawiał, że cały obóz drżał ze strachu. To była siła. Każdego dnia mógł cieszyć się poczuciem niezwyciężoności. Wszystkie jego rozkazy wykonywano bez mrugnięcia okiem. Jego ludzie ustawiali w szeregu całą hołotę w brudnych łachach. Choć więźniowie stali ze spuszczonymi głowami, widzieli jego lśniące buty, element munduru oznaczającego władzę. Bawił się w Boga, decydował, kto umrze, a kto pozostanie przy życiu. Ale życie nie było lepsze od śmierci, ocalałym szykował piekło na ziemi, pełne bólu, rozpaczy i poniżenia.

Przesunął się na lewą stronę łóżka i wcisnął prostokątny panel na wezgłowiu. Drewniane drzwiczki odskoczyły i drżącą ręką wystukał kombinację cyfr otwierających widoczny teraz sejf. Wsunął dłoń do jego wnętrza i wyjął fotografię. Opadł
z powrotem na poduszkę i przyjrzał się zdjęciu.

Policzył, że zostało zrobione sześćdzies...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin