Stelar Marek - Góra kłopotów.pdf

(1149 KB) Pobierz
21 grudnia, godzina 17.00
– Pięknie tu, co? – Bożena westchnęła, rozglądając się na
boki.
Wilkońscy wjeżdżali właśnie do centrum Świeradowa-
Zdroju. Porośnięte drzewami zbocza górskich pasm
otaczających dolinę pokryte były białym pyłem, a w stronę
przepływającej dołem Kwisy, po stokach bezleśnych połaci,
spływały białe jęzory śniegu. Było późne popołudnie
dwudziestego pierwszego grudnia i wszyscy, no dobra, prawie
wszyscy żyli już tylko Bożym Narodzeniem. Te kilka dni
spowolnienia po szale, jaki ogarniał wszystkich w okresie
poprzedzającym święta było jak obiecane dziecku przed
pójściem do dentysty lody. Wynagradzały strach, ból,
cierpienie i sprawiały, że zapominało się o tym, co przeżyło
się przed wizytą w poczekalni.
Niestety, w tym przypadku tylko do grudnia następnego
roku.
– Lepszych okoliczności świąt chyba nie mogliśmy sobie
wymarzyć – dodała Bożena.
– Mogliśmy – powiedzieli równocześnie Misiek i Młody.
Obaj byli zaskoczeni zgodnością i zgraniem w czasie. Ich
wzrok spotkał się na chwilę w lusterku wstecznym. Bożena
popatrzyła na nich: najpierw na męża za kierownicą, potem do
tyłu, na syna zatopionego w komórce. Twarz Miśka
rozświetlały zegary tablicy rozdzielczej, a twarz Jacka blask
wyświetlacza telefonu. Wyglądali jak zombie, zwłaszcza
Młody, wpatrzony bezmyślnym wzrokiem w ekran. Ale
reagował na bodźce z otoczenia, czyli nie było jeszcze tak źle.
Czasem miała wrażenie, że jego umysł jest już w środku
iPhone’a i to stamtąd steruje ciałem, dlatego jej syn musi
ciągle trzymać go w dłoniach.
– Co mam przez to rozumieć? – zapytała podejrzliwie.
– Że może niekoniecznie wszyscy marzą o spędzeniu świąt
z… – urwał Misiek.
– Moją rodziną? – Pochyliła głowę jak lekko wkurzony
przez pikadora byk. – To miałeś na myśli?
– Wiesz, że nie mam nic do twojej matki. – Misiek puścił na
chwilę kierownicę i machnął rękami. – Ani do ciotki Pelagii
i jej pociesznej zgrai. Chodzi tylko o…
– Przepraszam cię bardzo, mama miała go oddać do
schroniska, żeby ci ulżyć?
– Do schroniska nie, ale może chociaż do jakiegoś hotelu.
Najlepiej aż do Nowego Roku. Myślisz, że to dla niego jakaś
różnica, gdzie spędzi święta? Zwłaszcza że tu hoteli jak
mrówek, a on nie ma dużych potrzeb. Wystarczy, że będzie
jedzenie. Mogłybyście mu nawet machać przez okno.
– Taki jesteś zabawny, Wilkoński? – Robiło się groźnie, bo
Bożena zaczęła rzucać nazwiskami, a jej ciemne brwi zeszły
się nad nasadą nosa. – Nie pomyślałeś, że sprawiasz mi
przykrość, mówiąc tak o moim rodzonym bracie?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin