Bobkowski A. Szkice piórkiem.txt

(1625 KB) Pobierz
Andrzej Bobkowski
Warszawa - Stare Groszki 2014
Warszawa — Stare Groszki 2014
ISBN 978-83-61710-15-8

1940
20.5.1940
Cisza i upał. Paryż opustoszał i pustoszeje z dnia na dzień. Odbywa się to jednak jakby po kryjomu. Ludzie wyjeżdżają chyłkiem, zapewniając znajomych do ostatniej chwili, że „my się nie ruszamy”. I tylko coraz częściej dostrzega się na ulicach samochody prześlizgujące się z ciężkim bagażem umocowanym na dachu i mknące na południe. Nie należy ich dostrzegać. Ale niepewność i tajemnica opadły na miasto. Idąc ulicą, ciągle łapałem się na tym, że najnormalniejsze zjawiska codziennego życia wydawały mi się tajemnicze. Samochody jeździły tak jakoś dziwnie, jakby ciszej i prędzej, a na dworcach metra czekało się nie tylko na pociąg, lecz na coś więcej. W powietrzu wisiały kłamstwo i niedomówienie.
Dopiero dziś rano ta próżnia w dołku, z którą każdy chodził, zniknęła. Weygand mianowany wodzem naczelnym na miejsce Garnelina, Petain w rządzie. Weygand od razu objął dowództwo i pojechał na front. Oczywiście zaczęły chodzić słuchy o zdradzie: podobno Gamelin popełnił samobójstwo, są dowody, że... i tak dalej. Wierzy się w Weyganda, wierzy się, że naprawi i załata. Tymczasem pierwszą fazę tej bitwy Francuzi przegrali na całej linii.
Niemcy są już w Arras i w Amiens, starają się otoczyć armię belgijską.
21.5.1940
Reynaud powiedział dziś w Senacie prawdę, a raczej część prawdy. Okazało się, że armia generała Corap, broniąca linii Ardenów na odcinku Mezieres--Sedan, była źle skompletowana, obsadzona dywizjami źle uzbrojonymi — w listopadzie zeszłego roku widziałem ich chodzących po mieście w nocnych pantoflach — a ponadto mosty na Meuse nie zostały wysadzone. Po prostu skandal. Najsilniejsze uderzenie Niemców poszło oczywiście w tym kierunku, bo na pewno wiedzieli oni o tym, zanim M. Reynaud został poinformowany. Ale za to tradycji stało się zadość: wszyscy są podniesieni na duchu tym skandalem. Francuzi klną, złorzeczą i w końcu dochodzą do
8
ostatecznej konkluzji, że „teraz my im pokażemy” i Weygand va montrerK Co? Cud nad Wisłą?
Ogólne przygnębienie wyładowało się w skandalu, w zmianie gabinetu, i wszyscy jakby przebudzili się z koszmarnego snu. Patrząc na nich dziś rano, miałem wrażenie, że każdy z nich jest uosobieniem Marsylianki. Hasłem dnia jest wytrwać — to odwiecznie francuskie, ale już dobrze pogryzione przez mole — tenir2.
22.5.1940
Od 10 maja nieprzerwana pogoda. Słońce i upał. Do Francji napływają tysiące uciekinierów z Belgii i z północnych departamentów. Kierują ich na południe. Francuzi odebrali Arras. W mieście nastrój normalny. Do codziennych rozrywek należy strzelanie artylerii przeciwlotniczej. Niemcy nie zaczęli jeszcze bombardować Paryża, ale dość często przylatują. I wtedy zaczyna się kanonada, czyli nadmuchiwanie pająków. Między wystrzałami słychać bzyk samolotu. Budzimy się i znowu zasypiamy. Jestem ciekawy, kiedy zabiorą się wreszcie do Paryża.
23.5.1940
Francuzi za wszelką cenę dążą do uformowania jednolitej linii frontu. Niestety, Niemcy prześlizgnęli się jakimś otworem i grożą zajęciem Boulogne. Ab-beville już zajęli. Armie belgijska, angielska i francuska nie są jeszcze otoczone całkowicie, ale z tego, co piszą, wynika, że nie zdołały nawiązać łączności. Tworzą one osobną jednostkę, tak zwaną Armię Flandrii. Niemcy codziennie atakują w innym miejscu, nie licząc się z olbrzymimi — jak piszą w gazetach — stratami.
24.5.1940
Nic nowego. Francuzom nie udało się zapchać otworu między Arras i Som-mą i Niemcy pchają tamtędy jednostki zmotoryzowane, tak że pod Boulogne i Calais toczą się ostre walki. Kapusta z grochem, Eintopfgericht3, z którego Niemcy wyłapują skwarki, czyli nowa taktyka, polegająca na zupełnym ogłupianiu przeciwnika. Pogoda bez przerwy cudowna.
25.5.1940
Sobota. Basia przyjechała po mnie na Porte d’Orleans. Poszliśmy do kina. Policja paryska urządza wielkie obławy, wszyscy — nawet rodowici Francuzi —
1 Weygand pokaże.
2 Wytrwać.
3 Danie z różnych składników przygotowane w jednym garnku.
9
muszą zaopatrzyć się w dowody osobiste. W Prefekturze nie mogę się z nikim dogadać — wszystko rzeczywiście rychło w czas... Policjanci chodzą uzbrojeni w karabiny, ale gdy dziś przypatrzyłem się uważniej tej broni, miałem ochotę zapytać, czy naboje do tej pukawki nie znajdują się przypadkiem w Muzeum Inwalidów. Jakiś ostatni model z roku 1870, który służył prawdopodobnie do obrony Paryża — teraz wyciągnięto je przeciwko spadochroniarzom.
26.5.1940
W wieczornych gazetach ukazała się krótka notatka, mówiąca jednak bardzo wiele. Piętnastu generałów pozbawiono dowodzenia. Dalszy ciąg skandalu zgodnie z zasadą, iż ryba zawsze śmierdzi od głowy. Mianowano siedmiu nowych. Armia Flandrii jest już właściwie odcięta. Tworzy ona teraz półkole, którego ramiona opierają się z jednej strony na północ od Dunkierki, a z drugiej strony na północ od Calais. Szereg punktów dotyka rzek Lys i Escaut. Armię tę zaopatrują podobno z powietrza. Niemcy pchają ich do wody.
28.5.1940
Coraz lepiej. Dziś nad ranem poddał się Leopold belgijski, a z nim razem 18 dywizji. Wiadomość ta ścięła z nóg wszystkich. Wygląda to na jawną i oczywistą zdradę. Poddał się bez uprzedzenia Francuzów i Anglików, odsłaniając w ten sposób ich tyły. Co nastąpi? Jest to wyrok śmierci na Armię Flandrii.
29.5.1940
Po południu wyjechałem z fabryki z Jeanem jego fordem. Wczoraj poddał się Leopold, 18 dywizji diabli wzięli, wszystko się wali, a my załatwiamy cartes d’identite de travailleur etranger1 dla polskich robotników państwowej fabryki amunicji. Urzędują z zimną krwią. Nie pomagają podpisy dyrektora fabryki, zaświadczenia — całe partie robotników trzeba wozić z odległej o dziesięć kilometrów od Paryża fabryki, odrywać ich na pół dnia od pracy, bo „muszą stawić się osobiście”. Złożenie podpisu poza Prefekturą jest nieważne, ba — jest nie do pomyślenia.
Po niezałatwieniu niczego wstąpiliśmy do Duponta na piwo. Gorąco i duszno. U Duponta czerwono i srebrno. Po piwie Jean dostał napadu szału. Wsiedliśmy do samochodu i ruszyli pełnym gazem naprzód. Biedny ford rzęził i policjanci gwizdali na skrzyżowaniach bulwarów, a my pędziliśmy. Już za Paryżem wpadliśmy na śliczną drogę, wysadzoną drzewami. Całe pokryte bladoliliowymi kwiatami. Zapaliłem papierosa i otworzyłem okno. Zapadłem w siedzenie i przymrużyłem oczy. Było to jak wbijanie się w zaspę kwiatową. Przez okno wpadał powiew i zapach. Nie wiem, o czym myślałem. Jakieś wspomnienia dawnych wiosen, ciszy,
1 Dowody tożsamości zatrudnionych cudzoziemców.
10
pomieszane ze smutkiem, jaki odczuwa się na dworcu kolejowym przy odjeździe kogoś bardzo drogiego. Straszliwy przeciąg wewnętrzny, od którego zapiera dech w gardle. Skręciliśmy w polną drogę, nie zmniejszając szybkości. Ford skakał i klekotał. Wczoraj spadło trochę deszczu i na drodze było pełno kałuż. Woda pryskała na boki i szybę przed nami. Droga zbiegała w dół, do lasu. Na skraju mała restauracja ogródkowa. Jean zatrzymał się przed nią i powiedział: „Tutaj grałem w orkiestrze. Byłem skrzypkiem, grywałem także na banjo — i z tego żyłem”. Zamyślił się. Miałem wrażenie, że i on odczuwa to samo co ja. Może przyjechał pożegnać się ze wspomnieniami? Poszliśmy na piwo. Patronka przywitała Jeana jak syna. Ja wziąłem szklankę z piwem i usiadłszy w oknie, patrzyłem w las. Oni wspominali dawne czasy. Dolatywały do mnie jakieś oderwane słowa, jakieś fleurs, Suzanne, mignonne'. Piwo nie chciało mi przejść przez ściśnięte gardło.
Od lasu dolatywał już przedwieczorny chłód, zapach mokrej zieleni i zgniłych liści; kilka promieni słońca przebijających się poprzez wysokie drzewa załamywało się na piramidzie starych butelek od szampana, ułożonych starannie pod płotem ogródka. Piwo wylałem do beczki z deszczówką. Jean pożegnał się z patronką i wsiedliśmy do samochodu, nic do siebie nie mówiąc. Potem jeździliśmy po leśnych dróżkach pełnym gazem. Rzucało nami, trzęsło, aż nagle zaczęliśmy się śmiać — zaśmiewać się głupio i histerycznie.
30.5.1940
Co robią Włosi? Jeszcze tego brakuje.
31.5.1940
Armię Flandrii ewakuują statkami do Anglii. Część już uratowali. Belgijska defekcja należy już do przeszłości. Mówi się, że to Holendrzy i Belgowie, w porozumieniu z Niemcami, wyciągnęli Francuzów i Anglików z umocnionych pozycji, dzięki czemu Niemcom udało się narzucić taktykę najkorzystniejszą dla nich. W każdym razie Niemcy operują jak na manewrach, według wszelkich reguł sztuki.
1.6.1940
Jak zwykle w sobotę. Basia przyjechała po mnie na Porte d’Orleans. Poszliśmy na piechotę do Luksemburgu. Był śliczny, ciepły wieczór. Usiedliśmy na żelaznych fotelach koło sadzawki i czytali gazety. W ogrodzie pusto, a sadzawka bez dziecinnych żaglowców martwa i smutna. Z lektury gazet wynika jedno: nieprzebrane zasoby bohaterstwa żołnierzy i dowódców wyczerpują się na łataniu błędów krótkowzrocznych polityków i tak zwanych mężów stanu. Przerażająca jest ta precyzja operacji niemieckich. Jak w zegarku.
1 Kwiaty, Suzanne, milutka.
1940
11
Urywana rozmowa, myśli znane, lecz niedopowiadane. Klęska. Ze smutnego otępienia wyrwał nas głos trąbki. Gdzieś w głębi ogrodu strażnik trąbił wesołą melodyjkę. Wypłaszał ludzi przed zamknięciem parku. Mrok już zapadał i zieleń była czarna. Koło nas przejechał na rowerze inny strażnik i krzyknął: — On ferme'.
„Chodź — zamykają Francję” — powiedziałem. Powlekliśmy się ku wyjściu. Na rue d’Assas weszliśmy do małej restauracyjki. Białe mrożone wino.
3.6.1940
Przed południem w Ministerstwie Pracy na rue de Vaugirard. Przed wejściem jest tam trawnik i drzewa. Po trawniku chodzą dwaj policjanci, pochylają się, przystają, znowu pochylają. Nie mam czasu, ale zatrzymuję się zaciekawiony. W końcu podchodzę bliżej i pytam, czy czegoś szukają.
— Mais oui, Monsieur2, szukamy czterolistnych koniczyn. Chce pan jedną? — To mówiąc, jeden z nich podaje mi piękny...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin