Biggle Lloyd Pomnik A5.pdf
(
2603 KB
)
Pobierz
Lloyd Biggle Jr
Pomnik
Przełożył: Marek Cegieła
Tytuł oryginału angielskiego: Monument
Wydanie oryginalne 1974
Wydanie polskie 1986
Młody, nieszczególnie wykształcony mechanik - Cerne Obrien -
w sposób niezbyt legalny zdobywa statek kosmiczny i wyrusza w
podróż po wszechświecie, o której marzył od zawsze. Po
przypadkowym odkryciu na badanej asteroidzie złóż pewnych
bardzo cennych kryształów, chce wrócić do cywilizacji i
wymienić je na pieniądze, które w sumie dadzą mu małą fortunę.
Niestety, na skutek niesprawnego wskaźnika paliwa rozbija się na
nieznanej planecie. Odkrywa, że planeta nie tylko nadaje się do
podtrzymania życia, ale jest swoistym rajem dla ludzi, choć ze
swoimi ciemnymi stronami. Przez wiele lat zdobywa szacunek i
przyjaźń tubylców (najprawdopodobniej potomków jakiejś
ekspedycji, która tak jak on rozbiła się na planecie wiele setek lat
wcześniej), zakłada rodzinę, własną wioskę, aż w końcu staje się
najbardziej poważaną osobą na planecie, najstarszym mędrcem -
Langrim.
-2-
1.
Całkiem nagle do Obriena dotarło, że umiera.
Leżał w kołyszącym się lekko hamaku z łyka drzewa
tykwowego, niemalże w zasięgu pyłu wodnego, wzbijanego przez
fale załamujące się na cyplu. Pieszczotliwe ciepło słońca
docierało doń poprzez strzępiaste, purpurowe liście drzew sao.
Kapryśne podmuchy wonnego wiatru niosły z cypla
pokrzykiwania dzieci łowiących harpunami marnie. Pod ręką
wisiała tykwa z napojem. Słodkie, dźwięczne tony dziewczęcego
głosu wznosiły się melodią bardzo, bardzo starej pieśni, a drżący,
brzękliwy akompaniament nabuli przydawał zadumie Obriena
słodko-gorzkiej nostalgii. Pieśń tę śpiewała niegdyś jego pierwsza
żona, ale było to tak dawno, że teraz czas ten zdawał się być poza
zasięgiem pamięci.
Świadomość bliskiej śmierci zimnym prądem przemknęła mu
przez myśl i obudziła z półdrzemki, przemieniając senne
zadowolenie w lodowato trzeźwe czuwanie.
Umierał.
Śladem nagłej fali paniki przyszedł ból, w czasie którego leżał
spokojnie z zamkniętymi oczami i rękami zaciśniętymi na
brzuchu. Na czoło wystąpił mu pot i spływał, wsiąkając w
jaskrawą tkaninę hamaka. Ból minął. Obrien poderwał się i
pogroził pięścią drwiącej pustce zielonkawo-błękitnego nieba.
- Na co czekacie, do cholery!? Na co czekacie!?
Pieśń urwała się nagle. Nabul głucho uderzył o ziemie, a jego
struny brzęknęły dysonansem, gdy Dalia, która tę pieśń śpiewała,
podniosła się i pośpieszyła do Obriena. Ten zaś siedział na brzegu
hamaka i rozglądał się dokoła. Wielobarwne rośliny otaczały go
kurtyną rozpasanej urody, a ich połyskliwe, zwisające kwiaty
sennie zapraszały do wypoczynku i rozmyślań.
-3-
Obrien opadł na hamak i wówczas poczuł pierwsze,
przeszywające ukłucie powracającego bólu. Z determinacją
ześlizgnął się z hamaka na równe nogi i odsunął na bok kwiaty.
Dalia niespokojnie dreptała wokół niego; na jej twarzy malowały
się nie wypowiedziane pytania. Pośpiesznie zbliżył się
praprawnuk Obriena, Forniri. Obrien popatrzył na nich życzliwie i
nagle zrozumiał, dlaczego Dalia śpiewała tę starą pieśń miłosną.
Za rok, dwa złączą się w tańcu zaręczynowym. Zastanawiał się,
czy wystarczy mu życia, by mógł im dać swe błogosławieństwo.
Reszta młodzieży podniosła się z ziemi i przyglądała
wszystkiemu z wyraźną troską. Młodzi ludzie często go
odwiedzali, muzyką rozpraszając nudę, która ciążyła starcowi. Nie
zrozumieją, jeśli im powie, że już więcej nie potrzebuje rozrywki,
bo umiera. Atak bólu nie mijał, ale Obrien opanował gwałtowną
chęć chwycenia się za brzuch, co i tak by nie pomogło.
- Do Starszego - powiedział krótko.
Na ich twarzach odmalowała się konsternacja.
- To długa i męcząca podróż - Forniri grał na zwłokę. - Może
rano...
- Do Starszego - powtórzył Obrien i odwrócił się do nich tyłem.
Dolatywały go ich słowa. Nie przypuszczali, że starzec może
słyszeć tak dobrze jak oni.
- Jeśli pójdziecie tylko kawałek - Dalia mówiła drżącym głosem
- a potem zawrócicie, może zaśnie i zapomni.
Nastąpiła cisza, po której Forniri przemówił z głębokim
niepokojem w głosie.
- Nie. On jest Langri. Jeśli pragnie odwiedzić Starszego,
musimy go zawieźć.
-4-
Obrien zostawił ich z tym dylematem i niepewnym krokiem
ruszył w dół skarpy ku plaży. Ledwie tam się pojawił, nadbiegły
dzieci rozbryzgując wodę.
- Langri! Langri! - wołały.
W podnieceniu tłoczyły się wokół niego, pokazywały złowione
marnie w oczekiwaniu pochwały, wywijały harpunami, śmiały się
i pokrzykiwały. Marni był płaskim, szerokim, przypominającym
gada stworzeniem, z mnóstwem odnóży i małą główką na
śmiesznie długiej szyi. Miał nieprzyjemny wygląd i nie nadawał
się do jedzenia, ale był bezcenny jako przynęta. Na tej planecie
dzieci wcześniej uczyły się pływać niż chodzić, gdyż w morzu nie
było niczego, co mogło im wyrządzić krzywdę, a kiedy umiały już
trzymać harpun, zaczynały łowić marnie - ich zabawa była
nieodłącznym elementem tamtejszej gospodarki.
Obrien zatrzymał się, by podziwiać co większe okazy, a w
końcu gestem wskazał leżącą na plaży myśliwską dłubankę.
- Do Starszego - powiedział.
- Hej! Do Starszego! Hej! Do Starszego!
Dzieci popędziły do łodzi, ściągnęły ją na wodę i zaczęły
zawzięcie walczyć o miejsce. Wówczas nadszedł Forniri,
energicznie opanował bijatykę, przywrócił spokój i wyznaczył
siedmiu chłopców do wiosłowania. Łódź wciągnięto z powrotem
na plażę, aby ułatwić wejście Obrienowi. Ból zelżał, więc Obrien
nie przyjął pomocy, z którą zaofiarował się Forniri; z wysiłkiem
podszedł do łodzi z drugiej strony i wskoczył do niej jak tubylec.
Kiedy łódź ruszyła, otaczające ją dzieci zaczęły pryskać na nią
wodą, pływając dookoła i nurkując pod jej dnem, póki wioślarze
nie nabrali szybkości. Zostawili za sobą Dalię, która stała na
wzgórku z ręką uniesioną w pożegnaniu.
Zanurzając wiosła, chłopcy śpiewali głośno - była to pieśń
poważna, bo i też ich zadanie było poważne. Langri pragnął
-5-
Plik z chomika:
entlik
Inne pliki z tego folderu:
Pom A5.7z
(3649 KB)
Biggle Lloyd Pomnik A5.pdf
(2603 KB)
Biggle Lloyd Pomnik A5.doc
(1970 KB)
Inne foldery tego chomika:
Bab Inski Piotr
Babula Grzegorz
Baci ga lupi Pa olo
Baczyński Krzysztof Kamil
Baer Robert
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin