Robert Ostaszewski - Tysiąc ciętych róż(1).pdf

(2054 KB) Pobierz
 
Copyright © by Robert Ostaszewski, 2022
Redakcja: Zosia Rokita
 
Projekt okładki: Olga Bołdok-Banasikowska
 Redaktor prowadząca: Anna Sperling
 Zdjęcia na okładce: Shutterstock
ISBN 978-83-67217-30-9
 TIME Spółka Akcyjna
Wydawca:
 Korekta: Firma UKKLW – Weronika Girys-Czagowiec, Karolina Kuć, Agata Łojek
Copyright © for the Polish edition by TIME SA, 2022
 ul. Jubilerska 10, 04-190 Warszawa
 facebook.com/hardewydawnictwo
 wydawnictwoharde.pl
Dział sprzedaży i kontakt z czytelnikami: harde@grupazpr.pl
Wersję elektroniczną przygotowano w systemie Zecer
 instagram.com/harde wydawnictwo
Zamarła.
– Blad’! – krzyknęła, ale zaraz zakryła usta dłonią, jakby chciała
wepchnąć w  nie to słowo „kurwa”, które wymknęło się wbrew jej
woli.
Nasłuchiwała, jednak na niewiele to się zdało. Łomotanie serca
i  bolesne pulsowanie krwi w  skroniach sprawiały, że prawie żadne
dźwięki z zewnątrz nie docierały do jej uszu.
Była tu sama. Chyba. Błagała w myślach, żeby tak było.
Pokuśtykała ku kępie krzaków, którą zauważyła przed sobą.
Z  trudem, pojękując cicho, utrzymywała równowagę. Musiała się
ukryć, odpocząć chociaż przez kilka minut. Ostre kolce przejechały
po jej nagim udzie, pozostawiając krwawe rysy. Ożina, jeszcze i  to
na dokładkę, pomyślała. Jakby już nie dość była pokiereszowana.
Ostrożnie, omijając płożące się pędy, okrążyła rozrośnięty krzak
jeżyny i  usiadła za nim tak, by zasłaniał ją od strony, z  której
przyszła. Marna kryjówka, ale innej nie miała.
Obejrzała poranione stopy. Nie było dobrze. Wsuwane sandały
pogubiła zaraz po tym, jak wyskoczyła z samochodu i pognała w las.
Na początku nawet lepiej biegło się jej bez butów. Napędzała ją
czysta adrenalina, wytłumiając ból. Po kilkuset metrach szaleńczego
biegu pomiędzy drzewami poczuła ciepło na stopach i  pierwsze
ukłucia na skórze. Najpierw lekkie, niczym krawiecką szpilką,
potem coraz mocniejsze i  dotkliwsze. Na jej nieszczęście uciekała
przez wysuszony, iglasty las, gdzie bardzo mało było miękkiej
ściółki. Pokiereszowała stopy na wysuszonych szyszkach, igłach,
gałęziach i  kamykach. Biegła tak długo, jak mogła. Zdaje się, że
igolorP
jeinśezcw eindogyt awD
.1
zgubiła pogoń. Później starała się iść najszybciej, jak się tylko dało,
z bólu zagryzając wargi do krwi. Ostre, rozpalone szpile wbijały się
w  jej nogi i  wędrowały prosto do mózgu. Tak to odczuwała. Ból
mącił jej wzrok i  odbierał oddech. Myślała, że nie może być już
gorzej. Myliła się.
Nie zauważyła jej. Po prostu. Nadepnęła na wysuszoną, ostro
zakończoną gałąź sosny, która rozorała jej podeszwę prawej stopy.
Siedząc za krzakiem jeżyny, oglądała nogę. Rana była głęboka
i wciąż krwawiła. Ściągnęła koszulkę na ramiączka i obwiązała nią
nogę. Kiepski opatrunek. Zdawała sobie jednak sprawę, że musi iść,
uciekać jak najdalej. Tyle tylko, że ćmiący ból i zmęczenie odebrały
jej siły. Musiała odpocząć, odetchnąć, choćby przez kilka minut.
I zastanowić się, co dalej.
Nie wiedziała, gdzie jest. Nie miała pojęcia, w  którą stronę
ruszyć. Byle dalej, byle przed siebie, akurat to nie ulegało
wątpliwości. Na dokładkę las ją przerażał. Wychowała się
i  mieszkała w  mieście. Nie za wielkim, ale jednak mieście. Nawet
nie jeździła do dziadków na wieś, jak większość jej znajomych, bo
akurat jej babusya і didus’ też byli jak najbardziej miejscy. A teraz
znalazła się w  obcym kraju, w  samym środku lasu. Bez paszportu,
komórki, portfela. Z  kilkoma letnimi ciuchami na sobie. Poraniona
i  spragniona. Wylękniona niczym ścigany przez lisa zając, który
przycupnął przy miedzy. Skąd takie porównania przyszły jej do
głowy? Łudziła się, że las nie jest wielki, że prędzej czy później tra
na jakąś drogę, wieś czy choćby leśniczówkę. Że dotrze do ludzi,
którzy jej pomogą. Przecież muszą gdzieś tu być jacyś normalni,
dobrzy ludzie…
Ocknęła się nagle. Przyćmione światło zachodzącego słońca
ledwie przenikało przez gęstwinę drzew. Gdzie była? Co się z  nią
działo? Leżała na suchej, pachnącej intensywnie ściółce. Tuż przed
jej twarzą maszerował spory, połyskliwie czarny owad. Żuczek? Coś
w tym rodzaju. Ogarnęła ją panika, głęboka i dojmująca. Jak mogła
zasnąć?! Przecież miała odpoczywać tylko przez chwilę. Próbowała
szybko się podnieść, ale nie ustała na rozoranej stopie. Padła na
kolana. Czuła, jak łzy spływają po jej policzkach. Łkała bezgłośnie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin