Karaibski plomien A5.pdf

(2199 KB) Pobierz
Maxine Barry
Karaibski płomień
Przełożyła: Maciejka Mazan
Tytuł oryginalny: Caribbean Flame
Wydanie oryginalne 1996
Wydanie polskie 1997
„Alexandria” to luksusowy statek dla najbogatszych. Trudno
sobie wyobrazić więcej brylantów, pięknych kobiet w
kosztownych toaletach i obracających miliardami mężczyzn, niż
na pokładzie „Alexandrii” podczas jej dziewiczego rejsu. Trudno
sobie również wyobrazić piękniejszą trasę niż Morze Karaibskie -
egzotyczne wyspy, dzikie rafy, tropikalna przyroda. A jednak w
tym - wydawać by się mogło - raju zdarzają się rzeczy zgoła
nierajskie.
-2-
Prolog.
Wielka Brytania
Keith Treadstone uniósł drżącą ręką trzeci kieliszek brandy. Był
właśnie w gabinecie swojego letniskowego domku pod
Oksfordem, który już do niego nie należał. Nadeszła chwila, by
zastanowić się nad niepewną przyszłością. Praca w domu
wariatów, jakim bez wątpienia jest londyńska giełda, zmienia
człowieka w kłębek nerwów. Odpoczynek od tego piekła to
konieczność, nie zachcianka. Ale teraz domek przejdzie do
przeszłości - tak jak wszystko, co Keith posiadał. Rzucił to dla
czegoś, co nigdy mu się nie zwróci. To coś nosiło nazwę
„Aleksandria”.
Zakrztusił się i pociągnął następny łyk alkoholu.
- Boże - powiedział martwym głosem i sięgnął po stojącą na
biurku fotografię. Długo przyglądał się patrzącej na niego pięknej
twarzy. - Ramona... - Skłonił płowowłosą głowę przed fotografią
kobiety w rozwianej oksfordzkiej todze i westchnął ciężko.
- Zawsze byłaś taka zdolna. Co byś o mnie pomyślała, gdybyś się
dowiedziała, jaki jestem. Głupi, głupi, głupi!
Powinien wiedzieć, że zostanie wykorzystany. Powinien bez
trudu dostrzec fałsz za uśmiechniętymi twarzami i radosnymi
głosami. On, człowiek obracający milionami na giełdzie, sądził,
że pozjadał wszystkie rozumy. Że wszystko wie. Co za kpina! On,
stary wyjadacz, dał się tak nabrać! A teraz musiał zebrać w sobie
całą odwagę, jaka mu została - a nawet jeszcze więcej - i zrobić
to, co należy.
Znowu spojrzał na fotografię kobiety, której właściwie bardziej
potrzebował, niż kochał, i westchnął. Pora na rachunek sumienia.
Sięgnął po kartkę z firmowym nadrukiem i napisał na niej
-3-
dzisiejszą datę. Ale utknął zaraz po „Droga Ramono”.
Co właściwie mógł jej powiedzieć? Że nie mają już przyszłości,
że łączą ich tylko akcje tego przeklętego statku? Nie. Tak nie
można. Musiał pomyśleć o niej. O Ramonie, która była kimś
więcej niż tylko śliczną dziewczyną. O Ramonie, obdarzonej
przenikliwą, błyskotliwą inteligencją i ogromnym, wybaczającym
sercem. Musi o tym pamiętać. W tym jego jedyna nadzieja. To
dobre, wybaczające serce...
Zaczął pisać, z wysiłkiem pokonując drżenie dłoni.
„Wiem, że mi przebaczysz, najdroższa. Że
wybaczysz mi wszystkie błędy. Wiesz, że Cię
kocham.”
Przerwał i westchnął ciężko. Nie mógł się zmusić, żeby to
napisać, żeby ubrać wszystko w suche, brutalne słowa. Nie mógł
jej tego zrobić, a jednak... musiała się dowiedzieć. Ale jak
wytłumaczyć komuś o tak kryształowej uczciwości, że istnieją
zwierzęta kierujące się jedynie chciwością, że istnieją kreatury o
bezwzględności rekina, które mają czelność nazywać się
uczciwymi ludźmi interesu? Jak ma jej powiedzieć, że spotkał
człowieka, który nie cofa się przed niczym? Człowieka tak
niebezpiecznego, że drżał na samo jego wspomnienie.
No pisz, ponaglił go jakiś cichy głosik. Skończ z tym wreszcie.
Na dźwięk nagłego skrzypnięcia za drzwiami poderwał
gwałtownie głowę, a serce zaczęło mu walić jak młotem.
Zamglone alkoholem spojrzenie otrzeźwiało na chwilę, ale dźwięk
nie powtórzył się. Może to kot. Wrócił znowu do niewesołych
myśli. Czy da się jeszcze coś uratować? Ramona tak wiele przy
nim przeszła... Czy zechce, czy zdoła stawić czoło ewentualnemu
bankructwu? Ostatnio zaczęła zdradzać niepokój, którego dotąd u
niej nie zauważał. Raz czy dwa usiłowała zmusić go do swoich
słynnych „poważnych rozmów” o przyszłości ich związku. Za
-4-
każdym razem udawało mu się jakoś załagodzić sytuację. Wziąć
ją na litość. Zapewnić o swojej miłości, lojalności, oddaniu.
Ale nie o namiętności. Tego nie mógł jej dać.
Wielki, biało-czarny kocur wskoczył bezszelestnie na ogrodowy
mur i zaczął myć sobie pyszczek. Zielone ślepia zwróciły się w
stronę domu, z którego dobiegł jakiś suchy trzask. Po chwili przez
trawnik przeszedł spokojnie nie znany mu mężczyzna. Skręcił w
spokojną wiejską uliczkę i wsiadł do samochodu. Makary wrócił
do przerwanej czynności. Kiedy tylko skończy z toaletą, pójdzie
do domu i zacznie miauczeć pod drzwiami. Pan podrapie go za
uszami, a on nagrodzi go za to rozkosznym mruczeniem. A potem
dostanie pyszne kocie chrupki.
Ale pan Makarego nie otworzy mu drzwi. I nigdy więcej nie
podrapie go za białym uchem.
Ramona King weszła do mrocznego wnętrza cichego kościoła.
Matka szła tuż za nią, patrząc z niepokojem na napięte szczupłe
ramiona córki; westchnęła głęboko. Srebrzystozłote włosy
Ramony zalśniły w mdłym świetle, wpadającym przez okna.
Wiele osób siedzących w ławkach odwróciło się w ich stronę.
Choć pogrzeb Keitha odbywał się w małym miasteczku Foyle, w
kościele zjawili się jego londyńscy koledzy.
Kazanie było miłosiernie krótkie. Ramona siedziała
nieruchomo, jak odrętwiała. W drzewach przed kościołom
świergotał jakiś ptak i znowu poczuła łzy napływające do oczu.
Ktoś szturchnął ją delikatnie. Spojrzała nieprzytomnie na matkę,
rzucającą garść ziemi na trumnę. Ledwie docierało do niej to, co
mówił pastor. Mechanicznie spełniła swoją powinność. Bezsens
tego wszystkiego był tak dręczący, że chciało jej się krzyczeć.
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin