Eichmann w Jerozolimie.rtf

(1130 KB) Pobierz

Hannah Arendt

Eichmann w Jerozolimie

Rzecz o banalności zła

tłumaczył Adam Szostkiewicz

Wydawnictwo Znak

Kraków 2010

Spis treści

I.      Dom Sprawiedliwości               7

II.       Oskarżony               30

III.       Ekspert w kwestii żydowskiej               49

IV.     Pierwsze rozwiązanie: wypędzenie              74

V.     Drugie rozwiązanie: koncentracja              90

VI.      Rozwiązanie ostateczne: eksterminacja               109

VII.       Konferencja w Wannsee, czy li Poncjusz Piłat ... 146

VIII.       Obowiązki szanującego prawo obywatela               175

IX.  Deportacje z Rzeszy: Niemcy, Austria i Protektorat               195

X.  Deportacje z Europy Zachodniej: Francja, Belgia, Holandia, Dania, Włochy              209

XI.  Deportacje z Bałkanów: Jugosławia, Bułgaria, Grecja, Rumunia              233

XII.       Deportacje z Europy Środkowej: Węgry i Słowacja               250

XIII.        Ośrodki zagłady na Wschodzie              265

XIV.      Materiał dowodowy i świadkowie              284

XV.      Wyrok, apelacja i egzekucja               302

Epilog              327

Postscriptum               363

Dodatek

List Gershoma Scholema do Hannah Arendt              388

Odpowiedź Hannah Arendt na list Gershoma Scholema               395


ISBN 978-83-240-1446-0

O, Niemcy, [...]

Kto słyszy mowy, dochodzące
z waszych domów, śmieje się.

Lecz kto was zobaczy, chwyta za nóż.

BERTOLT BRECHT (tł. Ryszard Krynicki)


ROZDZIALI

Dom Sprawiedliwości

„Beth Hammishpath” - Dom Sprawiedliwości: na dźwięk tych słów wykrzykniętych całą mocą głosu przez woźnego trybunału podrywamy się na nogi, gdyż zwiastują one przy­bycie trzech sędziów, którzy - z obnażonymi głowami, ubrani w czarne togi — wchodzą na salę sądową bocznym wejściem, by zająć miejsca na najwyższej ustawionej ła­wie wysokiego podestu. Po obu stronach stołu, za którym zasiedli, a który niebawem pokryją niezliczone tomy akt oraz ponad półtora tysiąca dokumentów, siedzą sądowi stenografowie. Poniżej sędziów zajmują miejsca tłuma­cze, których usługi są niezbędne w bezpośredniej wymia­nie zdań pomiędzy oskarżonym lub jego obrońcą a sądem; w pozostałych wypadkach mówiący' po niemiecku podsąd- ny i jego adwokaci śledzić będą tok prowadzonego w ję­zyku hebrajskim procesu poprzez równoległą transmisję radiową, wyśmienitą w przekładzie na francuski, znośną w języku angielskim, będącą zaś istną farsą w wersji nie­mieckiej, często całkowicie niezrozumiałej. (Biorąc pod uwagę skrupulatną rzetelność wszystkich technicznych przygotowań do procesu, pozostanie skromną tajemnicą nowo powstałego państwa izraelskiego, w którym wysoki odsetek obywateli wywodzi się z Niemiec, dlaczego nie zdołało ono znaleźć odpowiedniego tłumacza na jedyny język, jakim mogli się posługiwać oskarżony i jego obroń­ca. Dawne uprzedzenie wobec Żydów niemieckich - nie­gdyś bardzo wyraźne w Izraelu - jest już zbył słabe, by mogło tłumaczyć ten fakt.Jako wyjaśnienie pozostaje jesz­cze starsza i wciąż niezwykle potężna „witamina P”, jak nazywają Izraelczycy protekcję w sferach rządowych i apa­racie biurokratycznym). Poniżej ławy tłumaczy ustawio­no naprzeciwko siebie, w taki sposób, że znajdujące się tam osoby zwrócone są profilem do publiczności, oszklo­ną kabinę oskarżonego i barierkę dla świadków. Dolną ławę zajmują siedzący plecami do sali prokurator i czte­rej oskarżyciele posiłkowi, a także obrońca oskarżonego, któremu w ciągu pierwszych tygodni procesu towarzyszył asystent.

Ani przez sekundę nie ma w zachowaniu sędziów ni­czego teatralnego. Poruszają się w sposób niewystudio- wany, trzeźwa i napięta uwaga, tężejąca pod wpływem smutku w miarę jak przysłuchują się opowieściom o cier­pieniach, jest naturalna; zniecierpliwienie wywołane za­biegami oskarżyciela, usiłującego przeciągnąć przesłu­chania świadków w nieskończoność, jest spontaniczne i ży­we, stosunek do obrony może odrobinę przesadnie uprzej­my, tak jakby wciąż pamiętali, że „dr Servatius był nie­mal całkowicie osamotnionym w tej zaciętej walce pro­wadzonej w obcym otoczeniu”, traktowanie oskarżonego - zawsze bez zarzutu. Jest rzeczą tak bardzo oczywistą, że są to trzej przyzwoici i uczciwi ludzie, iż wcale nie dzi­wi, że ani jeden z nich nie uległ owej największej poku­sie, by w tej scenerii bawić się w teatr udając, że - wszy­scy trzej urodzeni i wykształceni w Niemczech - muszą czekać na tłumaczenie hebrajskie. Przewodniczący skła­du sędziowskiego Moshe Landau prawie nigdy nie odkła­da odpowiedzi do momentu, kiedy tłumacz skończy swo­ją pracę, często wpada mu w słowo, poprawia i ulepsza przekład, najwyraźniej szczęśliwy, że choć na chwilę może się oderwać od ponurych obowiązków sędziego. Wiele ty­godni później, kiedy oskarżony został wzięty w krzyżowy ogień pytań, posunie się nawet do tego, by nakłonić ko­legów do prowadzenia dialogu z Eichmannem w ich języ­ku ojczystym: po niemiecku, dając dowód - jeśli ktoś po­trzebowałby jeszcze dowodu - że zachował sporą nieza­leżność od aktualnego nastawienia izraelskiej opinii pu­blicznej.

Od samego początku nie ulega najmniejszej wątpli­wości, że to sędzia Landau nadaje ton i dokłada wszel­kich, doprawdy wszelkich starań, by nie dopuścić do prze­kształcenia się rozprawy - pod wpływem uwielbiającego popisy oskarżyciela - w proces pokazowy. Jeśli nie zawsze mu się to udaje, to między innymi po prostu dlatego, że przewód sądowy toczy się na scenie przed publicznością, a zdumiewający okrzyk woźnego rozpoczynający każde posiedzenie wywołuje ten sam skutek co podniesienie kurtyny. Kimkolwiek był autor projektu tej sali zebrań, mieszczącej się w now'o wybudowanym Beth Ha’am - Domu Ludowym (otoczonym na czas procesu wysokim ogrodzeniem, strzeżonym od dachu po piwnice przez uzbrojoną policję, na dziedzińcu frontowym ustawiono rząd drewnianych baraków, w których wszystkich przy­bywających poddaje się drobiazgowej rewizji), chodziło mu o teatr z prawdziwego zdarzenia: z parterem i gale­rią, proscenium i sceną, a także z bocznymi wejściami dla aktorów. Zaiste, ta sala sądowa może być niezłym miej­scem do odbycia procesu pokazowego, o jaki chodziło Dawidowi Ben Gurionowi, premierowi izraelskiemu, kiedy postanowił doprowadzić do pojmania Eichmanna w Ar­gentynie i postawienia go przed Sądem Okręgowym w Je­rozolimie, by odpowiedział za rolę, jaką odegrał w „osta­tecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”. Bo też Ben Gu- rion, słusznie nazwany „architektem państwa Izrael”, po- zostaje niewidocznym reżyserem procesu. Nie przybył na ani jedno posiedzenie; w sali sądowej przemawia głosem Gideona Hausnera, prokuratora generalnego, przedsta­wiciela władz rządowych, który czyni zaiste wszystko, by zadowolić swego zwierzchnika. I jeśli owe usilne starania okazują się - niestety - często niedostateczne, to dlate­go, że procesem kieruje człowiek, który służy Sprawiedli­wości z takim samym oddaniem, z jakim pan Hausner służy państwu Izrael. Sprawiedliwość wymaga, ażeby prze­ciwko podsądnemu wysunięto oskarżenie, by miał on za­pewnioną obronę i żeby został osądzony, a także, by wszystkie pozostałe pytania, pozornie donioślejszej wagi -Jak to było możliwe? Dlaczego tak się stało? Dlaczego Żydzi? Dlaczego Niemcy? Jaką rolę odegrały inne naro­dy? W jakim stopniu ponoszą odpowiedzialność Sprzymie- rzeni?Jak Żydzi mogli przyczyniać się poprzez własnych przywódców do swojej zagłady? Czemu szli na śmierć jak owce na rzeź? - pozostały w zawieszeniu. Sprawiedliwość akcentuje znaczenie Adolfa Eichmanna, syna Karla Adol­fa Eichmanna, człowieka w szklanej kabinie wybudowa­nej dla jego bezpieczeństwa: średniego wzrostu, wątłej budowy, w średnim wieku, łysiejącego krótkowidza z nie­prawidłowym uzębieniem, który w ciągu całego procesu wyciąga bez przerwy chudą szyję w stronę ławy sędziow­skiej (ani raz nie spojrzał na publiczność) i rozpaczliwie, a w znacznej mierze z powodzeniem, usiłuje zachować panowanie nad sobą na przekór nerwowemu tikowi, któ­ry z pewnością zawładnął jego wargami na długo przed rozpoczęciem procesu. Przedmiotem rozprawy sądowej są jego czyny, a nie udręki Żydów, naród niemiecki czy ludzkość, nie są nim nawet antysemityzm i rasizm.

Sprawiedliwość zaś, choć to może „abstrakcja” dla lu­dzi myślących kategoriami Ben Guriona, jest ostatecznie dużo surowszym zwierzchnikiem niż Pan Premier wypo­sażony w całą swą władzę. Zasadą, jaką kieruje się ten ostatni, jest pobłażliwość, czego nie omieszkał zademon­strować pan Hausner: pozwala ona prokuratorowi na urządzanie konferencji prasowych i udzielanie wywiadów telewizyjnych podczas procesu (relację amerykańską, fi­nansowaną przez korporację Glickmana, przerywają bez przerwy - interes pozostaje interesem - reklamy nieru­chomości), a nawet na „spontaniczne” wybuchy gniewu adresowane do sprawozdawców w budynku sądu, bo oskar­życiel ma już powyżej uszu krzyżowych pytań zadawanych Eichmannowi, który odpowiada na nie samymi kłamstwa­mi. Pobłażliwość ta pozwala na częste rzucanie ukradko­wych spojrzeń w stronę publiczności, a także na teatral­ne chwyty znamionujące ponadprzeciętną próżność, któ­ra w końcu odnosi tryumf w Białym Domu, kiedy to pre­zydent Stanów Zjednoczonych przesyła gratulacje z po­wodu „dobrze spełnionego zadania”. Sprawiedliwość na nic podobnego pozwolić nie może. Żąda absolutnego spo­koju, dopuszcza raczej smutek niż gniew i nakazuje jak najpilniej wystrzegać się wszelkich przyjemności płyną­cych ze znalezienia się w centrum uwagi publicznej. Wi­zycie, jaką wkrótce po zakończeniu procesu złożył w na­szym kraju sędzia Landau, nie nadano żadnego rozgłosu, wiedziały o niej jedynie te środow iska żydowskie, które ją zorganizowały.

I choć sędziowie tak bardzo konsekwentnie starali się ukryć w cieniu przed blaskiem reflektorów, to przecież zasiadali tam, na szczycie wysokiego podium, zwróceni twarzami do publiczności, niczym aktorzy na scenie. Pu­bliczność miała reprezentować cały świat i w ciągu pierw­szych tygodni procesu istotnie składała się przede wszyst­kim z dziennikarzy i autorów związanych z rozmaitymi pi­smami, którzy tłumnie zjechali dojerozolimy z czterech stron kuli ziemskiej. Mieli obejrzeć widowisko równie sen­sacyjne co proces w Norymberdze, tyle że tym razem „głównym tematem była tragedia całego narodu żydow­skiego”. Albowiem, Jeżeli oskarżamy [Eichmanna] tak­że o zbrodnie przeciwko nie-Zydom [...], to nie dlatego”, że je popełnił, „1 e c z dlatego, że nie wprowa­dzamy żadnych podziałów etnicznych”. Owo doprawdy zadziwiające zdanie, wygłoszone przez oskarżyciela w jego inauguracyjnym wystąpieniu, okaza­ło się kluczową tezą aktu oskarżenia. Akt oskarżenia opar­ty był bowiem na tym, co przecierpieli Żydzi, nie zaś na tym, co popełnił Eichmann. A według pana Hausnera jest to różnica pozbawiona znaczenia, gdyż „był tylko jeden człowiek, który zajmował się prawie wyłącznie Żydami; którego zadaniem było doprowadzić do ich zagłady; któ­rego rola w instalowaniu haniebnego systemu rządów do tego właśnie się sprowadzała. Tym człowiekiem był Adolf Eichmann”. Czyż nie było logiczne, by przedstawić sądo­wi wszelkie fakty dotyczące męki narodu żydowskiego (które, rzecz jasna, nigdy nie podlegały dyskusji), a na­stępnie poszukać dowodów w ten czy inny sposób wiążą- cych Eichmanna z tym, co się stało? Proces norymberski, w którym podsądnych oskarżono o „popełnienie zbrodni przeciwko obywatelom różnych krajów” nie uwzględnił tragedii Żydów z tej prostej przyczyny, że Eichmanna w Norymberdze nie było.

Czy pan Hausner naprawdę uważał, że w procesie no­rymberskim poświęcono by więcej uwagi losowi Żydów, gdyby Eichmann zasiadł na ławie oskarżonych? Wątpię. Jak prawie wszyscy w Izraelu, sądził on, że tylko sąd ży­dowski może oddać sprawiedliwość żydom i że wydanie wyroku na wrogów narodu żydowskiego jest sprawą ży­dów. Stąd niemal powszechną wrogość wywoływała w Izra­elu sama wzmianka o trybunale międzynarodowym, któ­ry miałby oskarżyć Eichmanna nie o zbrodnie „przeciw­ko narodowi żydowskiemu”, lecz o zbrodnie przeciwko ludzkości popełnione na narodzie żydowskim. Stąd oso­bliwa przechwałka: „Nie wprowadzamy żadnych podzia­łów etnicznych”, która brzmiała mniej osobliwie w Izra­elu, gdzie przepisy prawa rabinackiego regulują prywat­ny status obywateli żydowskich, skutkiem czego żaden Zyd nic może poślubić osoby nie będącej pochodzenia żydow­skiego; małżeństwa zawarte za granicą są uznawane, ale dzieci ze związków mieszanych są z punktu widzenia pra­wa dziećmi nieślubnymi (dzieci pozamałżeńskie, których rodzice są Żydami, są prawowite), a jeśli komuś zdarzy się mieć matkę nie-Zydówkę, nie może zawrzeć związku małżeńskiego, osoby takiej nie można także pochować. Sprawy przybrały jeszcze bardziej skandaliczny obrót po roku 1953, kiedy to znaczną część spraw z zakresu prawa rodzinnego przekazano sądom cywilnym. Kobiety mogą odtąd dziedziczyć majątek i, ogólnie rzecz biorąc, cieszą się tym samym statusem prawnym co mężczyźni. A za­tem to wcale nie szacunek dla przekonań religijnych lub potęgi fanatycznie religijnej mniejszości uniemożliwia władzom izraelskim zastąpienie prawa rabinackiego ju­rysdykcją cywilną w zakresie małżeństw i rozwodów. Wy­daje się, że zarówno wierzący, jak i niewierzący obywate­le Izraela zgodni są co do tego, że pożądany jest zakaz zawierania małżeństw mieszanych. Z tego też głównie po­wodu -jak to chętnie przyznają przedstawiciele władz izraelskich poza salą sądową - zgodni są oni również co do tego, że niepożądany byłby formalny zapis konstytu­cyjny, regulujący pod względem prawnym ową kłopotli­wą sytuację. („Przeciwko małżeństwom cywilnym prze­mawia to, że doprowadziłyby one do rozpadu Domu Izra­ela, a także odizolowały tutejszych Żydów od Żydów' żyją- cych w diasporze”, jak to sformułował niedawno w ,Je- wish Frontier” Philip Gillon). Bez względu na przyczyny musiała zapierać dech naiw ność, z jaką oskarżyciel potę­pił osławione ustawy norymberskie z 1935 roku, zakazu­jące małżeństw' mieszanych i stosunków cielesnych osób pochodzenia żydowskiego z osobami pochodzenia nie­mieckiego. Lepiej poinformowani korespondenci zdawa­li sobie sprawę z ironii sytuacji, ale nie wspomnieli o tym w swych relacjach. Uważali, że nie pora pouczać Żydów na temat błędów ich własnych praw i instytucji.

Jeżeli publiczność na procesie miała stanowić repre­zentację opinii światowej, a widowisko miało ukazać sze­roką panoramę cierpień Żydów, to rzeczywistość nie speł­niła oczekiwań ani zamierzeń. Dziennikarze wytrwali nie dłużej niż dwa tygodnie, po czym skład publiczności uległ drastycznej zmianie. Powinna się ona była składać z Izra­elczyków, ludzi zbyt młodych, żeby znali tę historię, albo - jak w wypadku Żydów z Dalekiego Wschodu - takich, którzy nigdy o niej nie słyszeli. Proces miał im pokazać, co znaczyło żyć wśród nie-Żydów, i przekonać ich, że tyl­ko w Izraelu Zyd może żyć bezpiecznie i godnie. (Ten sam morał zawierała broszurka dla korespondentów zagra­nicznych poświęcona izraelskiemu systemowi prawnemu, którą przekazano prasie.Jej autorka, Doris Lankin, przy­tacza orzeczenie Sądu Najwyższego, mocą którego naka­zano dwóm ojcom, którzy „porwali swoje dzieci i sprowa­dzili je do Izraela” odesłanie ich matkom mieszkającym za granicą i mającym legalne prawo do sprawowania nad nimi opieki. Stało się to - dodaje autorka, tak samo dum­na z tego ścisłego przestrzegania litery prawa, jak pan Hausner ze swej gotowości do ścigania zbrodniarza na­wet wówczas, gdy jego ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin