Powrot do Edenu A5.doc

(4226 KB) Pobierz
Powrót do Edenu




Rosalind Miles

Powrót do Edenu

 

 

Przełożyła Ewa Górczyńska

Tytuł oryginalny: Return to Eden

Rok pierwszego wydania: 1984

Rok pierwszego wydania polskiego: 1991

 

 

Powrót do Edenu i powrót do starych, dobrych czasów - oczywiście dla tych co pamiętają seriale z lat '80 tych - historia banalna i występująca pod każda szerokością geograficzną.

Cóż może zrobić kobieta, która została okrutnie potraktowana przez męża? Oczywiście może się zemścić. Bardzo zmyślnie, ale nie za szybko.

 

 

Spis treści:

Część pierwsza.              4

Część druga. Gorzkie dziedzictwo.              471


 

 

 

 

 

 

Miłości kobiet - o! poznania warte,

Piękne a groźne, pełne tajemnicy,

Kobieta wszystko stawia na tę kartę,

Gdy przegra, to jej nic oprócz tęsknicy

I żalu życie nie odda rozdarte.

Za to ich zemsta, jak skok tygrysicy,

Krwawa... lecz i ta zwiększa serca rany,

Bo czują same cios drugim zadany.

 

Lord Byron - Don Juan

Przekład Edwarda Porębowicza


Część pierwsza.

Rozdział I.

Gwałtowny świt wstawał nad Edenem jak łuna pożaru. Stary człowiek spoczywał w wielkim dębowym łożu swoich przodków i po raz ostatni śnił o zwycięstwie. Miał za sobą ciężką noc. Wreszcie mruknął z zadowoleniem, uśmiechnął się do siebie i ścisnął dłoń spoczywającą w jego ręku, jakby chciał przypieczętować umowę. W ten właśnie sposób, jakże stosowny dla weterana tysięcy bitew z żywiołami, ludźmi i maszynami, Maks Harper żegnał się z burzliwym życiem. Oddychał teraz płytko, ale bez trudu. Ogarnął go spokój. Rysy twarzy złagodniały i wypogodziły się jak nigdy dotąd.

Dla dziewczyny siedzącej przy jego posłaniu koszmar dopiero się zaczynał. Mijały długie, czarne godziny nocy, przynosząc ze sobą narastający strach. Zalała ją fala paniki.

- Nie odchodź - modliła się. - Proszę, nie opuszczaj mnie...

Z początku łzy płynęły tak obficie, że zastanawiała się, czy kiedykolwiek będzie w stanie je powstrzymać. Teraz jednak, zmęczona ciągnącym się bez końca całonocnym czuwaniem, nie była w stanie nawet płakać. Czuła zaciskającą się wokół serca pętlę bólu. Gorączkowo szukała ulgi w wypowiadanych zduszonym szeptem pytaniach, skargach i słowach miłości.

- Jak ja sobie teraz poradzę... Bez ciebie życie traci sens. Jesteś dla mnie wszystkim. To twojego uśmiechu i twojej pomocnej dłoni pragnęłam, a nie Katie. Zawsze bałam się, że czymś cię rozgniewam i zostawisz mnie samą. Znam twoją twarz lepiej niż swoją własną, ale ciebie samego nigdy do końca nie poznałam. Daj mi szansę. Nie odchodź teraz, kiedy tak cię potrzebuję...

Lekarz spojrzał na zegarek i skinął głową do pielęgniarki. Cicho wymknęła się z pokoju, aby zawiadomić wszystkich, że rozpoczął się ostatni akt rytuału. Z całego niezmierzonego obszaru Terytorium Północnego limuzynami, landroverami, śmigłowcami i awionetkami przybyli do Edenu przyjaciele, znajomi i wspólnicy umierającego magnata. Zebrali się w wykładanej ciemnym drewnem bibliotece wielkiego kamiennego domu. Z niepokojem, jaki zwykle ogarnia ludzi w obliczu śmierci, krążyli pod wielkim portretem człowieka, dzięki któremu wszyscy się kiedyś poznali, a teraz, gdy umierał, zeszli się ponownie. Czekali w napięciu, ale bez obaw. Maks Harper zabezpieczył ich przyszłość, tak jak kiedyś pokierował ich życiem.

Przed domem, w narastającym upale dusznego przedpołudnia, czekała cierpliwie grupka ciemnoskórych tubylców z osady. Yowi, duch, który zapowiada nadchodzącą śmierć, przekazał wiadomość jednemu z mędrców plemienia, więc wszyscy zgromadzili się, żeby uczcić ostatni sen starca. Wpatrywali się teraz nieruchomo we wspaniałe, stare domostwo oraz pokryte grubą warstwą pyłu awionetki, dwa helikoptery i samochody.

Całą okolicę spowijała cisza. Rozżarzone słońce paliło bezlitośnie, ale nawet najmłodsi z grupy, bracia Chris i Sam, trwali w bezruchu. Czekali z rezygnacją. Wiedzieli, co dzieje się wewnątrz domu, i w duchu pogodzili się już z nieuchronnym losem. Od niepamiętnych czasów ludzie z ich plemienia mieli duchową łączność ze wszystkimi żywymi istotami. Dlatego też wiedzieli, kiedy Maks Harper przekroczy granicę śmierci i odejdzie do niezmierzonego królestwa Praojca, aby tam zacząć nowe życie.

Dręczącą ciszę zaciemnionej sypialni przerywał tylko słaby oddech umierającego człowieka. Nagle chory westchnął głęboko i z trudem, po raz ostatni chwycił powietrze. Lekarz podszedł szybko i uwolnił jego ciężką dłoń z uścisku dziewczyny. Z zawodową obojętnością sprawdził puls, stwierdził, że serce przestało bić, i złożył rękę starca na pościeli. Spojrzał na dziewczynę. Odpowiadając na nieme pytanie w jej oczach, wolno skinął głową.

Niczym we śnie uklękła przy łożu. Ujęła dłoń zmarłego, pocałowała i na moment delikatnie przytuliła do policzka. Czując znajomy dotyk ciepłej, twardej skóry, znów nie mogła powstrzymać łez. Spływały wolno i boleśnie, ale twarz pozostała niewzruszona. Dziewczyna z trudem opanowała łkanie.

Po chwili wstała i otarła łzy z policzków. Po raz ostatni spojrzała na spoczywającego w łożu człowieka, otworzyła drzwi i sztywno ruszyła korytarzem. Za oknem dostrzegła niewyraźne sylwetki żałobników. Jedna z ciemnoskórych kobiet przykucnęła w pyle, objęła rękami głowę i krzyknęła rozpaczliwie. Miękkim, gardłowym głosem zaintonowała pieśń, którą wkrótce podchwycili inni.

- Ninnana combea, innara inguna karkania... O, Wielki Duchu, Praojcze! Dęby bagienne jęczą i szlochają, akacje ronią krwawe łzy, bo jedno z twoich stworzeń wchłonęła ciemność...

Ukojona monotonnym śpiewem dziewczyna opanowała się i weszła do biblioteki. Zgromadzeni tam mężczyźni czekali na jej przybycie. Rozmowy umilkły natychmiast. Wszyscy zwrócili się w jej stronę. Każdy odznaczał się silną osobowością, ale pierwszym wśród równych był Bill McMaster, dyrektor generalny spółki Harper Mining i podległych firm. Pośpiesznie odłączył od grupy i podszedł do stojącej samotnie w drzwiach postaci. Jego pobrużdżona twarz wyrażała współczucie. Ujął dziewczynę pod ramię i szepcząc słowa otuchy, zaprowadził ją do reszty towarzystwa.

Z głębi pokoju wynurzyła się Katie, zajmująca się w Edenie prowadzeniem domu. Niosła srebrną tacę, zastawioną kieliszkami spienionego szampana. Jej zwykła wesołość gdzieś znikła. Bała się spojrzeć na swoją podopieczną, którą znała od dziecka. Bez słowa roznosiła drinki. Dziewczyna odetchnęła głęboko i unosząc kieliszek, z pozornym spokojem zwróciła się do zebranych:

- Za Maksa Harpera, mojego ojca. Niech spoczywa w pokoju.

Kiedy wszyscy wznieśli toast, Bill McMaster wystąpił na środek sali. Wyciągnął kielich w stronę olbrzymiego portretu Maksa, dominującego nad pokojem i zebranymi.

- Za Maksa! - zaczął. - Był świetnym szefem, starym tyranem i wspaniałym kumplem. Taki człowiek trafia się raz na milion. Nie ma rzeczy, której by nie wiedział o przemyśle górniczym. Zawdzięczamy mu wszystko. Będziemy pracować dla ciebie, moja droga, tak jak pracowaliśmy dla niego. Jesteśmy z tobą. Dopóki ktoś z rodziny Harperów stoi na czele Harper Mining, możemy być spokojni o naszą przyszłość. Wznieśmy więc jeszcze jeden toast, panowie. Tym razem za Stefanię Harper. Niech się okaże godna swojego nazwiska i niech kierowana przez nią firma nadal działa i kwitnie!

- Za Stefanię Harper! Za Stef! Za Stefanię! - zawtórowała reszta towarzystwa.

Zbolała i oszołomiona Stefania prawie nie słyszała kierowanych do niej słów, jednak stopniowo ich znaczenie dotarło do jej świadomości. Król umarł - nich żyje królowa. Tutaj? Tu, w Edenie, gdzie rządził jej ojciec? Przeszedł ją dreszcz strachu. Odrzuciła głowę do tyłu. Ojciec patrzył na nią groźnie z portretu. Napotkała znajome, drapieżne spojrzenie i poczuła, że ziemia usuwa jej się spod nóg.

- Nie!

Nagły krzyk wydarł się z gardła Stefanii, wprawiając w osłupienie zgromadzonych i ją samą.

- Nie mogę! Nie potrafię! Nie mogę!

Cofała się, drżąc na całym ciele. Odepchnęła wyciągnięte przyjaźnie dłonie, odwróciła się i wybiegła z domu. Na oślep, jak opętana popędziła w kierunku stajni. Aborygeni obserwowali z kamiennym spokojem, jak w szaleńczym galopie przemyka długim podjazdem i wypada przez bramę na bezkresne, pokryte karłowatą roślinnością pustkowie. Tylko tam mogła odnaleźć wewnętrzny spokój i ukoić cierpienie. Wielki, czarny rumak gnał niestrudzenie. Serce dziewczyny waliło w rytm uderzeń kopyt. Wreszcie, bliska omdlenia, wstrzymała konia i unosząc się w strzemionach, wykrzyczała cały swój ból wprost do nieczułego nieba. Spalona słońcem brunatna równina ciągnęła się aż po horyzont, przytłaczając swym ogromem zlane potem, niespokojne zwierzę i wyczerpaną Stefanię.

- Ojcze, jak mogłeś? - łkała rozpaczliwie dziewczyna. - Tak bardzo cię potrzebuję. Jak mogłeś mi to zrobić? Dlaczego zostawiłeś mnie samą?

- Stefanio! Gdzie jesteś, Stef?

Ocknęła się z zamyślenia. Usłyszała lekkie kroki na schodach i już po chwili otworzyły się drzwi do jej sypialni. Weszła Jilly.

- Wróć na ziemię, Stef? Chyba odbiegłaś myślami na drugi koniec świata.

- Prawie. Wspominałam Eden.

- Eden? - Jilly rozejrzała się po luksusowo urządzonej sypialni i przybrawszy wyniosły ton angielskiego kamerdynera, ciągnęła żartobliwie: - Jesteśmy w rezydencji Harperów w Sydney, proszę pani, a nie w wiejskiej siedzibie rodu.

- Och, Jilly! Tak się cieszę, że jesteś. - Objęła przyjaciółkę czując, jak łzy napływają jej do oczu.

Jilly wyswobodziła się z uścisku i odstąpiwszy o krok, uważnie zmierzyła Stefanię wzrokiem.

- Jakoś nie tryskasz radością - stwierdziła łagodnie. - Czy coś się stało?

- Nie, nic. - Stefania zaczerwieniła się z zakłopotania. - Po prostu myślałam o...

Jilly podążyła za jej spojrzeniem i dostrzegła dużą fotografię Maksa w ozdobnej srebrnej ramce, stojącą na nocnym stoliku.

- Panno Harper! Wstyd mi za ciebie. - Roześmiała się czule. - W dniu ślubu myśleć o swoim ojcu... Kto to widział!

- Myślę o nim codziennie - odparła Stefania z prostotą.

Tak było w istocie. Stale czuła jego obecność. Wciąż wywierał ogromny wpływ na jej życie, tak samo jak siedemnaście lat temu, w dniu swojej śmierci. Jilly kiwnęła głową.

- No tak. On zawsze decydował za ciebie. Czasami wydaje mi się, że dawał ci za mało swobody, byś mogła rozwinąć się samodzielnie. Nie zdajesz sobie sprawy, na co cię jeszcze stać, dziecinko. Może teraz się o tym przekonasz! - Zaśmiała się chytrze i uniosła kieliszek szampana.

Twarz Stefanii rozpogodziła się.

Już lepiej - pomyślała Jilly. Gdybyś tylko wiedziała, jak ci ładnie z uśmiechem, śmiałabyś się cały czas, jak kot z Alicji w Krainie Czarów”. Nie powiedziała tego jednak, znając przewrażliwienie koleżanki na punkcie swego wyglądu i zachowania. Postanowiła zacząć rozmowę na najmilszy dla Stefanii temat.

- Opowiedz mi o tym szczęśliwcu - zagaiła. - Czy jest podobny do Maksa? Dlatego tak cię zauroczył? Musi być naprawdę niezwykły, jeśli tak szybko się zdecydowałaś.

- O, tak. Jest wspaniały - odrzekła Stefania, promieniejąc. - Trochę przypomina tatę. Jest silny i stanowczy, a jednocześnie czuły i delikatny. Tak mi z nim dobrze...

Jilly przyjrzała jej się badawczo. Nie było wątpliwości, że mówi prawdę. Biło od niej szczęście i miłość. Twarz, przeważnie tak zatroskana i spięta, że nieuważnemu obserwatorowi mogła wydawać się brzydka, była teraz całkiem odmieniona. Oczy błyszczały, a zwykle smutne i ściągnięte usta rozchylały się w uśmiechu, odsłaniając białe, równe zęby.

Mój Boże! Potrafisz być taka piękna - pomyślała Jilly ze zdziwieniem.

W tym momencie poczuła w sercu ukłucie zazdrości. Zmieszana i zaniepokojona, z wysiłkiem opanowała się i przywołała radosny uśmiech.

- Jak się nie pośpieszysz, Stef, nie zbierzesz się nawet za tydzień. Chodź, pomogę ci.

Chwyciła ją za ramię, doprowadziła do toaletki i posadziła przed lustrem.

Stefania znów się zarumieniła, tym razem z radości. Jilly była dla niej taka dobra, i to od dzieciństwa. Uścisnęła ciepło jej dłoń. To szczęście, że ma taką oddaną przyjaciółkę. Nagle coś sobie uświadomiła.

- Jilly, to okropne! Nawet się z tobą nie przywitałam. Co u ciebie słychać? Jak podróż?

- ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin