Matka Pearl A5.doc

(2263 KB) Pobierz
Matka Pearl




Maureen Lee

Matka Pearl

 

 

 

Z angielskiego przełożyła Ewa Morycińska-Dzius

Tytuł oryginalny: Mother of Pearl

Rok pierwszego wydania: 2008

Rok pierwszego wydania polskiego: 2012

 

 

Historia wielkiej miłości z szokującą tajemnicą w tle.

1939. Amy i Barney są piękni, zakochani i szczęśliwi. Gdy wybucha wojna, on zgłasza się na ochotnika do wojska. Kiedy wraca, wszystko w domu przybiera zły obrót. Barney umiera, Amy trafia do więzienia, a ich córeczkę Pearl otacza opieką rodzina.

1971. Po odbyciu wieloletniej kary Amy wychodzi na wolność. Myliłby się jednak ten, kto szukałby w niej zgorzknienia czy złości: jest wciąż tą samą co niegdyś czarującą, ciepłą i prawą kobietą. Z utęsknieniem czekają na nią bliscy, wraz z dorosłą już Pearl, która nie zna prawdy o własnej przeszłości.

Co naprawdę wydarzyło się w ich rodzinie ćwierć wieku temu?...


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Richarda za to, że po prostu jest


Rozdział 1.

KWIECIEŃ 1971.

Pearl.

Hilda Dooley czytała głośno wiadomości z „Daily Mirror”.

- No proszę, widzę, że wypuszczają z więzienia tę kobietę z Liverpoolu - oznajmiła nagle.

Zapadła długa cisza.

- Jaką kobietę? - zainteresowała się Audrey Steele, kiedy już się wydawało, że nikt nie zamierza tego skomentować. Audrey była najstarszą i najpoczciwszą z nauczycielek, za to Hildy właściwie nikt nie lubił.

- Tę Amy Patterson. Zamordowała męża. Wbiła biedakowi nóż w serce. To się stało w pięćdziesiątym roku. - Hilda z dezaprobatą pociągnęła nosem. - Zanim wyszła za mąż, mieszkała w Bootle, niedaleko nas, na sąsiedniej ulicy.

- Naprawdę? - Tym razem kilka głów podniosło się znad stolików. - A gdzie dokładnie?

- Na Agate Street. To boczna uliczka od Marsh Lane. My mieszkaliśmy wtedy na Garnet Street... Zresztą nadal tam mieszkamy. - Hilda zacisnęła wargi, jakby ten fakt nie stanowił szczególnego powodu do dumy. - Była jakieś dziesięć lat starsza ode mnie. Widywałam ją czasem na mszy. Nie pamiętam jej panieńskiego nazwiska, ale jej mąż nazywał się Barney Patterson. Mieli córkę, mniej więcej pięcioletnią. Nie wiem, co się z nią później stało.

- A jaka ona była? To znaczy matka?

- Ładna - odrzekła ponuro Hilda. Akurat o niej nie można było powiedzieć tego samego. Zbliżająca się do czterdziestki panna Dooley miała coś z wyliniałej myszy ze swoimi wystającymi zębami i cienkimi włosami w nieokreślonym kolorze. Nie wyszła za mąż i mieszkała razem ze swoją owdowiałą matką. - Po prostu śliczna. - Głos jej stwardniał. - Osobiście uważam, że powinni ją byli powiesić.

- To znaczy, że nasze państwo powinno było ją z kolei zamordować? Czy o to ci właśnie chodzi? - rzuciła ostro Louisa Sutton, która brała udział w kampanii na rzecz rozbrojenia nuklearnego i amnestii. Louisa zawsze walczyła o sprawę postępu.

Ściskałam w rękach kubek z kawą i wpatrzona w okno udawałam, że nie słucham, chociaż nie sposób było nie słyszeć przenikliwego głosu Hildy.

Barney Patterson nie został ugodzony nożem w serce tylko w żołądek. W tamtym czasie gazety się o tym rozpisywały.

Zastanawiałam się gorączkowo, jak zareagowałaby Hilda, gdyby wiedziała, że zaledwie parę metrów od niej, przy sąsiednim stoliku, siedzi córka Amy Patterson.

Miałam wtedy pięć lat i właściwie nie zwróciłam uwagi, że ludzie zaczęli nagle nazywać mnie panieńskim nazwiskiem mojej matki, Curran, a nie Patterson, jak dawniej.

A teraz moją matkę mieli wypuścić z więzienia! Na myśl o tym serce biło mi w piersi niczym młot pneumatyczny.

- Uważaj, Pearl. Jeśli będziesz tak dalej ściskać ten kubek, możesz go zgnieść! - zauważyła siedząca obok mnie Nan Winters. - Chwała Bogu, że to nie moja szyja!

Uśmiechnęłam się słabo, odstawiłam szybko kubek i próbowałam wymyślić jakąś dowcipną odpowiedź, na próżno... W głowie miałam mętlik. O tej porze - kwadrans przed dziewiątą rano - w normalny dzień wszyscy nauczyciele powinni już być w swoich klasach i czekać na dzwonek, żeby rozpocząć lekcje, a nie plotkować w najlepsze w pokoju nauczycielskim. Dziś jednak za bardzo padało, żeby dzieci mogły się bawić na boisku, dlatego tymi uczniami, którzy już przyszli do szkoły, zajmował się personel pomocniczy.

Lało zresztą już cały tydzień, a taka pogoda na wszystkich źle wpływała, zwłaszcza na dzieci. Robiły się podenerwowane i zamknięte w sobie.

Już za chwilę Początkowa i Podstawowa Rzymsko-Katolicka Szkoła St. Kentigern's wypełni się ponad dwustu pięćdziesięcioma dzieciakami, które wprost kipią energią. Każde okno pokryje się mgiełką pary, podłogi będą wilgotne i śliskie. W butach będzie chlupotało, ze spódniczek będzie kapała woda, a niektóre tornistry - w szczególności te z tanich materiałów - przemokną na wylot, niwecząc całą pracę domową.

To wszystko było doprawdy przygnębiające. Nauczyciele bynajmniej nie kwapili się do wychodzenia z przytulnego pokoju nauczycielskiego, „dekując się” tam aż do ostatniej minuty. Dzisiaj jednak był piątek - i to bardzo szczególny piątek. Punktualnie o trzeciej po południu miały się zacząć ferie wielkanocne. Wyobraziłam sobie, że pogoda w ciągu nocy gwałtownie się zmieni - nazajutrz niebo będzie błękitne, zaświeci słońce, a z ziemi zaczną wyskakiwać jeden po drugim narcyzy i żonkile. Ta myśl z pewnością znacznie poprawiłaby mi nastrój, gdyby nie bulwersująca wiadomość, przeczytana przed chwilą przez Hildę.

Obserwowałam dzieci, które biegły pędem od bramy do gmachu szkoły. Tylko te najgrzeczniejsze z nich, przede wszystkim dziewczynki, starały się omijać kałuże, które już od tygodnia z każdym dniem robiły się coraz większe. W szatniach, gdzie dzieci wieszały wilgotne okrycia i zmieniały kalosze na kapcie, musiało teraz panować prawdziwe piekło na ziemi. Westchnęłam ciężko. Do licha, powinnam teraz tam być i pomagać najmłodszym.

Przez bramę wchodził właśnie Gary Finnegan, trzymając za rękę swoją matkę. Zaczął uczęszczać do naszej szkoły dopiero w lutym. Miał na sobie jaskrawoczerwony skafander i czerwone boty. Inni chłopcy wyśmiewali się z niego, ponieważ matka Gary'ego, w przeciwieństwie do innych, mniej opiekuńczych rodzicielek, które żegnały się z synami przy bramie, wchodziła razem z nim do środka, w dodatku całowała go na pożegnanie, i to tuż przed drzwiami klasy!

W dalszym ciągu nie mogłam się przyzwyczaić, jak okrutne potrafią być dzieci - pięciolatki. Zaczęłam powoli zbierać swoje rzeczy. Dziś na pierwszej lekcji miało być czytanie.

Tymczasem między Hildą a 'Louisą toczył się zażarty spór na temat kary śmierci.

Przywodziły na myśl dwa walczące ze sobą koguty. Żadna z nas nie miała zamiaru się do nich wtrącać. W pokoju była szóstka nauczycielek, ze mną włącznie. Same kobiety.

Jedyny mężczyzna nauczyciel, Brian Blundy, jeszcze nie przyszedł - a może był w jakimś innym miejscu w szkole.

- Amy Patterson wychodzi na wolność - wściekała się Hilda. - Piszą, że ma czterdzieści dziewięć lat. Czyli - przed nią jeszcze kawał życia. Ma też gdzieś córkę.

Tymczasem jej biedny mąż od prawie ćwierć wieku gryzie ziemię. To naprawdę nie jest w porządku.

- Ale spędziła dwadzieścia lat za kratkami - powiedziała spokojnie Louisa.

Wiedziała, o czym mówi. Hilda robi po prostu za dużo hałasu. - Uważam, że zapłaciła już za swoją zbrodnię. W każdym razie w naszym kraju zniesiono karę śmierci w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym piątym. Rząd musiał wreszcie zrozumieć, że to zwykłe barbarzyństwo.

Hilda wyglądała na zagniewaną. Usta jej drżały, jakby za wszelką cenę chciała znaleźć jakąś celną ripostę. W pokoju nauczycielskim zadzwonił telefon, podeszła do niego szybkim krokiem i podniosła słuchawkę. To był dobry sposób na wycofanie się z dyskusji, w której przegrywała. Honorowy. Po kilku słowach odłożyła słuchawkę na widełki i zwróciła się do mnie.

- Pearl, panna Burns prosi cię do swojego gabinetu.

- Teraz?

- Teraz - mruknęła Hilda. Zabrała stertę książek i opuściła pokój. Inne nauczycielki też wyszły.

Podreptałam w stronę gabinetu dyrektorki, mieszczącego się na tyłach budynku i zapukałam.

- Proszę! - zawołała panna Burns.

Westchnęłam cicho, po czym weszłam do środka. Wiedziałam, dlaczego mnie wzywa.

- Dzień dobry, Pearl. Siadaj, kochanie. - Catherine Burns odłożyła pióro i wzięła do ręki paczkę marlboro. Wytrząsnęła jednego papierosa, włożyła go do ust i przypaliła srebrną zapalniczką. Zauważyłam, że ręce jej lekko drżą. Na biurku leżała otwarta gazeta, „Guardian”. - Pewnie się domyślasz, dlaczego chciałam się z tobą zobaczyć?

- Tak, z powodu mojej matki. Hilda Dooley mówiła o tym w pokoju nauczycielskim.

Pisali na ten temat w „Daily Mirror”. Nie wiedziałam, że wychodzi z więzienia.

- Ani ja. Czy Charlie wie?

- Gdyby tak było, pewnie by mi o tym coś powiedział. Ciekawe, czy ona teraz z nami zamieszka? Mam wrażenie, że Marion i moja matka nie były ze sobą w najlepszych stosunkach.

- Nie sądzę, żeby się do was wprowadziła. - Panna Burns potrząsnęła głową. - To byłoby nie w porządku wobec Charliego, gdyby miał siostrę i żonę pod jednym dachem.

Ale mój Boże, przecież Amy dobrze wie, że zawsze może zamieszkać ze mną.

Twoja matka i ja byłyśmy przyjaciółkami od początku szkoły, od czasu, kiedy miałyśmy po pięć lat. - Zgasiła wypalonego do połowy papierosa i zapaliła nowego. - Palę jak komin - powiedziała przepraszająco. - Ta wiadomość wytrąciła mnie trochę z równowagi, chociaż sama nie wiem, dlaczego. Naprawdę się cieszę, że Amy już zwalniają. Wprawdzie się boję, że znów nie będę mogła spać, przypominając sobie wszystkie tamte okropności - morderstwo, proces, skazanie Amy na dożywocie...

- Hilda Dooley uważa, że powinni byli ją powiesić. Wiedziałaś, że Hilda mieszka na Garnet Street? Podobno znała nawet moją matkę... Jeszcze przed jej zamążpójściem.

Panna Burns wyglądała na zaskoczoną.

- Nie, nic o tym nie wiedziałam. Moja rodzina też mieszkała bardzo blisko. - Zachichotała. - Miejmy nadzieję, że Hilda tego nie skojarzy. Burnsowie nie byli w tamtych czasach zbyt przykładną rodziną. A tak między nami, nasz dom to było niezłe piekiełko... - Dziś nikt by w to nie uwierzył. Catherine Burns, w eleganckim granatowym kostiumie i prostej koszulowej bluzce, zapiętej pod samą szyję, z krótko obciętymi i skromnie ułożonymi włosami, których brąz przetykała już gdzieniegdzie siwizna, z miłą, nieumalowaną twarzą, sprawiała wrażenie nobliwej jejmości, chociaż nałogowe palenie papierosów kłóciło się co nieco z tym wizerunkiem. - Co o tym wszystkim myślisz, Pearl? - zapytała, patrząc mi prosto w oczy. - Ta wiadomość musi być dla ciebie pewnym szokiem.

- Nie mam pojęcia, co czuję - odparłam z całą szczerością. - Może później, kiedy się już do tego trochę przyzwyczaję. Teraz jestem tylko oszołomiona. Jakbym się nałykała tabletek przeciwbólowych.

Wiedziałam oczywiście, że któregoś dnia to nastąpi. Ludzie skazani na dożywocie bardzo rzadko siedzą w więzieniu aż do śmierci.

- Rozumiem cię, kochanie. - Panna Burns skinęła głową. Z jej papierosa spadł co najmniej centymetrowy słupek popiołu i wylądował na spódnicy; strzepnęła go z roztargnieniem. - Była bardzo przykładną więźniarką.

- Widzisz... nigdy jej nie odwiedzałam - powiedziałam z ociąganiem. - O tym, że jest w więzieniu, dowiedziałam się stosunkowo późno - dopiero kiedy miałam czternaście lat. Przedtem Charles i Marion mówili mi, że po śmierci mojego ojca wyjechała do Australii. Poza tym powiedzieli, że zginął w wypadku samochodowym.

Kiedy skończyłam dwanaście lat i odkryłam, że Australia znajduje się na tej samej planecie - dziewczynka z mojej klasy razem z całą rodziną właśnie wyjechała tam na stałe - domyśliłam się, że z moją matką musi się dziać coś bardzo dziwnego, skoro nigdy nie przyjeżdżała do domu. Nawet na święta... Ale nie spytałam o to ani Charlesa, ani Marion. Może już wtedy podejrzewałam, że istnieje jakiś ważny powód ukrywania prawdy i lepiej, żebym go nie znała.

- Pearl, posłuchaj. Amy... to znaczy twoja matka wyraźnie zaznaczyła, że nie chce, żebyś ją odwiedzała w więzieniu.

Za nic w świecie nie mogłam tego pojąć. Miały upłynąć jeszcze dwa lata, zanim Charles wreszcie postanowił wyjawić mi prawdę. Pokazał mi wtedy teczkę pełną wycinków prasowych dotyczących procesu sądowego. Teczka leżała do tej pory na półce pod schodami. Charles mi powiedział, że mogę ją sobie przeglądać, kiedy tylko będę chciała. W ciągu następnych lat przeczytałam ją od deski do deski - wiele razy. Nieodmiennie wszystko to mnie przerażało. Przecież czytałam o swoich własnych rodzicach!

Panna Burns zapaliła trzeciego papierosa.

- Muszę wreszcie skończyć z tym świństwem... - mruknęła pod nosem. - Lepiej już idź, Pearl. Uczniowie czekają. Ale zaglądaj tu zawsze, jeśli będziesz miała ochotę z kimś o tym porozmawiać. A po szkole wpadaj do mnie do domu. Najlepiej wieczorem.

- Dziękuję, na pewno tak zrobię.

Wiedziałam jednak, że mówię to tylko z grzeczności.

Nigdy nie miałam do końca pewności, jakiego rodzaju jest nasza relacja. Była dyrektorką szkoły, w której uczyłam, równocześnie zaś najlepszą przyjaciółką mojej matki. Kiedy byłam jeszcze bardzo mała, Cathy Burns stała się praktycznie członkiem naszej rodziny. Huśtała mnie na kolanach, czytała mi bajki, uczyła grać w wojnę i inne gry karciane. W niedziele, kiedy moja matka przygotowywała obiad, ciocia Cathy zabierała mnie do Sefton Park, żebym zobaczyła prawdziwy tajemniczy ogród - mieszkałam wtedy w zupełnie innej części Liverpoolu. Natomiast teraz, kiedy rozmawiałyśmy w jej gabinecie, starałam się znaleźć jakieś pośrednie rozwiązanie. Z jakiegoś powodu nie chciałam sobie pozwolić na zbytnią zażyłość, z drugiej strony jednak czułabym się źle, gdyby nasze kontakty ograniczały się wyłącznie do płaszczyzny zawodowej.

Zbyt wiele nas łączyło...

Później tego dnia, kiedy znajdowałam się w samym centrum chaosu dwugodzinnej lekcji robót ręcznych, do klasy weszła sekretarka panny Burns i wręczyła mi bez słowa zaklejoną kopertę.

Otworzyłam ją i przeczytałam:

Telefonował Charlie i chciał z tobą rozmawiać. Wyjaśniłam mu, że już wiesz o Amy. Powiedział, że się z tobą zobaczy dziś wieczorem.

Zawsze wracałam jako pierwsza do domu mojego wuja i ciotki w Aintree, na peryferiach Liverpoolu. Charles, brat mojej matki, pracował jako kreślarz w firmie English Electric na East Lancashire Road. Marion, jego żona, była w tej samej firmie sekretarką.

Tam się właśnie poznali już ponad trzydzieści lat temu, kiedy oboje byli jeszcze nastolatkami. Nigdy nie mieli własnych dzieci.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam zaraz po przyjściu do domu, było wyciągnięcie teczki spod schodów. Usiadłam na podłodze i przeczytałam wszystko od początku do końca. Były tam tuziny zdjęć mojej niebywale fotogenicznej matki i równie atrakcyjnego ojca, do którego, jak mówiono, byłam bardzo podobna. Ale kiedy się bliżej przyjrzałam fotografii ślubnej rodziców z tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku, mimo najszczerszych chęci jakoś nie mogłam dostrzec podobieństwa pomiędzy tym młodym ciemnowłosym człowiekiem a mną. Rodzice na zdjęciu uśmiechali się wesoło, jakby życie było jedną wielką zabawą.

W trzy miesiące po zrobieniu tej fotografii Barney Patterson wstąpił do wojska i został wysłany do Francji.

Barney Patterson, lat trzydzieści dwa, który spędził pięć lat wojny bez mała w niemieckim obozie dla jeńców wojennych, został brutalnie zamordowany przez swoją dwudziestodziewięcioletnią żonę...

Tak pisał „Daily Sketch”.

Większość gazet podawała mniej więcej to samo. Niektóre określały nawet mojego ojca jako „bohatera wojennego”, inne utrzymywały, że został „w okrutny sposób uśmiercony”. Wszystkie zgodnym chórem powtarzały, jaka to straszna tragedia. Ten dzielny młody mężczyzna przeżył walki we Francji i obóz jeniecki tylko po to, żeby zginąć z rąk własnej żony. Były żądania kary śmierci przez powieszenie dla mojej matki. Wystosowano petycję w jej obronie - i drugą przeciwko niej. W rubrykach z listami od czytelników toczyła się zaciekła polemika między zwolennikami i przeciwnikami kary śmierci.

Oskarżona milczała uparcie, odmawiając wszelkich wyjaśnień, dlaczego wbiła nóż do chleba w brzuch męża. Jej przyjaciółka Catherine Burns zaświadczyła, że Barney Patterson systematycznie oskarżał swoją młodą żonę o romanse z innymi mężczyznami.

- Czy była pani kiedykolwiek obecna przy takim wydarzeniu? - pytał prokurator.

- Nie, ale Amy mi o tym niejednokrotnie wspominała - odparła panna Burns. - Kiedyś przyszła do mnie z ogromnym guzem na czole, a ja od razu wiedziałam, że to sprawka Barneya.

- Widziała pani, jak Barney zaatakował swoją żonę? - spytano jeszcze raz świadka.

- No, nie. Ale po prostu wiedziałam.

Sprawy przybrały, jak pisano, „niespodziewany obrót”, kiedy miejsce dla świadka zajęła matka ofiary i oznajmiła, że synowa miała długoletni romans z jej mężem, Leo.

Oboje, oskarżona i Leo Patterson, „gorąco zaprzeczyli” tym zarzutom. Jednakże takie stwierdzenie padło, a domniemanie, że Amy Patterson mogła utrzymywać bliskie stosunki ze swoim teściem, podczas gdy jej młody mąż był daleko i walczył za ojczyznę, zdecydowanie odwróciło od niej sympatię całego sądu. Aż do tego momentu miałam wrażenie, że raczej jej sprzyjają.

Rozprawa zakończyła się ostatecznie w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym pierwszym roku na Wielkanoc - od tej chwili minęło prawie dwadzieścia lat. A teraz siedziałam na podłodze w domu wuja, czytając o tym wszystkim.

Amy Patterson skazano na dożywotnie więzienie. Zdaniem matki ofiary jej synowa „wykręciła się sianem”.

- Powinni ją powiesić - mówiła pani Patterson ze łzami w oczach, jak pisał „Daily Express”.

Było też zdjęcie Amy Patterson w „Evening Standard” z tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego pierwszego roku. Miała wtedy czterdzieści lat. Na zdjęciu widać było nijaką kobietę, ani ładną, ani brzydką, w szaroburym więziennym „mundurku”, który wyglądał jak wkładany przez głowę fartuch z długimi rękawami.

Schowałam wszystko z powrotem do teczki i odłożyłam na miejsce pod schodami.

Nie wiem dlaczego, ale czytałam to tylko wtedy, kiedy wujostwa nie było w domu.

W kuchni zastałam przyczepioną do drzwi lodówki karteczkę od Marion z prośbą, żebym za kwadrans piąta włączyła piecyk:

W środku jest zapiekanka z jagnięciny”.

Tymczasem na moim zegarku było już kwadrans po piątej. Marion będzie zmartwiona.

Sama była niezwykle punktualna i lubiła, żeby wszystko było na czas. Żeby jej nie martwić, postanowiłam powiedzieć, że przyszłam dziś trochę później, nie wspominając oczywiście, że czytałam wycinki o matce. „Dla dobra sprawy...”, usprawiedliwiałam się w duchu. Bardzo łatwo było zmartwić Marion.

Nakryłam do stołu i zagotowałam wodę na herbatę, po czym weszłam na górę i ściągnęłam sweter w kolorze butelkowej zieleni i beżową spódnicę, które nosiłam do szkoły. Włożyłam nowe spodnie „dzwony” i kremową bluzkę.

Śmiesznie się czułam, ponieważ te nieprawdopodobnie szerokie spodnie - ostatni krzyk mody - plątały mi się przy stopach, na wszelki wypadek jednak sprawdziłam efekt w lustrze i uznałam, że wyglądają doskonale. W ogóle dobrze się czułam w spodniach. Byłam wysoka i szczupła, niemal chuda, i odziedziczyłam po ojcu włosy - proste jak druty i dość gęste. Odziedziczyłam też jego piwne oczy, ale twarz miałam bardziej okrągłą, a rysy zupełnie inne, w każdym razie tak myślałam. Większość moich znajomych twierdziła, że jestem przystojna - nie śliczna, urocza czy piękna.

Nigdy nie wiedziałam, czy mi pochlebiają, czy wręcz przeciwnie.

Później wybrałam się do kina z moją przyjaciółką Trish na film Christian czarodziej z Peterem Sellersem. Poszłyśmy na to tylko dlatego, że jedną z ról w filmie grał Ringo Starr; jak wszystkie dziewczyny byłyśmy zafascynowane Beatlesami.

Nastawiłam longplaya z muzyką Simona i Garfunkela - dziś nie miałam nastroju na rock'n'rolla - i leżałam na łóżku z rękami pod głową, słuchając Bridge Over Troubled Water.

Trish miała już niedługo wyjechać na stałe z Liverpoolu. Jej narzeczony łan wracał właśnie z Kuwejtu i wkrótce zaczynał pracę w Londynie. Za miesiąc planowali ślub, a zaraz potem Trish miała się przeprowadzić z mężem do Londynu. Będę sobie musiała znaleźć nową przyjaciółkę, co wcale nie jest łatwe, kiedy się ma dwadzieścia pięć lat.

Zresztą nigdy nie byłam dobra w „znajdowaniu sobie” przyjaciółek. Wszystkie przyjaźnie, które wcześniej zawarłam, przyszły w naturalny sposób. Trish na przykład poznałam, kiedy miałyśmy po osiemnaście lat i chodziłyśmy razem na kurs prawa jazdy.

Potem oblewałyśmy zdany egzamin w barze. Teraz Trish miała w najbliższych planach zamążpójście, a potem także powiększenie rodziny - podobnie jak reszta moich przyjaciółek.

A ja? Wprost przeciwnie. Nie miałam zamiaru wychodzić za mąż. Nic dziwnego.

Pomyśleć tylko, co się stało z moją matką i ojcem! Ale czy rzeczywiście chciałam przez całe życie być samotna? Bez mężczyzny i dzieci u mojego boku? Tego też nie byłam pewna.

Pokój wypełniło nagle światło słoneczne, płosząc ponury nastrój, w jaki zawsze wpadałam, kiedy myślałam o przyszłości. Od razu zrobiło mi się cieplej na sercu.

Deszcz przestał wreszcie padać. Wstałam z łóżka i wyjrzałam przez okno. Wilgotne liście i przesiąknięta wodą trawa lśniły w promieniach słońca tak jasno, że niemal rozbolały mnie oczy. Czułam, jak ten widok mnie rozrzewnia. Już niedługo będzie wiosna, prawdziwa wiosna, a nie tylko data w kalendarzu, ustalająca początek tej cudownej pory roku - nawet wtedy, kiedy jeszcze nic nie wskazuje na jej rychłe nadejście.

Otworzyłam okno i przysięgłabym, że poczułam zapach kwiatów, które jeszcze nie urosły, i delikatnych płatków kwiecia na drzewach, które jeszcze nie zakwitły.

Drzwi na dole się otworzyły i Charles zawołał:

- Jesteś tam, kochanie?

- Jestem!

Zbiegłam szybko na dół i ucałowałam wujka. Wyglądał na zmęczonego, chociaż właściwie zawsze sprawiał takie wrażenie: spokojnego mężczyzny o zmęczonej, ale przystojnej twarzy. Wkrótce włosy całkiem mu posiwieją, a ledwie widoczne bruzdy na policzkach będą z roku na rok coraz głębsze. Jeszcze raz go pocałowałam. Kochałam swojego wuja tak, jakby był moim ojcem.

Kiedy matka zniknęła, przeżyliśmy wiele ciężkich chwil, stawiając czoło wielu nieprzyjemnościom. Pani Patterson, moja babka ze strony ojca, upierała się, że ma prawo wychowywać dziecko swojego syna.

- Straciłam syna, a teraz mam jeszcze na dodatek stracić jedyną wnuczkę? - wykrzykiwała.

Siedziałam wtedy na schodach domu - tego, w którym mieszkał wujek - i słuchałam, wiedząc, o czym jest ta dyskusja. Byłam przerażona na myśl, że mogliby mnie odesłać do tej pięknej kobiety o pałających oczach i gwałtownym usposobieniu - osoby, której moja matka nienawidziła z całego serca, jak twierdziła Catherine Burns.

-...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin