Michael Hjorth & Hans Rosenfeldt - Sebastian Bergman 4 - NIEMOWA.pdf

(1541 KB) Pobierz
ie wie, jaki to dzień tygodnia.
Na pewno wolne, bo wciąż ma na sobie piżamę, choć jest już po dziewiątej.
Wszyscy są w domu. Z dużego pokoju dobiegają dźwięki SpongeBoba Kanciastoportego.
Mama stawia na stole talerzyk z jogurtem i pyta, czy umył ręce po siusianiu. On kiwa głową.
– Chcesz kanapkę?
Nie. Jogurt wystarczy. Waniliowo-bananowy. Miał ochotę na Frosties, ale Fred dostał resztkę, więc
musiał się zadowolić płatkami Havrefras. Mógł za to tuż po śniadaniu obejrzeć film na DVD. Wybrał
Transformers: Dark of the Moon. Po raz kolejny.
Rozlega się dzwonek.
– Kto to może być o tej porze? – zastanawia się mama, idąc do drzwi.
On nie rejestruje nawet znajomego dźwięku naciskanej klamki.
Nagle słychać głośny huk, jakby ktoś przewrócił się w przedpokoju.
Podskakuje tak, że jogurt spada z łyżki na stół, ale nawet tego nie zauważa. Tata krzyczy coś
niespokojnie z sypialni na górze. Jeszcze nie wstał z łóżka. Rozlegają się szybkie kroki.
Ktoś staje w drzwiach do kuchni.
Ma broń.
N
T
eraz było ich dwie.
Jej było dwie.
Na zewnątrz i w środku.
Na zewnątrz nadal się poruszała.
Wbrew sobie, ale z determinacją. Wpajana jej w szkole zasada, że kiedy się zabłądzi, trzeba czekać
w jednym miejscu, kłóciła się z instynktowną chęcią ucieczki.
Czyżby zabłądziła?
Nie do końca wiedziała, gdzie jest, ale wiedziała, dokąd idzie. Pilnowała, żeby cały czas słyszeć
samochody. Wychodziła z lasu, szła wzdłuż drogi i chowała się, kiedy coś nadjeżdżało. Widząc
tablicę informacyjną, sprawdzała, czy nadal idzie w dobrym kierunku, po czym znikała między
drzewami. Dzięki temu nie błądziła. Nie miała powodu siedzieć w miejscu. Tym bardziej że było
zimno. Przenikliwy ziąb skłaniał do dalszej wędrówki. W ruchu nie czuła się przemarznięta. Nie była
tak głodna. A więc szła dalej.
W środku była spokojna.
Przez jakiś czas biegła. Na zewnątrz i w środku. Pędziła na oślep. Teraz nie mogła sobie
przypomnieć, przed czym uciekała, i nie potrafiła rozpoznać tego, do czego dotarła. Nie było to
konkretne miejsce ani pokój, raczej… uczucie.
Nie wiedziała dokładnie. W każdym razie było pusto, a ona była spokojna.
Było spokojnie, a ona była pusta.
Panowała kompletna cisza.
Z jakiegoś powodu to wydawało jej się najważniejsze. Dopóki trwała cisza, była bezpieczna.
W miejscu, które nie było miejscem. Oświetlonym, choć brakowało światła. W miejscu, gdzie żadne
kolory nie przypominały tych, które jej szeroko otwarte oczy rejestrowały w świecie na zewnątrz.
Otwartym, a jednocześnie zamkniętym dla wszystkiego. Z wyjątkiem poczucia bezpieczeństwa.
W miejscu, które zniknie, kiedy cisza zostanie przerwana. Czuła to instynktownie. Słowa by ją
zdradziły. Zburzyłyby niewidoczne ściany i wszystko znów stałoby się realne. Straszliwe rzeczy
dostałyby się do środka.
Trzaski, krzyki, krew i strach.
Jej strach. Strach pozostałych.
W środku siedziała w ciszy i spokoju.
Na zewnątrz była zmuszona iść dalej.
Iść tam, gdzie nikt jej nie znajdzie. Gdzie nikt nie będzie próbował z nią rozmawiać. Na zewnątrz
musiała bronić tego, co było w środku.
Wiedziała, dokąd idzie.
Rozmawiali o pewnym miejscu. Ostrzegali przed nim. Wystarczyło tam wejść, żeby już nigdy nie
zostać znalezionym. Nigdy, przenigdy. Tak mówili. Nikt jej nie znajdzie.
Na zewnątrz otuliła się szczelniej zbyt cienką kurtką i przyśpieszyła kroku.
Wewnątrz się kuliła, robiła się coraz mniejsza i miała nadzieję, że zniknie.
Anna Eriksson siedziała w samochodzie przed jasnożółtą kamienicą i czekała.
Vanja się spóźniała. To nie było w jej stylu. Anna doszła do wniosku, że to kolejna z manifestacji,
którym w ostatnich miesiącach oddawała się jej córka.
Najgorsze było to, że już nie dzwoniła.
Anna mogła z tym żyć. Rozumiała, dlaczego tak jest. Czasem nawet wydawało jej się, że na to
zasługuje. Poza tym, prawdę mówiąc, długie rozmowy przez telefon nigdy nie były w ich stylu.
Valdemar znosił to gorzej. Dystans Vanji sprawiał mu ogromny ból i to właśnie ten dystans,
bardziej niż choroba, sprawił, że stał się cieniem dawnego siebie. Bez przerwy mówił o córce
i o tym, czego nigdy nie powinni byli przed nią ukrywać. O wszystkim, co zrobiliby inaczej. Oszukał
śmierć tylko po to, by odkryć, że życie jest pełne żalu i rezygnacji. Cała sytuacja bolała oczywiście
również Annę, ale ona lepiej sobie z tym radziła. Zawsze była silniejsza od męża.
Od jego wyjścia ze szpitala minął ponad miesiąc, ale mimo to nie mogła nawet skłonić go do
wyjścia z mieszkania. Wyglądało na to, że jego organizm w pełni zaakceptował nową nerkę, ale
Valdemar nie potrafił zaakceptować swojego nowego świata. Świata bez Vanji. Odrzucił wszystko.
Annę. Nielicznych kolegów, którzy nadal się odzywali mimo tego, co zrobił. Jeszcze mniej
licznych przyjaciół, którzy dzwonili coraz rzadziej.
Nawet toczące się w jego sprawie śledztwo najwyraźniej już go nie obchodziło. Podejrzenia
o oszustwo podatkowe i fałszowanie ksiąg rachunkowych były poważne, ale przyćmiewała je zdrada,
jaką zgotował Vanji.
Rzuciła się na niego z wściekłością. To było okropne. Krzyki, awantury, łzy. Żadne z nich nie
widziało wcześniej Vanji w takim stanie.
Tak wściekłej.
Tak potwornie zranionej.
Oskarżenia, które później padały, były wciąż takie same. Jak oni mogli? Jacy rodzice robią coś
takiego? Co z nich za ludzie?
Anna rozumiała. Na miejscu Vanji sama zadawałaby te pytania. Nie podobała jej się tylko
odpowiedź.
To ona była takim rodzicem.
Kilka razy, podczas najgorszych kłótni, omal nie powiedziała: „Chcesz wiedzieć, kto jest twoim
ojcem? Naprawdę chcesz?”.
Ale zawsze gryzła się w język. Odmawiała odpowiedzi. Mówiła, że to bez znaczenia.
Nie żeby chciała obronić Sebastiana Bergmana. Widziała, czego on chce. Jak próbuje się wcisnąć,
domagając się praw, które mu nie przysługują. Niczym komornik, który żąda zwrotu długu, choć nikt
nie jest mu nic winien.
Sebastian nigdy nie był ojcem Vanji. Był nim Valdemar. Od początku i na sto procent. Bez względu
na to, co widniało w karcie, z którą przybiegła ze szpitala. Jedyny pozytywny aspekt był taki, że
Sebastian nie mógł obrócić tej sytuacji na swoją korzyść. Tak jak ona był oplątany siecią kłamstw.
Gdyby powiedział Vanji, że od dawna znał prawdę, ale milczał, zdradziłby ją w taki sam sposób.
Tak samo by go znienawidziła.
Od niego też by się odcięła.
Sebastian o tym wiedział. Przez ostatnie tygodnie dzwonił do niej kilka razy i praktycznie na
kolanach prosił, żeby podpowiedziała mu, jak wyznać prawdę. Anna odmawiała. Nigdy nie pomoże
mu odebrać Vanji Valdemarowi. Nigdy. Była to jedna z niewielu rzeczy, które wiedziała z całą
pewnością. Wszystko inne było jednym wielkim rozgardiaszem.
Dziś jednak zamierzała zacząć odzyskiwać kontrolę nad sytuacją.
Dziś zrobi pierwszy krok, żeby wszystko naprawić.
Miała plan.
Drzwi wreszcie się otworzyły i ze środka wyszła Vanja. Jej dłonie były wsunięte głęboko
w kieszenie kurtki, a ramiona podniesione. Miała ciemne kręgi pod oczami, była blada i wyglądała
na wykończoną. Jakby przez ostatnie miesiące postarzała się o kilka lat. Przekraczając ulicę
i zbliżając się do samochodu, odgarnęła dłonią niemyte, pozbawione życia włosy. Anna pozbierała
myśli, wzięła głęboki oddech i wysiadła z samochodu.
– Cześć, jak dobrze, że przyszłaś – powiedziała, starając się, żeby zabrzmiało to tak pozytywnie,
jak tylko się dało.
– Czego chcesz? – padła krótka odpowiedź. – Mam mnóstwo rzeczy do zrobienia.
Od ich ostatniej rozmowy minęły trzy tygodnie. Anna odniosła wrażenie, że w tonie głosu córki
jest nieco mniej ostrości. Choć może było to tylko myślenie życzeniowe.
– Chcę ci coś pokazać – zaczęła ostrożnie.
– Co takiego?
– Jedźmy, opowiem w samochodzie.
Vanja przyjrzała jej się podejrzliwie. Anna wiedziała, że im dłużej milczą, tym większe jest
prawdopodobieństwo, że córka z nią pojedzie. Nauczyły ją tego wszystkie ich kłótnie. Nie powinno
się atakować Vanji, przypierać jej do muru ani narzucać jej swojej woli. Jeżeli miałaby się z nią
zabrać, to na własnych warunkach i bez konfrontacji.
– Uznasz, że było warto – mówiła dalej z tą samą ostrożnością. – Wiem to na pewno.
Vanja w końcu skinęła głową i podeszła do drzwi. Bez słowa wsiadła do samochodu.
Anna uruchomiła silnik i ruszyły. W okolicach stacji benzynowej przełamała ciszę. To był jej
pierwszy błąd.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin