D 01 milczenie A5.doc

(1341 KB) Pobierz
Dracena przerywa milczenie




Maja Kotarska

Dracena przerywa milczenie

Cykl: Dracena przerywa milczenie Tom 1

 

 

Pierwsze wydanie polskie 2007

 

 

Tajemnicę morderstwa w instytucie naukowym próbują rozwikłać dr Agatka Cyryl (Holmes) i dr Jola Kapłan (Watson). Pomagają im niecodzienni współpracownicy: uczuciowa roślina i psotna kotka Mopka, a po piętach depcze policja wyposażona w dobre chęci i cuda techniki.


Agatka Cyryl wróciła z wakacji w stanie skrajnego wyczerpania nerwowego i fizycznego. Wczasy „pod gruszą” w towarzystwie czterech prywatnych mężczyzn wyczerpały do cna zapas jej sił witalnych. Z narażeniem zdrowia spełniała obowiązki żony i matki, pilnując ogniska i płachty namiotowej. Codziennie rano żegnała swoich chłopców wypływających na jezioro i cierpliwie czekała na ich powrót. Z racji panicznego lęku przed wodą ta przyjemność była jej niedostępna. Tuląc do piersi puszkę z gulaszem wołowym, marzyła, żeby choć raz połów się nie udał. Na próżno.

Dzień w dzień skrobała te ryby, patroszyła, smażyła i patrzyła, jak znikają w przepastnych żołądkach męża i synów. Wieczorem, po uczcie, szorowała tłuste gary grubym piaskiem i liczyła dni do końca urlopu. Przecież żaden koszmar nie może trwać wiecznie!

Nasyciwszy się wodą, niezmordowani zdobywcy wyruszali na podbój lasów. Jak na złość, w tym roku runo leśne obrodziło wręcz nieprzyzwoicie. Dumni i szczęśliwi, u stóp najdroższej kobiety składali kosze pełne malin, jagód i grzybów, po czym, syci wrażeń, udawali się na zasłużony odpoczynek. Od Agatki wymagali tylko przyrządzania ulubionych posiłków i przetwarzania szczodrych darów natury.

Bezmiaru cierpień dopełniały owady. Komary, szczypawki, pająki, mrówki. Wszelkie paskudztwo pieniło się w okolicy niemiłosiernie i szarą egzystencję zamieniało w prawdziwe piekło.

Agatka, delikatna i drobna kobietka, nie przywykła do spartańskich warunków życia. Z każdym dniem czuła się gorzej, więdła niczym roślina przesadzona ze szklarni na ugór. Jej przodkowie wiek po wieku wspinali się na coraz wyższe szczeble ewolucji. I teraz co? Po dwóch tysiącach lat ma tak nagle wrócić do punktu wyjścia? Odrzucić w kąt cały dorobek pokoleń?

Przodkowie męża prawdopodobnie ulepieni byli z całkiem innej gliny. Miał w sobie geny pierwotne, które w styczności z naturą ujawniały się w całej krasie. Obdzielił nimi sprawiedliwie synów, i teraz wszyscy czterej czuli się na tym odludziu jak ryba w wodzie. Jakby nigdy nie żyli w mieście, w sztywnych ramach cywilizacji. W jednej sekundzie razem z odzieżą odrzucili ogólnie przyjęty sposób bycia. Opaleni, wysportowani, tryskali zdrowiem i radością życia.

Pani domu, znerwicowana, anemiczna i blada, nie potrafiła sprostać roli kobiety pierwotnej. Nie udało jej się przemycić na biwak nawet takich podstawowych artykułów ułatwiających życie, jak mydło, płyn do naczyń, kosmetyki czy telefon komórkowy. Przegrała także batalię o kuchenkę gazową.

Nikogo zatem nie zdziwi fakt, że Agatka z dnia na dzień popadała w coraz większą apatię, niezdolna do ucieczki ani nawet do buntu. Własne marzenia zredukowała do kilku podstawowych: spanie pod dachem, kąpiel w wannie, fryzjer. A to wszystko mogło się spełnić dopiero po powrocie do domu. Liczyła więc dni do powrotu i cierpiała w samotności.

W końcu zobojętniała do tego stopnia, że nawet nie zauważyła końca gehenny. Jak zwykle rano wytępiła robactwo w namiotach i ze zdziwieniem stwierdziła, że wyciągnięte na zewnątrz materace znikły w czeluściach samochodu. Potem przyszła kolej na sprzęt biwakowy. Na koniec mężczyźni doprowadzili okolicę do stanu pierwotnego i nareszcie samochód ruszył...

 

* * *

 

Natychmiast po powrocie Agatka skierowała kroki do łazienki i zamknęła się na cztery spusty. Mimo protestów najbliższych pozostała tam przez długie godziny. Dotychczas pozbawiona lustra, na widok własnej wyblakłej fizjonomii popadła w skrajną rozpacz.

Ze szklanej tafli spoglądały olbrzymie brązowe oczy, osadzone w małej główce, obciągniętej zielonkawą pomarszczoną skórą. Całości dopełniała okropnie skołtuniona szopa włosów. Tak zapewne wyglądały słynne pomniejszone głowy, z tą różnicą, że ona prawdopodobnie jeszcze żyła. Prawdopodobnie...

- Mamo, długo jeszcze? Co ty tam tak długo robisz? - Arek dobijał się do drzwi łazienki.

- Pływam! - warknęła kochająca matka i pozostała głucha na wszelkie prośby.

- Ale nam się chce sikać! - poinformował Darek za siebie i brata bliźniaka.

Odczekali trochę pod drzwiami łazienki i powędrowali po ratunek do ojca.

- Tato, daj piątaka - zażądali - pójdziemy do kibla w pubie.

W pełnej zgodzie zjechali na dół windą i skierowali kroki do osiedlowego śmietnika. Arek wsunął głowę do środka i rozejrzał się na boki.

- W porządku, lej pierwszy - zachęcił brata - ja stanę na świecy.

 

* * *

 

Szok lustrzany wybudził Agatkę z dotychczasowego letargu i pchnął do działania. Jeżeli chciała uratować choćby resztki urody, musiała działać natychmiast.

Jej długie, ciemne i niezwykle puszyste dotąd włosy wisiały smętnie w postaci grubych, lepiących się strąków. Myte przez dwa tygodnie darami natury i płukane w jeziorze, nabrały koloru wodorostów. Nie zważając na protesty otoczenia, Agatka postanowiła nie opuszczać łazienki, póki nie osiągnie widocznej poprawy. Mąż i synowie mogą poczekać, w końcu to im zawdzięcza te dwa najgorsze tygodnie życia, pomyślała mściwie.

Najpierw zrobiła sobie prysznic, nie żałując gorącej wody i pachnącego mydła. Umyła włosy pięć razy i nalała wody do wanny. Wsypała garść soli relaksującej, starannie unikając tej o zapachu leśnym i rozpoczęła kompleksowe moczenie ciała.

Po godzinie wyszła z kąpieli nieco zrelaksowana i stanęła przed najtrudniejszym zadaniem. Należało coś zrobić z włosami! Co? Obciąć? Wyrwać? Rozczesać? Na początek spróbowała rozczesać kołtun. Na ostateczne rozwiązania zawsze jest czas - pomyślała smętnie. Po godzinnej heroicznej walce z bólem i oporną materią osiągnęła jaki taki rezultat. Wprawdzie w umywalce piętrzył się stos wyrwanych kłaków, ale i na głowie pozostało co nieco.

Ku ogromnej radości rodziny opuściła łazienkę i powędrowała do pokoju. Przechodząc, kątem oka ujrzała, że w czasie jej przydługiej nieobecności w mieszkaniu nie zaszły żadne zmiany. Stosy bagażu nadal piętrzyły się w przedpokoju, a głodni chłopcy czekali niecierpliwie na przynależny posiłek.

Agatka odnotowała ów fakt obojętnie i zajęła się własnymi sprawami. Po przeżytym szoku uczucia macierzyńskie jeszcze się nie ujawniły, a nad stosunkiem do męża musiała się poważnie zastanowić. W jej mózgu trzepotały się jakieś myśli o rozwodzie albo przynajmniej separacji na czas przyszłych urlopów.

Włożyła ulubioną sukienkę, zabrała torebkę, kartę kredytową i wyszła na miasto. Miała w planie wizytę w salonie odnowy biologicznej, u fryzjera i zakupy w eleganckim butiku. W ogóle nie wiedziała, czy wróci do domu...

 

* * *

 

Wróciła. Na nowo piękna, uczesana, obładowana torbami pełnymi ciuchów wkroczyła do mieszkania mocno późnym wieczorem. Z zadowoleniem spostrzegła, że tymczasem bagaże znikły z przedpokoju, mąż ugotował dla całej rodziny makaron i nawet posypał go serem, a wszyscy zachowują się podejrzanie uprzejmie. Żadnych wymówek, krytykowania spóźnienia, piętnowania rozrzutności, nic!

Pod nieobecność Agatki jej mąż Szymon zwołał naradę na najwyższym szczeblu. Po dwóch tygodniach wspólnego wypoczynku panowie odkryli niespodziewanie, że ich matka i żona nie wygląda najlepiej. Na tle przyrody zmiany nie zostały zauważone, natomiast po powrocie - owszem: kontrastowała z otoczeniem.

- Chłopcy - zaczął - sami widzicie, że mama nie czuje się najlepiej. Nie zachowuje się normalnie.

Synowie ze zrozumieniem kiwnęli głowami.

- Prawdopodobnie kobietom nie służą takie męskie wyprawy. Są skonstruowane nieco inaczej. Psychicznie, fizycznie... zresztą nieważne, o tym będą was uczyć w szkole.

- Nie nadają się do niczego - orzekł dobitnie Darek, który okres zainteresowania płcią piękną miał jeszcze przed sobą.

- Tego bym nie powiedział - zaoponował ojciec. - Zresztą odbiegamy od tematu. Sprawa jest taka: musimy pomóc mamie wrócić do dawnej formy. Ulżyć w obowiązkach, wspierać duchowo, otoczyć miłością i zrozumieniem. W tłumaczeniu na polski: na pewien czas przejmujemy jej obowiązki. Bliźniacy zajmą się zmywaniem naczyń i odkurzaniem; Olek zadba o zakupy i wynoszenie śmieci, a ja spróbuję coś ugotować.

Po ostatnich słowach wszystkie dzieci wykrzywiły się jak na zawołanie.

- Nie ma lekko - podsumował troskliwy tatuś. - Nie muszę chyba dodawać, że wszystkie życzenia mamy należy spełniać na bieżąco, żadnego „później” czy „potem”. Myć ręce, uśmiechać się i nie sprawiać kłopotów wychowawczych. Na czas rekonwalescencji mamy przejmuję rolę sędziego i kata, a wszelkie przewinienia, jak w czasie stanu wyjątkowego, karane będą podwójnie.

- Ale tato - jęknął najstarszy syn - przecież mamy wakacje!

- Wakacje macie co rok, a matkę tylko jedną. W tej chwili mama jest najważniejsza. Musimy zrobić wszystko, żeby jak najszybciej wróciła do dawnej, świetnej formy. To leży w interesie każdego z nas, inaczej do końca życia nie uwolnimy się od dodatkowych obowiązków, a co to znaczy, chyba nie trzeba wam tłumaczyć?

Westchnąwszy głęboko, czterej spiskowcy zabrali się do pracy. Olek odwalił zakupy od razu na dwa dni, młodsze dzieci rozpakowały torby podróżne. Na koniec wszyscy zasiedli przy prowizorycznym posiłku, z niecierpliwością oczekując na powrót sprawczyni całego zamieszania.

 

Następnego dnia Agatka wylegiwała się w łóżku prawie do południa. Nie mogła się nacieszyć miękkością materaca, aksamitną gładkością pościeli i ciszą panującą w mieszkaniu. Wstając, zauważyła na stoliku kubek zimnej kawy oraz dwie pajdy chleba z miodem i wzruszyła się radośnie. Jak to dobrze wrócić na własne śmiecie i mieć przy sobie wspaniałą, kochającą rodzinę.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki opadło z niej całe zmęczenie i ze zdwojoną energią zabrała się do domowych obowiązków. Powyciągała z kątów poutykane brudy, włączyła pralkę, ugotowała obiad i zabrała się do prasowania. Ta czynność zawsze działała na nią kojąco i wzmagała procesy myślowe. Jak dziecko cieszyła się osiągnięciami techniki: pralką, odkurzaczem, kuchenką gazową oraz lodówką. Te same czynności wykonywane pod dachem, w suchym przestronnym pomieszczeniu, były łatwe i sprawiały radość. Dopiero teraz czuła, że żyje.

Na samą myśl o ognisku, myciu naczyń w stawie i spaniu w zarobaczonym namiocie wpadła w szewską pasję i zrezygnowała z przygotowania podwieczorku. Jakaś kara musi być! - postanowiła. Zamierzała odtąd walczyć o własne prawa do odpoczynku w godziwych, cywilizowanych warunkach. W codziennym życiu też należały jej się jakieś rozrywki: teatr, opera, wernisaże. A najlepiej coś własnego, prywatnego, co rozproszy wszechobecną nudę egzystencji... Właściwie miała wszystko: wspaniałą rodzinę, oddanych przyjaciół, pracę, którą lubiła; więc dlaczego wciąż odczuwała niedosyt? Czasami odnosiła wrażenie, jakby oglądała własne życie w czarno-białym telewizorze. Niby ten sam film, a jednak brakuje czegoś ulotnego, czegoś, co dodaje smaku codzienności. Aż w końcu zrozumiała - w jej życiu brakowało kolorów!

Męska część rodziny natychmiast odkryła pozytywne zmiany, jakie zaszły w Agacie. Zapanował hura-optymizm i ustalenia z poprzedniego dnia poszły w zapomnienie. Przy obiedzie siłą rozpędu panowała miła rodzinna atmosfera, niezmącona żadnym incydentem. Wieczorem przy kolacji Szymon niechcący uruchomił bombę o natychmiastowym zapłonie. Wspomniał tylko o obozie przetrwania, jaki corocznie organizują w Bieszczadach, i przy stole rozpętało się piekło. Nie zdążył nawet wyjaśnić, że obóz dotyczy wyłącznie chłopców i jest raczej luźną propozycją na przyszły rok.

Agatka wykrzyczała swój protest dobitnie, przesadnie, może nawet odrobinę histerycznie, ale zamierzony efekt osiągnęła. Przez najbliższe lata nikt w tym domu z pewnością nie wspomni o Bieszczadach. Pani domu przez dłuższą chwilę miotała się po pomieszczeniu niczym trąba powietrzna, niszcząc przeszkody na swojej drodze. Wszystkie żywe istoty na bezdechu oczekiwały szczęśliwego końca kataklizmu. Wreszcie Agatka trafiła na drzwi i korytarzem odpłynęła do sypialni.

Cisza po burzy trwała długich kilkadziesiąt sekund, aż głos odzyskał Szymon - mimowolny sprawca zamieszania. Otarł pot z czoła i głośno wypuścił z płuc cały zapas powietrza. Dzieci nadal siedziały z otwartymi buziami i oczekiwały od ojca jakiegoś wyjaśnienia.

- Taka sytuacja nigdy więcej nie może się powtórzyć - powiedział zdławionym głosem. - Sami doprowadziliśmy mamę do takiego stanu i teraz sami musimy ją z tego wyciągnąć.

Myśl o psychiatrze jakoś nie chciała mu przejść przez gardło. Wahał się przez moment, czy podzielić się z synami swym niepokojem, ale po zastanowieniu zrezygnował. Nie mógł niszczyć ich beztroskiego dzieciństwa. Całą odpowiedzialność musiał przejąć on - głowa rodziny.

- To nie pojedziemy na ten obóz? - zapytał zdezorientowany Darek.

- Drogi synu, od dzisiejszego dnia takie słowa jak obóz, przetrwanie, ryby, biwak są w tym domu tabu. Zakaz obejmuje także oglądanie filmów przyrodniczych, przygodowych i korzystania z gier komputerowych w obecności mamy. Jakieś pytania?

- Tatusiu, a jak długo to potrwa? - zaniepokoił się Olek.

- Nie wiem, może do końca wakacji, a może znacznie, znacznie dłużej. W dużej mierze będzie to zależeć od nas. Najważniejsze, żeby pod żadnym pozorem nie denerwować mamy. Zrozumiano?!

- Zrozumiano! - odpowiedzieli chórem synowie.

 

* * *

 

Agatka wpadła do sypialni i zmęczona usiadła w fotelu. Negatywne emocje opadły już w przedpokoju i teraz pęczniało w niej zadowolenie z wygranej batalii. Wygrała przecież bezapelacyjnie, rozbiła przeciwnika w proch i pył i wybiła mu z głowy niebezpieczne pomysły. I żeby własny mąż takie rzeczy... I to w obecności dzieci. Prychnęła ze złości. Przecież mogli porozmawiać spokojnie, bez świadków, w sypialni, używając zupełnie innych argumentów. Nie jest wcale takim potworem, żeby żałować dzieciom przyjemności. Mogła się zgodzić na ustępstwa: zoo zamiast safari, piknik w zastępstwie biwaku, a szkołą przetrwania była przecież każda wizyta u teściów.

Ale męża należy sobie wychować. Teraz, kiedy odkryła w sobie talenty aktorskie, nie zamierzała poprzestać na jednorazowym sukcesie. Stanowczo minęła się z powołaniem.

Zadzwoniła do przyjaciółki - pragnęła wypłakać się na czyimś ramieniu, choćby poprzez słuchawkę. Sabina nadawała się do tego idealnie - potrafiła słuchać.

Agatka wysłuchała grzecznie sprawozdania z pobytu w Paryżu i dopełniwszy obowiązku, wylała wszystkie swoje gorzkie żale.

- Wyobraź sobie namiot pełen robactwa: pająki, szczypawki i jakieś takie różne karaluchy. - Wzdrygnęła się na samo wspomnienie. - A odkąd Arek rozsypał cukier, po całych dniach walczyłam z mrówkami. I te okropne komary, miliony, co ja mówię, miliardy...

- Mój Boże - współczuła przyjaciółka - jak ty to wszystko wytrzymałaś?!

- To jeszcze nic, wyobraź sobie, wszędzie wilgoć, tłuste naczynia i te śmierdzące ryby z flakami... Brr... Na pewno nabawiłam się reumatyzmu. Sama nie wiem, jak dałam się namówić na ten wyjazd. A jeszcze grozi mi artretyzm, w najgorszym wypadku malaria. Zobacz, jedna nieprzemyślana decyzja i człowiek może cierpieć do końca życia.

Ostatnie słowa usłyszał przypadkiem Szymon i zrozumiał, że jego małżeństwo wisi na włosku. Postanowił dołożyć wszelkich starań, aby nie dopuścić do rozstrzygnięć dramatycznych i ostatecznych, i słowa dotrzymał.

Ostatnie dni urlopu Agatka spędziła pod troskliwą opieką najbliższych. Początkowo z radością przyjmowała należne hołdy, traktując to jako miły przerywnik codzienności. Jednak niezwykle grzeczne dzieci i czuły mąż na dłuższą metę stawali się męczący i ofiara rodzinnego spisku zaczęła marzyć o powrocie do pracy.

Jak każda żywa istota, do prawidłowego funkcjonowania potrzebowała bodźców o zmiennym natężeniu. Przedłużająca się stagnacja źle działała na niezwykle wrażliwy układ nerwowy Agatki. Puste godziny spędzała, czytając powieści kryminalne, a wieczorami pracowicie studiowała Opasły tom „Toksykologii”. Dobór lektury wzbudził niepokój męża i niepotrzebnie skomplikował i tak już trudne sprawy rodzinne. Nikt jakoś nie pomyślał, że wiedza z zakresu toksyn bakteryjnych jest Agatce potrzebna do pracy.

Na szczęście, każdy urlop, nawet najbardziej koszmarny, kiedyś się kończy.

Wszyscy zainteresowani odetchnęli z ulgą - wreszcie będzie normalnie.

 

* * *

 

W poniedziałkowy poranek dr Agata Cyryl udała się do pracy. Po okropnym urlopie i kilku dniach bezczynności wprost nie mogła się doczekać, kiedy przestąpi progi uczelni. Żywiła jakieś dziwne przekonanie, że dzisiejszego dnia spotka ją coś naprawdę niezwykłego. Jak ma ta przyjemność wyglądać i co to ma być, nie miała bladego pojęcia. Ważne było miejsce i czas.

Docisnęła gaz w wysłużonej toyocie, nie łamiąc jednak przepisów. Nawet w wyjątkowym dniu nie należało kusić licha.

Dokładnie za pięć ósma zaparkowała przed instytutem na ul. Podleśnej 2 i głęboko odetchnęła znajomą, niepowtarzalną atmosferą. Tę porę roku lubiła najbardziej. Wokół cisza i spokój, niezakłócany przez hordy rozwydrzonych studentów.

Tryskająca dobrym humorem i miłością do całego świata, w podskokach pokonała siedem schodków i przestąpiła progi szacownej instytucji.

Stary, przedwojenny budynek posiadał trzy piętra i na każdym z nich urzędowała osobna jednostka badawcza. Agatka pracowała w katedrze genetyki na ostatnim piętrze.

Na parterze natknęła się na kolegę z sąsiedniej katedry, Mariana Zatopca.

- Dzień dobry, panie doktorze - zawołała przyjaźnie, posyłając mu jeden ze swoich promiennych uśmiechów. - Co tam nowego słychać u żywieniowców? -zapytała, spragniona najnowszych wieści.

Taki uśmiech zdołałby zapewne stopić lód, niestety, na doktora najwyraźniej nie działał. Odburknął coś nieparlamentarnie, skrzywił się, jakby ktoś poczęstował go szklanką octu, i ostentacyjnie zignorował pytanie koleżanki.

Agatka wzruszyła ramionami i z trudem powstrzymała gest puknięcia się w czoło. A co mi tam Zatopiec - pomyślała. W taki piękny dzień gotowa była pokochać nawet tego zdziwaczałego ponuraka. W naukowym światku zdarzają się różni dziwacy, ale ten bije wszystkich na głowę, uznała.

Na własnych śmieciach spodziewała się lepszego przyjęcia. Przeskakując po dwa schodki, pognała, niczym nastolatka, na trzecie piętro.

- Jak ja się stęskniłam za tym naszym grajdołkiem! - zawołała, gdy już ucałowała wszystkich współpracowników, z wyjątkiem oczywiście kadry profesorskiej. Pod tym względem w katedrze genetyki panowały obyczaje archaiczne. Profesorowie nie spoufalali się z szeregowym personelem.

- Rozpakujcie ciastka i zróbcie dobrą kawkę. Idę zameldować się starym i zaraz wracam. Tylko nie zjedzcie wszystkiego sami! - pogroziła palcem.

Wizyta w rewirach przełożonych nie należała do przyjemności i zawsze kończyła się przydzieleniem dodatkowych obowiązków.

Profesor Marian Smolarz i profesor Maria Podgórska rezydowali w gabinetach na końcu korytarza. Do pomieszczeń podwładnych zaglądali rzadko i tylko w naprawdę ważnych sprawach. Wydawali polecenia telefonicznie i od czasu do czasu wzywali kogoś na dywanik. Ku radości podwładnych, przez większą część dnia zajmowali się własnymi sprawami, dzięki czemu, w chwilach wolnych od pracy, w pokojach młodszej kadry naukowej kwitło wzmożone życie towarzyskie.

Agatka zgłosiła swoją gotowość do pracy, odebrała grafik i radośnie wróciła na łono przyjaciół. W największym pokoju brzęczało jak w ulu.

- Słuchajcie, obiecuję przy świadkach, że kiedy zostanę profesorem, obalę ten mur dzielący nas i ich. A ściślej, mnie i was - oznajmiła. - Poza tym będę was miała stale na oku. Czy wy w ogóle kiedyś pracujecie? - spytała niewinnie.

- Odezwała się pracoholiczka - zakpił Grześ, zajęty przeglądaniem pisma o tematyce motoryzacyjnej. Od kilku miesięcy próbował znaleźć model samochodu, który charakteryzowałby się niezwykle niską ceną, przy zachowanych standardach jakościowych. Jak na razie bezowocnie. Prawdopodobnie coś takiego nie istniało.

- Praca, właśnie tego mi przez cały czas brakowało, dopiero teraz czuję, że żyję - westchnęła niedawna urlopowiczka.

Wszyscy zebrani obrzucili Agatkę niedowierzającymi spojrzeniami.

- Rozumiem, że stęskniłaś się za nami - odezwała się Halinka Mikuła - natomiast w miłość do pracy nie uwierzę. Ludzie nie zmieniają się w ciągu trzech tygodni - orzekła autorytatywnie.

Agatka zjeżyła się podświadomie.

- A lepiłaś kiedyś pierogi na desce do krojenia, w warunkach polowych, bez dostępu do bieżącej wody?! - zripostowała. - Nie?! A widzisz! Po takich przejściach ludzie się jednak zmieniają. Zaczynają doceniać to, co mają. Liczy się wyłącznie stabilizacja. Nauki ścisłe, sterylna czystość, żadnej improwizacji - zakończyła, ni przypiął, ni przyłatał.

- To chyba pomyliłaś piętra, u nas z pewnością nie znajdziesz żadnej z wymienionych rzeczy. A improwizacja towarzyszy nam w każdej godzinie pracy.

- Może zaimprowizujemy jakąś małą imprezę? - wyciągnęła właściwe wnioski Iza Tetlak, niekwestionowana miss genetyków.

Propozycję przyjęto przez aklamację. Wszyscy zgodnie przenieśli się do laboratorium, które ze względu na korzystną lokalizację doskonale nadawało się do spotkań o charakterze towarzyskim. Drzwi od strony korytarza zamknięte były na głucho i aby się dostać środka, należało najpierw przejść przez główny pokój.

- Emil, otwórz butlę ze spirytusem, zrobimy sobie kawę po kapitańsku.

- A może wściekły kogel-mogel? - rzucił pomysł Grześ. - Co wy na to? Skoczę po jajka do zoologów.

- Może być jedno i drugie - rozsądziła Iza. - Nie co dzień Agata wraca z urlopu. Pamiętacie, nasze hasło brzmi: to, co mieliśmy zrobić dziś, spokojnie można przełożyć na jutro.

- No proszę, jacy potraficie być mili - rozczuliła się Agatka - a taki Zatopiec zachował się jak ostatni cham. Zawsze był nieprzyjemny, ale tym razem to już przesadził. - Zrelacjonowała kolegom poranne spotkanie. - I co ja mu takiego zrobiłam; zaocznie może?

- Nie ty, tylko Jola. Jola mu zrobiła - zachichotała Halinka. - Obraził się na całą naszą katedrę, a ty przecież należysz do stada. Musisz cierpieć za miliony - zakończyła filozoficznie.

- Nadal nic z tego nie rozumiem, co ona mu takiego zrobiła, wymordowała rodzinę?

- On nie ma rodziny - sprostowała Iza - ale jesteś blisko. Zrobiła coś znacznie gorszego: nasza Jola wypuściła jego ukochanego królika, i na dodatek w chwili niepoczytalności przyznała się do tego.

- Kubusia? - zainteresowała się Agatka. - Co jej zawinił biedny zwierzak? - Z wrażenia aż przysiadła na krawędzi stołu.

Milcząca dotąd Jola postanowiła bronić swojego dobrego imienia. Zaprotestowała gwałtownie przeciwko posądzeniu o celowe działanie.

- Wcale go nie wypuściłam! - zaprzeczyła stanowczo. - Sam uciekł, ja mu tylko dawałam jeść. Sałatę, leżała w zlewie, nieco przywiędła, to pomyślałam, że dla królików się nada. Z dobrego serca dawałam. Otworzyłam drzwiczki, a on - hyc, rzucił się na mnie, kilka susów i już go nie było. Od razu, cwaniak, znalazł tę dziurę w płocie i pognał w siną dal. Nawet nie miałam co łapać. Wypadek przy pracy. I od razu wielka afera? Poszłam przeprosić, a ten wariat krzyczał, że to było specjalnie i on mi jeszcze pokaże.

- A widzisz? I po co się przyznałaś? W dzisiejszych czasach uczciwość nie popłaca - spuentował wracający Grześ. - Mam dwadzieścia dwa jajka, więcej nie chcieli dać. Starczy na sześć osób? - zapytał z obawą.

- Z nawiązką.

Tymczasem Halinka zajrzała do worka z cukrem i westchnęła żałośnie. Na dnie znajdowały się zaledwie dwie łyżeczki niezbędnego produktu, cukiernica również świeciła pustką.

- Nie mamy cukru. Może pożyczyć?

-...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin