Diana Gabaldon
Podróżniczka
Cykl: Obca Tom 3
Tłumaczyły: Justyna Kotlicka, Ewa Pankiewicz, Agata Puciłowska, Małgorzata Tougri
Tytuł oryginalny: Voyager
Rok pierwszego wydania: 1994
Rok pierwszego wydania polskiego: 2000
Jest rok 1746. Szesnastego kwietnia armia króla Jerzego II rozgromiła wojska Karola Edwarda Stuarta w bitwie pod Culloden w Szkocji. Po walce Anglicy przeczesali pole bitwy, dobijając rannych. Większość tych, którzy przeżyli, stracono w Anglii, a tysiąc jeńców sprzedano jako niewolników do pracy na amerykańskich plantacjach bawełny.
Rok 1968. Claire, zagłębiając się w dokumenty z epoki i drżąc o Jamiego, usiłuje odgadnąć koleje jego losu. Czy „Czerwony Jamie” przeżył masakrę pod Culloden? Tak właśnie przypuszcza i powraca w wiek XVIII. Razem z Jamiem okrętują się na statek płynący z ładunkiem na Karaiby. Po niezwykle niebezpiecznej podróży morskiej, licznych przygodach i ucieczkach, docierają do brzegu nieznanego lądu. Okazuje się, że przybyli do Nowego Świata...
Spis treści:
Prolog. 6
BITWA I DŁUG WDZIĘCZNOŚCI. 7
1. Uczta kruków. 7
2. Początek polowania. 25
3. Szczere wyznanie. 32
LALLYBROCH. 67
4. Dunbonnet. 67
5. Dar życia. 78
6. Krwawy pretekst. 106
JAKO TWÓJ WIĘZIEŃ. 121
7. Zaufanie do dokumentów. 121
8. Więzień honoru. 145
9. Wędrowiec. 170
10. Przekleństwo Białej Czarownicy. 187
11. Gambit Torremolinosa. 219
12. Poświęcenie. 235
13. Półmetek. 250
LAKE DISTRICT. 252
14. Geneva. 252
15. Nieszczęśliwy wypadek. 282
16. Willie. 298
17. Potwór. 310
NIE MOŻESZ WRÓCIĆ DO DOMU. 320
18. Korzenie. 320
19. Wywołać ducha. 329
20. Diagnoza. 347
21. Q. E. D. . 358
22. Wigilia Wszystkich Świętych. 365
23. Craigh na Dun. 374
EDYNBURG. 377
24. A. Malcolm, drukarz. 377
25. Dom uciech. 402
26. Śniadanie z dziwkami. 437
27. W płomieniach. 487
28. Strażnik cnót. 535
29. Ostatnia ofiara Culloden. 545
30. Spotkanie. 569
31. Księżyc przemytników. 582
ZNOWU W DOMU. 587
32. Powrót syna marnotrawnego. 587
33. Zakopany skarb. 614
34. Tata. 634
35. Odlot z Edenu. 647
36. Czarownica działa. 661
37. Co znaczy imię?. 674
38. Spotkanie z prawnikiem. 689
39. Zagubieni i opłakiwani przez wiatr. 722
PŁYNIEMY. 739
40. Przygotowania do rejsu. 739
41. Wypływamy. 769
42. Człowiek na księżycu. 805
43. Duch ręki. 819
44. Siły natury. 829
45. Opowieść Chińczyka. 853
46. Spotkanie z „Morświnem”. 862
47. Zaraza na statku. 892
48. Chwila łaski. 910
49. Ląd na horyzoncie. 920
50. Spotkanie z księdzem. 930
51. Psi węch Jamiego. 970
52. Ślub. 981
NIEZNANE ŚWIATY. 1010
53. Guano nietoperzy. 1010
54. Pirat. 1025
55. Ismael. 1049
56. Zupa żółwiowa. 1067
57. Ziemia obiecana. 1090
58. Maska czerwonej śmierci. 1105
59. Rozdział, w którym wiele się wyjaśnia. 1124
60. Zapach klejnotów. 1152
61. Płomień krokodyla. 1199
62. Abandawe. 1244
63. Z otchłani. 1278
Podziękowania. 1302
Moim dzieciom:
Laurze Juliet,
Samuelowi Gordonowi
i Jennifer Rose,
którym ta książka zawdzięcza duszę, serce i kształt
Kiedy byłam mała, nie bawiło mnie włażenie w kałuże. Nie bałam się utopionych robaków ani zamoczenia skarpet; ogólnie rzecz biorąc, należałam do dzieci wiecznie upapranych, których radości życia nie mącił żaden brud.
Przyczyną niechęci do chlapania się w kałużach było niezbite przekonanie, że pod idealnie gładką taflą kryje się coś więcej niż tylko woda. Święcie wierzyłam, że każda kałuża wiedzie do tajemniczej, niezgłębionej przestrzeni. Gdy obserwowałam drobniutkie zmarszczki na wodzie, wywołane moim zbliżeniem się, wyobrażałam sobie kałużę jako coś niewiarygodnie głębokiego. Myślałam,że w bezdennej otchłani cichych głębin kryje się potwór, którego zwinięte, okryte błyszczącą łuską, ogromne cielsko i ostre zęby stanowią nie lada zagrożenie.
Kiedy jednak widziałam odbicie własnej okrągłej, okolonej lokami twarzy, na tle błękitnej kopuły, przychodziło mi do głowy, że kałuża jest wejściem do jakiegoś innego nieba. Jeden nieopatrzny krok, a wpadłabym tam i leciała coraz dalej i dalej w niebieskiej przestrzeni.
Tylko w jednej sytuacji odważałam się postawić nogę w kałuży - o zmierzchu, gdy na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy. Bez żadnych obaw mogłam wejść do wody usianej światełkami, bo gdybym wpadła w jakąś nieznaną przestrzeń, zawsze istniała szansa, że po drodze przytrzymam się gwiazd, a to nie byle jaka gwarancja bezpieczeństwa.
Jeszcze dzisiaj, po latach, gdy trafiam na kałużę, w myślach przed nią przystaję - chociaż nogi nie zwalniają tempa - po czym przyśpieszam kroku, aby czym prędzej uciec od echa dawnych wspomnień.
No, bo gdybym tak wpadła...
Wielu wodzów górskich klanów poszło w bój,
wielu wspaniałych mężczyzn zginęło.
Drogo okupili swoją śmierć, stając w obronie
prawa i królów Szkocji.
Czy już nigdy nie wrócisz?
16 kwietnia 1746 roku
Nie żył. W nosie czuł jednak bolesne pulsowanie. Uznał to za bardzo dziwne. Ufał w wyrozumiałość i łaskę Stwórcy, ale w duszy kołatały mu resztki pierwotnego poczucia winy, które sprawia, że w każdym człowieku tkwi obawa przed trafieniem do piekła. Biorąc jednak pod uwagę dotychczasową wiedzę o siedzibie dusz potępionych, ani rusz nie mógł uwierzyć, że męki piekielne, przeznaczone dla nieszczęsnych mieszkańców otchłani, ograniczają się do bólu nosa.
Z drugiej strony był przekonany, że nie trafił też do nieba. Z kilku przyczyn. Po pierwsze, zupełnie na to nie zasługiwał. Po drugie, nic na to nie wskazywało. A po trzecie, złamany nos nie mógł być nagrodą dla błogosławionych ani karą dla potępionych.
Zawsze wyobrażał sobie czyściec jako miejsce bezbarwne, ale teraz uznał, iż czerwonawa poświata, kryjąca wszystko wokół, jest odpowiednia na czyśćcową aurę. Bardzo powoli umysł mu się przejaśniał i wracała zdolność logicznego rozumowania. Ktoś, pomyślał z irytacją, powinien tu przyjść i powiedzieć, jaki zapadł wyrok, jak długo przyjdzie mu cierpieć czyśćcowe męki, zanim stanie się godny Królestwa Niebieskiego. Sam nie był do końca pewien, czy oczekuje przybycia demona, czy anioła. Nie miał pojęcia, jakie wymagania stawia się pracownikom czyśćca; w szkole nauczyciele i księża pomijali ten temat.
Zaczął robić przegląd całego ciała i zastanawiać się, co jeszcze przyjdzie mu wycierpieć. Zobaczył liczne drobne skaleczenia, nieco głębsze rany oraz mnóstwo siniaków. Znów złamał czwarty palec prawej ręki - trudno go było osłonić, bo sterczał sztywny i zmarznięty. Wszystkie obrażenia nie wyglądały jednak na zbyt poważne. Co jeszcze?
Claire. To imię przeszyło mu serce, a wywołany ból był trudniejszy do zniesienia niż wszystkie dotychczasowe cielesne cierpienia.
Nie wątpił, że gdyby istniał jeszcze w realnym świecie, dźwięk tego imienia podwoiłby męki. Wiedział, że tak będzie, gdy odsyłał ją do kamiennego kręgu. Jeżeli cierpienia duchowe są w czyśćcu podstawą, to dla niego wyznaczono karę w postaci przeżywania bólu rozstania. To wystarczyło, jego zdaniem, do odkupienia wszelkich grzechów, łącznie z morderstwem i zdradą.
Nie miał pojęcia, czy w czyśćcu wolno się modlić. Postanowił spróbować. Panie, spraw, aby ona była bezpieczna. Ona i dziecko. Był pewien, że Claire da sobie radę i dojdzie do samego kręgu; była w ciąży zaledwie od dwóch miesięcy, nadal poruszała się lekko i szybko jak błyskawica. Poza tym to najbardziej uparta i stanowcza kobieta, jaką w życiu spotkał. Czy zdoła jednak przebyć niebezpieczną drogę do miejsca, z którego wyszła? Przemknąć się przez tajemnicze obszary oddzielające przyszłość od teraźniejszości, bezsilna wśród skał? On nigdy nie pozna odpowiedzi, ale na samą myśl o tym zapomniał nawet o swym bolącym nosie.
Podjął przerwaną na chwilę inwentaryzację cielesnych niedomagań. Ogromnie przygnębiło go odkrycie, że najwyraźniej brakuje mu lewej nogi. Wszelkie odczucia kończyły się kłującym mrowieniem w biodrze, dalej nie było nic. Przypuszczalnie odzyska kończynę, kiedy nadejdzie właściwa pora; może wtedy, gdy już wreszcie dostanie się do nieba, a przynajmniej w Dniu Sądu Ostatecznego. W końcu jego szwagier, Ian, zupełnie nieźle radził sobie z drewnianym kikutem, którym zastąpił utraconą nogę.
Jego próżność została jednak urażona. No tak, rzeczywiście; taka kara musiała mieć na celu wyleczenie go z tego grzechu. Zacisnął zęby. Postanowił zaakceptować wszystko mężnie i z taką pokorą, na jaką tylko będzie mógł się zdobyć. Nie zdołał jednak powstrzymać badającej dłoni (czy tego, co mu za dłoń służyło) i sięgnął w dół, by się przekonać, w którym dokładnie miejscu kończy się noga.
Trafił na coś twardego, palce zaplątały się w mokre, zmierzwione włosy. Usiadł gwałtownie i z wysiłkiem rozkruszył warstwę zaschniętej krwi zlepiającej mu powieki. James Fraser przypomniał sobie wszystko i głośno jęknął. Tak bardzo się mylił. Naprawdę był w piekle. Tyle tylko, że niestety wcale nie umarł.
Na nim leżały w poprzek zwłoki jakiegoś mężczyzny. Pod ich ciężarem jego noga całkowicie zdrętwiała, dlatego jej nie czuł. Głowa zmarłego, ciężka niczym kula armatnia, zwrócona twarzą w dół, wciskała mu się w brzuch. Wilgotne, splątane włosy tworzyły ciemną plamę na jego mokrej koszuli. Fraser wstrząsnął się w nagłej panice; głowa zsunęła się na kolana i przekręciła na bok, spoza osłony loków na wpół otwarte, niewidzące oczy patrzyły w niebo.
Jack Randall. Elegancki, czerwony mundur kapitana tak pociemniał od wilgoci, że wydawał się niemal czarny. Jamie niezdarnie usiłował zepchnąć z siebie trupa. Ze zdumieniem szybko się przekonał, jak bardzo brak mu sił. Jego ręka zsunęła się po plecach zabitego, druga ugięła się znienacka, gdy spróbował się podeprzeć. Znowu leżał płasko na wznak. W górze wirowało szare niebo. Padał śnieg z deszczem. Z każdym oddechem głowa Jacka Randalla nieprzyzwoicie poruszała mu się na brzuchu; wędrowała to w górę, to w dół.
Fraser z całej siły przycisnął dłonie do bagnistego gruntu. Między palcami przeciekła zimna woda, koszulę na plecach miał przemoczoną do suchej nitki. Przewrócił się na bok. Przekonał się, że zmarły zapewniał mu swoim ciałem odrobinę ciepła. Gdy bezwładne zwłoki Randalla powoli osunęły się na ziemię, lodowata woda zaatakowała świeżo odsłonięte fragmenty ciała Jamiego. Przeżył szok. Nagły chłód wywołał gwałtowne dreszcze.
W lepkiej mazi wykonywał niezborne ruchy. Usiłował wydobyć spod siebie zmięty, oblepiony błotem pled. Do jego uszu dochodziły dźwięki, których nie zdołało zagłuszyć zawodzenie kwietniowego wiatru. Słyszał odległe okrzyki, płacz, jęki przywodzące na myśl nawołujące się duchy. A ponad wszystko wybijały się ochrypłe głosy kruków i wron. Z intensywności krakania wynikało, że ptaków były dziesiątki.
Dziwne, myślał Jamie. Podczas burzy ptaki nie powinny latać. Jeszcze jeden ruch i już mógł otulić się wydobytym spod siebie pledem. Wyciągnął rękę, żeby okryć nogi. Zauważył, że jego lewa kończyna i kilt umazane są krwią. Widok ten nie wywołał większego wrażenia, wydał się Fraserowi nawet dość interesujący: ciemnoczerwone plamy ostro kontrastowały z szarozieloną barwą roślin wrzosowiska. Echa bitwy cichły, aż wreszcie nad pobojowiskiem pod Culloden dało się słyszeć wyłącznie krakanie kruków i wron.
Ocknął się znacznie później. Ktoś wykrzykiwał jego imię i nazwisko.
- Fraser! Jamie Fraser! Jesteś tu?
Nie, pomyślał, nie ma mnie. Gdziekolwiek przebywał podczas utraty świadomości, było to lepsze miejsce niż obecne. Leżał w niewielkim zagłębieniu do połowy wypełnionym wodą. Przestało padać, ale wiatr ani trochę nie osłabł; zawodził nad wrzosowiskiem i przeszywał chłodem do szpiku kości. Niebo zrobiło się niemal czarne. Nadszedł już wieczór.
- Mówię ci, gdzieś go tu widziałem. Obok tej dużej kępy kolcolistu. - Głos, z początku donośny, powoli się oddalał.
Jamie usłyszał jakiś szelest. Odwrócił głowę i zobaczył wronę. Stała w trawie niecałe pół metra od niego, z ciemnymi piórami nastroszonymi przez wiatr. Przyglądała mu się okrągłymi, błyszczącymi oczyma. Po chwili uznała, że Jamie nie przedstawia żadnego niebezpieczeństwa. Obojętnie przekrzywiła szyję i wbiła mocny, ostry dziób w oko Jacka Randalla.
...
entlik